Odkąd należała do
Zakonu Feniksa nigdy nie zdarzyło się tak, żeby zebrania były w środku
tygodnia, ale trzynastego listopada to się zmieniło.
Cielesny patronus
pojawił się na zapleczu jej lokalu na Pokątnej i przemówił dobrze jej znanym
głosem Dorei Potter.
– Zebranie Zakonu Feniksa, dziś o dziewiętnastej. – Srebrzystobiała
foka rozmyła się w powietrzu, jak mgła. Dotąd nie pojęła idei mówiącego patronusa
i przez chwilę patrzyła się w miejsce, gdzie pojawił się patronus,
zastanawiając się, jak przerwać randkę, jaką sobie zrobiła Katherina z Larsem
Fawley'em w lokalu jej i Adalberta. Do dziewiętnastej było raptem pół godziny.
Potrzebowały około kwadransa, żeby na spokojnie dostać się do Kwatery Głównej.
Chyba, że po drodze byłyby jakieś komplikacje...
Żołądek ścisnął jej
się, kiedy zrozumiała, że jest wtorek... Jeszcze nigdy nie było zebrań we
wtorki. Zazwyczaj spotykali się w piątki lub soboty. Coś musiało się stać...
Wyszła z zaplecza i
uśmiechnęła się lekko. Lars na pewno nie wiedział o tym, że Katherina jest w
Zakonie, więc chwilę myślała nad tym, jak przyjaciółce dać do zrozumienia, że
za kilkanaście minut muszą wyjść.
Na całe szczęście
Fawley siedział do niej tyłem, a Katherina przodem, więc wyciągnęła różdżkę i
zaczęła kreślić w powietrzu znaki, które ułożyły się w słowa: "Zebranie Zakonu dziś o 19:00".
Kiedy Parkes delikatnie przytaknęła, Jess machnęła różdżką i wiadomość
zniknęła.
– Lars... Wybaczysz
mi, jeśli porwę Katy? – zapytała Cay, starając się zabrzmieć na jak najbardziej
skruszoną. – Dostałam sowę od Jane, że ma dziś wolne i czy mogłybyśmy zająć się
jej suknią. A jak wiesz, co pięć głów, to nie jedna... No i ślub, tuż, tuż.
– Jasne! – Chłopak
odwrócił się do niej i obdarzył ją szczerym uśmiechem. Łyknął. – W końcu taki
dzień jest tylko raz w życiu.
– Zależy u kogo... –
mruknęła cicho, ale i tak dosłyszeli. Wyszczerzyła zęby, gdy Katherina
spojrzała na nią zdziwiona. – To ja wyniosę kubły, a wy się ładnie
pożegnajcie... Nie będę wam przeszkadzała.
– Jess... – syknęła
zarumieniona Parkes, gdy ona sugestywnie poruszała brwiami. Lars się nie
odezwał, jedynie uśmiechnął się delikatnie na reakcję Katheriny lub na jej
uwagę.
Wyniosła kubły po farbach
i wróciła dopiero wtedy, kiedy stwierdziła, iż randka Katheriny zakończyła się
tak, jak randki powinny się kończyć. Starała się nie wyglądać na bardzo
zaskoczoną, gdy zastała ich ubranych w kurtki, gotowych do wyjścia. Szybko się
ubrała i wyszli z lokalu. Weszli w uliczkę prowadzącą na tyły sklepów. Od czasu
ataku, zawsze czuła złowieszcze dreszcze idąc w ten zaułek. Nieważne, że zawsze
ktoś z nią był.
– Dacie sobie radę
same? – zapytał Lars. Spojrzały na siebie z Katheriną i jednocześnie kiwnęły.
– W końcu ktoś tu ma
zostać aurorem... – rzuciła pod nosem Jess.
– Oj, kochana... Nawet
nie wiem, czy bym dała radę sama siebie obronić. – Cay miała ochotę parsknąć
śmiechem, kiedy Parkes to powiedziała. Przecież była jedną z najlepszych na
kursie, no i miała te swoje pieprzone moce. Domyślała się, że blondynka to
istny zabijaka i powaliłaby smoka gołymi rękoma. Zachowała tę myśl jednak dla
siebie, bo nie była pewna, czy Fawley wie z jakim twardzielem ma do czynienia.
Wolała, żeby sam odkrył tę kartę.
– Widzimy się jutro? –
zapytała Katherina, a brunet skrzywił się.
– Mam do późna
trening... Może w czwartek? – zaproponował, a Parkes kiwnęła i uśmiechnęła się
promiennie. Jess aż poczuła ucisk w piersi na widok radości przyjaciółki. Nawet
nie mrugnęła, kiedy usłyszała, że znów umawiają się na Pokątnej. Istniał
jeszcze jeden komplet kluczy i poważnie rozważała to, żeby Katherina dostała
też do tego lokalu klucze. I tak miała do ich mieszkania, więc zanotowała w
myślach, żeby powiedzieć o tym Bertowi. Tym bardziej, że z Timem parła do
przodu i jednak wolałaby po pracy wracać do siebie.
Wczorajszy wieczór
dużo wniósł w ich znajomości... Nadal go oszukiwała, ale przynajmniej nie aż
tak bardzo, jak na samym początku. Jednak czuła, że ich znajomość nie jest
jeszcze na tym poziomie, żeby wyjeżdżać z informacją, że jest czarownicą. Jak
miałaby mu to powiedzieć? Była ciekawa, czy istnieje jakiś poradnik o tym, jak
powiedzieć mugolowi, że jest się czarodziejem.
– To do zobaczenia,
Jess! – Cay wyrwała się z zamyśleń.
– Pa! – odpowiedziała
przeciągając samogłoskę. Katherina chwyciła jej dłoń i teleportowały się pod
bramę prowadzącą do Kwatery Głównej. Jess spojrzała na zegarek i uśmiechnęła
się pod nosem. Miały równy kwadrans.
– I co o nim myślisz?
– zapytała Katherina, gdy weszły na teren Kwatery.
– Jest fajny –
powiedziała, a Parkes jęknęła. – Kochana, dopiero przyzwyczajam się do myśli,
że jest zawodowym pałkarzem i mu nie odbija... Nie patrz tak. Charlie nieraz
narzekał na graczy. Niektórzy byli świetni na boisku, ale poza nim okazywało
się, że to dupki. Lars jest fajny. No i jest w Nienaruszalnej Dwudziestce
Ósemce.
– Merlinie... Nie mów,
że sprawdzałaś... – Przyjaciółka spojrzała na nią takim wzrokiem, że parsknęła
śmiechem.
– Nie sprawdzałam...
Znam listę na pamięć.
– Żartujesz?!
– Mam pamięć do takich
głupot. – Wzruszyła ramionami.
– Znasz wszystkie
nazwiska? – Kiwnęła głową w odpowiedzi. – No to powiedz!
– Ale nie weźmiesz
mnie po tym za geniusza? – zażartowała, a Parkes pokręciła głową. – Okej...
Twój Fawley, Black, Longbottom, Prewett, Weasley, Slughorn, Malfoy, Lestrange,
Crouch, Abbott, Bulstrode, Burke, Avery, Carrow, Macmillan, Flint, Gaunt,
Rosier, Rowle, Ollivander, Selwyn... Travers, Yaxley, Nott, Shafiq, Parkinson i
Shacklebolt.
– Jeszcze jedno – Jess
jęknęła w myślach. Nie sądziła, że Katherina będzie liczyła.
– Greengrass...
– Pięknie! Dziesięć
punktów dla Gryffindoru! – Parkes zaklaskała i otworzyła przed nią drzwi.
Weszły do środka i prawie wpadły na przygnębionego Blacka.
– Cześć. – Objęła go
lekko na przywitanie. – Coś się stało?
– Ktoś zamordował
Muszka – powiedział nieco ochrypłym głosem, a Katherina pisnęła.
– Ale jak to? To on
nie zaginął? – zapytała marszcząc brwi. Syriusz pokręcił głowa.
– Gdzieś się błąkał.
Jak zrobiło się chłodniej to wrócił i spał w szopce ze sprzętem. Rano zawsze
przed wyjściem dawałem mu jeść. Dziś nie przyszedł, to po kursie go szukałem.
Leżał w legowisku... Zimny... – Głos mu się załamał i w tym momencie oczy Jess
wypełniły się łzami. Ścisnęła jego prawe ramię, a Katherina lewe. – Jego
pyszczek... Praktycznie nie miał języka, zęby były stopione i miał dziwne
pęcherze na dziąsłach. To na bank trucizna. Niech ja dorwę skurwysyna, który to
zrobił...
– Przykro mi... Mam
powiadomić Dorcas? – Nie wiedziała jak Black spojrzał na Katherinę, ale zrobiła
dziwną minę i wymamrotała coś pod nosem.
– Ale miło, że z tego
powodu jest zebranie... – powiedziała cicho Cay, a Syriusz spojrzał na nią
zdziwiony.
– To nie dlatego.
Dorea tu wparowała z Bonesami i Longbottomami. Od prawie godziny siedzą w
gabinecie... Poważna sprawa. Są tu ludzie o których istnieniu nie miałem
pojęcia. No i Remus jest, a jak już się domyśliliśmy w tygodniu ma misję. –
Wyszli z przedsionka i Black mówił to cichym głosem. Jess otworzyła usta
zdziwiona, gdy jako pierwsza weszła do salonu. Co tydzień było gdzieś z
czterdzieści osób, a teraz było znacznie więcej i wiedziała, że jeszcze ktoś na
pewno się pojawi. Jess jęknęła cicho. – Co się stało?
– Adalbert od
niedzieli jest we Francji... – rzuciła.
– Jak to? Mówił coś,
że nie dostał pozwolenia na świstoklik – zauważyła Katherina, a Cay spojrzała
na nią wymownie. – Och... Macie szczęście, że nie jestem jeszcze aurorem.
Wspaniałomyślnie przymknę na to oko.
– Dzięki.
– Ej, to ty sama
jesteś w mieszkaniu? – Jessica spojrzała na Syriusza, jakby szukała ratunku,
ale on wyglądał na równie oburzonego, jak Katherina.
– W niedzielę nic się
nie działo, wczoraj widziałam się z mamą, a potem spałam u Tima, więc nie byłam
sama... – zaczęła trajkotać i zatkała usta dłonią, gdy zorientowała się, że
powiedziała o Timie. Brwi Katheriny uniosły się wysoko, a na twarzy Blacka
powoli pojawiał się szeroki uśmiech.
– Tim? Ten Tim? Tim
sąsiad? – pytała blondynka, a ona kiwała z dużą obawą o reakcję Katheriny. –
Żebyśmy się zrozumiały lepiej... Tim mugol?
– Tak... Ale między
nami nic nie ma! Po prostu kolegujemy się...
– ...Spałaś u niego! –
oburzyła się Parkes, tym samym zwracając na siebie uwagę kilku osób. Jess
uśmiechnęła się niezręcznie.
– Berta nie ma, a
wczoraj byłam rozbita po spotkaniu z mamą. Spałam w salonie na kanapie. Do
niczego nie doszło. – Spojrzała na Katherinę błagalnie, żeby już nie ciągnęła
tego tematu.
– Jess, skarbie... –
zaczęła przyjaciółka tonem pełnym troski. Jess nie lubiła tego tonu, już wolała,
jak blondynka się złościła. Widziała, że chce coś powiedzieć, ale końcu westchnęła i nie ciągnęła tematu. Miała
ochotę odetchnąć z ulgą.
Doskonale wiedziała,
że się szybko zakochuje i po Barnabaszu dużo uważała. Z Timem kolegowała się
praktycznie od kiedy się wprowadził do mieszkania obok, a od kilku tygodni
czasami pozwalali sobie na flirt. Zdecydowanie był inny niż Cuffe i gdyby nie
to, że był mugolem, to pewnie już od jakiegoś czasu byliby parą.
Katherina pociągnęła
ją za rękę i poszły w stronę Remusa, który stał już z resztą paczki. Brakowało
tylko Paula i Petera. No i Adalberta, ale było pewne, że jego na zebraniu nie
będzie.
Nikt nie miał pojęcia,
dlaczego odbywa się zebranie. Takie przynajmniej odniosła wrażenie. Myślała, że
może znów był jakiś atak, ale Parkes rozwiała jej wątpliwości, bo na Pokątnej
było spokojnie, a zazwyczaj, gdy w Proroku pojawiała się wzmianka o atakach, to
czuć było napięcie. Było tak w zeszły poniedziałek, gdy dowiedziano się o
kolejnym ataku wilkołaków.
Jess wyprostowała się
i odwróciła w stronę miejsca, gdzie zazwyczaj stawali ludzie z dowództwa.
Zdziwiła się, widząc, że z aurorów jest tylko Charlus Potter. Nie było ojca
Katheriny, Moody'ego no i profesora Dumbledore'a, ale on ostatnio rzadko się
pojawiał ze względu na to, że trwał rok szkolny. Rodzice Edgara i Amelii Bones
stali za Charlusem wraz z Potterami, Paesegoodami, panią Caroline i panią
Doreą.
– Witam was wszystkich
na jednym z ważniejszych spotkań Zakonu! – powitał ich Potter. Zazwyczaj, gdy
zabierał głos, to po przywitaniu się uśmiechał, a dziś, odkąd wszedł, miał
poważny wyraz twarzy. – Cieszymy się, że przybyliście tak licznie i proszę,
abyście po spotkaniu wpisali się na listy u Dorei, Enid, Augusty, Susan lub
Caroline. Spróbujemy potem dotrzeć do osób, którym nie udało się przybyć.
Zadecydowaliśmy, że zebranie odbędzie się dzisiaj, ponieważ jutro zostaną
ogłoszone zmiany, które zapewne pomieszają szyki Voldemortowi i śmierciożercom,
ale też nam samym. Zakon Feniksa kilka miesięcy temu zdobył cennego sojusznika,
który wcześniej działał tylko dla dobra Ministerstwa. Od razu zaznaczam, że
Bartemiusz Crouch nie jest członkiem Zakonu, ale możemy liczyć na jego
wsparcie! Od kilku miesięcy on, Moody i Dumbledore pracowali nad planem, który
ma ograniczyć ingerencję śmierciożerców w Ministerstwie Magii. Jutro, Harold
Minchum, nasz Minister Magii, ogłosi wprowadzenie stanu wojennego!
– Merlinie... –
wyszeptała Katherina, a Jess rozejrzała się po salonie, w którym wybuchła
wrzawa po ogłoszeniu Charlusa. Cay na szybko próbowała sobie przypomnieć z
Historii Magii coś o stanie wojennym. I przypomniała sobie, że dla uproszczenia
założyła, że jest to zaostrzona wersja stanu wyjątkowego. Z kolei, z tego co
pamiętała, stan wyjątkowy wprowadzono w 1977 roku, kiedy zaczęły się pierwsze
ataki.
Ponownie zwróciła
uwagę na Pottera, który musiał wspomóc się czarami, aby przekrzyczeć ten chaos.
– Dumbledore, Moody i
Crouch zaproponowali dziś Ministrowi plan, który ulepszy działanie stanu
wojennego, przynajmniej taką mamy nadzieję. Jako, że działania i decyzje
podjęte przez Minchuma nie przynoszą skutków zgodził się na te zmiany!
Niezmienne pozostają wszelkie środki ostrożności i prawa, które wprowadza stan
wojenny! Ministerstwo Magii działa w dotychczasowych strukturach
organizacyjnych. Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów będzie miał
więcej roboty ze względu na obowiązki, które nam dojdą! Istotną zmianą, na
którą zgodził się Minister jest to, że nie ingeruje już w działanie tego
departamentu! – Jess zmrużyła brwi, czekając na kontynuację. Niewiele rozumiała
z tego, co mówił Potter, bo nie lubiła aż tak wnikliwej polityki. Omijała ten
temat, ponieważ bardzo ją nudził. Muszę
chyba zrobić poważną minę, żeby wyglądało, że wiem, co się dzieje. Oby Jane
miała cierpliwość, żeby mi to wytłumaczyć... Charlus Potter uśmiechnął się
lekko i już wiedziała, że nie jest tak strasznie, jak jej się wydawało. – W
czasie stanu wojennego to szef Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów
będzie podejmował decyzje o sposobie zaprowadzenia porządku w naszej
społeczności!
Jess dołączyła się do
oklasków, które nie trwały długo, bo Potter znów poprosił o ciszę.
– Niestety jedyną
dobrą wiadomością jest to, że teraz decyzje podejmuje Crouch i jest on naszym
sojusznikiem. Żeby nie wzbudzać podejrzeń, wszyscy bez wyjątków muszą
dostosować się do zmian jakie nastąpią! Zapewne wielu z was zostanie
przeniesionych na inne stanowiska w Ministerstwie... Moody i Robert postarali
się, aby te zmiany były jak najmniej drastyczne, ale też chcemy mieć kogoś w
każdym możliwym biurze! Co do osób, które do tej pory wykonywały misje
Zakonu... Myślimy, że do końca tygodnia uda nam się przeorganizować wasze
zadania tak, abyście nie mieli z tego powodu problemów z prawem, ale o tym
dowiecie się już od osób którym podlegacie! – Kilka osób kiwnęło i twarz ojca
Jamesa rozjaśniła się od uśmiechu. – A teraz zapraszam do wpisywania się na
listy! Jeszcze raz dziękuję za tak liczne przybycie! Chyba nie muszę wam
przypominać, że to póki co tajne informacje, więc udawajcie jutro zaskoczenie na
wieść o wprowadzeniu stanu wojennego! Dobranoc!
*******
Remus zdziwił się,
kiedy zaraz po wpisaniu się na listę, Jane chwyciła go pod ramię i wyprowadziła
z salonu. Już miał się odezwać, ale spojrzała na niego i pokręciła głową, więc
nie odezwał się, tylko szedł z nią na piętro.
Uśmiechnął się pod
nosem, bo szli w stronę biblioteki, którą udało im się uprzątnąć przed
wakacjami. Zdziwił się, kiedy otworzyła drzwi do swojej sypialni i kazała mu
wejść. Zamknęła je i przez chwilę stała, i zapewne wyciszała pomieszczenie.
– To konieczne? –
zapytał zdziwiony. Myślał, że mają przedsięwziąć środki ostrożności poza
Kwaterą, ale nie w niej.
– Nie mam pojęcia, ale
wolę zachowywać się paranoicznie, jeżeli mówię o czymś, o czym nie powinnam
mówić. – Lupin kiwnął głową. – Domyślam się, że twoja misja jest powiązana z
wilkołakami, Remusie.
– Jane, wiesz, że
nawet jeśliby tak było, to bym tego nie przyznał? – Spodziewał się tego, że
przyjaciółka uśmiechnie się lekko i coś odpowie, ale ona przysiadła na fotelu i
patrzyła na niego poważnie. Znał ją już na tyle dobrze, że wiedział, co oznacza
to, że praktycznie nie mruga powiekami i patrzy uważnie w jedno miejsce. Jane
toczyła wewnętrzną walkę.
– Remusie, staram się
mieć w pracy uszy i oczy dookoła głowy i uwierz mi, to nie jest trudne, kiedy
jest się zwykłą urzędniczką zdobywającą doświadczenie. Ostatni atak wilkołaków
był na dziecko, któregoś członka Wizengamotu. Abraxas Malfoy wpadł tydzień temu
do naszego departamentu i domagał się rozmowy z kimś z Wydziału Istot. Od
Emmeliny wiem, że odprawili go z kwitkiem, bo jednak Rejestr Wilkołaków i
Brygada Ścigania są w moim wydziale – mówiła powoli, starannie dobierając
słowa. Kiwnął głową na znak, żeby kontynuowała. Czuł, że próbuje być ostrożna,
żeby go nie urazić. – Był wściekły, dało się to wyczuć. Oberwało się szefowi,
że zaniedbał Rejestr, a Brygada nic nie robi i pieniądze z podatków idą na
osoby, które udają, że coś robią. Postraszył Ministrem i zapowiedział, że on
już się weźmie za wilkołaki. Z kolei, od brata Marleny wiem, że Minchum nie
zgodził się, żeby zajął się Rejestrem i Brygadą. Wiesz... W Ministerstwie jest
takie powiedzenie, że gdzie Malfoy nie może, tam Umbridge pośle. Od Paula wiem,
że zaczęła przyglądać się tej sprawie i zapewne zacznie pracować nad
udoskonalaniem jego pomysłu.
– Myślę, że nie ma się
czym martwić, Jane – odpowiedział zgodnie z tym, co myślał. Był w kontakcie z
Wydziałem Istot, ojciec dopiął wszelkich formalności, żeby jako wilkołak nie
miał problemów z Ministerstwem. Był też wpisany w Rejestr, więc nie musiał się
niczego obawiać. Oczywiście wątpliwe było jego miejsce pobytu w czasie
ostatnich pełni, ale rodzice z całą pewnością daliby mu alibi, że spędził ten
czas w izolatce, którą mieli w domu. – Tata zrobił wszystko, żebym nie miał
problemów z Ministerstwem.
– Jestem tego pewna,
Remusie, ale... Malfoy mówił coś o tym, że powinno się pozamykać i powybijać
wilkołaki, i że pierwsze, co zrobi to zlikwiduje Służbę Pomocy Wilkołakom. A to
akurat działa bez zarzutu. – Te słowa Jane zaskoczyły go, ale nie dał po sobie
znać, że coś jest nie tak, tylko podziękował jej za troskę i informacje.
Dziewczyna obiecała, że będzie się przyglądała tej sprawie i w razie pojawienia
się nowych faktów, będzie go informowała.
Jak schodził na parter
nadal było dużo ludzi, a nie chciał wrócić do obozu zbyt późno. Zwłaszcza
wtedy, kiedy miał pojawić się Greyback. Kwaterę Główną opuścił nie pożegnawszy
się z przyjaciółmi, ale miał nadzieję, że zostanie mu to wybaczone.
Ben poinformował ich o
tym dwa dni wcześniej i do tej pory Fenrir nie pojawił się w obozie. Podobno
miał ważniejsze sprawy na głowie. Dagny powiedziała mu, że najpierw musi
załatwić sprawy z Voldemortem, a dopiero potem zajmie się swoimi braćmi i
siostrami.
Gdy Norweżka
dowiedziała się o powrocie, to nie spodziewał się, że tak ucieszy się na te
wieści. Ona wręcz skakała z radości na myśl o spotkaniu z Greybackiem. On z
kolei drżał jak osika. Ten sukinsyn ugryzł go piętnaście lat temu i z różnych
źródeł wiedział, że stworzył dużą ilość wilkołaków Miał szczerą nadzieję, że
nie pamięta wszystkich, których ugryzł, bo wtedy miałby przerąbane.
Dotarł do obozu przed
dwudziestą pierwszą i od razu zaszył się w namiocie, który dzielił Dagny. Nie
było jej, więc na spokojnie mógł pomyśleć o tym, co powiedziała mu Jane.
*******
Serce biło mu szybko i
naprawdę myślał, że dobrze ukrywał swoje emocje. Dagny musiała zauważyć jego
zdenerwowanie, bo chwyciła jego dłoń i ścisnęła mocno.
– Przejdziemy przez
to... – Uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. Rozum mu mówił, że oboje
stawiają Fenrira w innym świetle i nic dziwnego, że jest nerwowy, jednak jej
wsparcie robiło swoje.
W myślach powtarzał
sobie, żeby zachowywać się tak, jak do tej pory. Miał nie ukrywać, że uczył się
w Hogwarcie, i że całkiem zdolna z niego bestia. Musiał jedynie ukryć swoje
nazwisko... Spojrzał na Dagny i starał sobie przypomnieć, czy przedstawiał jej
się z nazwiska, ale nie przypominał sobie.
– Idzie! – Posłał jej
uśmiech i jeszcze mocniej ścisnęli się za dłonie. Żołądek skręcił mu się na
widok Greybacka. Wcześniej widział go jedynie na nieostrych zdjęciach, które
pokazywał mu Dumbledore. No i w dniu ataku, ale wtedy Fenrir był pod swoją
wilkołaczą postacią. Było południe, więc miał idealne światło do tego, żeby mu
się przyjrzeć. Był chyba najbardziej rosłym mężczyzną w sforze. Skórzana szata
opinała ciasno jego ciało, a czarny pas z długimi ćwiekami wpinał się w szyję.
Odważył się i przyjrzał się jego twarz. Spodziewał się, że będzie dużo gorszy.
Powinien taki być, w końcu zrobił tyle złego.
– Jest cudowny... –
Usłyszał westchnięcie Dagny i naprawdę dużo wysiłku włożył w to, aby nie
pokazać, jak bardzo oburzyły go te słowa.
– Witajcie moje
wilczki! – zacharczał i obnażył zęby w uśmiechu. Remus dostrzegł, że zęby
Greybacka są znacznie większe niż normalnego człowieka. – Wkrótce dołączą do nas
nowe szczeniaki, więc ugośćmy ich i pokażmy, jak cudowna jest Anglia! Zanim to
nastąpi, posłuchajmy wszyscy orędzia Ministra Magii!
Fenrir rzucił gazetę
mężczyźnie stojącemu obok, który zaczął czytać artykuł sprzed kilku dni, w
którym przytoczono wypowiedź Ministra w czasie ogłaszania stanu wojennego.
Remus zmrużył oczy i rozejrzał się po stadzie, kiedy zaczęto gwizdać i buczeć.
– Tak! Dobrze
słyszeliście! Ministerstwo chce na nas polować! – Lupin już otwierał usta, bo
na język cisnęły mu się słowa sprzeciwu. W artykule przytoczono wypowiedź
Malfoy'a, a przecież od Jane wiedział, że Minchum go spławił! – Więc my
zapolujmy na nich!
Stał jak kołek wśród
kilkudziesięciu innych wilkołaków, którzy wykrzykiwali różne hasła poparcia.
– W następną pełnię
urządzimy im rzeź!
*******
Dagny prawie od razu
została wezwana do Fenrira. Zawołało ją dwóch mężczyzn, z którymi najczęściej
przebywała ostatnimi czasy. Nie spojrzała nawet na niego, tylko puściła jego
dłoń i szybkim, żwawym krokiem ruszyła ku Greybackowi.
Ostatnia godzina była
straszna. Przywódca stada zapowiadał, że wkrótce to nie śmierciożerców będą się
bali najbardziej, a właśnie ich. Jak Voldemort przejmie Ministerstwo dostaną
ziemię, na której obozują, na własność i wspólnie zaprowadzą nowy porządek.
Obserwował jak
Norweżka staje przed nim. Mówiła coś długo, a w tym czasie Greyback zdjął
pelerynę wierzchnią, odsłaniając nagi tors pokryty miejscami sierścią. Zmrużył
oczy i próbował dostrzec jego lewą rękę. Bingo!
Wilkołak odrzucił pelerynę i Remus miał dobry widok na jego lewe przedramię, na
którym nie widniał wytatuowany Mroczny Znak.
– Mogę na słowo? –
Usłyszał głos Bena i drgnął przestraszony. Spojrzał na niego i kiwnął głową,
ale zanim ruszył w stronę jego prowizorycznej chatki, rzucił okiem jeszcze na
Dagny i Greybacka.
Wszedł do chałupki
zrobionej z grubych gałęzi i trzciny, i przysiadł na ziemi tuż przy drzwiach.
– Zebrałeś już
wszystkie możliwe informacje? – zapytał Ben chłodno. Remus nie odezwał się,
nawet nie patrzył na towarzysza. – I na co to wszystko? Co z tego będziesz
miał, kiedy wydasz nas Ministerstwu?
– Nie działam dla
Ministerstwa. – Postanowił się odezwać, bo Benjamin nie brzmiał na wściekłego.
Był raczej urażony.
– Działasz dla tej
bandy mugolaków i półkrwi?
– Są tam też
czarodzieje czystej krwi...
– Nie dbam o to, kto
tam jest! Muszę cię wydać. – Mężczyzna ruszył w stronę drzwi i Remus w
ostatniej chwili rzucił się do przodu, żeby go przytrzymać.
– Nie rób tego! Ben,
proszę! To był on! To on mnie ugryzł! – Wycedził podniesionym głosem, trudem
trzymając go w uścisku, przesuwając jak najdalej od drzwi. Poczuł jak ciało
mężczyzny nie stawia już oporu, więc puścił go, ale stanął tak, żeby móc szybko
zainterweniować. – Ugryzł mnie piętnaście lat temu. We wrześniu mieliśmy
rocznicę. Miałem wtedy pięć lat. Zaufaj mi, Ben. To, co on gada to bzdury!
– Mam ci uwierzyć?
Teraz?! Byłeś tu kilka miesięcy, miałeś wiele okazji! – wysyczał nie podnosząc
tonu.
– Bo nie wiedziałem,
co tu się wyrabia! A to ma być formalnie ziemia wilkołaków, kiedy Voldemort...
– Czarny Pan! –
upomniał go Ben.
– Kiedy Voldemort
przejmie Ministerstwo. I co dalej? Będziecie walczyć u jego boku i wiesz, co
się stanie jeśli już osiągnie wszystko, co chce? Zniszczy to miejsce i wytępi
was, co do jednego, bo już nie będzie was potrzebował – powiedział Remus i miał
nadzieję, że brzmi pewnie. Nie przemyślał tego pomysłu do końca i było kilka
szczegółów nad którymi warto było się zastanowić, ale po tym co usłyszał od
Greybacka, i po informacjach jakie przekazywał mu Dumbledore, nie miał żadnego
innego wniosku.
– Kłamiesz! Jesteśmy
mu potrzebni. Czarny Pan ceni Fenrira i pomaga nam, żeby stado powiększało się.
– Voldemort gardzi
wszystkimi, którzy nie są czarodziejami czystej krwi i nie wyznają jego
przekonań. Kiedy armia wilkołaków nie będzie mu potrzebna, to pozabija
wszystkich. Posłuchaj głosu rozsądku Ben... Gdyby faktycznie chciał, żeby
wilkołaki atakowały jak największą ilość osób, to porozmieszczałby małe grupki
po całym kraju, a nie skupiał wszystkich na małym kawałku ziemi, gdzie nawet
nie ma domów... Szybciej z tym skończy i nawet nie pochłonie to wiele złota. –
Zrobił dramatyczną pauzę, jaką zwykła robić profesor McGonagall, aby słowa
miały poważniejszy wydźwięk. – Nie wydawaj mnie, Ben. Poczekaj i zobaczysz, że
stanie się tak, jak mówię. Teraz będzie więcej ataków, a za jakiś czas
Ministerstwo ogłosi plan działania w sprawie łapania wilkołaków. Będzie jeszcze
więcej ataków, ale tylko nieliczni zostaną złapani, a inni cudem uciekną przed
pracownikami Ministerstwa. W gazetach będą trąbić o atakach. Ludzie będą
domagać się wilczej krwi, ale tak naprawdę straty w stadzie będą małe. A wiesz
dlaczego, Ben?
– Mów – rzucił
mężczyzna podejrzliwie.
– Bo całą nagonkę
zaczął Abraxas Malfoy, który jest blisko Voldemorta. Jest z nim na tyle blisko,
że ma wypalony Mroczny Znak – tego akurat nie wiedział, ale podejrzewał, że tak
jest. – Fenrir zapewne go zna, przecież też jest blisko... Tylko powiedz mi,
gdzie jego znak?
– Remusie... Dla kogo
to robisz? – Ton Benjamina był beznamiętny. Lupin westchnął ciężko i uśmiechnął
się do towarzysza lekko.
– Bezpośrednio dla
samego siebie, ale pośrednio dla bandy, która działa przeciwko Voldemortowi.
Możesz mi nie wierzyć, Ben, ale to czysta propaganda. Przeczekaj moment i
zobaczysz, że tak jest. Mnie już wtedy nie będzie, ja się zrywam – powiedział
zgodnie z prawdą. Już wiedział do czego to dąży, a milczenie Bena tylko
utwierdziło go w domysłach. – O ile Fenrir nie dowie się kim naprawdę jestem.
Odwrócił się i wyszedł
z chatki na chłodne powietrze. Prawie wpadł na Dagny, która od razu złapała go
za dłoń.
– Chce się widzieć z
nowymi! Chodź, Remusie! – Pociągnęła go w stronę grupki, która otaczała
Fenrira. Przełknął głośno ślinę, zastanawiając się, czy ma się uśmiechnąć.
Norweżka stanęła i zanim się odezwała mocno ścisnęła jego dłoń. – Panie... To
jest właśnie Remus, którego przyprowadziłam.
– Remus...? – Greyback
podszedł do nich i spojrzał na niego uważnie. Zaszkliły mu się oczy, kiedy
poczuł silny odór zmieszanego potu, kurzu i krwi. – Nie dosłyszałem nazwiska...
– McSweeney... Remus
McSweeney – wypalił zanim zorientował się, że użył nazwiska przyjaciela.
– Ale... – wyjąknęła
Dagny, a Fenrir przeszył ją ostrym spojrzeniem i zamilkła.
– Twój czas się
skończył, wilczyco. Pora na szczeniaki. Odejdź. Dołączysz w czasie kolacji.
*******[muzyka]
Legilimencja była dla
Syriusza dużo prostsza niż oklumencja. Wprawdzie Moody nie pozwalał mu na
bezkresne przemierzanie jego umysłu, ale udostępniał wspomnienia, które z całą
pewnością nikomu nie szkodziły.
Niby czuł, że to
pójście trochę na łatwiznę, że jednak Alastor kontroluje wszystko, ale czuł
też, że może więcej zdziałać. Ale nie chciał, bo Moody mu ufał i nie chciał go
zawieść.
Szef po jednej z
lekcji powiedział mu, żeby zaczął znikać. Miał się zaszywać w tanich mugolskich
motelach i się uczyć, ale po tygodniu wybrał inną opcję.
Wpadł całkiem
przypadkiem na Bertę Jorkins, gdy wychodził z Pokątnej. Zupełnie zapomniał, że
teoretycznie, to on się z nią umówił w lipcu czy sierpniu, ale ona nie żywiła
do niego urazy, że zapomniał. Spędzili wtedy ze sobą miły wieczór. Chyba poznał
wszystkie plotki dotyczące koleżanek z biura Berty. Było nawet śmiesznie.
Żeby nie wyjść na
dupka i nie robić sobie problemów w przyszłej pracy, od razu wyznaczył granice.
Nie skłamał, mówiąc, że jest po ciężkim rozstaniu i chce sobie zrobić przerwę,
w której zostanie aurorem i zacznie pracę w Biurze Aurorów. Nie skłamał jej,
mówiąc też, że lepiej dla niej, gdyby nie chwaliła się znajomością z nim, bo
większość jego żyjącej rodziny życzy mu źle, a nadchodzą ciężkie czasy. Na
szczęście Berta powiedziała, że rozumie i miał nadzieję, że również tak myśli.
Uważał, że w szkole
poznał ją na tyle, by wyrobić sobie zdanie, ale mylił się. Jorkins była jeszcze
większą plotkarą niż wtedy.
Spotykali się dwa razy
w tygodniu, czasami częściej i zawsze wychodził z głową pełną plotek. Słuchał
je, to oczywiste. Wierzył w to, że w każdej plotce jest ziarno prawdy. Musiał
jedynie nauczyć się, jak znaleźć to ziarno.
A w przypadku Berty,
której drugim imieniem powinno być "słowotok", szukanie było trudne.
W połowie listopada,
po prawie miesiącu spotykania się, gdy odwiedził ją w jej mieszkanku, to
zdziwił się mocno. Dziewczyna długo milczała. Już myślał, że trafił na ten czas
w miesiącu każdej dziewczyny, ale nie... To znaczy, chyba nie.
Berta oznajmiła, że
dostała awans i przenoszą ją do Departamentu Magicznych Gier i Sportu.
– Ja ledwo odróżniam
jeden koniec miotły od drugiego. – Parsknął śmiechem z jej uwagi, a ona zabawnie
wydęła wargi. – Naprawdę! Jeszcze moim szefem będzie Ludo Bagman!
– Złociutka... To
genialny pałkarz! Nie waż się o nim źle mówić w moim towarzystwie! Powinien być
bohaterem narodowym! Czy ty wiesz, co zrobił pięć lat temu na swoich ostatnich
Mistrzostwach Świata?! Mecz trwał już drugi dzień, punktowo szliśmy łeb w łeb z
Zimbabwe. Ludo się wkurzył i jednym uderzeniem w tłuczek zwalił z miotły
szukającego przeciwników. Pod koniec dnia sam oberwał tłuczkiem i graliśmy w
osłabieniu, ale godzinę później Harper złapał znicza, i Zostaliśmy Mistrzami
Świata. Bagman to mistrz – zaakcentował ostatnie słowa, jakby były jakąś
świętością.
– Dzięki za lekcję.
Jak każe mi coś zrobić, to będę mu wywlekać tę historyjkę. Gemma twierdzi, że
powinniśmy się dogadać, bo podobno straszna z niego gaduła. Mam nadzieję, że
nie będzie gadał o pierdołach, bo tego nie lubię. – Parsknął śmiechem, ale
urwał, gdy zorientował się, że ona nie żartuje.
– Dasz sobie radę,
Berta. – Mrugnął do niej i podał jej szklankę z sokiem dyniowym. – Kiedy
zaczynasz?
– Od poniedziałku. Mam
jeszcze dwa dni spokoju, a potem... Co będzie, jeśli będę musiała pracować? –
zapytała całkowicie poważnie i z trudem powstrzymał się przed wybuchem śmiechu.
Barty Crouch musiał upaść na głowę, że zamiast ją zwolnić, to przeniósł do
innego departamentu.
*******
W czasie podróży do
Birmingham bawiła się świetnie, a to był dopiero początek dnia.
Tim
zaprosił mnie na najlepszą randkę w moim życiu! Tym dotychczasowym życiu.
Z
początku mu odmówiłam, bo dzisiaj jest finał Ligi Quidditcha, ale usłyszałam
coś o tym, że musi oddać bilety, no to zapytałam, co to za bilety.
I
zakochałam się.
Totalnie.
Ale
od początku...
Jess spojrzała na
śpiącego obok Tima i ułożyła wygodnie pamiętnik. Dostała go dzień wcześniej od
Adalberta, który wrócił w końcu z Francji. Nie wyglądał jak ćpun, ale była
pewna, że Smocze Ziele nadal go trzyma. Niestety nie zdążyli porozmawiać, bo
musiał rano, gdzieś wyjść. Sądziła, że to jakaś dziwna randka z Samem, bo
założył czarną pelerynę, a normalnie zawsze ubierał kurtkę. No, ale kto, co
lubi.
Dostała też od Berta
pióro wieczne, którego używają mugole i nawet pisało jej się dobrze, chociaż
zdecydowanie wolała używać swoje ulubione pawie pióro, które dostała od Jocundy
na siedemnaste urodziny.
Przyłożyła skuwkę do
stronnicy.
Od
ponad tygodnia praktycznie każdą wolną chwilę spędzamy razem. Mało ich mamy, bo
przecież oboje pracujemy, dodatkowo on buduje komputer, a ja mam zebrania
Zakonu, spotkania z przyjaciółmi i lekcje z panią Doreą oraz panią Caroline.
Dużo daje to, że śpię u niego, podczas nieobecności Adalberta, którego nie było
dwa tygodnie.
Już
wcześniej puszczał mi płyty i kasety, i nawet byliśmy dwa razy w sklepie
muzycznym, bo jednak ja nie mam takich rzeczy.
Wracając:
zapytałam, jakie to bilety, a on mi na to, że to Queen!
Wybaczcie,
przyjaciele! Muzyka mnie wzywa!
Zamknęła pamiętnik,
gdy chłopak poruszył się niespokojnie i otworzył oczy.
– Nie przeszkadzaj
sobie, poczytam coś. – Uśmiechnął się, a ona i tak schowała pamiętnik do
torebki i wyjęła karty do gry.
– A może kilka
partyjek wojny? – Wyszczerzyła się, kiedy teraz on chował swoją książkę do
plecaka.
********
Piszczała i zdzierała
gardło razem z Timem i otaczającym ich tłumem. Pojawiły się łzy wzruszenia i
była pewna, że będą się pojawiały nawet wtedy, kiedy za kilka dni będzie
wspominała ten koncert. Uwielbiała ten zespół całą sobą i wiedziała, że to nie
ostatni ich koncert na którym jest. Następnym razem musiała wziąć Sama. Do tej
pory miała go za mistrza na scenie, ale to co wyprawiał wokalista... To było
genialne.
Nigdy nie była na tak
dużym wydarzeniu muzycznym, ale miała poczucie, że ten koncert jest tylko dla
niej.
Żałowała jedynie tego,
że nie mogła wyciągnąć różdżki. Może rzuciłaby kilka zaklęć i znalazłaby się
tuż pod sceną?
Zapiszczała głośno,
jak napalona nastolatka, gdy usłyszała pierwsze dźwięki swojej ulubionej
piosenki i zaczęła śpiewać na cały głos o trzymaniu kierownicy, i ogólnie o
przyjemnościach płynących z jazdy samochodem, choć nigdy nie prowadziła.
Prawie odpłynęła przy
tej piosence i przy następnej starała się nieco uspokoić.
Odwracała się, co
chwilę do Tima, który stał obok i szczerzyła zęby w uśmiechu.
Była bliska szczęścia.
Chociaż nie była do
końca pewna, czy ten stan jest prawdziwy, bo przed koncertem stali z grupką
przyjaznych ludzi, którzy palili mugolski odpowiednik Smoczego Ziela. Może
nawdychała się trochę i udzieliło jej się?
A
może herbata, którą poczęstowała mnie miła mugolka miała w sobie jakieś
grzybki?
To
chyba całkiem możliwe, bo właśnie zobaczyłam wilka w tym świetle!
Potrząsnęła głową i
zaśmiała się głośno.
Skakała i szalała, jak
gdyby nigdy nic, i wcale nie było jej źle, nawet na myśl o stanie wojennym.
*******
Miesiąc temu
dowiedział się o tym, że zostanie wprowadzony stan wojenny i od tamtego czasu
miał zapieprz. Pracował po kilkanaście godzin dziennie, a weekendami nadrabiał
zaległości związane z działalnością w Zakonie Feniksa. No i rodzina. Chociaż
raz w tygodniu starał się pojawić w Irlandii Północnej, choćby na godzinkę. Raz
mu się nie udało, ale miał to szczęście, że mieszkał ze starszym bratem,
Torinem, który go usprawiedliwiał przed rodzicami. Odkąd Trevina i Tiernan
zaczęły naukę w Hogwarcie, to mama domagała się co najmniej jednej wizyty w
ciągu tygodnia.
Pierwszy raz od
dłuższego czasu miał dzień wolny, i gdy Katherina powiedziała, że ma jeszcze
jeden bilet na finał Ligi Quidditcha, to nie zastanawiał się ani chwili, brał
go.
Stali na trybunach i
choć obiecał, że pozwoli sobie na relaks, to i tak obserwował, co jakiś czas,
czy nie dzieje się coś podejrzanego.
Ludo Bagman nalegał,
aby mecz finałowy odbył się zgodnie z planem, z kibicami na trybunach.
Przedsięwzięto dodatkowe środki ochrony, sprawdzano szczegółowo wchodzących
kibiców i na każdy sektor przypadało dwóch aurorów. Mrugnął okiem do
Twardowskiego, starego stażem aurora, który podobno pracował na tym stanowisku
dłużej od Moody’ego. To dzięki niemu, poznali z Edgarem moc polskiej wódki i
piękno polskich kobiet, gdy byli jeszcze kursantami.
Spojrzał na Katherinę,
Lily i Jane, które wyglądały na bardzo podekscytowane.
Celowo omijał pytania
Katheriny dotyczące rozrywek za czasów jego kursów. Wtedy były inne czasy.
Voldemort nie dawał o sobie znaku życia. Dopiero po roku czasu pracy w Biurze
zaczęły się ataki i plotki o powrocie Voldemorta. Nie chciał opowiadać jej o
częstych wypadach do Francji czy innych państw Europy.
Uśmiechnął się pod
nosem, bo przypomniał sobie, że z Edgarem mieli najwięcej przesłuchań przez to,
że tak często podróżowali.
Obawiał się tego, że
Parkes zacznie robić jakieś głupoty tylko po to, żeby przeżyć jakąś
niepotrzebną przygodę, która przysporzyłaby jej problemów. Na szczęście odkąd
zaczęła kurs nie zrobiła żadnego złego ruchu. Chodziła na masowe imprezy ze
względu na Fatalne Jędze, bo pomagała im z tekstami. Na mecze zaczęła chodzić,
jak James dostał się do Zjednoczonych. Nie szlajała się po nocach. Nie
spodziewali się, że będzie tak wzorowa. No może Dorea Potter od początku twierdziła,
że Parkes sobie poradzi.
Dostrzegli to już
jakiś czas temu i Moody poważnie zastanawiał się nad jakąś akcją dla niej, ale
hamowali go Parkesowie i Charlus. Nie dziwił im się, że reagują strachem,
szczególnie po tym, co spotkało ją, Jamesa i Syriusza podczas ich pierwszych
misji.
Wzruszył ramionami,
żeby się rozluźnić, bo stał jakby był na jakiejś warcie. Mecz powinien się
zacząć za kilka minut. Był ciekawy czy na czas stanu wojennego rozgrywki
quidditcha zostaną wstrzymane, czy też mecze będą się odbywać na zamkniętych
dla kibiców stadionach.
Zakręcił terkotką,
kiedy z szatni wylecieli zawodnicy Zjednoczonych z Puddlemere. Spojrzał z
szerokim uśmiechem na Katherinę, która zaczęła piszczeć jak szalona, gdy
komentator wyczytał nazwisko „Fawley”.
*******
Droga do Londynu upłynęła im szybciej, ale to chyba tylko dlatego, że spali. Niektórzy ludzie wychodzili o tej porze do pracy, a oni dopiero wracali z koncertu mocno zmęczeni.
Taksówką dostali się do kamienicy w której mieszkali i Jess zastanawiała się, co dalej.
– Wejdziesz? – zapytał Tim między pocałunkami, a ona jęknęła z entuzjazmem i pchnęła go do środka jego mieszkania, gdy tylko otworzył drzwi. Później on jęknął, gdy przycisnęła go do komody na której stał gramofon. Pisnęła, kiedy przesunął ją tak, że stała przodem do mebla, a jego miała za sobą.
Zamknęła oczy, gdy wsunął dłoń w jej włosy i palcami masował skórę głowy, a ustami i zębami kąsał kark.
– Nie wierzę – wystękała, bo udało mu się drugą ręką uruchomić gramofon i jak zawsze, płyta była ustawiona na jej ulubioną piosenkę. – Nigdy nie uwierzę, że ta piosenka jest o samochodzie...
Odwrócił ją przodem do siebie i już trochę wolniej całował jej usta, a ona oddawała mu pocałunki, starając się, żeby przypadkiem nie przygryźć mu wargi, bo miała wielką ochotę wpić mu się w usta aż do krwi.
Przyjemny dreszcz przeszedł przez jej ciało, gdy jedną ręką złapał ją za pośladek, a drugą objął i podniósł do góry.
Zachichotała, gdy położył ją na kanapie, ale jego dłonie masowały pośladki. Zamknęła oczy i jęknęła głośno, gdy potarł szew spodni między nogami.
– Ej... – mruknęła niezadowolona, bo wycofał się znów na pośladki. Oderwał od niej swoje usta i spojrzał na nią z góry ze zmarszczonymi brwiami.
– Co to? – zaśmiał się, kiedy zobaczył, że spod jej pośladków wyciągnął... Kurwa, różdżka! – Po co ci patyk w spodniach?
– Dla odstresowania... – rzuciła pierwsze, co jej ślina przyniosła na język.
– Rzeźbisz? – przyglądał się uważnie kawałkowi drewna i usiadł. Nakierował lampkę ze stolika i patrzył uważnie.
– Nie... To nic takiego... – zaczęła się jąkać, a on spojrzał na nią podejrzliwie. – Możesz mi to oddać?
– A może nie? – zapytał uśmiechając się zawadiacko. Rzuciła się do przodu, żeby wyrwać z jego dłoni różdżkę i prawie jej się udało. Padli na podłogę, a czerwone iskry posypały się z różdżki i uderzyły w stojący na komodzie gramofon, roztrzaskując go na drobne kawałeczki. Tim krzyknął przerażony i wygramolił się spod niej, nie patrząc na to, że trochę ją przy tym obił.
– Co to, do cholery, jest?! – wrzasnął, kiedy stał przy przeciwległej ścianie. Jess wstała z podłogi i mocniej ścisnęła różdżkę. Serce nadal biło jej szybko, ale teraz już tylko ze strachu.
– Tim... To jest różdżka. Jestem czarownicą – wyznała drżącym głosem i przez chwilę milczeli. Patrzyła wyczekująco, bo jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zaśmiał się histerycznie, a po chwili zamilkł, żeby znów wybuchnąć histerycznym śmiechem.
– O mój Boże... Uderzyłaś się w głowę? – zapytał pół żartem, pół serio, a ona westchnęła. Nie chciała już dłużej go okłamywać.
– Mówię prawdę Tim. Jestem czarownicą. Bert jest czarodziejem. A to... To jest różdżka, którą używamy do rzucania zaklęć. – Patrzył na nią jak na idiotkę, więc machnęła w stronę gramofonu. – Reparo!
– C–co? Jak ty to...? – zająknął się wskazując na urządzenie, które scaliło się z porozrzucanych części. Była szczęśliwa, że na szczęście nie zaczęła grać muzyka. – Jesteś czarownicą...
– To jeszcze nie wszystko – powiedziała uznając, że to jednak dobry moment, żeby odkryć wszystkie karty. Przyłożyła różdżkę do swojej twarzy i wyszeptała zaklęcie. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się, odkrywając przy tym dłuższe kły, a on wrzasnął.
– Jezusie! – Wybiegł do kuchni, i kiedy postanowiła też tam pójść, to on wyszedł trzymając przed sobą dziwnie związane łyżki kuchenne. W drugiej dłoni trzymał kilka ząbków czosnku.
– Runa Gebo? – zapytała zdziwiona, bo nie spodziewała się, że chłopak zna się na runach.
– To krzyż! Odejdź, demonie! Przepędzam cię! – krzyczał wymachując w jej kierunku tymi łyżkami.
– Tim, na brodę Merlina, nie wygłupiaj się... – parsknęła śmiechem i zrobiła kilka małych kroczków w jego stronę, ale on jednocześnie oddalał się od niej. –Ty się nie wygłupiasz... O Merlinie Srebrnowłosy...
Poczuła ucisk w piersi i zaczęła masować się w okolicy mostka. Co ja najlepszego narobiłam?! Wsadzą mnie do Azkabanu...
– Halo? Policja? W moim domu jest... – usłyszała i zanim zdążył dokończyć machnęła różdżką w jego stronę. Petrificus Totalus! Tim zesztywniał i opadł do tyłu na podłogę. Obeszła go szybko i odłożyła słuchawkę telefonu. Uklękła nad nim i wybuchnęła płaczem.
– Przepraszam, Tim... – Przyłożyła różdżkę do jego głowy, ale zawahała się. Usiadła na podłodze i jęknęła. – Zostawię cię na chwilę, ale zaraz wrócę.
Wybiegła z jego mieszkania i jak najszybciej teleportowała się do Kwatery Głównej.
Gardło ją już bardzo bolało, gdy po przebiegnięciu kilku jardów w deszczu, wpadła do domu Syriusza.
– Pomocy! – chciała krzyknąć, ale z jej gardła wydobyło się skrzeczenie. Wpadła do kuchni i wiedziała, że ma przejebane.
– Jess, co się stało?! – Edgar w sekundzie był przy niej, a ona wybuchnęła płaczem i zaczęła mu tłumaczyć. – Co?
– Powiedziałam mu, że jestem czarownicą, a on... – zawyła i pociągnęła nosem. – Chciał zadzwonić na policję, więc rzuciłam na niego Petrificusa... On tam leży. Chciałam mu wyczyścić pamięć, ale jestem taka słaba... A on jest taki mądry. Umarłabym, gdybym zrobiła mu krzywdę! Pomóż mi, Edgar! Błagam!
*******
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co narobiłaś? – zapytał Edgar, a ona spojrzała na niego, ale przez łzy miała zniekształcony obraz. Cecile, żona Bonesa, podała jej szklankę z ciepłą herbatą. Upiła łyk, prawie krztusząc się przy tym, bo mimowolnie zaszlochała.
– Przestań, kochanie... Ale jak do tego w ogóle doszło? – Rudowłosa usiadła obok niej i objęła ją ramieniem. Już miała tłumaczyć, ale znów zebrało jej się na większy płacz.
– Jestem głupia... – wyjąkała i schowała twarz w dłoniach. Cecile głaskała uspokajająco jej plecy, a ona się temu poddała i po prostu płakała, dopóki starczyło jej łez.
Upiła łyk herbaty i oczy jej się zaszkliły, bo była już zimna.
– Lepiej? – zapytała ją kobieta delikatnie, a ona kiwnęła głową i pociągnęła nosem, żeby jej nic nie wyciekło. Spojrzała przed siebie i od razu spuściła wzrok, bo Bones patrzył na nią karcąco. – Jak to się stało?
– Znalazł moją różdżkę – powiedziała czując rozlewające się ciepło na policzkach.
– Czemu byłaś u niego? W coś ty się wpakowała, Jess? – zapytał Edgar, a jej oczy znów wypełniły się łzami.
– Tim i ja spotykaliśmy się. To on pomagał mi w tym, żebym dobrze wypadła w czasie rozmowy z rodziną Lily. Wczoraj byliśmy na koncercie, dziś rano wróciliśmy i miałam zostać u niego, i znalazł moją różdżkę... Przez przypadek rozwaliłam gramofon – przyznała obejmując szklankę obiema dłońmi. – Powiedziałam mu prawdę, bo ja i on... No wiecie… Myślałam, że lepiej zareaguje. Dzwonił na policję, więc go powaliłam i udałam się po pomoc. Gdybym ja się zabrała za to, to pewnie nie wiedziałby jak się wiąże sznurówki. Dziękuję, Edgar. Znów ratujesz mi tyłek.
– Jess... – Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. – Na szczęście dziś już nie pracuję, więc nie wsadzę cię do Azkabanu. Tylko obiecaj, że będziesz się trzymała od niego z daleka. Trochę pomajstrowałem i wkrótce się wyprowadzi.
– Mogłeś pomajstrować tak, żeby polubił to, że jestem czarownicą – westchnęła i podparła brodę ręką. Edgar już się nic nie odezwał i była mu za to bardzo wdzięczna, bo jego mina wyrażała aż za dużo.
*******
*******
Nie został na imprezie
po zwycięskim meczu, bo miał dużo do roboty. W miarę ogarnął zaległe papiery
dotyczące Zakonu i cały poranek spędził z rodzicami. Torin przybył razem z nim,
ale zajmował się do późna swoim zadaniem, więc położył się na kanapie i przespał
kilka godzin.
Gdy tylko minęło
południe udał się do Bonesów, z którymi był umówiony na obiad.
Idąc przez zadbany
ogródek przyjaciół, wycierał ślady szminki na policzku, które zostawiła jego
matka. Musiał definitywnie powiedzieć mamie, że albo przestanie malować usta
taką ilością szminki, albo ma przestać go całować.
Zapukał stylizowaną,
trochę upiorną, kołatką w kształcie kości.
– Podaj hasło! –
usłyszał głos przyjaciela.
– Nimbus 1500! –
odpowiedział i usłyszał szczęk otwieranego zamka. Przywitał się z Edgarem i
odwiesił kurtkę na wieszaku.
– Macie gości? –
zapytał wskazując na czarną, skórzaną kurtkę. Nawet nie czekał na odpowiedź,
tylko dotknął materiału i przyłożył sobie palce do nosa. Cytrusy i sosna. – Cay?
– Wiesz, że to
zboczone? – Bones spojrzał na niego jak na jakiegoś zwyrodnialca, a on tylko
wzruszył ramionami w odpowiedzi.
– Twoja siostra
pachnie jak truskawki…
– ...Nie zaczynaj…
– …A żona jak… –
zaśmiał się bezgłośnie, gdy przyjaciel rzucił na niego Silencio. Cecile wyszła
z kuchni i objęła go na tyle mocno, na ile pozwał jej wystający brzuch. Do
rozwiązania zostało jeszcze około czterech miesięcy, ale brzuch już miała
bardzo duży.
– Edgarze, gdzie twoje
maniery? – zapytała rudowłosa i Bones rzucił przeciwzaklęcie. – Obiad będzie za
chwilę.
– A gdzie mój
chrześniak? – zapytał i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni mały pakunek. – Nadal
jest nieznośny?
– Dzisiaj mamy święto,
mam nadzieję, że tak już zostanie. Jest w pokoiku z Jess. – Kiwnął głową i
ruszył na koniec korytarza, gdzie znajdował się pokoik dziecięcy. Już w połowie
drogi usłyszał, że dziewczyna śpiewa dzieciakowi Pieśń o mężnym Odonie. Uchylił
drzwi i wszedł cicho do środka. Cay trzymała dziecko w ramionach i wdzięcznym
głosem śpiewała kolejne wersy. Myślał, że może chłopiec jest usypiany, ale nie.
Marcus bawił się jej kolorowymi włosami, gaworząc przy tym tylko jemu znane
słowa.
– Cześć – rzucił i dla
bezpieczeństwa wcześniej wyciągnął różdżkę, bo bał się, że ją wystraszy i
dziewczyna wypuści dzieciaka z objęć, ale to się nie zdarzyło.
– Och, hej –
powiedziała cicho, dalej tuląc chłopca.
– Dasz mi się
przywitać z chrześniakiem? – zapytał, przerywając niezręczną ciszę. Jessica
zreflektowała się i podeszła do niego. Bez słowa oddała mu malucha. Zerknął na
nią przelotnie, ale szybko znów zwrócił na nią wzrok i przyjrzał się jej
uważnie. – Płakałaś?
– Co? Nie! – warknęła
i z niezwykłą delikatnością pogłaskała Marcusa po główce. – Miło było cię
poznać, rozrabiako. Trzymaj się. Ty też, Leven.
Uśmiechnęła się smutno
i wyszła z pokoiku. Patrzył z konsternacją na drzwi, i gdy malec zaczął się
wiercić, przysiadł z nim na fotelu. Rozpakował paczuszkę i pokazał mu
miniaturowy model Nimbusa 1500, którego wreszcie skleił. Chłopczyk wziął w
rączki zabawkę i wypuszczał ją. Miotełka unosiła się, wykonywała tylko
delikatne, wolne ruchy, tak, aby dziecko mogło ją spokojnie złapać.
Wstał i wyszedł do
kuchni z Marcusem na rękach. Posadził go na wysokim krześle do karmienia i
zajął miejsce obok malca.
– Co się jej stało? –
zapytał, a Edgar zmarszczył brwi. – Cay.
– Biedaczka… – rzuciła
cicho Cecile, ale i tak ją usłyszał.
– Wpadła rano do
Kwatery. Rzuciła Petrificusa na mugola. – Uniósł brwi nie kryjąc zdziwienia.
– I zamiast do
Azkabanu, przyprowadziłeś ją tutaj? – zapytał, a Cecile parsknęła śmiechem.
– Ktoś tu odzyskuje
poczucie humoru…
– To było poważne
pytanie, moja droga. – Puścił jej oczko i spojrzał na Edgara.
– Daj spokój... Sam
postąpiłbyś tak samo. – Uniósł brwi, bo Bones był rozdrażniony. – Żal mi jej.
Ewidentnie chciałaby z kimś być i jej nie wychodzi.
– Brzmi znajomo? –
Posłał rudowłosej sceptyczne spojrzenie. – Och, daj spokój. Jesteście podobni.
– No chyba sobie
kpisz. – Parsknął śmiechem, gdy to usłyszał.
– No chyba nie... –
Postawiła przed nim talerz z parującym jedzeniem i usiadła naprzeciwko. – Ta
akcja z wampirem przypomina mi trochę to, co ci się stało.
– C...[1] – Leven
zauważył spojrzenie jakie sobie rzucili Bonesowie i westchnął ciężko. Cecile
chyba postawiła sobie za punkt honoru, żeby go z kimś wyswatać. Nie sądził, że
to będzie praktycznie każda przedstawicielka płci żeńskiej, z którą ma do
czynienia w większym, bądź też, jak jest w tym przypadku, mniejszym stopniu. –
Myślałem, że wybraliśmy drużynę.
– Ach! – Mimowolnie
się zaśmiał, gdy rudowłosa uderzyła się w czoło, jakby sobie coś przypomniała.
– Słyszałam dużo o pannie Parkes. Podobno dużo z nią przebywasz.
– Robię z nią te same
rzeczy, które Edgar robi z Potterem – rzucił sugestywnie i roześmiali się. –
Ale tu akurat byłbym może zainteresowany, gdyby nie to, że dwa główne kryteria
ją skreślają, C. Pamiętaj, że jest dużo młodsza, i że będzie aurorem.
– Och, Leven... –
Utkwiła w nim swoje czekoladowe spojrzenie i uśmiechnęła lekko. – Wiesz, to
chyba nie to jest problemem.
– Więc co?
– To, że nie jest B[2]...
*******[muzyka]
Kilka dni temu opuścił
obóz wilkołaków i postanowił tam nie wracać. Przynajmniej nie do samego obozu.
Planował, że jak uporządkuje notatki i przekaże wszystko Dumbledore'owi, to
skontaktuje się z Dagny i ją stamtąd wyciągnie.
Te sześć dni temu
pożegnał ją czulej niż zawsze. Jakaś część jego była zawiedziona, że nie
zorientowała się, że coś jest nie tak. Była zbyt podekscytowana możliwością
posiłku w towarzystwie Fenrira, by zorientować się, że całuje ją i przytula
mocniej i dłużej niż zazwyczaj.
Dom.
Dawno nie był w domu
tyle dni z rzędu, przez cały czas. Przez ostatnie dwa miesiące wpadał tu tylko
na weekendy, ale i tak przez część czasu był poza domem.
I wtedy nie dostrzegł,
że ubrania ojca zniknęły. Mama powiedziała, że początkiem listopada tata
spakował walizki i wyprowadził się. Od dwóch tygodni podobno był tylko raz, aby
przynieść jej pieniądze. W czasie tych sześciu dni ojciec nie odwiedził ich ani
razu.
Zaraz po przybyciu z
obozu postanowił, że nie wyjdzie z domu, dopóki nie skończy mapy i notatek.
Myślał, że się wyrobi na finał Ligi Quidditcha, ale mapie brakowało jeszcze
kilku elementów, więc zamiast na meczu, siedział w domu...Może zdążę na końcówkę o ile jeszcze grają?
Skończył mapę
terytorium, które zajmowało stado i schował ją do skrzyneczki, którą dostał od
Jane w prezencie, kiedy wróciła z Afryki.
Chwycił czysty
pergamin i zaczął list do profesora Dumbledore'a, że według niego misja już się
zakończyła, i ma to, czego chciał.
Umoczył pióro w
atramencie i zastanawiał się jak zaproponować mu spotkanie. A może, żeby sam dał znać? Przecież...
Spojrzał na okno, gdy
usłyszał głośny trzask, jakby łamanej gałęzi. Wstał od biurka i wyjrzał przez
szyby. W blasku niepełnego księżyca dostrzegł, że w stronę domu szły cztery zakapturzone postacie i nawet rozpoznał dwie z nich. I od tego widoku, ciarki przeszły mu po ciele.
– Mamo! – krzyknął
rozpaczliwie pakując pośpiesznie wszystkie pergaminy dotyczące misji do
skrzynki. Oderwał kawałek czystego pergaminu i szybko zapisał kilka słów.
Wpakował też ten kawałek do szkatułki i zamknął ją trzęsącymi się dłońmi. –
Mamo!
Serce podeszło mu do
gardła, gdy matka nie odezwała się. Rzucił się na kolana i zaklęciem poluzował
deskę w podłodze. Wsadził pod posadzkę skrzynkę i zaczął skakać po desce, żeby
wbić ją na miejsce. Machnął różdżką dobrze znane mu zaklęcie i wybiegł ze
swojego pokoju na korytarz.
– Mamo! – pognał w
stronę wejścia i zatrzymał się gwałtownie, gdy drzwi wejściowe otworzyły się z
hukiem. Wielka postać wypełniła całą futrynę.
Greyback powoli wszedł
do środka, trzymając lewą rękę za plecami. Gdy był już w korytarzu zamachnął
się i zza niego wypadła matka Remusa, którą wilkołak wciągnął do domu za włosy.
– Ucie... – zaczęła
drżącym głosem, ale dostała cios w policzek od Greybacka.
– Trzymajcie ją! –
mężczyzna rzucił ją za siebie i Remus dosłyszał jęk bólu rodzicielki. Intruz
zaczął iść w jego stronę, a on stał jak spetryfikowany.– Kopę lat, Lupin.
Wiedziałem, że skądś kojarzę to tchórzliwe spojrzenie... Nic się nie zmieniło
po piętnastu latach.
Remus spojrzał na jego
trzech towarzyszy, którzy przytrzymywali jego matkę. Niska postać trzymała
różdżkę przyciśniętą do jej skroni. Hope szeptała coś błagalnie, ale nawet na
nią nie patrzyli. Patrzyli na Fenrira, który brał głębokie oddechy nosem, jakby
chłonął każdy zapach.
– Dokończyłbym
posiłek, który zacząłem piętnaście lat temu. – Spojrzał na niego przekornie i
obnażył długie zęby. – Ale mój Pan ma inne plany. Dla kogo szpiegowałeś?
– Nie szpiegowałem...
– Nie kłam! – uciął mu
i zamachnął się, jakby chciał go uderzyć, ale był za daleko. Mimo to, Remus i
tak się cofnął. – Szpiegowałeś, podbudzałeś ludzi przeciwko mnie ciągłymi
pytaniami. Poznawałeś stado i jego strukturę. Dla kogo szpiegujesz?!
– Chciałem się tylko
do ciebie dostać! Słyszałem, że tworzysz sforę i chciałem poznać swego stwórcę!
– Starał się wyglądać i brzmieć, jak najbardziej wiarygodnego. Fenrir wydał z
siebie dźwięk przypominający szczekanie połączone ze złowieszczym śmiechem.
– Przestań kłamać, synku... – Wilkołak odwrócił się
gwałtownie i szarpnął za włosy Hope Lupin, aby przeciągnąć ją w głąb korytarza.
– Zostaw ją! –
krzyknął i wycelował w niego różdżką. Greyback znów zaśmiał się złowrogo i
puścił jego matkę, a ta opadła na podłogę łkając cicho.
– Mamo... – Remus
zrobił krok do przodu.
– Mów dla kogo
szpiegujesz, albo zrobię sobie z niej przekąskę. – Stanął w miejscu, gdy Fenrir
wycelował w niego różdżkę, a lewą dłonią znów chwycił jego matkę za włosy. Nie
miał szans. Trzy różdżki były w niego wycelowane. Greyback zacisnął dłoń na
szyi Hope i uniósł ją do góry, jakby ważyła tyle co piórko. Ustawił swoją
twarz, naprzeciwko jej twarzy i koniuszkiem języka polizał jej policzek,
zaciskając przy tym palce na jej drobnej szyi. Oczy wypełniły mu się łzami, gdy
matka zaczęła się krztusić. – Mów dla kogo szpiegujesz, albo ją zabiję!
– Dla Zakonu... –
powiedział cicho i musiał powtórzyć głośniej, bo sukinsyn udawał, że nie
słyszy. – Zostaw ją!
– Oj... – zacmokał
kilka razy, jakby się nad czymś zastanawiał. – Komu podlegasz? Imię i nazwisko!
– Dumbledore'owi! To z
nim współpracowałem! A teraz zostaw ją w spokoju! Weź mnie, a ją zostaw! –
krzyknął rozpaczliwie, obserwując, jak mama próbuje desperacko złapać oddech.
Rozległ się odgłos łamanej kości, kiedy Fenrir puścił kobietę. Postąpił o krok,
ale różdżka Fenrira drgnęła ostrzegawczo i zatrzymał się. Zacisnął palce na
różdżce, którą trzymał w pozycji odpowiedniej do obrony.
– Zabij. – Jego umysł
przez chwilę był pusty. Usłyszał to słowo, ale nie zrozumiał. Wybrzmiała klątwa
i rozbłysło zielone światło. Ciało jego matki opadło bezwiednie na podłogę.
Myśli wróciły mu, kiedy Greyback zaczął się śmiać i szydzić z jego mamy. Ciepłe
łzy spłynęły po jego policzkach, kiedy wilkołak kilka razy trącił brudnym,
starym butem jej ciało.
Rozum zaczął działać.
Schwytali
mnie. Ratuj mnie, Jess!
– pomyślał i zrobił gwałtowny ruch ręką w lewo. Expecto Patronum!
Poczuł coś, jakby
uderzenie w głowę i padł na parkiet.
– Tu nie ma
dementorów, synku... Ale czeka cię
los równie straszny. – Poczuł wilgoć śliny na policzku, gdy Fenrir go opluł. –
Weźcie go. Musimy dostarczyć go do Czarnego Pana w jednym kawałku.
Pociemniało mu przed
oczami i zabolała go głowa, gdy dostał kopniaka.
Zanim stracił
przytomność zobaczył nad sobą dwie twarze. Jedna należała do kobiety z
bliznami, a druga do jego przyjaciela.
[1] C – [si] tak na Cecile mówią przyjaciele.
[2] B – [bi] tak mówi się na byłą narzeczoną Levena.
Prorok Niecodzienny.
[1] C – [si] tak na Cecile mówią przyjaciele.
[2] B – [bi] tak mówi się na byłą narzeczoną Levena.
Prorok Niecodzienny.
Rezerwuję sobie miejsce na samej górze komentarzy :D Nawet nie wiesz, jak mnie korci, żeby przeczytać ten rozdział, ale nie będę taka dla samej siebie. Nie będę sobie spojlerować :( Ale bardzo się cieszę, że jest już nowy rozdział <3
OdpowiedzUsuńGratuluję samozaparcia :)
UsuńCzekam aż w końcu nadrobisz wszystko i w sumie półmetek masz już za sobą, więc powinno być z górki :)
Ja teraz spadam poczytać komentarze, które mi zostawiłaś, bo przez weekend odpowiadałam tylko na te pozostawione pod ostatnimi rozdziałami :)
Buziaki :*
Komentarze (czyt. spam) bo trochę się ich nazbierało :D Dobrze, że nie są aż tak długie jak Twoje rozdziały, bo by się okazało, że masz większe zaległości niż ja, hahahah :D Ale to ja wciąż jestem do tyłu, meh :(
UsuńIiiiii! Udało się! W sumie moja doba jeszcze się nie skończyła, więc jako tako opóźnienia nie mam 🤣Jestem już sobie w cieplutkim pociągu i jadę do domciu i do psa (bardzo kocham mojego psa) ❤ Przez całą noc jak się pakowałam to słuchałam kolęd i teraz mam dobry nastrój mimo iż na nogach jestem od 24 godzin 😂
UsuńAle dobra, teraz o rozdziale!
Och, tak mi się spodobał wstęp z Timem! Ja tak bardzo ich shippuję! Polubiłam bardzo Tima i żałuję, że potoczyło się jak potoczyło. Było to dla mnie przykre, ale zbyt długo smutna być nie potrafiłam, bo jak przyszło co do wypędzania demonów to śmiechłam 😂🤩
Muszek 😭 Szkoda mi go. To był kot, który należał kiedyś do Dorcas, więc podwójnie przykro, bo jakoś tak wyobrażałam sobie czasami, że jeszcze oboje z Syriuszem będą się nim zajmować i będzie słodko 😢
Jestem bardzo ciekawa zmian, jakie przyniesie wprowadzenie stanu wojennego, więc czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział (CZEKAM, to niesamowite, będę musiała od teraz czekać 😯).
Jeszcze nie wiem, czy shippuję Katherinę i Larsa, ale cieszę się, że dziewczyna się uśmiecha, mam nadzieję, że okaże się to być dobry chłopak 😊
A co do Remusa... Rozmowa z Jane podbiła moje serce. Zwłaszcza, że ostatnio mało miała ona scen i od razu wykazała się troską. Lubię bardzo tą dziewczynę. Za to końcówka... Ja wiedziałam, żeby nie shippować Remusa z Dagny! Ugh! Boziu, mam naprawdę nadzieję, że nic się nie stanie złego, że Remus się nie wyda i że wróci do domu cały i zdrowy... Nie przeżyłabym tego, że coś mu się stało. Ale za to jego mama... Aż mi się przykro zrobiło, no 😭😭😭
Kochana, jak zwykle świetny rozdział, a zwłaszcza, że miał zakończenie z przytupem :D Teraz nie pozostaje mi nic innego jak czekać na następny 😍 Póki co mam do swojej stacji jeszcze trzy godzinki drogi, więc lecę w kimę 😴 Dobra... do widzenia 💖
Otwieram szampana i wyciagam truskawki z czekoladą!
UsuńGratuluję, Kochania! :* <3
Mam nadzieję, że podróż przebiegła Ci szybko i choć trochę kimnęłaś ;P W powrotach do domu, zawsze najlepsze jest to, jak wita Cię pies! :D
Tim to miły kawaler i Jess niestety mogła inaczej to rozegrać. :D
No smutno mi było, że uśmierciłam Muszka, ale kiedyś wyjaśni się, kto go otruł.
Już w przyszłym rozdziale będzie coś o stanie wojennym. Jeszcze dopracowuję kilka szczegółów, ale postaram się już wprowadzać kilka ograniczeń.
Katherina w końcu otworzyła się na kogoś i aż mi cieplutko na serduszku, bo długo czekałam na te sceny. :D Póki co, miło spędza z nim czas, a co będzie dalej? :D Zobaczymy. :D
Jane ma to do siebie, że interweniuje jak musi, lub jak ktoś ją prosi o radę. Dlatego Remus bardo na poważnie wziął jej ostrzeżenie.
Motywacje Dagny przedstawię za jakieś trzy lub cztery rozdziały... No może pięć :)
Cóż... Nie mogę nic obiecać, co do Remusa :(
Nie mam pojęcia, czy wyrobię się na dziś z rozdziałem, bo Święta mocno mnie zaskoczyły :D
Zmienię datę, że do środy coś wrzucę, ale myślę, że przy dobrych wiatrach we wtorek będzie nowość.
Jeszcze zaczęłam pracę nad nowym dodatkiem, więc myślę o dwóch rozdziałach tak naprawdę i muszę skupić się nad 52 :/
Tymczasem, zdrowiej, chorowity człowieku i odpocznij po tych nocnych wojażach :D
Jeszcze raz gratuluję bycia na bieżąco! Bardzo się cieszę, że tak szybko udało Ci się to zrobić! <3
Buziaki i dobranoc! :*
Upijam łyk szampana i delektuję się nim :D
UsuńTaaaak, skaczący pies to najmilsze powitanie :D
Kochana, widzę, że wena Cię nie opuszcza ale czasu brakuje. Ale nie przejmuj się, nie tylko Ciebie święta zaskoczyły :D Ja jak się zabrałam za porządki i gotowanie z mamą to mija doba wydłużyła się do 46 godzin, na szczęście dzisiaj przybyła z odsieczą starsza siostra :'D Młodsza za to dostała polecenie "nie przeszkadzaj, pilnuj psa, żeby nie jadł z podłogi" :'D Więc cierpliwie czekam na coś nowego, czy to rozdział, czy dodatek (muszę jeszcze dodatki nadrobić!) :* Pozdrowienia <3
Kiedy wreszcie mam chwilę czasu, to boję się uruchomić Worda z obawy, że sen mnie zmorzy i znów nic nie napiszę :(
UsuńTęsknie za czasami, kiedy moja rola w Świętach polegała tylko na wypatrzeniu pierwszej gwiazdki :(
Dobra, nie marudzę, tylko uruchamiam Worda :D
Mam nadzieję, że już we wtorek coś wstawię :)
Buziaki :*
Hejo, a więc jestem (stosik rzeczy do zrobienia się teraz nawarstwia i patrzy na mnie błagalnymi oczami).
OdpowiedzUsuńOd razu zaznaczę, że komentuje na bieżąco, więc możliwe, że coś o co zapytam pojawi się później, ale to jedyny sposób, bym mogla to teraz przeczytać, bo inaczej mój potwór z rzeczy na już mnie zaatakuje...
Zebranie Zakonu Feniksa w tygodniu po tym opisie również u mnie wywołało niepokój. Ale jak pewnie się domyślasz, bardzo się cieszę, że wieść o tym przerwała randez-vous Katy, bo ja to jednak ciągle jestem #teamWilliam (Drama, wybacz). Rozbawiło mnie to jak łatwo Jess wymyśliła wymówkę i jak szybko Lars to łyknął, jak młody pelikan. To sugestywne stwierdzenie Jess o pożegnaniu doskonale ją opisuje, taką ją lubię, roztrzepaną, zabawną i w ogóle.
W tym fragmencie zastanowiła mnie wzmianka o mocach Katy, wiem o co chodzi i w ogóle, ale chyba jakoś nigdy za specjalnie nie wyjaśniłaś tego tematu, tzn. pisałaś coś o tym, ale chyba nigdy specjalnie dobitnie, wrócisz do tego kiedyś? (A jeśli już było dobitnie, to wybacz i przypomnij szybko :P)
Dziesięć punktów dla Gryffindoru było przeurocze! Aż na moment zatęskniłam za starym dobrym Hogwartem, ale to co najbardziej zwróciło moją uwagę, to to, że Jess tutaj znowu pokazała się z innej strony. Mam wrażenie, że nikt nie zdawał sobie sprawy, że ona może wiedzieć takie rzeczy. Punkt dla niej, dzięki takim wzmiankom jest jeszcze barwniejszą postacią niż wcześniej.
Przez chwilę musiałam pomyślec, kto to Muszek. Ale już ogarniam, kot Dorcas. Aż mi się smutno zrobiło jak przeczytałam ten fragment, i tutaj znowu punkt dla Ciebie, bo pokazujesz, że Black też ma uczucia. Nie jest tylko super męskim macho, ale potrafi czuć przywiązanie, współczucie, i takie tam. Bardzo podoba mi się ta jego miękka strona. I ta naiwność Jess, że to z tego powodu zebranie. Podoba mi się jak w tej scenie budujesz napięcie i chcesz pokazać, że dzieje się coś ważnego, już nie mogę się doczekać co to będzie i mam dylemat czy dalej czytać i komentować, czy jechać z tekstem, a potem wrócić :D. Ale chyba jak zostawię komentarz, to już go nie dokończę, więc muszę robić to na raz. Ciekawa jestem czy to otrucie Muszka jest ważne, bo mam wrażenie, że nie wspomniałabyś o tym, gdyby to było coś nieistotnego. Zastanawiam się tylko czy ma to być jakieś nawiązanie do Dorcas i tego, że będą się musieli skontaktować, czy bardziej jest to jakaś wskazówka/trop, że dzieje się coś złego. Skłaniam się jednak mocniej do tej drugiej opcji. Ale jedno muszę Ci wytknąć: "na tygodniu", no jak tak można? :P Proszę mi tak nie pisać, bo to nieładnie tak .
tutaj znowu powinnam się o Timie rozpisa, ale powiem tylko, że trzymam mocno kciuki, i mam nadzieję, że fajnie poprowadzisz akcję z uświadamianiem go, że Jess jest czarownicą. Czuję to jej zakłopotanie na samą myśl o tym, więc jestem mega ciekawa co z tego będzie.
Co do samego tematu spotkania, to jestem trochę zdziwiona, trochę usatyfsakcjonowana, a trochę rozczarowana. Otoczka jaką wokół tego zrobiłaś pokazywała, że to będzie naprawdę coś wyjątkowego i sama nazwa - stan wojenny tak właśnie brzmi. Co prawda, mogłam się już tego spodziewać po tym awansie Paula, ale teraz mam to czarno na białym. Tylko, że no właśnie. Mam wrażenie, że tylko nazwa stan wojenny, jest tutaj mocna, bo to w jaki sposób Charlus to przekazał, trochę jakby po mnie spłynęło. Rozumiem, że to poniekąd kwetia tego, że nie chciał ich stracić, a poniekąd tego, że to z perspektywy Jess, która nie do końca wie o co chodzi, ale chyba jednak zabrakło mi trochę otoczki tłumu, wrzawy, i w ogóle. Czuję, że to coś ważnego i trudnego, ale bardziej z powodu, że wiem co to stan wojenny, niż z tego jak Jess to widziała. Co do plusów - to ładnie opisałaś jak zmienia się organizacja, wszystko zrozumiałam, a ostatnio z tak złożonym teksem miałam problemy :D.
UsuńRozmowa Jane z Remusem - sztosik. Czuć, że ona się o niego martwi, jak i o resztę paczki, i że w powietrzu wiszą kłopoty. Nie wiem czy rejestr to Twój pomysł, ale bardzo mi się podoba. Jakoś tak wydawało mi sie, że oni sobie trochę żyją jak chcą, każdy wie, że coś takiego jak wilkołaki istnieje, ale nikt nie zastanawia się co oni robią ze swoim życiem, a tu proszę, rejestr, do tego muszą mieć alibi na pełnie. Nie wpadłabym chyba na to, że to może tak wyglądać.
O ile dobrze zrozumiałam, to Minister nie bardzo się chce zająć tym całym Rejestrem i stara się to potraktować trochę pomacoszemu i coś mi tu zaczyna śmierdzić.
Kurczę, strasznie współczuję Remusowi, że musi przechodzić przez to spotkaniem z Fenirem, i że mają z Dagny tak totalnie inne odczucia co do niego. Wcale mu się nie dziwię, że czuję się tak jak się czuje. Fenir to straszna szuja i zniszczył mu życie, więc to co Lupin teraz czuje, nawet ciężko mi sobie wyobrazić.
Czytam dalej, trochę brakuje mi większego opisu emocji, które towarzyszyły Lupinowi, gdy odważył się na niego spojrzeć, a potem takie jedno wielkie... o kur!!! I już rozumiem, czemu w ogóle się nie skupiłaś na tych emocjach. Mam gorącą nadzieję, że z tej rzezi nic nie wyjdzie, że Remusi się nie wyda przed nimi, i że zdąży ostrzec innych. Ze skutkiem.
O kurczę, kurczę, kurczę... Wracam do tego fragmentu po przeczytaniu, bo nie mogłam wcześniej opisać. Jakim cudem Ben go rozpoznał? Jak to możliwe? Przecież Remus dobrze się maskował? O jejku, jejku, jejku, chyba nie umiem opisa swoich emocji i przemyśleń. JAK TO MOŻLIWE?
Bardzo się cieszę, że Remus jest taki inteligentny i ma tak dobrze rozwiniętą dedukcję, to go uratowało przed wydaniem przez Bena, i może nawet nieco przekonało tamtego, zastanawia mnie tylko jak bardzo teraz wtopiła do Dagny. Mam nadzieję, że nie będzie, aż takiej tragedii jak myślę. I dlaczego Ty mi to zawsze robisz, i kończysz w takich momentach?! Jak możesz?!
(Tutaj jeszcze powinnam walnąć elaborat o hierarchii w stadzie, o tym jak Fenir odnosi się do innych, etc, ale wybacz, nie mam kiedy, chcę się skupić na najważniejszych dla mnie rzeczach).
Fragment z Syriuszem i Bertą jest miłym akcentem po pełnym emocji fragmencie Lupina. Dobrze, że Syriusz był szczery i jasno wyznaczył granice, bo chcę dla niego jak najlepiej, a czuję, że z Berty nie wyszłoby nic dobrego. Bawi mnie jego lekkie podejście do niej i to jak ona totalnie inaczej siebie widzi. Ta wzmianka o tym, że być może będzie musiała pracować to kolejny sztosik.
UsuńFajnie sę czyta ten fragment o Jess i Timie, czułam się tutaj mocno #teamTim (fajnie to brzmi :D), chociaż ta późniejsza erotyczna scenka trochę do mnie nie trafiła (no i mimo Twoich zapewnień, że nie to ja jednak #teamLeven), chyba nie jestem w nastroju na takie uniesienia. Chociaż musze Ci przyznac, że te opisy wychodzą Ci nadwyraz dobrze :P.
Kurde... a było tak miło, że też musiał znaleźć różdżkę, no proszę... Myślę, że Jess nieco za szybko odkryła wszystkie karty, bo czarownicę to może i jeszcze by zdzierżył, ale taka terapia szokowa? Widać jej lekkomyślność, jedno muszę dodać... Ale dowaliłaś tym krzyżem i czosnkiem, skisłam... Szkoda, że to wszystko tak się zakończyło, mimo że nie chciałam by byli razem, to to była bardzo przyjemna postać i myślę, że wiele mogłaby wnieść. Może gdyby nie pokazała mu od razu swoich kłów?
Dobrymi tekstami to Ty w tym rozdziale sypiesz jak z rękawa: "To dzięki niemu, poznali z Edgarem moc polskiej wódki i piękno polskich kobiet, gdy byli jeszcze kursantami." :D :D :D
Fajnie, że jest opis Levena, bardzo go polubiłam mimo tej jego całej szorstkości w obyciu i w ogóle. Mam wrażenie, że skoro dałaś jego perspektywę, to będzie go więcej (oby, bo coraz bardziej go lubię). I nie mów mi, że nie ma mięty między Cay i Levene, bo Cię sieknę. I czekaj, czekaj jak to była narzeczona?!
Końcówka to jedno wielkie "O CHOLERA!". Dagny go wydała? Jakoś nie potrafię zebrać myśli. Liczyłam, że teraz wszystko się u niego ułoży i w ogóle, a tutaj takie coś. Jest mi strasznie przykro... Czułam, że Fenir go rozpoznał, i że Dagny też go wyda, ale miałam nadzieję, że uda mu się z tego wykaraskać. Mam wrażenie, że od początku nie dażyłam jej sympatią (chociaż nie jestem pewna, może to kwestia tego rozdziału, że tak czuję). Strasznie mi szkoda matki Lupina, widać jak musiało mu na niej zależeć skoro bez wahania powiedział o Dumbledorze i Zakonie. Z jednej strony trochę jestem o to na niego zła, bo poniekąd ich wydał, z drugiej wiem, że nie mógł postąpić inaczej, i że większość zdaje sobie sprawę o co chodzi. Mam nadzieję, że nic mu nie będzie i nie będziesz mnie długo trzymać w niepewności.
To tyle jeśli chodzi o przemyślenia co do treści, wiem, że momentami jest bardzo niespójnie, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz. Co do innych rzeczy, to troszkę porobiłaś tutaj różnych błędów, ale nie czepiam się, bo pewnie to kwestia tego, że beta jeszcze nie oglądała.
Czekam z niecierpliwością na więcej.
Ślę uściski,
Panna Czarownica
P.S. Tym razem trzy części :D
O Merlinie!
UsuńNagroda na najdłuższy komentarz roku, chyba będzie dla Ciebie :D
Powiem Ci, że się nie spodziewałam aż 3 komentarzy :D
Nie wiem, co ja mam zrobić, żebyś przestała być #teamWilliam. Jess to kłamczuszka (to akurat ma ze mnie), bardzo szybko wynajduje wymówki i jest wiarygodna :D
Wrócę na pewno do mocy Katheriny. To raczej nie jest tak dobitnie wyjaśnione, tak żeby był cały wykład skąd, gdzie i dlaczego. No ale tam chodzi o to, że jej babka pomogła jednorożcowi i moc tęczy itd (w wielkim skrócie). Moce są póki co trenowane i kiedy będą mi potrzebne, to na pewno wrócę. :)
Jess ma pamięć do ludzi. I do twarzy, i do nazwisk. To jej akurat się przydaje w pracy i w jej "wynajdywaniu śmierciożerców".
Ale fakt... Jak pisałam, to przez chwilę siedziałam i z sentymentem patrzyłam na "dziesięć punktów dla Gryffindoru" :(
Syriusz kochał tego kociaka, jednak dał go Dorcas, potem był u niego i o... Otrucie Muszka nie było przypadkowe, tyle mogę zdradzić :)
"Na tygodniu" to chyba mój błąd nr. 1 :D Zmienię wkrótce, obiecuję!
Nie wiem, czy kiedyś wyjaśnię w dobitny sposób rozumowanie Jess. Ją taka ostra polityka, żeby wiedzieć jakie są urzędy w Ministerstwie, ile jest członków Wizengamotu po prostu nie interesuje. Mocno upraszcza sobie niektóre sprawy, zeby mniej- więcej ogarniać.
Postaram się w przyszłości, lepiej to opisać z perspektywy kogoś innego. Na pewno będzie widać zmiany.
Charlus też jest, jakby trochę radosny, bo wreszcie mają Croucha po swojej stronie, a jest to ważny sojusznik.
Rejestr Wilkołaków był w kanonie, to nie jest mój wymysł. Rozmowa Jane i Remusa jest dla niego ważna i traktuje ją poważnie, bo jednak Elliot jest osobą, która rzadko powtarza plotki i faktycznie jest wiarygodnym źródłem.
Nie wszystkie wilkołaki widnieją w rejestrze, ale Remus tam jest. Będąc w Hogwarcie, wiadomo było, gdzie (teoretycznie) spędzał pełnie. Później jest to izolatka w domu Lupinów (również teoretycznie). :P
Trudno jest utrzymać rejestr jeżeli wilkołaki nie chcą się zgłaszać. Poza pełnią ciężko określić, czy ktoś jest wilkołakiem i potrzebna by była pełna inwigilacja społeczeństwa, a to trochę nie halo :D
Wiele jest rzeczy niedopisanych. Remus z Dumbledorem wszystko omawiał i jednak u mnie to trochę taki słaby aktor. Żeby się nie ujawnić, nie zdradzić, stara się tłumić swoje emocje.
Ben po prostu obserwował Remusa, kiedy wszyscy inni patrzyli na Fenrira. Wcześniej dużo wypytywał, a Ben to rozsądny facet i połączył kropki.
Remusa zdradziły tylko jakieś drobne zmiany. W pewnym momencie otworzył usta, bo chciał coś sprostować, ale je szybko zamknął. Jak pisałam, nie jest z niego najlepszy aktor.
Uwielbiam takie cięcia :D Będzie ich dużo! :D
Syriusz wie z jaką osobą ma do czynienia i wolał od razu powiedzieć, niż potem dowiadywać się, że jest w związku z Bertą ;)
UsuńGdybym się postarała, to może lepiej by wyszło, ale wait... Chyba musiałabym opisywać każdą scenę flirtu Tima i Jess, a na tym nie chciałam się skupiać, bo terminy mnie gonią i kiedyś chciałabym skończyć to opowiadanie :P A jednak uważam, że są ważniejsze rzeczy do przekazania.
Jess jest jeszcze trochę niedojrzała i naprawdę myślała, ze miłość zwycięży wszystko i inne pierdoły. Jest trochę naiwna w tych sprawach. Pozwólmy jej popełniać błędy i niech dorośnie w swoim tempie :)
Staram się trochę wprowadzać takiego jeszcze "starszego" myślenia, w końcu to końcowka lat 70. Stąd ten krzyż i czosnek :D
Ale fakt, Jess jest lekkomyślna :)
Uwielbiam postać Twardowskiego (wcześniej był w dodatkach), z resztą wiesz jak ja lubię magię w Polsce, bo dużo rzeczy Ci podsunęłam :P Nie mogłam się powstrzymać i Twardowski znów musiał się pojawić :D
W dodatkach były polskie przekleństwa i słynne "gorzko, gorzko" :D
W przyszlych rozdziałach będzie kilka razy Leven, bo jednak nadal ma oko na Jess :)
B (jego była narzeczona) pojawi się w okolicach 60 rozdziału. Tak dodam, że B i C to przyjaciółki :P
Fenrir nie rozpoznał Remusa, tak żeby od razu wiedział, że to on. Raczej podejrzewał, możliwe iż on go przemienił. No i nie ukrywam, to Dagny go wydała i to będzie za jakieś 2-3 rozdziały :(
Ej no, serio. Musiało mu zależeć na matce? Lika! Do diabła! Czy ty o tej porze nie masz za krzty empatii? :D
Przecież to kurła jego matka, która go kochała i wspierała!
Mój rozdział też jest momentami niespójnie, więc wybaczam Ci :P
Tak, Katja ma zapieprz, więc jeszcze chwila męczarni z moimi błędami ;(
Dzięki bardzo, że zostawiasz zaraz po przeczytaniu.
Byłam strasznie ciekawa Twojej reakcji na Remusa, w końcu tak go kochasz <3
Powodzenia w tym tygodniu i mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo na blogu u Ciebie :)
Buziaki :*
P.S. Moja odpowiedź na dwa razy :D
Oh, oh, oh. Oczywiście, że zależało mu na matce i powiedział dużo, a zarazem najmniej jak mógł i ja to doceniam, zresztą chyba bym się śmiertelnie obraziła, gdyby dla dobra sprawy dał jej tak po prostu zginąć, w końcu to nie o to chodzi, no i nie zdradził, żadnych tajemnic, więc wilk syty i owca cała. Bardziej myślałam, że mógłby jeszcze chwilę grać na zwłokę? Chociaż to chyba też nie o to mi chodzi... No nie wiem, chyba chodziło mi o to, że mógł powiedzieć coś w stylu: dla ministerstwa. Chociaż jak teraz tak rano nad tym myślę to sobie myślę: oh wait, co Ty pleciesz?
OdpowiedzUsuńJa i empatia? I to jeszcze o tej porze? Chyba sobie żarty robisz. :P
Ślę poranne uściski,
Panna Czarownica
Remus w sumie powiedział jak najmniej, w końcu tylko, że Zakon i Dumbledore, a Voldemort tam wie, że to Albus założył Zakon :)
UsuńJa śle prawie polidniowe uściski!
Buziaki ;*
No heeej to znowu ja! Tęskniłaś?
UsuńWłaśnie dotarła do mnie końcówka. Cały czas byłam święcie przekonana, że chodzi o to, że zobaczył Dagny, która go wysypała i jakiegoś przyjaciela, który zjawił się z odsieczą, bo ten patronus i w ogóle. A dopiero po Twojej wiadomości ogarnęłam, że no faktycznie coś mi tutaj ewidentnie nie gra...
To, że Dagny go wydała to wiadomix, nie ulega wątpliwością, ale o co chodzi z tym przyjacielem? Czyżby ktoś jej w tym pomógł? Analizuje to wszystko i nie mógł to być nikt inny jak Peter albo Bert... No dobra, wiem, że to nie mógłbyć Bert, ale nie lubię go, więc go tutaj wrzuciłam (nie musisz mi wyjaśniać, czemu to nie on, bo dobrze wiem :D). A więc drogą dedukcji to musi być Peter. Tylko skąd on do jasnej ciasnej znalazłby się wśród wilkołaków? Taka troszku boi dupka? Ja wiem, że on już pewnie zaczyna coś kręcić z Voldemortem, a Fenir poniekąd z tego względu się też zjawił, ale jakoś nie pasuje mi, żeby to już teraz się wydało. Bo to by znaczyło, że zdradził się jako szpieg, a niewierzę, żeby nikt z Zakonu się o tym nie dowiedział (nawet gdyby Remusowi stało się coś bardzo, bardzo niedobrego). To byłby ogromny błąd taktyczny, bo w ten sposób Voldemort straciłby swoją wtykę. Tak sobie dedukuję i stwierdzam, że to chyba jednak faktycznie nie mógł być on, ale nie wiem kto jeszcze mógłby się tam znaleźć. Nikogo z wilkołaków poza Dagny nie polubił na tyle, by nazywać przyjacielem, więc ta opcja odpada. Huncwotów, Willa i Paula można odrzucić z założenia, Berta już odrzuciłam, Peter wydaje mi się najbardziej prawdopodobny, ale widzę też wiele argumentów przeciw, więc ja się pytam, kto?!
Nie trzymaj w niepewności tylko pisz szybko i wyjaśnij co tu się teraz dzieje i co z Lupinem. Bo wreszcie (tak, wiem długo mi to zajęło) do mnie dotarło, że to, że zobaczył przyjaciela nie wróży nic dobrego i chyba wpakował się w bardzo poważne tarapaty.
ślę uściski,
Panna Czarownica
Oczywiście, że się stęskniłam :D
UsuńStrzelaj dalej, ja przez kilka najbliższych rozdziałów nie będę chyba tego poruszała. :)
Dlatego nie rozwieję Twoich wątpliwości i potrzymam w napięciu. ;)
Buziaki :*
Ło matulu, ile się działo w tym rozdziale! Zdecydowanie na czoło wysunął się tu wątek Lupina, więc zacznę od niego. Początkowo przygotowywałam się psychicznie na to pełne napięcia spotkanie z Greybackiem. Widziałam oczami wyobraźni jakieś walki na spojrzenia, nie mruganie i groźniejsze miny, bo tak to przeważnie w większości opowiadań jest. Ty mnie zaskoczyłaś bardzo pozytywnie, Remus w swoim strachu i niepewności wypadł niezwykle autentycznie, natomiast kiedy tylko nadarzyła się okazja do pokazania odrobiny siły, mam na myśli sytuację z Benem, to nie wahał się ani chwili. Ja tak naprawdę nie jestem przekonana co do tego, kto go wyspał. Ben na początku powiedział, że to zrobi, natomiast Dagny... jest tak nieprzewidywalna, dzika i nieopatrzna, że również mogłaby to zrobić. No a w ostatnim fragmencie to chciało mi się ryczeć. W ogóle nie mam za złe Remusowi, że powiedział kilka słów, moim zdaniem to nie było nic takiego znowu ważnego, przecież każdy mógł się tego spodziewać. Smutne było natomiast, że sądził, że Fernir daruje życie jego matce w zamian za informację. Chociaż nie, już rozumiem... on wiedział, że ten zwyrodnialec i tak zabije jego matkę, ale nie chciał, żeby ona w ostatnim momencie przed śmiercią zapamiętała, że nie znaczyła dla niego więcej, niż zakon. Teraz jak sobie to uświadomiłam, to dopiero chce mi się płakać ;...( no i ostatnie w kwestii Remusa - że była to Dagny, to mam spore przypuszczenia. Natomiast co do tożsamości przyjaciela nie mam wątpliwości. To musiał być Peter! Akurat Remus w ogóle jest postacią, która mało swojego życia osobistego i rodzinnego wywleka na światło dzienne. Nie był też blisko że wszystkimi w paczce tak samo. Nie sądzę, by kiedykolwiek zapraszał kogoś do siebie, więc wniosek nasuwa się jeden. Jego adres znali tylko najbliżsi przyjaciele, czyli Huncwoci. Syriusza i Jamesa oczywiście wyjmuję spoza wszelkich podejrzeń i zostaje tylko jedno - Peter. Jeśli moja droga dedukcji mocno mija się z rzeczywistością, to będę bardzo zawiedziona. No, w końcu napisałam wszystko w tym temacie.
OdpowiedzUsuńCo do innych, podobnie jak Lika ogłoszenie stanu wojennego przyjęłam bardzo lekko i sądziłam, że większe będzie z tego wydarzenie. Szkoda mi Tima, bo zapowiadali się z Jess na ładną parę, a ona musiała mu pogrzebać w pamięci. Pewnie stracili dużo że swojej relacji. Opis Levena tajemniczy i coś mi przypomina, aż chce się więcej takich facetów.
Przepraszam, że reszta wątków oprócz Lupinowego potraktowana po macoszemu, ale zwyczajnie to zdominowało notkę, a ja nie mam weny na długie wypowiedzi.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy ❤
Drama
Remus przede wszystkim długo był przygotowywany na to wszystko i większa porcja nerwów mogła wszystko zniszczyć, ale na szczęście opanował się, kiedy trzeba. Ben był bardziej doświadczony jako człowiek. Nigdy tego nie poruszałam, ale w moich wyobrażeniach, jest to człowiek, który został wilkołakiem już jako dorosły mężczyzna, dlatego też stara się podchodzić bardziej racjonalnie do tematu. No ale jego historia póki co pozostanie tajemnicą ;) Kiedyś do tego wrócę.
UsuńW obliczu zagrożenia, ocenianie czy ktoś postąpił źle, czy dobrze jest trudne. Remus był bardzo naiwny. On naprawdę myślał, że Fenrir wypuści jego matkę. Podał w końcu mocną informację. No i myślał, że przyjaciel i Dagny nie pozwolą na jej śmierć.
Co do tożsamości "przyjaciela", to będzie to wyjaśnione w okolicach 60 rozdziału.
Z perspektywy Jess, faktycznie tak się wydaje, że to takie "meh, więcej aurorów na Pokątnej", ale wkrótce i ona dostrzeże, że to coś większego niż dotychczasowe zaostrzenia.
Jess niestety nie ma szczęścia do mężczyzn. Edgar sprawił, że wszelkie wspomnienia z nią i Adalbertem zostały usunięte, i niestety już nigdy nie będzie jak dawniej :/
O rany... Tak bardzo muszę siąść do nowego rozdziału, a tak bardzo mi się nie chce :(
Chyba sobie przedłużę czas do 23 grudnia :D
Buziaki :*