30.11.2018

*50*

Katherina razem z Levenem posadziła Adalberta na krześle w kuchni. Jess trzymała serwetki przy jego twarzy. Spomiędzy jej palców było widać czerwone plamy, które przesiąknęły przez cienki materiał.
McSweeney odchylił głowę do tyłu, kiedy przyjaciółka odsunęła dłonie od jego twarzy i wyrzuciła do kosza serwetki.

– Na dół z tą głową! – warknęła na niego z silnym szkockim akcentem i w sekundzie była przy nim. Katherina była pewna, że chłopaka zabolało to, jak Cay trzepnęła go w tył głowy, zmuszając go tym samym do pochylenia się do przodu.
Leven podał mu ścierkę i brunet przyłożył ją sobie do twarzy, a Jess wyjęła wiadro z szafki i nalała do niej wody. Parkes spojrzała z przerażeniem na Levena, bo blondynka podeszła do Berta, a ten posłusznie wsadził głowę w ten kubeł zimnej wody.
– Jess, czy mogłabyś nam wytłumaczyć, co się właśnie dzieje? – Starała się zabrzmieć jak najbardziej miło i spokojnie, bo wiadro w poplamionych krwią rękach przyjaciółki trzęsło się i trochę wody rozlało się na podłogę. Leven bez słowa wziął od niej to wiadro, a Jess od razu podbiegła do zlewu i gwałtownie zaczęła myć dłonie.
Katy położyła dłoń na jej ramieniu. Cay wyglądała na przerażoną i roztrzęsioną, ale gdy wycierała ręce w ścierkę, brała głębokie, zapewne uspokajające, oddechy.
– To nic takiego... – Parkes odwróciła się do McSweeney'a, który za pomocą różdżki wysuszył sobie twarz i włosy. – Za dużo alkoholu, za mało powietrza, podwyższone ciśnienie... W połączeniu z wizjami to trochę krwawa mieszanka. Wezmę eliksir wzmacniający, odpocznę i mam nadzieję, że to już się nie powtórzy.
– Krwawiłeś nawet z oczu. Na pewno wszystko w porządku? – powiedziała z troską pochylając się nad nim. Brunet uśmiechnął się z wdzięcznością i kiwnął głową.
– Dobrze, że był na sali doktor – mruknął i mimowolnie parsknęła śmiechem. – Nic mi nie jest, Katherina. Czasami mogę się w ten sposób zawiesić, ale to nic groźnego.
– Czasami? – powiedziała Jess z ironią. – Pamiętasz siódmy rok? Co chwilę byłeś u Pomfrey.
– Ale doszliśmy już do tego etapu, że to ustało, Jessie. – McSweeney wstał z krzesła i chwycił dłonie Cay. – Merlinie... Jesteś już czysta, więc się uspokój. Nie ma już żadnej krwi.
– Nie mów mi nawet... – Katherina zaśmiała się, kiedy przyjaciółka wzdrygnęła się na wzmiankę o krwi. Jej matka, która uczyła Jessicę podstaw uzdrawiania, opowiadała, że przez jakiś czas dziewczyna mdlała na widok krwi. Teraz widocznie to minęło, ale zdecydowanie Cay nadal nie lubiła widoku posoki, nawet w małej ilości.
– Może chcesz coś do picia lub jedzenia? Trochę się wzmocnisz – zaproponowała mu i nawet nie czekała na odpowiedź, tylko otworzyła chłodnię i wyciągnęła talerz z kolejną pieczenią. Jess szybko ją podgrzała za pomocą jakiegoś zaklęcia... Muszę nauczyć się tych wszystkich zaklęć! Leven wyjął z szafki cztery talerze, sztućce i szklanki. Jess postawiła na stole dzban z sokiem i usiadła obok Adalberta. Katy nałożyła im po porcji i przez chwilę milczeli.
– Co zobaczyłeś w kuli? – Ciekawość zwyciężyła i w końcu zapytała o to McSweeney'a. Brunet rzucił szybkie spojrzenie na Levena, jakby czegoś się obawiał. – Och... Możesz przy nim powiedzieć.
– Widziałem sokoła lecącego nad wodą... – mruknął, a ona odłożyła dość głośno sztućce. Ciekawość nie zawsze popłaca.
Adalbert nawet nie musiał mówić nic więcej. Była pewna, że Jess i Tobias zrozumieją. Sokół to William, a woda to ocean.
– Cóż... Mam jedynie nadzieję, że po drodze utopi się w tej wodzie – powiedziała z goryczą w głosie i wstała dumnie od stołu. – Wybaczcie. Obowiązki gospodarza wzywają.
*******
Poniedziałki i piątki to były najgorsze dni dla Paula i innych urzędników Ministerstwa Magii. W Departamencie Przestrzegania Praw Czarodziejów w te dni było bardzo tłoczno.
Poniedziałki były dniem, w którym trzeba było ogarnąć sprawy, których nie udało się załatwić w weekend. Gdy działo się coś poważniejszego, to wzywano wtedy Pana Croucha lub jego ojca. W piątki natomiast, robiono wszystko, żeby nie zostawiać zbyt wielu niedokończonych spraw na następny tydzień.
W soboty i niedziele pracowali tylko niektórzy pracownicy, którzy mieli wtedy dyżur i zajmowali się przyjmowaniem zgłoszeń. Jego weekendowe dyżury przypadały w ostatni weekend miesiąca. Do tej pory przebiegały one spokojnie. Nie było wielu zgłoszeń, które wymagały wezwania szefa. Za to pierwszy dzień tygodnia wyglądał, tak jak wyglądał.
Już trzy razy biegł do archiwum departamentu. Dwa razy z pudłami zamkniętych spraw. Raz wysłała go Umbridge, a drugim razem był to sam Pan Crouch, który powiedział mu jeszcze, żeby zjawił się u niego punkt piętnasta. Trzecim razem, na polecenie Umbridge, musiał znaleźć w archiwum zgłoszenia dotyczące pogryzień przez wilkołaki w przeciągu ostatniego roku. To zajęło mu prawie godzinę, bo jednak sporo tego było.
Tuż przed piętnastą zajął się swoją papierkową robotą, ale nie trwało to długo, bo przecież Crouch powiedział, żeby u niego był o pełnej godzinie. Jako, że szef nie lubił spóźnialstwa, to był pod drzwiami dwie minuty przed ustalonym czasem.
Zapukał i zdziwił się, gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, ale po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich Alec McKinnon.
– Wejdź, proszę! – gestem ręki zaprosił go do środka. Uścisnęli sobie dłonie, gdy tylko wszedł do gabinetu. Przy dużym cedrowym biurku siedział szef departamentu. Nieco bliżej drzwi ustawione były dwa mniejsze blaty. Jedno zajmował jego ojciec, a pan McKinnon zapewne zajmował miejsce najbliżej drzwi. – Napijesz się czegoś?
– Nie, dziękuję. – Uśmiechnął się, starając się przy tym zamaskować grymas na myśl o kawie. W poniedziałki i piątki zawsze wspomagał się czarnym napojem, i pod koniec pracy czuł drżenie powieki.
– Usiądź proszę – powiedział rzeczowym tonem pan Crouch i to były jego pierwsze słowa, jakie wypowiedział odkąd Paul wszedł do gabinetu.
Parkes usiadł i cierpliwie czekał, aż Bartemiusz przerwie swoją pracę. Spojrzał ukradkiem na ojca, który zaczął sobie coś szeptać z Alecem wskazując na pergamin przed sobą.
– Możemy zaczynać panowie! – Paul wyprostował się na swoim miejscu. Crouch wyczarował dwa krzesła po swojej prawej i lewej stronie, na których usiedli jego ojciec i pan McKinnon. – Celem wezwania ciebie jest rozmowa na temat twojej dalszej kariery w departamencie. Jeżeli jutrzejsze spotkanie z Ministrem Magii przebiegnie po naszej myśli, to zostanie utworzonych kilka wakatów. Czy myślisz, że jesteś gotowy na szybką zmianę stanowiska? Oczywiście wewnątrz naszego departamentu.
– Tak, proszę pana. O ile nie jest to stanowisko kierownicze – zażartował, ale Crouch przeszył go takim wzrokiem, że zaczął się denerwować. – Nie zdobyłem jeszcze wystarczającego doświadczenia.
– Proszę mi powiedzieć... Ilu członków liczy Wizengamot? – zapytał szef nie komentując jego wcześniejszej wypowiedzi.
– Pięćdziesięciu.
– Czym jest Karta Praw Wizengamotu? – Crouch spojrzał na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Jest to akt prawny, zawierający zbiór przepisów dotyczących postępowania karnego – odpowiedział najprostszą definicję, ale Bartemiusz milczał, co było dla niego sygnałem, że powinien rozwinąć swoją wypowiedź. – W Karcie Praw Wizengamotu opisane są zasady prowadzenia spraw karnych przed Wizengamotem, a także prawa i obowiązki stron postępowania. Takim prawem może być prawo do zadawania pytań, czy powołania świadków obrony.
– Jak wygląda przebieg postępowania karnego? – to pytanie zadał Alec McKinnon i Paul musiał wziąć głęboki oddech, żeby nieco się uspokoić, bo zauważył, że z nerwów drżą mu palce. Chociaż, możliwe, że to od kawy.
Może i Robert nie czytał mu na dobranoc Karty Praw Wizengamotu i innych rozporządzeń, tak jak Katherinie, ale znał przepisy.
– Są trzy rodzaje spraw karnych i są one przeprowadzane w zależności od tego, jak zostało zgłoszone zawiadomienie o przestępstwie. Jeżeli zawiadomienie zgłosił ktoś spoza pracowników Ministerstwa Magii, to wtedy nasz departament przyjmuje zgłoszenie i wysyła tam odpowiednią ilość aurorów lub innych urzędników z departamentów pod które kwalifikowane jest przestępstwo. W większości przypadków obecny jest też amnezjator. Drugim rodzajem są przestępstwa zgłoszone przez pracowników Ministerstwa Magii. W większości przypadków to nasza część departamentu wszczyna postępowanie, bo otrzymujemy informacje z innych departamentów, czy szpitala i badamy, czy według zebranych danych istnieje podstawa do wszczęcia postępowania. W tych dwóch przypadkach, rozprawa nie musi być przeprowadzana, a wyrok wydaje szef departamentu. – Paul zrobił sobie krótką pauzę, kiedy Barty spojrzał w pergaminy rozłożone przed sobą. Parkes zerknął na ojca, który kiwnął głową i uśmiechnął się do niego lekko. Było dobrze. – Trzeci rodzaj, to zawiadomienie zgłoszone przez Biuro Aurorów i dotyczy naprawdę ciężkich przypadków. Aurorzy przekazują prowadzącemu rozprawę wszelką potrzebną dokumentację zebraną w czasie śledztwa. Jeżeli złapali tego czarodzieja, to czeka on w jednej z cel na wyższym poziomie w Azkabanie na rozprawę. Jeżeli czarodziej ten jest nieuchwytny, to wystosowany jest list gończy, a Służby Administracyjne Wizengamotu przygotowują proces od formalnej strony. Kiedy udaje się złapać tę osobę, to praktycznie od razu staje przed sądem. W trzecim przypadku rozprawa jest konieczna.
– Kto prowadzi rozprawę sądową? – zapytał jego ojciec.
– Rozprawę sądową prowadzą oskarżyciele. Oskarżycielem może być urzędnik z naszego departamentu, który pracuje nad daną sprawą, Minister Magii, Najwyższy Mag Wizengamotu, szef Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów i Starszy Podsekretarz Ministra. Protokolantem jest Młodszy Podsekretarz Ministra, jeśli Minister jest obecny na rozprawie lub urzędnik Służb Administracyjnych Wizengamotu – odpowiedział już całkowicie zrelaksowany, ale i tak zachował kamienną twarz. Bartemiusz naskrobał coś na pergaminie i pokazał to ojcu, oraz panu Alecowi. Ci skinęli i Crouch znów coś dopisał.
– Jutro po spotkaniu z Ministrem okaże się, czy zostaniesz sekretarzem szefa Służb Administracyjnych Wizengamotu, Aleca McKinnona. Możesz już iść. Wezwiemy cię jutro i poinformujemy o decyzji – powiedział rzeczowym tonem szef i wstał od biurka, i wyciągnął do niego rękę. Uścisnął ją mocno, a potem wymienił się uściskiem dłoni z McKinnonem oraz jego ojcem.
Wyszedł z gabinetu i choć w pewnym momencie czuł się już zrelaksowany, to jak usłyszał jakie stanowisko miał objąć, to znów stał się nerwowy.
Miał być sekretarzem McKinnona. Nad sobą miałby wtedy pana Aleca, Croucha oraz swojego ojca... Nie musiałby już biegać do archiwum, czy do innych departamentów, bo miałby pod sobą też kilku ludzi z biura McKinnona i oni robiliby to za niego. I tak... To było fajne, że w końcu dostanie awans, ale wolałby dostać go w innych okolicznościach.
Utworzenie nowych wakatów, w tym sekretarza Służb Administracyjnych Wizengamotu oznaczało jedno.
Stan wojenny.
*******
Kawałki krwiście czerwonego pergaminu opadły przed nią na blat biurka. Pierwszy raz w życiu dostała wyjca i choć zawsze James czy Syriusz mieli ubaw ze swoich wyjców, tak ona czuła się, jakby jej cała krew zebrała się na twarzy. Spojrzała w lustro i jęknęła widząc swoje czerwone policzki.
Chwyciła list od Jessiki i usiadła na parapecie. Jednym machnięciem różdżki otworzyła okno. W Australii było już prawie lato i po ponad roku spędzonym w tym kraju powinna już się przyzwyczaić do tego, że tu jest bardzo gorąco, ale nadal ubierała się za ciepło, jak na taką pogodę.
Rozerwała niecierpliwie kopertę. To był pierwszy list od Jess od czasu, gdy ostatni raz widziały się na ślubie Lily i Jamesa. Nie zdziwiła się, że napisała znacznie więcej niż miała w zwyczaju. W końcu obiecała jej, że napisze, no i wyglądała, jakby naprawdę ją chciała upewnić, że wiedzą co robią. Z podekscytowaniem zabrała się za czytanie, mając też nadzieję, że pozbędzie się głosu Katheriny z głowy, który powtarzał "co ty odpierdalasz, Dorcas?!"

Kochana Dorcas!
Tak jak obiecałam, piszę.
Na wstępie chciałabym Ci jednak napisać, że to wszystko, co mogę na ten temat powiedzieć. Jeśli chciałabyś mieć więcej informacji, to musiałabyś iść do Adalberta, ale on nie lubi, kiedy wtyka się nos w jego sprawy. Chyba, że to akurat mój nos.
Tak jak zauważyłaś na weselu Lily i Jamesa, Bert woli facetów. Domyśliłam się tego, kiedy byłam na trzecim roku i spotykałam się z pałkarzem Puchonów. Z perspektywy czasu chce mi się śmiać, ale Adalbert i ja pokłóciliśmy się o Archibalda, bo jemu też się podobał. Padło kilka słów, które sprawiły, że przez cztery lata nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Wiem, że dość szybko go przyjęłam z powrotem, ale już dawno mu wybaczyłam.
Znam tylko dwie osoby, które jeszcze o nim wiedzą i nie puszczą pary z ust, i chciałabym Cię prosić, żebyś zatrzymała to dla siebie. Wiem, że się martwisz tym, jak to między mną a nim wygląda, ale zapewniam Cię, że już dawno mi minęło.
Bo tak... Adalbert był moją pierwszą miłością. Jeszcze zanim wiedziałam o tym, że woli facetów.
Wiem też, że mógłby zaufać całej paczce, w końcu wiemy, że nie zareagują na to z pogardą. Przecież Samuel jest prawie taki sam. No ale on chyba nigdy się nie ujawni.
Och, Merlinie! Wiem, że chcecie dla mnie jak najlepiej i dla niego pewnie też. Wyobrażasz sobie Katherinę, gdyby się dowiedziała? Zrobiłaby wszystko, żeby go uszczęśliwić, nawet jeśli to nie godziłoby się z jego wolą. A jesteśmy w trakcie otwierania interesu, dostaje zlecenia na obrazy. Jest niby nieznaczący, ale jak sklep wypali będzie poniekąd znany. Nie wiadomo jakby to przyjęto. I tak, jest wiele gdybania w tym wszystkim. Możliwe, że wszystko byłoby dobrze, ale niestety nie możemy przewidzieć tego, jak zareagowałaby jego mama.
I to jest argument, który przeważa nad całą resztę.
Ona wraca do Portree wraz z ciotką Adalberta. Mieszkańcy miasteczka, choć są życzliwy, to nie są tak wspaniali i cudowni. Oni gardzą wszelką odmiennością, dlatego McSweeney'owie znów byliby na językach, i to znów przez niego.
Wiem, to mocne słowa, ale Pani Maladora doświadczyła tego całego okrucieństwa i choć od tamtych wydarzeń minęło dwadzieścia cztery lata, to uwierz, że to nadal w niej siedzi... W nich obojgu.
Tak, to było dawno, ale czasom, w którym on się kształtował, towarzyszyły mu ból i odrzucenie. Jego wczesne dzieciństwo to rany, które nigdy do końca się nie zagoją. To jest z nim cały czas. To było z nim nawet wtedy, kiedy się jeszcze nie narodził.
Zaufaj nam... My wiemy, co robimy. Wiemy, jakie mogą być konsekwencje.
Proszę Cię, zatrzymaj to dla siebie. Nie chcemy, żeby posypała się na nas lawina.
Uwierzysz, że tą marną ilość tekstu pisałam dobre dwie godziny? Mam nadzieję, że Adalbert ją zatwierdzi, bo choć napisałam tylko ogólniki, to bardzo mi ulżyło, Dorcas.
Mam nadzieję, że na Boże Narodzenie uda nam się spotkać. Muszę już kończyć, bo zbieramy się na zebranie Zakonu i muszę dać list panu Doge'owi.
Do następnego,
Jess.

Jej ekscytacja minęła tak szybko, jak się pojawiła. Myślała, że Jess poczęstuje ją barwną historią w lekkim stylu i poprawi jej humor po wyjcu Katheriny.
Przeczytała list jeszcze raz i spojrzała przez okno. "Jego wczesne dzieciństwo to rany, które nigdy do końca się nie zagoją."
Zeskoczyła z parapetu i odłożyła list do szuflady.

Dimeru podała jej lemoniadę i usiadła na fotelu naprzeciwko. Gabinet coraz mniej przypominał w jej oczach miejsce terapii. Jakby się uparła, to mogłaby się przekonać do myśli, że kobieta lubi po prostu minimalizm, prostotę i jest pedantką. I dodatkowo wierzy w uspokajającą moc melisy. Od dwóch miesięcy z początku przyjemnie milczały, a potem Dorcas, której było żal pieniędzy taty omawiała bieżące sprawy. Takie jak ślub Lily i Jamesa, spotkanie z przyjaciółmi, kurs czy testy.
Upiła łyk lemoniady i miała ochotę jęknąć, gdy poczuła charakterystyczny posmak melisy. Ta kobieta miała fioła.
Widziała samopiszące pióro, które było już w gotowości i czekało na to, aż któraś z nich sie odezwie, i będzie mogło zapisać wypowiedziane słowa. Miriam miała też mały notesik i tylko czasami robiła odręczne notatki.
Upiła jeszcze jeden łyk czując, że jej serce zaczyna bić szybciej.
– Możemy zaczynać? – zapytała Dorcas chcąc przyśpieszyć. Już nie będzie odwrotu... Jak raz się otworzysz, tak już zawsze będziesz musiała mówić.
– Oczywiście, Dorcas. – Miriam uśmiechnęła się do niej ciepło i brunetka poczuła się trochę pewniej. Ona ci pomoże...
– Do tej pory się nie odzywałam, bo nie wiedziałam, co mam mówić, Miriam. Wiesz... W weekend otrzymałam kilka listów. W tym jednego wyjca, który przez kilka sekund wykrzykiwał "co ty odpierdalasz, Dorcas?!". Och, wybacz... Ale tak było. Sęk w tym, że nie mam pojęcia, co ja odpierdalam. I nie wiem, jak powinna wyglądać nasza relacja. Jesteś mądrzejsza, znasz się na ludziach i robisz świetną lemoniadę, Miriam. I czy ja mogę ci mówić po imieniu? No i czy mogę przeklinać? Ach... I czy potrafisz poradzić sobie z atakami paniki? – Meadows zamrugała powiekami czując napływające łzy.
– Tak, Dorcas. Możesz mi mówić po imieniu. Przeklinaj ile chcesz, to nawet pomaga. I tak... Damy sobie radę z atakami paniki. – Kobieta posłała jej pokrzepiający uśmiech i brunetka już nie powstrzymywała łez.
– Wiesz, Miriam... Myślałam, że sobie ze wszystkim poradzę... Tak naprawdę to miałam wrażenie, że sama doskonale sobie radzę, ale w niedzielę zdałam sobie sprawę, że jednak nie. Jestem beznadziejnie słaba, Miriam. – Wzięła głęboki oddech i upiła kolejny łyk lemoniady. – Wydaje mi się, że... że są we mnie rany, które nigdy się nie zagoją.
*******
Ulga. Czuła ją od kilku dni. Od czasu, kiedy napisała dla Dorcas list. Ale z każdym kolejnym dniem, to uczucie wygasało w niej. Aż nastał dzień, w którym znów poczuła się źle sama ze sobą.
Adalbert ją zostawił, ale tylko na kilka dni. To cholerne krwawienie nie ustało i musiał dostać się do Francji. Nie otrzymał zgody na Świstoklik... Przynajmniej nie na ten legalny. Nie pytała komu i ile zapłacił, ale miał wrócić na zebranie Zakonu. Miała jedynie nadzieję, że Smocze Ziele go puści i nie będzie wyglądał jak ćpun.
Westchnęła ciężko wychodząc z cmentarza. Minęło kilka godzin od czasu, kiedy jej matka opuściła Portree, a ona od tamtej pory nie miała siły i chęci wyjść stamtąd.
Spotkania z mamą, choć rzadkie, kończyły się tym, że miała ochotę wykopać sobie grób i zakopać się w nim żywcem.
Krople deszczu wyrwały ją z zamyśleń, gdy teleportowała się do Londynu. Starała się schować myśli o rodzinie w najciemniejszych zakamarkach swojego umysłu, tak jak robiła to od roku.
Weszła na ciepłą klatkę schodową i wbiegła po schodach na trzecie piętro. Chwilę szukała kluczy w kieszeni i nie mogła ich znaleźć. Już miała wyciągnąć różdżkę i je przywołać, ale usłyszała skrzypnięcie drzwi z mieszkania naprzeciwko. Odwróciła się i poczuła radość na widok Tima.
– Nie mogę znaleźć kluczy. – Uśmiechnęła się niemrawo i wsadziła jeszcze raz ręce do kieszeni. Wzięła je, tego była pewna i zapewne, gdyby zanurkowała ręką do kieszeni, aż po sam łokieć, to kiedyś by je znalazła. No, ale póki co stała na klatce i głowiła się nad tym, jak to zrobić, żeby wyciągnąć różdżkę, tak, aby chłopak tego nie zauważył.
– Płakałaś? – Spojrzała na niego zdziwiona, ale fakt. Przecież skończyła swój kilkugodzinny płacz pięć minut temu. Pewnie wyglądała strasznie...
– Mogę wejść? – zapytała drżącym głosem. Szatyn uśmiechnął się do niej i kiwnął głową na drzwi. Weszła do jego ciepłego mieszkania i przymknęła oczy wsłuchując się w muzykę, którą właśnie słuchał. Jego mieszkanie było jej oazą spokoju. Tutaj też udawała, ale nie aż tak, jak wszędzie indziej. Drgnęła czując jego dłoń na swoim ramieniu.
– Co się dzieje, Jess? – zapytał z troską.
– Widziałam się z mamą. – Spojrzała na niego, i gdy chciał coś powiedzieć, to położyła mu dłoń na ustach. Miała obawy i to duże, czy powinna, ale dziś miała dość. – Wiesz... Tak naprawdę nie jestem amiszką.
– Zorientowałem się – przyznał, a ona aż otworzyła usta ze zdziwienia. Wiedział?
– Jak? – zapytała szczerze zdziwiona. Była pewna, że jej wierzy.
– Kiedy stwierdziłaś, że Biblia to zajebista książka. – Jessica zarumieniła się. Oczywiście wcześniej słyszała o Biblii i tym całym Panu Bogu, ale nie znała szczegółów. – Wiesz, że podstawą wiary amiszów jest Biblia? Pewnie wtedy miałaś ją pierwszy raz w rękach.
– Teraz już wiem... Przepraszam, ale moje życie jest trochę skomplikowane... Nie chciałam kłopotów. – Uśmiechnęła się przepraszająco i odetchnęła z ulgą, gdy Tim objął ją lekko. Posadził ją na kanapie i zostawił ją na chwilę samą. Wrócił z butelką wina i dwoma kieliszkami.
– Co sie stało? – zapytał nalewając wino do lampek.
– Właśnie wracam z Portree. Widziałam się z mamą w południe i... – zaczęła, ale przerwał jej.
– Jak to z Portree? Przecież do kilkanaście godzin drogi! – Cay walnęła się w czoło. Ty idiotko!
– Chodziło mi o wczorajsze południe... I tak. Tak naprawdę pochodzę z Portree, a nie ze Stanów, ale to pewnie też już zauważyłeś. – Chłopak kiwnął głową i odetchnęła z ulgą, że przyjął jej tłumaczenia. Chwilę milczeli i dla niej była to naprawdę nieznośna cisza. Wiedziała, że czekał na resztę opowieści. – W zeszłe Halloween zamordowano moją siostrę i jej męża...
– O mój Boże! Żartujesz?! – Tim spojrzał na nią zszokowany, a ona pokręciła głową.
– Nie. Jo zadarła z niewłaściwymi ludźmi. Była dziennikarką i poruszyła nieprzyjemny temat. Kilku osobom to się nie spodobało... Osierociła córeczkę, którą zajmują się moi rodzice. Przestraszyli się i ukrywają się na południu Europy. Nawet ja nie wiem, gdzie... – powiedziała smutno i otarła płynącą łzę.
– Zadarła z mafią? – czym do cholery jest mafia?!
– Mafią?
– Tajna organizacja przestępcza – nic jej, to nie mówiło, ale kiwnęła jedynie głową, bo śmierciożercy to dupki i pasowali jej do tej całej mafii.
– Mama czasami wpada do Anglii... Była w wakacje, jak mnie napadnięto i leżałam w szpitalu, no i teraz... Kilka dni po rocznicy śmierci Jo. Kontaktujemy się listownie i przez znajomych, którzy im pomagają w ukrywaniu się. I powinnam się cieszyć, w końcu to rodzina, ale czasami myślę, że byłoby lepiej, gdybym jej nie widywała... Och, Tim... Jestem złą córką... – Zaczęła cicho szlochać i odłożyła kieliszek na stół. – Powinnam z nimi być, a wybrałam Adalberta. Choć niezupełnie... Oni nawet nie chcieli, żebym z nimi wyjechała... Czasami myślę, że woleliby, żebym to była ja, a nie Jo...
– Jess, spokojnie... – Objął ją ramionami i przytulił do swojej piersi. Wypowiedzenie ostatniego zdania dużo ją kosztowało. To była myśl, która nawiedzała ją dzień w dzień. – Przecież, to nie ty węszyłaś. Poza tym... Jesteś cudowna...
– Jestem beznadziejna i głupia. Gdybyś znał Jo, to wiedziałbyś, że mam rację... Ona była cudowna,a ja... – Głos znów jej się załamał. Tim odsunął ją od siebie i poprawił jej okulary, które przekrzywiły się. Spojrzał na nią tak, że prawie się roztopiła pod tym spojrzeniem i poczuła, że idzie kolejna fala płaczu. – To Jo była tą lepszą, ja... Ja nie spełniałam ich wymagań. Od małego było wiadomo, że jestem ostatniej wody. Ona za to była cudownym dzieckiem... I wiem, że brzmię, jakbym jej nienawidziła, ale kochałam ją... I to bardzo.
– Wiem, Jess... Znam cię już trochę. – Usiadł nieco wygodniej, a ona wtuliła się w jego bok. – Opowiedz mi, skarbie.
– Jo była starsza ode mnie o trzy lata. Dość wcześnie dawała znać o swoich... umiejętnościach. No wiesz... wcześnie liczyła i takie tam. Ja z kolei... Miałam duże problemy z nauką. Jo pięła się w górę. Zawsze deptałam jej po piętach, co ją nieźle wkurzało. Chyba myślałam, że może czegoś mnie nauczy, ale tak się nie działo. Adalbert miał do mnie najwięcej cierpliwości. W sumie, to byliśmy do siebie podobni... Oboje odrzuceni, niechciani... Trochę zdani na samych siebie. Zaczął naukę w prywatnej szkole, więc widziałam go tylko w wakacje, Święta i Wielkanoc... Jo zaczęła tą samą szkołę rok później, a ja uczyłam się w Portree. – Wytarła nos o chusteczkę którą ją podał. – Nawet nie wiesz, jak byłam zdziwiona, gdy okazało się, że też pójdę do tej szkoły... Nie na to byłam przygotowywana.
– Rodzice nie mogli cię zostawić w domu? – zapytał, a ona pokręciła głową.
– Marzyłam o tym, żeby tam iść, ale pogodziłam się z tym, że się nie dostanę. Do tej pory pamiętam, jak byłam szczęśliwa, gdy dostałam list z informacją, że się dostałam. Adalbert był wtedy ze mną i prawie go przewróciłam z radości... – parsknęła śmiechem wspominając to, jak dostała list do Hogwartu. – Jak byłam w szkole, to już nie było tak pięknie... Dużo osób już kilka rzeczy umiało, a ja... Ja byłam tam, ale tak jakbym znalazła się w tym miejscu przypadkiem. Oczekiwano, że już coś będę wiedziała, bo przecież starsza siostra też tu się uczy. Jo była kilka klas wyżej, no i sypialnie też miała gdzie indziej, zajmowała się gazetką, grała w sportowej drużynie i pilnie się uczyła, nie miała zbyt dużo czasu, żeby mi pomóc. Ja nie miałam z początku do tego głowy. Adalbert dużo mi pomógł i jakoś się trzymałam na powierzchni. Od małego wiedziałam, że jestem uzdolniona artystycznie, więc zapisałam się na dodatkowe zajęcia. Wystawialiśmy okazjonalne przedstawienia, śpiewaliśmy, dekorowaliśmy szkołę. To była świetna zabawa, no i rozwijałam się bardziej w tym kierunku. Adalbert skończył szkołę i wyjechał na kilka lat, a ja zostałam sama. Jo próbowała mnie trzymać w pionie, ale nie udało jej się. Skończyła szkołę, wyszła za mąż, urodziła córeczkę... W międzyczasie zdobyła pracę i była naprawdę świetną dziennikarką. Ostatni rok mojej nauki był dla mnie stresujący. Rodzice nie powinni po mnie oczekiwać zbyt wiele. No, ale oczekiwali, że jak skończę szkołę, to zacznę pracę tam, gdzie Jo, bo trzymała dla mnie posadę. Zaraz po skończeniu szkoły umówiłam się z jedną krawcową, że będę dla niej pracowała. Wrócił Adalbert i zaproponował mi wspólny interes. W sumie, to nie mam nic do stracenia, a od małego marzyliśmy o czymś własnym... Rodzice i Jo próbowali mnie odwieść od tego, ale nie udało się. Jo nawet kilka dni przed śmiercią zaakceptowała to i miała już mnie nie dręczyć propozycją pracy. Moja siostra... Ona nie zasługiwała na taki los. Powinna żyć i pisać swoje artykuły... Powinna przynosić dumę rodzicom i wychowywać córkę...
– Jess, przestań proszę... – Objął ją mocniej i ucałował czoło. Przymknęła bolące już od płaczu oczy i pociągnęła nosem, gdy zaczął głaskać jej włosy. – Nie możesz porównywać jej życia do swojego. Byłyście różne od samego początku. Rodzice nie uwzględniali twoich pragnień, tylko chcieli, żebyś spełniła ich plan...
– To nie było tak. Jak Adalbert wyjechał, to ja naprawdę się posypałam... Na dwa lata zrezygnowałam z rysowania. Wypisałam się też z zajęć i rodzicom mówiłam, że pójdę w jej ślady. Dopiero pod koniec przedostatniej klasy wrócił mi rozum do głowy i zaczęłam znów szyć, i projektować. Ale rodzicom nadal mówiłam, że pójdę w ślady Jo. Dowiedzieli się, że jednak nie, kiedy skończyłam szkołę... Oni nie są źli... Są najlepsi, wiele im zawdzięczam i ostatecznie kochają mnie, ale... – Zawahała się, nie wiedząc co dalej powiedzieć. No ale, co?
– Umarła im córka, Jess... Oni po prostu za nią tęsknią. Nie widujesz ich. Masz duże wyrzuty sumienia i chyba dlatego jest ci tak źle – kojący głos powoli do niej docierał i jeszcze mocniej wtuliła się w jego pierś. – Chciałabyś być z nimi, ale ty nie potrafisz uciekać, Jess... Nie boisz się sama jechać do Portree. Stawiłaś temu czoło. Przeszłaś już żałobę i wiesz, że musisz ruszyć dalej.
Cay odsunęła się od niego. Uśmiechnęła się i miała nadzieję, że wypadła przekonująco. Resztę wina z kieliszka wypiła jednym haustem odwracając wzrok od Tima, który próbował wyciszyć jej wyrzuty sumienia.
Ale nie miał racji. Nie przeszła żałoby.
Nawet jej nie zaczęła. I to dlatego jej matka miała do niej tak wielki żal... *******
Zmęczenie dawało już o sobie znać, ale skrupulatnie wyznaczał każdą linię na mapie. Jego misja póki co przynosiła słabe efekty, ale wiedział, że z każdym kolejnym dniem jest bliżej celu. Wiedział też, że jak już będzie miał zarys terytorium zajmowanego przez stado, to będzie to krok milowy w związku z wilkołakami.
Mniej więcej znał lokalizację obozu, ale nadal nie wiedział jak wielkie terytorium zajmują i do tego potrzebne mu były spacery z Dagny. Wychodzili poza główny obóz, gdy zapadał zmrok. Wszystkie nowe osobniki nie mogły poruszać się po terytorium, gdt było jasno. Dopiero, kiedy ich akcje przejdą pomyślnie, mogli liczyć na większy luz i szacunek. On, mimo że był tu już jakiś czas nie mógł mieć akcji. Zauważył, że te ataki nie są przypadkowe. Oni mieli zaplanowane kogo i gdzie zaatakują. Gdyby on też w nich uczestniczył, mogłyby się zakończyć inaczej niż zakładają.
Nigdy nie sądził, że złożoność wilkołaczej natury go zadziwi. On, ze swojego doświadczenia wiedział, że traci nad sobą całkowitą kontrolę podczas pełni. Jego pobratymcy, którzy zaakceptowali likantropię i wręcz szczycą się tym, że są wilkołakami... Oni mieli pewnego rodzaju kontrolę podczas pełni. Potrafili poczekać aż ich ofiara zostanie sama i ją zaatakować. On zapewne nie czekałby, bo tej zdolności nie miał. W sumie, to cieszył się z tego obrotu spraw, bo choć Dumbledore zapewniał go, że dopóki robi to dla Zakonu, może czuć się bezpiecznie, to i tak zapewne czułby się okropnie, gdyby miał wykonać taką akcję. Z drugiej strony, patrzono na niego podejrzliwie i zapewne, gdyby nie to, że leczył rany, dostarczał zapasy i w pewnym sensie przyjaźni się z Benem oraz Dagny, to w najlepszym wypadku zostałby wygnany.
Benjamin, jeden z wilkołaków, z którym wiele rozmawiał, miał rację. Oni po coś tam byli. Po coś się gromadzili. I wiedział też, że nie chodzi tylko o walkę po stronie Voldemorta.
Podzielił się swoimi przypuszczeniami z profesorem Dumbledorem i już ze dwa tygodnie zastanawiał się nad odpowiedzią na swoje pytania. Miał wiele przypuszczeń, które starannie rozpisał, ale dopóki nie będzie miał potwierdzenia, wolał nie częstować dyrektora Hogwartu większą ilością domysłów.
Od czasu, kiedy pierwszy raz pojawił się w obozie wilkołaków, nie zauważył ważnych, znaczących zmian. Pojawili się dwaj nowi mężczyźni, przypuszczał, że są oni dwa razy starsi od niego, może trochę więcej. Już po pierwszej pełni po jego przybyciu zlecono im atak. Z zebrania Zakonu dowiedział się, że to było w Wykeham niedaleko Malton.
Odległość między Wolverhampton a Wykeham wynosiła około stu mil w linii prostej, a wilkołaki odpowiedzialne za ten atak wyruszyły tam w dzień pełni. To go tylko utwierdziło w przypuszczeniach, że jakiś wykwalifikowany czarodziej im pomaga, bo wielu wilkołaków nie potrafiło się teleportować, a co dopiero łącznie. Nieliczni posiedli tą umiejętność, reszta podróżowała Błędnym Rycerzem lub mugolskimi środkami transportu. Teraz, kiedy to stado dało poparcie Voldemortowi, korzystano tylko z Błędnego Rycerza.
Próbował delikatnie wypytać Dagny oraz Benjamina, czy wiedzą coś więcej o tej współpracy, ale Norweżka nie była w najbliższym otoczeniu Greybacka, natomiast Ben był wobec niego zachowawczy. Postanowił zatem, że zajmie się wyznaczaniem terytorium i zdobywaniem zaufania Benjamina, bo zapewne wiedział znacznie więcej niż inni pobratymcy.
Ben był blisko Greybacka, ale w czasie jego nieobecności, to nie on był odpowiedzialny za planowanie ataków. Raczej miał wrażenie, że to cichy głos rozsądku, którego Fenrir rzadko słuchał, w przeciwieństwie do reszty wilkołaków.
Z innymi wilkołakami nie spędzał tak dużo czasu, bo byli oni zaślepieni wizją przywódcy stada i możliwością walczenia u boku Lorda Voldemorta. Mało kto rozmawiał o przeszłości sprzed wstąpieniem do armii wilkołaków. Raczej rozpamiętywali to, jak się tu odnaleźli, jak Fenrir zmienił ich życie. Wspominali ataki z dumą, twierdząc, że tym wszystkim ludziom należało się pogryzienie, a czasem nawet śmierć. Planowali też swoje własne ataki w ramach zemsty, choćby nawet za krzywe spojrzenie, jakim obdarował ich mleczarz mieszkający we wsi niedaleko. On dał im prawo, by być oskarżycielem, sędzią i katem.
Czuł, że Dagny mogła chcieć wrócić do Norwegii, aby zemścić się na rodzicach za odtrącenie, ale ona wreszcie odnalazła tutaj swoją rodzinę. Do niektórych mówiła nawet pieszczotliwie "wuju" czy "cioteczko", ale kobiet było znacznie mniej. Oprócz Dagny spotkał jedynie dwie kobiety. Były ciche i raczej pełniły funkcję gospodyń. Gotowały, cerowały ubrania, prały… Nie wydawało mu się, żeby uczestniczyły w atakach. Wydawało mu się natomiast, że nie miały, gdzie indziej się podziać.
W czasie nieobecności Fenrira i okresu między pełniami, miał wrażenie, że to nie jest armia, a obóz wykluczonych i odtrąconych, którzy wreszcie czują się potrzebni i kochani. Tworzyli swoją własną rodzinę.
Jak w każdej rodzinie były czarne owce oraz spory, które rozstrzygano siłą. Nieraz pomagał zaszyć drobne rany, bo na zaklęcia uzdrawiające nie miał pozwolenia.
Gdyby nie upór Dagny i stanowczość Benjamina zapewne odebranoby mu różdżkę. Nie on jeden ją miał, ale raczej on jeden miał kwalifikacje i zdecydowanie umiał czarować.
Nie wiedział, co dokładnie powiedziała im Dagny, ale chyba chciała, żeby go szanowali. Wyznanie, że jest po szkole i jest dobry z zaklęć, przyniosło odwrotny skutek, bo patrzono na niego spode łba i gdy o coś pytał, to albo nie uzyskiwał odpowiedzi, albo robiono to bardzo nieufnie.
Wolał też w samotności nie chodzić po terytorium wilkołaków, bo były też osoby, które nienawidziły osób, które potrafiły czarować czy miały zbyt łatwe życie.
Patrząc na większość, miał świadomość tego, że w pewnym sensie wygrał swoje życie i wiedział, że będzie do końca swoich dni wdzięczny Albusowi Dumbledore’owi.
Dagny, która wprowadziła go do obozu, była chyba jednym z najszybciej wspinających się po szczeblach hierarchii wilkołakiem. Nie wiedział jak to robi, ale nie brał udziału w akcjach i całkiem możliwe było to, że innym imponowało, że jest kobietą, ale wcale nie jest delikatna, i jest równie bezwzględna, jak oni.
Nadal trzymał się blisko niej, ale jak kiedyś mówił jej wiele, jednocześnie uważając na to, co myśli, tak teraz unikał osobistych tematów, częstował jedynie ogólnikami i utwierdzał ją w przekonaniu, że zmienia się. Trudno nie było, bo przecież przez prawie pięć dni żył w stadzie, a w weekendy wracał do swoich niezarażonych rodziców, z szacunku, że nie porzucili go po ugryzieniu. Zarówno ona, jak i Ben, wydawali się go rozumieć. Dodatkowo po każdym weekendzie wracał z nowymi zapasami jedzenia i cieplejszych ubrań na najbliższe dni, co nieco poprawiało jego wizerunek.
Wcześniej nie miał pojęcia o tym, że jest zdolny do aż takiego krętactwa, ale widocznie lata spędzone w towarzystwie Jamesa i Syriusza, zrobiły swoje. Czuł duże wyrzuty sumienia, że jego relacja z Dagny budowana jest na nieszczerości i często wykorzystuje jej fascynację nim do swoich celów, ale trochę te wyrzuty przyciszał tym, że przecież nie krzywdzi jej, ani nie wodzi za nos. Faktycznie bardzo ją lubił i imponowała mu, pomimo tego, że tak wkręciła się w działanie armii Greybacka, ale widział w niej dobro, zawahanie i kiedy ją prosił, to potrafiła odpuścić jakiś atak. Poza tym przy nim starała się być inna, chociaż różnie jej wychodziło.
Nie ukrywała przed nim tego, że chce się czuć ważna w stadzie. Zbliżyła się do wilkołaków będących blisko z Fenrirem i to głównie z nimi spędzała czas. Jego wtedy nie było, albo trzymał się blisko Bena. Na szczęście, kiedy codziennie proponował jej spacer "dla rozprostowania kości" ona godziła się bez wahania.
Coraz głębiej zapuszczali się w gęsty las i w myślach gratulował sobie tego, że nie odsłonił przed Dagny wszystkich kart, bo pewnie zorientowałaby się co robi, i nie wyściubiliby nosa poza obóz. Z astronomii miał zawsze najwyższą ocenę i uczył się jej przez cały okres nauki w Hogwarcie, tak samo jak i zielarstwa, ale Norweżka tego nie wiedziała.
Patrzył w gwiazdy określając przy tym kierunek, w który idą lub w który nagle skręcili, bo zapewne dotarli do granicy zajmowanego terytorium. Mógłby łatwo sprawdzić za pomocą czarów, czy są naniesione zaklęcia obronne, ale wolał na ich spacerach nie dawać powodów do tego, żeby zaczęła coś podejrzewać. Czasami zatrzymywał się gdzieś i oglądał drzewa. Zrywał znane mu rośliny, które potrzebowały określonych warunków do rozwoju. Jej tłumaczył to tym, że można z nich warzyć różne eliksiry, które uśmierzają ból, bądź leczą obrażenia.
Ten schemat powtarzał przez cztery wieczory w tygodniu. Proponował jej spacer, patrzył co jakiś czas w gwiazdy, zrywał rośliny, a gdy wracał do domu, to do późna sporządzał notatki i zaznaczał na mapie topograficznej hrabstwa Staffordshire oraz West Midlands miejsca w których był na spacerach z Dagny.
Weekendy były dla niego najbardziej wyczerpujące. Musiał nadrobić papierkową robotę, której i tak nikomu nie mógł pokazać, bo więcej było niewiadomych niż wiadomych.
W piątkowe wieczory miał czasami spotkania z Zakonem i z profesorem Dumbledorem, chociaż z nim kontaktował się głównie listownie. Z Peterem spędzał kilka godzin w sobotnie przedpołudnia, żeby pomóc mu w nauce francuskiego i ewentualnie poprawić jego raporty, które zdawał szefowi. Szło mu coraz lepiej, ale po kilku miesiącach spodziewał się większego postępu u przyjaciela. Z ojcem praktycznie się nie widział, jedynie czasami podczas śniadania. Matka, która całe życie była mu bliższa niż ojciec Lyall, starała się zatrzymać go jak najdłużej w domu, ale i tak popołudnia spędzał w Kwaterze Głównej lub na Pokątnej. Zależy, czy dowództwo zwoływało spotkania na piątek czy sobotę.
Na Pokątnej pomagał Adalbertowi. Ten chłopak miał smykałkę do interesów i chyba potrafił znaleźć wszystko. Dodatkowo, miał znajomych na prawie całym świecie, więc miał dużo rzeczy i to z różnych zakątków świata. Głównym problemem było to, że niektóre zgromadzone przedmioty trzeba było zbadać, więc za drobną opłatą podjął się tego, aby w wolnych chwilach sprawdzać ich właściwości. Robił to rzadko, ale skuteczniej niż McSweeney, więc nie czuł wyrzutów, że robi to tylko sporadycznie.
Lubił spędzać czas z Jess i Adalbertem, bo relaksował się z nimi. Był zestresowany jak diabli swoją misją i jedynie na Pokątnej w ich lokalu czuł spokój. Poza tym ani Cay ani McSweeney nie próbowali z niego wyciągnąć, gdzie znika. Jess zapewne sądziła, że w jego życiu pojawiła się kobieta, bo od czasu do czasu dawała mu jakieś kobiece ubrania i mrugała przy tym okiem. On później, faktycznie, dawał je Dagny, która cieszyła się z nich.
Z Katheriną, Jane, Lily, Jamesem, Syriuszem i Peterem było dużo gorzej. Chłopaki widocznie byli rozczarowani tym, że już od dłuższego czasu nie towarzyszą mu w czasie pełni i widują się tylko w weekendy. Razem z Parkes byli też zawiedzeni tym, że nie powiedział im o zwolnieniu się z pracy. Nie mówił im nic na temat misji, ale był pewny, że domyślają się wszystkiego. Jane i Lily nie ciągnęły go za język, gdy zaczynał odpowiadać zdawkowo, więc musiał jedynie cierpliwie wytrzymywać ciekawość trójki przyszłych aurorów, bo Peter tylko przytakiwał im.
Sobotnia impreza urodzinowa Katheriny, Paula, Jane oraz Syriusza była jednym z dni, którego wyczekiwał. Przebranie trytona było pójściem na łatwiznę, ale Jess i tak bardzo się spodobało. Potrzebował chwili odpoczynku i może nawet większej dawki alkoholu, chociaż Lily ostrzegała go, żeby nie pił za dużo, bo połączenie kilku eliksirów i alkoholu nie było dobrym pomysłem. Chociaż na moment chciał zapomnieć, jak dużo ma na swoich barkach i dlatego przybył, mimo że dzień przed pełnią nie miał na nic ochoty, i zwykle był drażliwy. Na szczęście Evans poratowała go potrzebnymi eliksirami.
Uśmiechnął się pod nosem wspominając, widok Cay, która rozmawiała z Levenem. Auror musiał się trochę schylać, bo blondynka była od niego dużo niższa. Zazwyczaj nosiła buty na obcasie. W sumie, to odkąd pamiętał Jess na imprezach zawsze była wystrojona w najmodniejsze ubrania i buty na tak niebotycznie wysokich obcasach, że wzrostem dorównywała Lily i Jane. Tamtego wieczora przebrała się za mężczyznę, a dokładniej Doktora Jekylla. Słuchał z pewną nostalgią jej tłumaczeń kim jest owy doktor. Tak naprawdę mógł to ukrócić, bo matka opowiadała mu o tej noweli.
Dla Hope Lupin, mugolki, która pokochała czarodzieja i założyła z nim rodzinę, wilkołactwo syna z początku było trudne, ale jako jedyna w domu świetnie poradziła sobie z tym brzemieniem. Kiedy on był załamany tym, co mu się przytrafiło, a ojciec przez kilka lat praktycznie tylko spał w domu, ona pocieszała go i zapewniała, że jest dobrym chłopcem, który raz w miesiącu zmienia się w pana Hyde'a. I choć jest on wtedy zdolny do robienia złych rzeczy, i powinien być odizolowany, to dla niej były ważne te dni, gdy był jej dobrym, grzecznym synkiem. Czasami miał dość gadania matki, bo ona nie rozumiała, że wilkołactwo praktycznie wykreśla go ze świata czarodziei... Jego ojciec doskonale to rozumiał, dlatego po tym wszystkim stał się szorstki w obyciu.
Później pojawił się Dumbledore, który dał mu nadzieję, że może żyć w miarę normalnie.
Teraz, kiedy miał kontakt z tak wieloma wilkołakami wiedział, że to jaki jest, to nie tylko zasługa dyrektora Hogwartu... W głównej mierze to dzięki matce taki był... To ona o niego walczyła, gdy on się załamał.
Był głupi jeśli chodziło o Cay i zdał sobie z tego sprawę, kiedy Adalbert wrócił do Anglii. Obserwował ich od tamtej pory i dziewczyna pokazała mu wyraźniej oblicze, którego wcześniej nie dostrzegał lub nie chciał widzieć. Myślał, że jest dla niego za delikatna i nie da sobie rady z takim potworem, jak on. Bał się, że ją to przerośnie i przypadkiem komuś się zwierzy, a nie chciał by ludzie wiedzieli o jego chorobie. W Zakonie wiedziało o tym tylko dowództwo i jego przyjaciele. Tak miało zostać. Tymczasem dostrzegł, że McSweeney skrywa wiele tajemnic i są one dość poważne. Dostrzegł też, że ona o nich wie i lojalnie trwała przy przyjacielu.
Gdyby wcześniej zauważył te cechy Jess, to teraz jej delikatne pocałunki czułby na swoich ustach, a nie zdecydowane, zachłanne wargi Dagny biorące od niego czułość, pożądanie i zapomnienie.
Leżąc obok brunetki na pledzie, którym okrywała się w czasie spacerów, czuł, że źle postępuje, ale nie mógł przestać. Dzikość Dagny była intrygująca i uzależniająca. I choć przez cały dzień myślał o tym, że ich spacery nie mogą tak przebiegać, to jak przychodził wieczór, nie potrafił tego zatrzymać.
Usłyszał szelest liści zwiastujący czyjeś nadejście. Na szczęście byli już ubrani, więc nie musieli zrywać się jak para nastolatków przyłapana na gorącym uczynku. Podparł się jedynie na łokciu i wpatrywał się w drzewa, spomiędzy których wyszedł Benjamin. Szedł prosto na nich, więc miał pewność, że to ich właśnie szuka. Zatrzymał się o krok od nich i jego lwia zmarszczka pogłębiła się, gdy odwrócił wzrok od Dagny, i spojrzał na niego.
– Fenrir wrócił.


17 komentarzy:

  1. Je suis contant.





    (więcej napiszę, jak wreszcie skończę się męczyć z moimi cyklodekstrynami).


    Ślę uściski,

    Panna Czarownica

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie mogę się doczekać :)

      Powodzenia z CD :D
      Buziaki :*

      Usuń
    2. Brawo za ładną akcję z pierwszą pomocą dla Berta (którego swoją drogą dalej nie lubię, ale już jakby trochę mniej), jednak mam dwie uwagi: pierwsza - nie cierpię słowa posoka :D
      druga - dalej mi to nie wyjaśniło dlaczego Bert tak zareagował i czuję się nieco zawiedziona. Ale, mam nadzieję, że Sokół faktycznie już niedługo przeleci nad wodą, i wbrew temu, co życzy mu Katy, nie utopi się #teamWilliam.
      Cieszę się, że trochę pokazałaś jak wyglądała praca Paula w Departamencie i kilka innych rzeczy związanych z Wizengamotem, etc. Jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałam, a teraz dzięki Twojej wizji, czuję się pełniejsza. Dobrze, że Paul mimo tego, że ma ojca w Departamencie nie jest jakoś specjalnie gloryfikowany i nie zachodzi tu kumoterstwo, tylko na wszystko zasłużył sobie ciężką pracą. Fajnie, że ojciec jest z niego dumny, i że mimo wszystko chłopak to zauważył, ale teraz nieco zrobiło mi się szkoda Katy, że ona jakoś tak nigdy nie doświadczała tej dumy. Ten koniec jesgo fragmentu jest conajmniej interesujący. Stan wojenny brzmi hardo i widać, że Paul jest dojrzały i dobrze umie łączyć fakty. Z jednej strony cieszy się z awansu i w ogóle, ale z drugiej to taka trochę łyżka dzięgciu w beczce miodu. Ciekawa jestem co oznacza owy stan wojenny dla czarodziejów, więc nie każ mi długo czekać.
      Bardzo podobał mi się fragment o Dorcas, chyba po raz pierwszy od dawna nie irytowała mnie swoją osobą. Chyba całą robotę zrobił ten list od Jess. Pokazujesz świat z trochę innej perspektywy, ale nie boisz się mówić, jak tudne to jest dla nich wszystkich i jak wiele konsekwencji mogłoby za sobą nieść ujawnienie się przez Berta. Wracając jeszcze na sekundkę do Dorcas to duży plus dla niej, że wreszcie się odważyła mówić i się otworzyła, to dobrze dla niej rokuje i mam nadzieję, że wkrótce wróci stara, poczciwa Dor, która ma charakterek, a nie takie ciepłe kluchy.
      Kurczę, nie wiedziałam, że Jess aż tak źle się czuję z samą sobą, i że ma w sobie tyle hmm... żalu (nie wiem czy to dobre słowo). Czucie się ciągle gorszą, niedocenianą, ciągle w cieniu musiało fatalnie na nią wpływać. Aż dziwię się, że tyle czasu nosiła to w sobie i nie otworzyła się wcześniej przed nikim. Na pewno byłoby jej łatwiej. Ale to twarda, zawzięta i skomplikowana babka jest. Rób tak dalej, a będę ją lubić bardziej niż Katy :D. A co do jej relacji z mugolem, to nie podoba mi się. To znaczy jest on bardzo sympatyczny i pewnie fajnie byłoby przeczytać właśnie jak ktoś układa sobie życie z mugolem, i jak oni reagują na czarodziei, te wszystkie emocje, wrażenia, przemyślenia i w ogóle. I super by było jakby Jess kogoś miała, ale... nie ten facet. Wydaje się być cudowny i chyba, aż za cudowny. Poza tym w przypadku Cay to ja jednak jestem team Leven i proszę mi tego nie spierdzielić (tymbardziej, że nauczyłam się wreszczie pisać jego nazwisko).

      Usuń
    3. I na koniec jest wreszcie mój kochany Remus! Daj mi jeszcze Willa i w ogóle będę czuła, że gwiazdka przyszła wcześniej... oh wait, ona już za chwilę, także śpiesz się :D
      To jest kwintesencja Remusa w każdym calu. Mądry, inteligentny, analizujący, rozsądny, pomocny, a zarazem ostrożny i nieszarżujący zbytnio. Wszystko robi z taką uwagą i przemyśleniem. I docenia to ile inni zrobili dla niego. No po prostu czemu taki Remus nie istnieje naprawdę i nie siedzi obok mnie teraz? Życie jest niesprawiedliwe.
      Co do jego misji, to wydaje się być cholernie ważna, ciekawa jestem jak się potoczy i co się stanie jak przybędzie Fenir. W końcu gdyby nie on, to Remus byłby zupełnie inny. Mam nadzieję, że zaraz rozwiniesz ten wątek. Co do jego spraw sercowych, to ta wzmianka o Jess była conajmniej niepokojąca, mam nadzieję, że on nie pała do niej teraz miłością w ukryciu, etc. Chociaż też jak to czytałam to myślałam sobie, no chłopie... mogłeś mieć, ale nie doceniłes, nie potrafiłeś zaufać, to teraz cierp. Co do Dagny, to o ile na początku jej wątek mi się podobał i nawet gdzieś tam z tyłu głowy chyba dawałam im szansę (głównie dla tego, że nie chciałam by mój Remus był samotny), tak teraz coraz mniejszą sympatią ją darzę i mam nadzieję, że nic z tego nie wyjdzie. To definitywnie nie jest kobieta dla niego. O!

      O, chyba już wszystko powiedziałam co chciałam.
      Wybacz za tak dużą obsówę, ale wiesz, że czytam na bieżąco, tylko niestety nie zawsze mam ostatnio czas na coś więcej.
      Ale muszę się przyznać, że skorzystałam teraz z Twojego rozwiązania i otworzyłam sobie notatnik i komentowałam na bieżąco. To faktycznie pomaga zebrać myśli, bo na koniec to na ogół o większości rzeczy, które chciałam powiedzieć zapominałam.

      Okej, idę spać, a Ty baw się dobrze we W!

      Ślę uściski,

      Panna Czarownica

      P.S. Musiałam rozdzielić na dwa komentarze, bo pokazywało, że jest zbyt długie.

      Usuń
    4. Wydaje mi się, że to z Bertem wyjaśni Ci się dopiero, jak już pokażę wszystkie karty. No jak Ci się nie wyjaśni, to na pewno Ci wytłumaczę, co i jak :D możesz być spokojna.
      Gorsze słowo od „posoki” jest angielskie „flesh”, aż mnie skręca, gdy go słyszę czy mam go użyć :/
      Ogólnie Paul dość szybko wcześniej awansował, kiedy jeszcze nie było wiadomo, że jest bratem Katheriny :)
      Relacja ojciec–Katherina jest trudna i dużo wyjaśni się jak wstawię dodatek z Caroline i Robertem, i jak pojawi się rozdział 55 lub 56. Także proszę mi tu cierpliwie czekać ;)
      A o stanie wojennym będzie trochę informacji już dziś :)
      U Dorcas zarówno list od Jess, jak i wyjec od Katheriny zrobił robotę. Może kiedyś to poruszę, ale możliwe, że nie, ale to już wyjaśnię. Jess ma momenty w których przesadza, czy wyolbrzymia pewne rzeczy, ale zazwyczaj da się z niej wyciągnąć w czym problem. W tym przypadku milczy jak grób, więc Dorcas domyśla się, że to musi być coś bardzo poważnego. No i mając to na uwadze widzi, że Adalbert jest spoko, żyją z Jess normalnie, więc czuje, że też tak by mogła.
      Czy stara Dorcas wróci, to nie wiem, bo w sumie od początku (tej wersji) opowiadania, ona już była trochę z problemami, z którymi sobie nie radziła. Niewątpliwe, że się zmieni :)
      Jess bardzo na powaznie bierze to, jak ją traktują bliscy lub osoby, które są dla niej autorytetem. Jest w niej dużo żalu i faktycznie czuje, że jest niedoceniona, i chyba dlatego jej przyjaźń z Bertem jest tak silna. Facet od początku ją uwielbiał i ciągnął w górę, żeby rozwijała w sobie to, co na najlepsze. No i wie, co jej w głowie siedzi, więc umie sobie poradzić.
      Jest w niej też dużo żalu, ale z innego powodu i do tego tez kiedyś wrócę, nie chce spoilerować ;)
      Tim i Jess mają się bardzo ku sobie, No ale co z tego wyjdzie to się zobaczy.
      Leven mocno zaszkodziłby Jess, gdyby w jej życiu byłby kimś więcej niż znajomym. Ten człowiek zbyt mocno stąpa po ziemi, a ona ma głowę zbyt wysoko z chmurach :)
      Ale Twoja nowo nabyta umiejetność pisania jego nazwiska z pewnością będzie miała zastosowanie :)
      Jest wiele niedomówień odnośnie Remusa i jego misji. Przede wszystkim nie wiadomo jak wyglądały jego spotkanie z Dumbledorem
      Remus ma teraz trudny czas i jakoś myśl o Jess poprawia mu humor. Darzy ją wielkim sentymentem, to na pewno.
      W 51 wiele już się wyjaśni, więc poczekaj chwilkę :)
      Żeby zrozumieć Dagny, to musiałabym dać jej perspektywę, a tego nie zrobię. ;) ma swoje fajne momenty, ale też czasami jest niepokojąca.

      W sumie byłam zaskoczona, gdy zauważyłam powiadomienie o tym, że skomentowałaś, bo szczerze liczyłam na to, że skupisz się na pisaniu rozdziału dla siebie i dopiero wtedy nadrobisz wszelkie zaległości ;)
      Wiadomo, że wybaczam, w końcu w listopadzie skradłam Ci trochę czasu.
      No i część rozdziału pisałam u Ciebie :P

      Buziaki :*

      Usuń
  2. Zgłaszam reklamację na to, że trafiłam na tego bloga stosunkowo niedawno i mam tyle zaległości :( Póki co, nowej notki nie czytam. Nie lubię spoilerów :( Ale cieszę się, że jest coś nowego i trzymam kciuki za wenę, by pojawiało się więcej <3 Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, nie mogę uwzględnić reklamacji :D
      Wena mi się przyda, zważywszy na to, że w przyszłym tygodniu mam dużo na głowie ;)
      Zebrałam się już za pisanie, więc mam nadzieję, że 6-go grudnia już coś wstawię :D

      Ja trzymam kciuki za czytanie :)
      Buziaki! :*

      Usuń
    2. Jestem!
      Na sam koniec wkradło mi się drobne opóźnienie, za co serdecznie przepraszam, ale okazało się, że nie da się wygrać ze świąteczną gorączką :/ Za nieco ponad godzinę wychodzę z domu na pociąg i w sumie nawet oka nie zmrużyłam, ale bałam się, że po tak intensywnym dniu zaśpię i będę miała problem, więc wybrałam nocne męczarnie XD
      Rozdział, jak zwykle, cudny :D
      Pokochałam Tima i zaczęłam oficjalnie shippować go z Jess :D Jest taki kochany! Opiekuńczy, troskliwy, czuły i w ogóle taki ideał, w sam raz dla Jess *_* Uwielbiam go!
      Dorcas, nareszcie! Ale się cieszę, że wreszcie coś do niej dotarło i mam nadzieję, że teraz będzie tylko już lepiej :D Bo właśnie! Co ona odpierdala?! :D Oby teraz było tylko lepiej.
      Stan wojenny w Ministerstwie? Zaczyna robić się ciekawie no i mrocznie. Jestem ciekawa, czy Paul dostanie tą posadę. Pewnie tak, to zdolny chłopak <3
      No i Remus zaczyna mieć rozkminy o Jess i Dagny! Z Dagny go nie shippuję, a Jess... Cóż, znalazłam jej kogoś innego i czuję, jakbym była wobec Luniaczka nie w porządku :( :( :(
      Czekam na rozwój akcji jeśli chodzi o wątek wilkołaków :D
      I wybacz, że dzisiaj tak krótko i chaotycznie, ale chyba przestaje mi głowa pracować :P
      Pozdrawiam cieplutko :*

      Usuń
    3. Dopiero teraz znalazłam chwilę, żeby nadrobić zaległości w czytaniu, także również wybacz, że prawie całą dobę czekasz na odp :D
      Tim jest fajny i rzeczywiście Jess byłoby z nim dobrze.
      U Dorcas będzie lepiej, to na pewno, ale jak będzie dalej... Hmm... Szykuję już soundtrack! :D
      Remus będzie miał sentyment do Jess, ale chyba tylko tyle. W najbliższym czasie nie zamierzam wplątywać jakiegoś romansu między nimi. :)
      Buziaki :*

      Usuń
  3. Hej! Jestem, chociaż znowu z dużą obsuwą. Jakoś nie mogę się zebrać w sobie, żeby skomentować od razu po przeczytaniu, zawsze akurat wtedy jest coś bardzo ważnego do zrobienia. Potem zapominam, co sobie myślałam i jakie emocje towarzyszyły mi podczas czytania. Muszę koniecznie to zmienić, ale ani zapieprz na uczelni, ani wolny tydzień w domu nie ułatwia mi zadania. No więc...

    Jak dobrze, że Adalbert wróci do zdrowia. Sprawa rzeczywiście wyglądała niepokojąco, ale jak widać można z tym żyć. Tylko jedno pytanie mi się nasuwa i to tak cholernie mocno, że aż próbuje zepchnąć mnie z kanapy, na której siedzę. A mianowicie - czy Jess przypadkiem nie została ugryziona przez wampira? Nie przeszła jakiejś transformacji? Pamiętam o oczach i zębach, a jak z innymi aspektami wampirowatości? Może patrzeć na krew, wąchać ją itd, nie obżerając przy tym rannego delikwenta na przystawkę? Niestety mało wiem o wampirach w świecie HP, więc mój obraz tych istot pochodzi z jakichś zmierzchowych czasów xdd

    Po drugie - stan wojenny. Ministerstwo czyni poważne kroki, nie da się nie zauważyć. Dobrze, że się przygotowują. Ciekawa jestem, jak to wpłynie na życie zwykłych obywateli. Masz zamiar wprowadzić godzinę policyjną, czołgi na ulicach i inne tego typu wątki znane nam z opowieści rodziców i dziadków?

    Kolejna sprawa to Dorcas. Alleluja po prostu! Nareszcie dostrzegła, że ma problem i wykazuje chęć, by coś z tym zrobić. Czekam niecierpliwie na opis kolejnej sesji terapii, może padną jakieś konkrety. Tyle pewnie dzieje się w jej głowie, rozpracowywanie tego może być naprawdę interesujące. Jeśli zgrabnie i stanowczo poprowadzisz ten wątek dalej, to może na powrót zacznę lubić Meadowes, kto wie? XD

    We fragmentach Remusa ostatnimi czasy podoba mi się tylko jego zawiła relacja z Dagny. Jest ona bardzo intrygującą postacią i momemty z nią chyba raczej nie zaczną mi się dłużyć. Nigdy natomiast nie byłam fanką misji typu "przeciągnąć armię olbrzymów/wilkołaków/gobelinów/aksolotlów meksykańskich na naszą stronę" i chyba nigdy nawet nie starałam się ich zrozumieć i zastanowić nad ich ważnością. Według mnie magiczne stworzenia można dość łatwo okiełznać czarami, jeśli ktoś jest dobrym czarodziejem. Jak sama wspominałaś, większość z wilkołaków nie ma różdżki i tak naprawdę niebezpieczni są tylko w jedną noc w miesiącu. Jak na otwartą wojnę i front, to oni stanowią raczej mały procent zagrożenia. Tak czy inaczej, Dagny ratuje w moich oczach każdy smętny odcinek remusowej misji ;)

    No i najsłodszy element Twojego rozdziału... Tim. Chyba się zakochałam i to dosłownie! Jest tak uroczy, kochany, troskliwy, opiekuńczy, wyrozumiały, cierpliwy, czuły, delikatny, wrażliwy... chcę go więcej. Chcę więcej jego i Jess! Może nawet jako parę..? Bardzo proszę, to idealny facet dla niej. Także oprócz moich gorących błagań o #teamKaty, dołączam jeszcze drugie #teamTim xd już powoli przetrawiam orientacyjne fanaberie Berta, ale z Timem u boku Jess będzie mi zdecydowanie łatwiej! Dorcas jeśli chce, to może sobie nawet być z Williamem, proszę bardzo. Chociaż nie. Ona dziś miała fajny fragment, dam jej szansę. Z resztą Williama na życiowego partnera to nie życzę nawet uroczej Bellatrix Lestrange.

    Pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy ❤
    Drama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! :*
      Ja narzekam teraz na to, że mam tego czasu za dużo, ale widzę, że jeszcze Ci co studiują mają teraz jakiś Armagedon na uczelni. Nieważne czy to UJ, UW czy Wyższa Szkoła Robienia Hałasu. No za moich czasów tak nie było :P
      Te krwawienia nie są jakieś poważne. W Nocy Duchów dałam informację, że jego umiejętność podchodzi pod tą złą część magii (nie do końca czarna magia... Taka trochę szara :P) i jednak takie krwawienie pasuje mi do tego, że faktycznie nie jest z nim tak kolorowo i przyjemnie.
      Na całe szczęście o wampirach w HP jest mało, więc mogłam tutaj sobie poszaleć. Jess nie jest wampirem. Nabyła tylko pewne cechy w wyglądzie, które i tak maskuje czasami czarami, żeby nie straszyć ludzi. Syriusz wyssał z jej rany jad, który nie spowodował tego, że Jess zaczęła lubować w pulsujących tętnicach ludzi dookoła :) Faktycznie lubi zjeść tatara czy jakieś krwiste przysmaki, ale tak żeby piła litrami krew swoich kolegów, to nie.
      O Merlinie! Przypomniał mi się kawał o wampirach w barze, ale jest trochę obrzydliwy... Wyguglam i go podlinkuję, żeby nie było, że ja takie rzeczy napisałam :D (o tu klik )
      Także tylko ma kły i oczy żółte... Ach, i jeszcze będzie jedna cecha, którą nabyła, ale odkryje ją dopiero później. Niestety jej Bycie Wampirem na 10% nie uleczyło jej strachu przed widokiem krwi.
      Czołgów na ulicy nie będzie, ale poważnie myślę nad publiczną żelazną dziewicą czy łamaniu kołem :P
      W 51 będzie wyjaśnione, co stan wojenny wprowadzi. No i jest on troszkę inny niż ten mugolski, bo jednak są różnice w tym, jak działa prawo w świecie magii.
      Dorcas doskonale wiedziała, że ma problem, tylko praktycznie przez całe życie zwykła sobie radzić sama, więc dla niej, otworzenie się na kompletnie obcą osobą było bardzo trudne. Ogólnie to jak pomyślę o jej opisach sesji, to widzę monolog na kilka stron, ale chyba napiszę ten monolog i stwierdzę, czy publikować całą wypowiedź, czy tylko urywki. Tylko kompletnie nie wiem, kiedy to zrobić, bo jak patrzę na planner to omójboże, gdzie ja to wcisnę. Zaczną się chyba rozdziały na ponad 20 stron :P Myślę, że polubisz na nowo Dorcas. Planuję też zrobić małą retrospekcję do tego jak zaczął się jej związek z Syriuszem, który też poniekąd należy do jej problemów, ale tu już zaspoileruję, że Dorcas dłuuugo nie będzie mówiła Miriam o Blacku.
      Co do Remusa i jego misji, to w 51 już zrozumie o co chodzi z wilkołakami. Gdyby nie fakt, że część Twoich przemyśleń poruszę w najbliższych rozdziałach, to bym wyczerpująco opowiedziała mój punkt widzenia. Napisze tylko tyle: to, że wilkołaki nie mają różdżek, nie oznacza, że nie mogą ich zdobyć (oczywiście w nielegalny sposób). Wilkołaki mają w sobie magiczną moc, więc teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby czarowali. No i Fenrir był groźny też poza pełnią. Facet totalnie zezwierzęcał i kilka wilczków z jego armii jest do niego podobnych.
      No i dla mnie magiczne stworzenia (szczególnie Istoty), nie są takie znowu łatwe to pokonania. Przyjmuję, że to jest jakaś grupa społeczeństwa, która niby jest nieznacząca, ale ma swoje prawa, no i gdy przychodzą wybory, to politycy chcą im nieba przychylić :p Więc powiedzmy, że Voldemort przyszykował wilkołakom taki program pięćset plus :P
      Tim jest świetny i wydaje się być facetem bez problemu. Ale on jest mugolem i Jess przez to ma wiele wątpliwości, jak poprowadzić tę relację. No ale to zobaczysz jak im się przyszłość wyklaruje :)
      O mamoo :D Jak ty nienawidzisz Williama! Na szczęście będzie pojawiał się rzadko, więc nie będę Cię niepotrzebne rozjuszała :D
      Ok. Część poruszonych przez Ciebie tematów będzie rozwiązywana w ciągu najbliższych, tak myślę, dziesięciu rozdziałów. Oczywiście Dorcas będzie dłużej się borykała z problemami, ale zaczęła pracę nad sobą, która trochę potrwa.
      51 będzie w poniedziałek, więc to już niedługo :)
      Dzięki ślicznie za opinię! :*
      Buziaki :* <3

      P.S. No i wiem, że wątek Remusa to takie trochę smęty, pitu pitu itd., ale chciałam, żeby to co szykuję miało dobre tło. :)

      Usuń
    2. Dzięki wielkie za szczegółowe informacje odnośnie składu procentowego istoty Jess. To wiele wyjaśnia xdd I bardzo proszę, jeśli już znajdziesz czas na ten swój długi dorcasowy monolog, to daj go w całości! Jestem go strasznie ciekawa :) no z tymi wilkołakami niby racja, ale dalej ciężko mi zapałać miłością do tych scen :/ Williama owszem i z całego serca xd

      To czekam na poniedziałek :) na coś Dorcas i może znów odrobinę Tima?
      Buziaki :*

      Usuń
    3. Tima będzie nawet sporo w porównaniu do tego co było :) Dorcas dopiero w 52 ;)

      :*

      Usuń
    4. Zgłaszam ogromne zażalenie! Dlaczego do jasnej ciasnej ma być mało Williama? Nie wyrażam, na to zgody, koniec i kropka!

      Usuń
    5. Bo on sobie siedzi wygodnie w Stanach i radzi sobie dobrze. :D a teraz zacznę skupiać się na Wlk. Brytanii i Dorcas (która ma duuuze problemy). :)
      Ale William będzie za jakies 2-4 rozdziały, ale niestety (chyba tylko dla Ciebie w tym momencie :P) będzie go mało ;D

      Usuń
  4. Ja również z obsuwą się odzywam, mało czasu! Mam dokładnie ten sam problem co Drama, czytam najczęściej po nocach, nie mam już mocy zostawiać komentarza a potem to się oczywiście tylko odwleka, ale będę z tym walczyć :)

    Miło było w końcu przeczytać coś o Paulu, mam nadzieję, że zacznie się wraz z Jane pojawiać regularnie, skoro wojna jest już oficjalnie za progiem, a jego rola w Ministerstwie urosła do sporej rangi.
    Wątek Adalberta i Jess kula się powoli do przodu, ale oboje mają w sobie tyle uroku, że zawsze przyjemnie jest przeczytać ich wspólny fragment. Tim był urzekający, już przeczytałam w twoim komentarzu, że będzie się teraz pojawiał częściej, ale ja będę się upierać, że w Levenie czuję większy potencjał :D Jak by nie było, Jess zasługuje na maksymalną ilość męskiego zainteresowania, także niech się kręci ;)
    Bardzo się ucieszyłam, że Dorcas zaczęła mówić. Strasznie jestem ciekawa co tam się dokładnie kłębi w jej głowie, także czekam na kolejne fragmenty z terapii, liczę na to że będzie interesująco.
    Nie dziwię się reakcji Katy na wieść o nadlatującym sokole, ale chciałabym żeby już w końcu doszło do konfrontacji między nimi. I muszę przyznać, niestety, że trochę za Williamem tęsknię :( Ale cierpliwie będę czekać, żeby zobaczyć co dla niego szykujesz.
    Wątek Remusa mnie nie porywa, ale winą za to obarczam fakt, że nie żywię zbyt ciepłych uczuć do Remusa. Jest bardzo dużo innych postaci, które wydają się dużo ciekawsze i jakoś tak nie zdążyłam się z nim w żaden sposób związać emocjonalnie. Podobał mi się za to fragment w którym trochę sobie pluł w brodę, że nigdy nie dał Jess szansy. A tak to mogę mieć tylko nadzieję, że gdzieś tam w trakcie wojny Remus zyska nieco wyraźniejszego charakteru :)

    To tak pokrótce :) Mam sporo wolnego po świętach, także mam nadzieję, że wtedy będę mogła sobie przeczytać ostatnie kilka rozdziałów jeszcze raz na spokojnie jeden po drugim i może wtedy uda nam się tu przeprowadzić jakąś solidną dyskusję :D

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział
    Elizabeth

    P.S. Leven miał zawsze twarz Henry'ego? <3 Teraz jeszcze bardziej kibicuję jakiejś bliższej relacji Jess z tym panem ;)
    Dobrze, że obejrzałam galerię do końca bo przestaję się również dziwić Katy, także chyba zostałam #teamLars :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę od dołu: Leven miał wcześniej inną twarz, ale to zawsze miał być Henry, tylko wcześniej nie mogłam znaleźć odpowiedniego zdjęcia, w którym byłoby widać jego heterochromię :)
      Williama muszę zmienić, ale zrobię to za parę lat jak się wyrobi i jak znajdę w końcu kogoś, kto odpowiada moim wyobrażeniom :D

      To teraz od początku: teraz skupiam się na sytuacjach ważnych, wiec Jane i Paul rzadko bedą mieć swoje sceny, ale będą obok ;)

      Gdyby Bert wolał kobitki, to na bank byłby z Jess. :D czasami też mi szkoda, że nie idę w tę stronę, ale ona i Katy to dwie postacie dla których mam już wymyśloną całą historię, i naprawdę bardzo ciężko mi wprowadzać im coś nowego, lub co gorsza, zmieniać ich los :)
      Time będzie dużo w 51 i będzie to bardzo ważny rozdział dla Jess. W sumie, jeden z ważniejszych rozdziałów dla niej (w II części opowiadania). Będzie jeszcze miała kilka waznych rozdziałów ;)

      Dorcas wreszcie bierze się do kupy i na pewno postaram się przedstawić te najważniejsze przemyślenia :)

      Katherina i William spotkają się w Święta. Będzie trochę niezręcznie, w końcu nie będzie sama :P

      Zaspoileruję: Remus zakończy swoją misję w przyszłym rozdziale i wreszcie będzie znał konkrety. Pózniej będzie tylko Remus, trochę będzie przemyśleń o tej armii wilkołaków ale duuuuuuuużo mniej niż w tym rozdziale, lub w 51 :)
      Jess była przez niego, ale w sumie przez wszystkich bardzo niedoceniana. Tak naprawdę tylko Adalbert (póki co) wie, jakim ona jest skarbem. Jest trochę postrzelona, ale to jest wszystko na zasadzie: najwyżej sobie zrobię krzywdę, wiec czemu mam tego nie robić jak nikt inny nie cierpi? Ona lubi próbować :D

      Nie mogę się doczekać tego „po świętach”, ale wydaje mi się też, że przyszłe rozdziały przyniosą nowe tematy do dyskusji :)

      Również pozdrawiam (i to nie byle jak, bo cieplutko :D)
      Buziaki :*



      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Masz jakieś pytania?
Czegoś nie pamiętasz lub nie do końca wiesz, co autorka miała na myśli?
Zapytaj o to w komentarzu – SBlackLady zawsze odpisuje!

Theme by Lydia | Land of Grafic