Z duszą na ramieniu,
jako ostatnia, weszła za Carlem Bordfordem do jadalni, gdzie czekały na nich
Marlena, jej matka oraz Lily. Katherina spojrzała na przyjaciółkę i dostrzegła,
że ta wypatruje Jamesa oraz Syriusza.
Niezrozumienie i
panikę, to zauważyła na twarzy Lily, gdy zamknęła za sobą drzwi.
Spojrzała na Caradoca,
który opuszczał właśnie Remusa na wcześniej przygotowany stół i od razu obok
niego znalazła się Marlena, i wspólnie zaczęli ściągać mu ubranie.
– Jakieś poważne
obrażenia? – zapytała ją szybko mama i Katy pokręciła głową. Kobieta wcisnęła w
jej dłonie wilgotny ręcznik i dziewczyna od razu zaczęła wycierać sobie twarz.
– Lily – zaczęła,
podchodząc do przyjaciółki, która patrzyła na nią, jakby domagała się
jakiejkolwiek odpowiedzi na pytanie, którego chyba nie była w stanie zadać. –
Wrócił po Syriusza.
Potter wypuściła przez
usta urwany oddech i odwróciła się od niej, zapewne po to, aby ukryć przed nią
łzy.
– Lily... –
powiedziała, chcąc jakoś ją wesprzeć, ale słowa, że wszystko będzie dobrze nie
chciały jej przejść przez gardło. Położyła dłonie na ramionach przyjaciółki i
ścisnęła ją mocno. – Musimy być dobrej myśli.
Miała ochotę zdzielić
się w głowę za to, co powiedziała, gdy usłyszała jak rudowłosa pociąga nosem.
Puściła ją, gdy ta zrobiła jeden krok do przodu. Kiedy usiadła na jednym z
przysuniętych do ściany krześle, to Katy podeszła do Caradoca, który stał obok parawanu,
za którym Marlena zajmowała się Remusem.
– Co mam zrobić? –
zapytała go cicho i kiedy na nią spojrzał, to brodą wskazała na Lily, która
siedziała na krześle i patrzyła przed siebie.
– Bądź przy niej –
odpowiedział twardym głosem.
– Pozwól mi do nich
wrócić – powtórzyła, a on pokręcił głową.
– Nie masz więcej
Wielosoku... – zaczął, ale zamknął na chwilę oczy i znów na nią spojrzał.
Widziała w jego brązowych oczach, że jest mu żal. – Takie są rozkazy. I jest mi
przykro, że akurat lekcja słuchania przełożonych jest związana z tą sytuacją.
Oczy ją zapiekły i
musiała zacisnąć usta, żeby się nie rozpłakać. Wypuściła powoli powietrze,
starając się, żeby nie zaszlochać. Odwróciła się od Lily tak, żeby nie
widziała, jak ociera ręcznikiem łzy.
– Co z Re... Remusem?
– zapytała nadal cicho płacząc.
– Ma kilka złamanych
żeber oraz trzy wyłamane palce – powiedział i pokręciła głową, bo kolejne łzy
napłynęły jej do oczu. – Marlena musi też otworzyć kilka ran, żeby je
wyczyścić, bo możliwe, że wdały się w nie zakażenia.
– Jakieś obrażenia
wewnętrzne? – zapytała, mając nadzieję, że Marlena była w stanie to ustalić.
– Obrzęk płuc i
możliwe, że wstrząs mózgu – dodał i Katherina jęknęła. – Wyliże się z tego.
Przeżył ugryzienie Greybacka, gdy miał prawie pięć lat. Uda mu się.
– Musi. – Kiwnęła
pewnie głową. Nie wiedziała, czy Caradoc naprawdę jest tego zdania, czy
powiedział to, żeby zrobiło jej się lepiej.
– Idź do Lily. Nie
musisz nic mówić. Niech czuje, że ma w tobie wsparcie – powiedział i uniósł do
góry kącik ust w nieco niemrawym uśmiechu. – Bądź przy niej, gdy zechce
rozmawiać.
*******
Biuro Aurorów
odpowiedziało prawie natychmiast na wezwanie Charlusa. W ciągu niecałych dwóch
minut do walki z wilkołakami dołączyło kilkunastu aurorów.
Błyski różnokolorowych
zaklęć rozświetlały obraz toczącej się bitwy.
Wyczarował zaklęcie
tarczy i pobiegł do Edgara Bonesa oraz Benia Fenwicka, tak jak to wcześniej
było ustalone.
– Gdzie Greyback? –
zapytał go Bones i Paul rozejrzał się, szukając najbardziej rosłej postaci.
– Gdzieś nam zginął –
odpowiedział i rzucił zaklęcie oszałamiające na przeciwnika, który biegł w ich
stronę. Zaraz jak upadł, Edgar za pomocą zaklęcia zakuł go w magiczne kajdany.
– Expelliarmus! – krzyknął w kierunku kolejnego mężczyzny, u którego
tym razem zauważył różdżkę. Wyleciała ona z jego rąk, ale ten nadal biegł w ich
stronę. Czerwony promień wystrzelony z różdżki Benia trafił w jego pierś i
mężczyzna jedynie nieco zwolnił bieg.
– Drętwota! – krzyknął prawie jednocześnie razem z Edgarem i
Fenwickiem. Trzy czerwone strugi wystarczyły, żeby go powalić na ziemię i tym
razem to starszy auror zakuł przeciwnika.
– Śmierciożercy! –
Usłyszał krzyk Charlusa, który stał zaledwie kilka jardów przed nim i walczył w
grupie razem z Doreą i jego ojcem.
Faktycznie, w ferworze
krzyków dosłyszał kilka trzasków, które teraz skojarzył z dźwiękiem
teleportacji.
Schylił się
instynktownie, widząc niebieski promień lecący w jego stronę, ale na szczęście
zaklęcie odbiło się od niewidzialnej tarczy, wyczarowanej przez Benia lub
Edgara.
– Ilu ich jest? –
zapytał Edgara, posyłając Reducto,
mając nadzieję, że trafi we wroga.
– A bo ja wiem?! –
odkrzyknął mu i powalił kolejnego wilkołaka, a Paul w tym czasie osłaniał go. –
Wilkołaków jest mniej.
To sam już zauważył.
Duża część wilkołaków nie była uzbrojona w różdżki, więc aurorzy czy pracownicy
Brygady Ścigania Wilkołaków szybko sobie z nimi poradzili. Gorzej było z tymi,
którzy jednak tą różdżkę posiadali i nawet całkiem dobrze radzili sobie w
walce. Z nimi było trudniej, bo zaklęcia działały na nich słabiej niż w
przypadku człowieka niezarażonego likantropią i musieli się bardziej wysilić,
żeby powalić taką osobę.
Stracił z zasięgu
wzroku ojca, ale nie zauważył też wujka i cioci, więc był dobrej myśli.
Rzucił kolejne
zaklęcie oszałamiające, ale tym razem w śmierciożercę skrytym za maską.
– Pieprzeni tchórze! –
Usłyszał Benia, który jako pierwszy zaczął walczyć z wrogiem. Paul przeklął pod
nosem, gdy do śmierciożercy dołączył kolejny zamaskowany mężczyzna i dwójka
wilkołaków. Razem z Edgarem wysunął się nieco do przodu.
Odskoczył w bok, gdy
żółty promień pomknął w jego stronę i od razu zaczął atakować. Starał się jak
najmniej używać zaklęcia tarczy i polegać na unikach. Kiedy Edgar powalił
kolejnego wilkołaka, a Benio śmierciożercę, ten drugi wilkołak ryknął złowrogo.
Rzucił Drętwotę w kierunku śmierciożercy
zaledwie ułamek sekundę po tym jak wilkołak zawołał Avada Kedavra, a z różdżki śmierciożercy wystrzelił niebieski
promień.
Oba zaklęcia
przeleciały zaledwie o kilka cali od jego policzka i usłyszał dziwny huk, i
poczuł jak coś ciepłego i lepkiego uderza go w lewą stronę ciała.
– Incancerus! – krzyknął celując w wilkołaka. Grube liny otoczyły go
i gdy zaczął się szamotać kilka razy użył Drętwoty.
Edgar rzucił jakieś
zaklęcie i jego siła sprawiła, że śmierciożercę odrzuciło do tyłu. Wylądował z
głośnym pluskiem w rzece i to wtedy Paul zorientował się, że nagle zrobiło się
cicho.
Otarł policzek od tej
ciepłej mazi i poczuł jak po karku przebiega mu dreszcz przerażania. Lumos! Odwrócił się kierując światło
przed siebie, żeby rozpoznać ludzi znajdujących się niedaleko.
– Benio! – krzyknął z
nadzieją, że auror mu zaraz odpowie.
– Trafił go –
odpowiedział Edgar, klepiąc go po ramieniu. Głos kolegi był twardy, jakby
pozbawiony uczuć. – Zbieraj się razem z Bernettem i twoim ojcem. My tu mamy
sporo pracy.
Kiwnął głową i
ostrożnie dał krok, nie chcąc deptać strzępków ciała kolegi z Zakonu.
*******
Biegnąc między
drzewami przez chwilę myślała tylko o tym jak to dobrze, że zrezygnowała ze
zmieniania koloru oczu. Chociaż był zmrok, widziała wszystko bardzo
dobrze. Może nie w takich samych kolorach co za dnia, ale nie narzekała.
Usłyszała krzyk
Moody'ego i zaraz po nim otoczyła ich wysoka ściana płomieni. Zmrużyła oczy,
przyśpieszając tym samym akomodację oka. Przeklęła siarczyście, bo nie
wiedziała, że coś takiego ma się wydarzyć.
Odwróciła się szybko i
zapobiegawczo użyła zaklęcia tarczy, ale na szczęście żadne zaklęcia śmierciożerców
nawet nie pomknęły w jej stronę.
Naliczyła przed sobą
osiem ciemnych sylwetek na tle czerwonych płomieni.
Wypuściła szybko
powietrze, jakby tym samym miała sobie dodać odwagi i kolejny raz przypomniała
sobie radę Adalberta, żeby używać zaklęć, których jest pewna.
– Drętwota! – krzyknęła i kolejny raz przeklęła, bo źle wycelowała.
Przeklęła raz jeszcze, bo chwilę później w kierunku pomknęła srebrna smuga, ale
zdążyła użyć Protego.
Rozejrzała się za
resztą grupy, która była nieco z tyłu po jej lewej stronie. Rzucając kolejne
zaklęcia, przesuwała się w ich stronę.
Widziała, że
Prewettowie walczą razem i wysunęli się na przód, a Moody praktycznie na tej
samej wysokości, co oni, ale kilka jardów z ich lewej strony. Przeklęła i
zrobiła kilka kroków naprzód, bo przecież tak jej kazał auror.
– Rictusempra! – krzyknęła celując w jednego ze śmierciożerców z
którymi walczyli bliźniacy i miała ochotę zapiszczeć z radości, gdy trafiła, a
po chwili jeden z bliźniaków powalił go jakimś zaklęciem.
Zostało
siedmiu... Dam radę... Przeżyję...
– Expelliarmus! – krzyknęła, gdy przypadkowo uniknęła czerwonego
promienia lecącego w jej stronę. – Protego!
Żółty promień odbił
się od wyczarowanej tarczy, ale i tak upadła. Podparła się lewą dłonią, czując
pod smoczą skórą połamane gałązki. Z tej pozycji rzuciła kolejne zaklęcie,
które znów trafiło w śmierciożercę, z którym tym razem walczył Leven.
Podniosła się i
podbiegła nieco bliżej, bo czuła, że bliżej chłopaków ma większe szanse na
przeżycie... Albo na śmierć, którą szybko
zauważą.
Przełknęła głośno
ślinę, bo z tej perspektywy śmierciożercy byli znacznie bliżej i wyglądało to
zdecydowanie niebezpieczniej niż z jej wcześniejszej pozycji.
– Protego! – krzyknęła już chyba setny raz tego wieczora. – Tarantallegra!
Kolejny raz trafiła,
dzięki czemu odciążyła nieco bliźniaków, którzy walczyli z trzema facetami.
– Ach! – wysapała, gdy
nagle oberwała w pierś i cała znieruchomiała. Kurwa.
– Finite! – Usłyszała kilka sekund później głos Levena i poczuła, że
znów może się ruszać.
Ostrożnie podniosła
głowę, bo bała się, że jak wstanie szybko, to jeszcze szybciej oberwie i umrze.
A nie chciała dać tej
satysfakcji Moody'emu.
Uklęknęła i zauważyła,
że położenie chłopaków uległo trochę zmianie. Była z tyłu.
Przed nią Leven
walczył z jakimś typem, a obok niego był Moody, który według niej, świetnie
sobie radził z dwoma przeciwnikami.
Otworzyła usta w
niemym krzyku, bo po prawej stronie z ziemi podniósł się obezwładniony
wcześniej śmierciożerca i powoli szedł z różdżką wycelowaną w Levena lub
Moody'ego.
Była przekonana, że
pewnie magicznym okiem Alastor byłby w stanie go zauważyć, ale teraz pewnie
nawet nie myślał o tym, żeby rozglądać się, tak jak ona właśnie to robiła.
Podniosła się nieco i
wycelowała w śmierciożercę. Zanim zdążyła choćby pomyśleć formułę zaklęcia,
różdżka wyrwała jej się z ręki i chociaż upadła całkiem niedaleko, wiedziała,
że nie zdąży jej podnieść.
Zamknęła oczy, czując
przerażenie, kiedy mężczyzna machnął różdżką. Czekała na koniec.
Pojaśniało jej przed
mocno zaciśniętymi powiekami i czuła jak opada na kolana oraz wyciągnięte
dłonie.
Otworzyła delikatnie
powieki, nie wierząc w to, że nie umarła.
Śmierciożerca stracił
zainteresowanie nią i widziała jak zachodzi Levena.
– Hej! – wrzasnęła
niewiele myśląc jednocześnie wyciągając z buta srebrny sztylet. Chwyciła pewnie
ostrze i szybko celując w tors mężczyzny, rzuciła nim. – Kurwa!
Trafiła w udo faceta.
Usłyszała jego zraniony krzyk i sapnięcie, gdy wyciągnął sobie sztylet z nogi.
Przełknęła głośno ślinę, czując jak w ciemnej dupie się znalazła.
Niby miała jeszcze
jeden sztylet i nawet go trzymała, ale on miał różdżkę, a jej leżała z pięć
jardów dalej. Chłopaki byli zajęci własnymi tyłkami i była już tak cholernie
przerażona, że chociaż miała otwarte usta, to nie potrafiła krzyknąć.
Mężczyzna się
zamachnął, tak samo jak i ona.
– Avada Kedavra! – Usłyszała chwilę po tym jak zdecydowanym ruchem
rzuciła drugi sztylet. Zielony promień ugodził śmierciożercę pozbawiając go
życia, a sekundę później srebrne ostrze wbiło się w jego brzuch.
*******
Spojrzał na Cay, która
opadła na dłonie i poczuł dziwny skurcz w żołądku. Widział jak jej ciało
porusza się, zapewne od głębokich wdechów i wydechów. Kątem oka zweryfikował to
jak radzą sobie bliźniacy i Moody, i rzucił Expelliarmusa
w jednego ze śmierciożerców z którymi walczył Moody.
Odwrócił się i
dostrzegł, że dziewczyna już się podniosła i ma w ręku różdżkę.
– Accio sztylety! – krzyknęła i skrzywił się, gdy z brzucha zabitego
śmierciożercy wyrwał się sztylet i poleciał wprost do wyciągniętej dłoni
dziewczyny.
Była cała, więc
podbiegł do Alastora, który zapewne świetnie się bawił.
Rzucił Drętwotę w śmierciożercę, który odłączył
się od swoich towarzyszy i biegł w stronę płomieni. Nie zauważył, czy zaklęcie
go trafiło i właśnie konał w płomieniach, czy też udało mu się przedrzeć przez
ogień nietrafionym.
– Cofamy się! –
krzyknął Moody i siła zaklęcia, jakie rzucił powaliła jego dwóch przeciwników.
– Według kolejności, Cay!
Odwrócił się
gwałtownie, żeby oszacować jak daleko jest miejsce przez które będą się
przedzierać. Przeklął, gdy poczuł ból w plecach. Czuł też, że jego koszulka i
sweter przesiąknięte są od rany, którą miał na plecach.
Bliźniacy nadal
walczyli z trzema śmierciożercami, ale powoli cofali się do linii. Dołączył do
nich, tak jak Cay i Moody.
– Impedimenta! – Usłyszał Jessicę i turkusowy promień trafił w
jednego mężczyzn. Po chwili oberwał zaklęciem i zanim go odrzuciło, maska z
jego twarzy upadła i rozpoznał w nim Rudolfa Lestrange'a.
– Depulso! – krzyknął Moody celując w powalone drzewo. Konar został
odrzucony w kierunku śmierciożerców, zwalając ich z nóg. – Ruchy!
Bliźniaki puścili się
biegiem, torując zaklęciem drogę pomiędzy płomieniami. Ruszył za nimi,
zapobiegawczo odwracając się za siebie. Widział jak biegnie za nim Alastor, a
zaraz za nim Cay.
Przeskoczył przez
rozżarzoną linię, która na chwilę została przygaszona. Usłyszał z tyłu dziwny
krzyk i przystanął, żeby się odwrócić.
Cay stała, również
odwrócona, jakby za nią coś się wydarzyło.
– Uciekaj! – Usłyszał
przez trzaskający ogień krzyk Moody'ego. Dziewczyna odwróciła głowę w jego
stronę i dostrzegł przerażenie na jej twarzy. Dziwnie podskoczyła, jakby nie
wiedzieć, w którą stronę biec i w końcu zaczęła się cofać, cudacznie machając
przy tym rękoma.
– Kurwa – mruknął i
spojrzał na bliźniaków, którzy zatrzymali się kilka jardów dalej. – Partis Temporus!
W ścianie ognia znów
pojawiło się przejście i przebiegł przez nie razem z bliźniakami.
– Avada Kedavra! – wrzasnął jeden z bliźniaków, ale zaklęcie nie
trafiło w żadnego z dwóch śmierciożerców, którzy biegli w stronę wyrwy w ziemi,
której wcześniej tu nie było.
– Drętwota, ty mendo! – Usłyszał krzyk Cay. Czerwony promień trafił w
ziemię tuż obok wyrwy i dopiero wtedy zauważył, że ktoś tam jest. Mężczyzna
zerwał się do ucieczki i rzucił jeszcze jedno zaklęcie, a następnie się
teleportował.
– Expulso! – Wycelował w stronę dwójki uciekających i poczuł satysfakcję,
gdy siła zaklęcia odrzuciła ich, ale długo to nie trwało, bo usłyszał wrzask
bólu dziewczyny i razem z bliźniakami, podbiegli do niej.
Była w samym
podkoszulku i dopiero, gdy znalazł się obok zorientował się co robi.
Zdjęła swoją skórzaną
kurtkę i okładała nią plecy Moody'ego, bo któryś z tych skurwysynów,
podejrzewał tego, który pierwszy się teleportował, podpalił wszystko co
znajdowało się w dole.
Poczuł dziwny smród
jakby palonych włosów i wycelował w dół, rzucając zaklęcie gaszące. Płomienie nieco
się uspokoiły.
– Jess, odsuń się –
nakazał dziewczynie, a ta odsunęła się, ale nadal trzymała rozłożoną na plecach
Moody'ego swoją kurtkę ze smoczej skóry.
Razem z chłopakami
wyplątali ręce Moody'ego spomiędzy korzeni, których chwycił się przed tym, jak
stracił przytomność i zaczęli wyciągać go z tego dołu.
– Merlinie – syknął,
dostrzegając, że lewa noga szefa jest dziwnie wygięta w kilku miejscach.
– Rennervate – rzucił Fabian, który znalazł się po drugiej stronie
Moody'ego. Gideon trzymał dłonie na ramionach Alastora, jakby chciał go
przytrzymać, bo faktycznie mężczyzna zaczął się rzucać, gdy odzyskał
przytomność.
– Dobijcie mnie –
stęknął pomiędzy jęknięciami bólu. – Ten skurwol połamał mi nogę.
– Podleczymy cię
trochę i ruszymy dalej – powiedział Gideon i Moody zamknął na chwilę oczy.
– Utnijcie ją – rzucił
hardym tonem głosu i Tobiasowi zrobiło się słabo.
– Majaczysz –
stwierdził Fabian, a Alastor pokręcił głową.
– Musimy się
teleportować, w takim stanie mam większe szanse na rozczepienie. Utnijcie mi
ją, do cholery! – krzyknął i drgnął, słysząc tę desperację. – Powyżej kolana.
– Zróbcie ucisk. –
Usłyszał ledwie słyszalny głos Jess, która siedziała na piętach kilka jardów od
nich z zamkniętymi oczami.
Gideon zdjął pasek
spodni i podał go Fabianowi, który ostrożnie uniósł udo Moody'ego, ale ten i
tak stęknął z bólu. Zacisnął mocno pas i spojrzał na niego.
Kręciło już mu się w
głowie od zapachu krwi i smrodu spalenizny. Podciągnął na nos golf i przyłożył
różdżkę do nogi Moody'ego.
– Tylko nie odetnij mi
zdrowej! – rzucił przez zaciśnięte zęby szef i mimowolnie parsknął śmiechem. –
To będzie Diffindo?
– Tak – odpowiedział i
oblizał wargi. Poczekał aż Fabian włoży między zęby Alastora połę jego
skórzanego płaszcza.
– Użyj Diffindo Duo – poleciła Jess. Spojrzał
na chłopaków, którzy patrzyli na dziewczynę, która teraz kiwała się do przodu i
do tyłu. – Będzie szybciej i może nie będziesz miał problemu z kością.
– Diffindo Duo – powiedział, spokojnie przesuwając różdżką ponad
lewym kolanem. Moody szarpnął się gwałtownie, ale Prewettowie mocno go
trzymali. Żołądek zacisnął mu się, gdy usłyszał dziwny chrzęst i odcięta
kończyna upadła, a z powstałego kikuta siknęła krew, plamiąc jego ubranie. – Ferula!
Bandaże owinęły
miejsce odcięcia, a szyny usztywniły udo.
Spojrzał na twarz
szefa, który miał zamknięte oczy i co chwila stękał z bólu.
– Musimy się
teleportować – powiedział Gideon, podnosząc się. – Jess, złap mnie za rękę.
Dziewczyna wstała i
podeszła do nich. Dostrzegł na jej policzkach lśniące łzy, krzywiła się i z
głośnym sykiem wciągała powietrze, gdy przeciągała ręce przez rękawy.
Chwycił Alastora i
Fabiana, i teleportowali się z głośnym trzaskiem.
Wiedział, że lądowanie
nie będzie należało do najlżejszych, ale na szczęście nikt nie wpadł na
poszkodowanego Moody'ego.
– Salvio hexia... – Usłyszał Gideona, który od razu zerwał się do
zaklęć ochronnych.
– Bandaże przeciekają
– zauważył Tobias i za pomocą magii, ściągnął je, następnie wyczarował kolejne.
– Mam fiolkę dyptamu!
– Cay klęknęła obok niego i zaczęła grzebać w kieszeni kurtki. Pokręcił głową i
cisnęło mu się na ustach, żeby rzucić coś o wątpliwej legalności zaklęcia,
którego użyła na tych kieszeniach, a potem głośno oznajmić jej, że w tej
sytuacji jest gotowy łaskawie przymknąć oko na to pogwałcenie prawa.
Wyciągnęła przed
siebie całkiem sporą fiolkę, którą od razu odkorkowała i gdy znów ściągnął
bandaże, za pomocą pipety zaczęła aplikować esencję na krwawiący kikut.
– Lumos Maxima! – Zrobiło się dużo jaśniej od zaklęcia Fabiana.
Tobias z zafascynowaniem obserwował jak drobne, drżące dłonie Jessiki polewają
dyptam na ranę Moody'ego i spostrzegł jak spod obu jej rękawów wyciekają
delikatne strużki krwi, ale zmieszanej z inną, jaśniejszą cieczą.
Chwycił jej dłonie,
gdy opróżniła prawie całą buteleczką.
– Ferula! – Bandaże ponownie owinęły kikut i odetchnął z ulgą, gdy
nie było żadnego przecieku.
– Wygodnie ci? –
zapytał Gideon, i gdy chłopaki zajęli się doglądaniem aurora, on wstał i złapał
Jessicę za lewy łokieć. Syknęła z bólu i wyrwała się.
– Zdejmuj kurtkę –
powiedział i zdziwił się, gdy podała mu fiolkę z dyptamem. Zamknęła oczy i znów
zaczęła z głośnym sykiem oddychać, kiedy musiała wyjąć ręce z rękawów. – Aguamenti!
Wlał do buteleczki
wodę, następnie zakorkował ją i kilka razy potrząsnął. Spojrzał na jej ręce,
które miejscami chyba były pozbawione skóry.
– Zapiecze – ostrzegł
ją i wylał zawartość pipety na jej lewe ramię. Ponownie syknęła i zamknęła
powieki. Przeklął w myślach, bo chociaż pierwsza porcja uleczyła część jej
rany, tak kolejne porcje okazały się zbyt słabe, żeby obrażenia się zagoiły. –
Myślałem, że się uda... Jest tylko trochę lepiej.
– Mogłeś tego użyć na
swoje plecy – stwierdziła i dopiero teraz sobie przypomniał, że ma tam ranę. –
Ale dziękuję.
– Cóż... Będę musiał
jakoś przeżyć. – Spróbował się uśmiechnąć i oddał jej fiolkę, którą od razu
schowała do kieszeni. – Szkoda, że nie masz tam igły i nitki.
Zdziwił się, gdy
dostrzegł, jak na jej bladej twarzy wykwita rumieniec i ucieka przed nim
wzrokiem. Parsknął z niedowierzaniem śmiechem.
– Nie mów...
– Zawsze mam przy
sobie igłę i nitkę – wyznała, wzruszając przy tym ramionami.
– Opatrzysz mi plecy i
zaszyjesz ranę? – zapytał, mając nadzieję, że mu pomoże. Zgarbił się i
wyprostował, żeby sprawdzić, czy dalej czuje dyskomfort. – Tak, chyba nadaje
się do szycia.
– Nie lubię widoku krwi
– wymamrotała, ale zaczęła grzebać w kieszeniach kurtki, a po chwili dłubała
przy szwie. Patrzył jak sprawnie rozpruwa mieniącą się nić i owija ją sobie
wokół palca. – Przygotuj się.
Kiwnął głową i
odwrócił się. Ściągnął kurtkę i tak jak myślał, była ona rozcięta w kilku
miejscach. Przez głowę zdjął sweter razem z koszulką i rzucił je na ziemię,
żeby później się na nim położyć.
– Gotowy – rzucił i
usłyszał jak gałązki łamią się, gdy uklęknęła po jego lewym boku.
– Chłopaki na pewno
znają jakieś zaklęcie – stwierdziła cicho, a on zamknął oczy.
– Zaklęcia lecznicze
nie są ich mocną stroną i lepiej, żeby teraz byli przy Moodym. Szyj, będzie
dobrze. – Sam się zdziwił, że brzmiał tak uprzejmie.
– Oczyszczę ranę
wodą... Aguamenti. – Syknął, kiedy
poczuł zimną ciecz na swoich plecach. – Może zagryź na czymś zęby, co?
Palcami chwycił
skórzaną wstawkę w golfie i przygryzł ją zębami.
– I rozluźnij się
trochę – zaproponowała i przekręcił oczyma, czując, że Cay odwleka to w
nieskończoność. Wciągnął głośno powietrze, gdy poczuł pierwsze ukłucie i zimna
nić zaczęła przesuwać się przez powstałą dziurkę.
Zaciskał zęby za
każdym razem, gdy wbijała igłę w skórę, chociaż musiał przyznać, że całkiem szybko
jej to idzie.
Naliczył dwadzieścia
siedem zrobionych dziurek, gdy na chwilę przestała, żeby zacząć szyć inną część
pleców, ale tam doliczył jedynie jedenaście ukłuć.
– Merlinie, już –
rzuciła słabo i od razu zerwała się z miejsca.
– Nie było tak źle,
co? – zapytał zakładając koszulkę przez głowę.
– Będę rzygać! –
wyjęczała, gdy zaczęła biec za drzewo i po chwili usłyszał, że jak powiedziała,
tak zrobiła.
*******
Biegiem wrócił do
dworu Lestrange'ów mając gdzieś, czy peleryna na pewno szczelnie go okrywa.
Widział, że Katherina
naprawdę mocno się odpaliła i miał nadzieję, że dała im naprawdę dużo czasu, i
będzie w stanie wrócić po Syriusza.
Wbiegł bo schodach,
czując jak strach zaciska mu gardło, bo nie miał pojęcia co robić.
Wszedł do dworu i w
myślach przeklął siarczyście, gdy przystanął i od salonu było słychać
przytłumione głosy, świadczące o tym, że zaklęcie, którym powaliła ich
wszystkich Katherina, przestało działać.
Bezszelestnie zakradł
się bliżej wejścia do tej ogromnej sali i zacisnął usta na widok jaki zastał.
Praktycznie na samym
środku pomieszczenia leżał Syriusz, a przed nim stała jego kuzynka. Wymsknęło
mu się syknięcie, kiedy usłyszał stęknięcie przyjaciela, gdy Bellatriks niezbyt
delikatnym zaklęciem zmusiła go, żeby przed nią ukląkł.
– Nawet nie wiesz jak
długo czekałam aż się za ciebie zabiorę. – Ledwo usłyszał głos kobiety.
Powoli zaczął
przesuwać się wzdłuż ściany, żeby znaleźć się bliżej i spróbować zaatakować ich
z zaskoczenia.
– Regulusie, wezwij go. – Zamarł, gdy Lestrange wydała
polecenie młodszemu Blackowi.
James wszedł na dywan,
żeby nieco przyśpieszyć. Mógłby teraz rzucić coś w Regulusa, ale Bellatriks
była zbyt blisko Syriusza, który nie miał przy sobie różdżki.
Spojrzał na twarz
przyjaciela, gdy znalazł się z przodu. Miał zaciśnięte zęby i przez zmrużone
oczy patrzył na swojego brata, który miał już podwinięty rękaw, i przyłożoną do
przedramienia różdżkę.
Potter zerknął na
Bellatriks, a później na jeszcze jedną kobietę, która stała obok kominka i z
dziwnym grymasem obserwowała gospodynię tego domu.
– Czarny Pan się tobą
zajmie, Kochany. – Usłyszał, kiedy był już prawie obok Regulusa i spostrzegł w
jego lewej dłoni dobrze mu znaną różdzkę.
– Imperio! – wyszeptał, celując spod peleryny niewidki w Regulusa. Odłóż różdżkę Syriusza na stół i obezwładnij
tę kobietę.
Gdy tylko to pomyślał,
od razu zaczął w myślach błagać, żeby młody Black nie stawiał oporu, bo chociaż
Imperius wychodził mu już dobrze, to
przecież istniały osoby, które mogły się przeciwstawić temu zaklęciu.
Serce mu drgnęło,
kiedy Regulus powoli odłożył różdżkę Syriusza na niski stolik i dostojnym
krokiem zaczął iść w stronę niczego nieświadomej kobiety.
James obserwując to,
dał krok do przodu i pochylił się nieco, żeby szybko zwinąć przedmiot należący
do przyjaciela.
Pomału wycofał się w
stronę Syriusza, cały czas zerkając to na Regulusa, to na Bellatriks, która
trzymała Łapę pod zaklęciem.
Brat Syriusza
był już blisko blondynki, to sam uniósł różdżkę i kiedy huknęło, i niewidzialna
siła odepchnęła kobietę, doskoczył do Syriusza, bo tak jak się spodziewał
Bellatriks odwróciła się gwałtownie i przerwała swoje zaklęcie, a Łapa opadł na
dłonie.
– Coś ty zrobił?! –
Zdziwiony wrzask Bellatriks odbił się echem od ścian.
James przez pelerynę
niewidkę chwycił Syriusza za ramiona i mając gdzieś, czy ktokolwiek zobaczy
jego wystającą spod materiału rękę, wcisnął różdżkę w prawą dłoń przyjaciela.
– Za tobą, Bella! –
Usłyszał Regulusa. Drętwota!
Dwa czerwone promienie
ugodziły Lestrange w pierś, odrzucając ją do tyłu. Chociaż była kobietą, poczuł
satysfakcję, gdy jej ciało upadło z łoskotem na podłogę.
– Drętwota! – rzucił
Regulus, ale zaklęcie odbiło się od zaklęcia tarczy, które wyczarował Syriusz.
– Impedimenta! – krzyknął. Zaklęcie ugodziło w młodszego Blacka i
spowolniło jego ruchy. Czerwony promień z różdżki Łapy trafił w pierś
śmierciożercy, przewracając go przy tym.
– Zwiewamy stąd,
Rogaś! – powiedział Syriusz, łapiąc go za wystającą rękę i ciągnąc w stronę
wyjścia.
James obejrzał się za
siebie, i kiedy dostrzegł, że z drugiej strony wchodzi dwóch mężczyzn, to
machnął różdżką w stronę trzech masywnych żyrandoli, które nagle zerwały się i
z głośnym trzaskiem rozbiły się na podłodze.
Wybiegli z Syriuszem
na korytarz i przyśpieszyli w kierunku drzwi wejściowych.
– Kurwa! – Usłyszał
Blacka i sam przeklął, gdy ten znów złapał go za rękę i pociągnął w drzwi z ich
lewej strony.
Wpadli do
pomieszczenia wypełnionym roślinami. Było tak ciepło i wilgotno, że
prawie od razu jego twarz pokryła się warstewką potu.
Syriusz zamknął za
nimi drzwi, a on zdjął pelerynę niewidkę i od razu zwinął ją niedbale i schował
za pazuchę kurtki.
– Co...
– Zjawił się – urwał
mu Black i kiwnął na niego głową, a on za nim ruszył pomiędzy wijącymi się
roślinami.
W pewnym momencie
zasłonił rękawem nos, bo bliżej okien było pełno kwiatów, których zapach był
tak silny, że prawie go zamroczyło.
– Nie wierzę... –
Usłyszał jak Syriusz wymamrotał pod nosem – Okno jest otwarte.
Na usta cisnęło mu
się, że mają szczęście w nieszczęściu, ale nie chciał zapeszać.
Byli w domu
Lestrange'ów i od Voldemorta dzieliły ich zaledwie drzwi i te cholerne rośliny.
– Osłaniam cię –
powiedział, gdy Syriusz wspiął się na parapet, a on wychylił przez drugą część
okna z wyciągniętą różdżką. Black ze zwinnością wyskoczył i opadł miękko na
ziemię.
James kiwnął głową,
gdy dostrzegł jak Łapa kiwa głową i sam odbił się, i wyskoczył na ziemię,
czując w kostkach nieprzyjemny, krótkotrwały ból w momencie lądowania.
– Spieprzamy –
powiedzieli obaj jednocześnie i rzucili się do biegu. Furtka była w zasięgu ich
wzroku, ale nie czuł szczęścia, widząc ją coraz bliżej i bliżej.
Oglądał się za siebie
i widział, że Syriusz robi to samo, ale nie dostrzegli, żeby ktoś choćby
wybiegł za nimi z dworu.
Jako pierwszy przez
furtkę wypadł Black, a on za nim i tak jak przyjaciel, skręcił w lewo.
Bez słowa chwycił jego
ramię, gotowy na teleportację. Poczuł charakterystyczne szarpnięcie koło pępka.
Wylądował na prawym boku,
za szybko i zbyt boleśnie.
– Co jest? – zapytał
jęcząc przy podnoszeniu się i było to pytanie retoryczne. Rozejrzał się i dostrzegł
pomiędzy drzewami migoczące światła.
– Zwiewamy! – Black
klepnął go w plecy i zaczęli biec w głąb zarośli. Co chwila potykał się o
korzenie i czasami jakaś gałąź smagała go po twarzy.
Czuł palący ból w
prawej nodze, ale starał się trzymać tempo jakie nadał Syriusz.
Odwracał się co
chwila, ale nadal widział te cholerne światła i chociaż były daleko, to i tak
bał się, że może przed tymi światłami jest ktoś inny. Ktoś szybszy i mniej
widoczny.
– Rzeka! – Usłyszał
Syriusza i wyczuł w głosie przyjaciela ulgę.
Z głośnym pluskiem
wpadli do wody i zamiast iść na drugi brzeg, to zaczęli biec zgodnie z nurtem,
by chwilę później położyć się w wodzie, i nie robiąc hałasu, odpłynąć chociaż
trochę.
– Widzisz te krzaki? –
zapytał Syriusza, gdy przez połamane szkła dostrzegł w oddali gęstwinę.
– Tam się zmienimy? –
opowiedział mu pytaniem. – Czy próbujemy teleportacji?
– Mogą być jeszcze za
blisko... – Zaczął gorączkowo myśleć czy ryzykować i w razie niepowodzenia dać
się złapać, czy zamienić się w jelenia i jako zwierzę oddalić się od tego
miejsca, i gdzieś indziej próbować teleportacji. – Zmieniamy się... Dawaj do
brzegu.
Niby poruszali się
powoli, ale i tak cichy odgłos wody sprawiał, że czuł duży niepokój, że zostaną
złapani, a bardzo tego nie chciał.
Poczuł pod stopami dno
rzeki i gdy woda była już na wysokości jego bioder, stanął pewniej i zamknął
oczy, żeby się skupić.
Czuł przyjemny ból
przeszywający jego ciało i już po chwili zrozumiał, że stoi nie na dwóch, a na
czterech nogach.
Usłyszał ciche
klapnięcie zębami psa, który stał na brzegu i powoli wyszedł z wody, a pies
zniknął w gęstwinie.
Ruszył za nim,
przedzierając się przez zarośla.
Z każdym krokiem czuł,
że jego niepokój maleje.
Biegł za psem,
nadstawiając uszu na każdy dziwny dźwięk, ale dochodziło do niego to, że chyba
faktycznie im się udało.
Nie wiedział ile czasu
już tak biegną. Kilka razy wybiegali na łąki, ale starali się trzymać tuż przy
drzewach, żeby nie rzucać się w oczy, gdyby ktoś ich obserwował.
W końcu pies zatrzymał
się i obejrzał na niego. On też się zatrzymał i po chwili znów był w swojej
człowieczej postaci, tak samo jak Syriusz.
– Myślisz, że się uda?
– zapytał Blacka.
– Teleportujemy się na
kilka razy – kiwnął głową, bo wiedział, że to dla zmyłki. Chwycił przyjaciela
za dłoń i poczuł szarpnięcie koło pępka.
Otworzył oczy, gdy
usłyszał przejeżdżające samochody.
– Trzymaj się, Rogaś! –
upomniał go Syriusz i dosłyszał, że głos przyjaciela jest dużo weselszy. Znów
poczuł szarpnięcie i następne co zobaczył, to ciemna uliczka. – Birmingham.
Zaczęli iść w stronę
głównej ulicy, ale James zatrzymał się.
– Wyślę patronusa... –
powiedział i pomyślał, co chciałby powiedzieć i komu. – Expecto patronum!
Srebrna poświata
wystrzeliła z jego różdżki i równie szybko jak się pojawiła, tak szybko
zniknęła, a oni ruszyli, żeby zaledwie dwie przecznice dalej znów
teleportować się do innego miejsca.
Cześć!
W sumie, to nie wiem co tu napisać. :D
Mam nadzieję, że się podobało!
Mam nadzieję, że się podobało!
Część III będzie w
czwartek. :)
Buziaki! :*
Te emocje, te pościgi, te wybuchy!
OdpowiedzUsuńDobra robota koleżanko, przyjemnie się czytało.
Po krótce omówię sobie wrażenia z każdej sceny, chociaż jak zwykle moje serce skradła Jess:
Cadaroc pokazał tuta wieje bardzo fajnych uczuć i mądrości, bardzo podobało mi się to jego, Katy to był rozkaz, nic nie mogliśmy zrobić, a równocześnie: po prostu przy niej bądź, nie musisz nic robić, niech wie, że jesteś. Jak czytałam to tego nie czułam, ale jak tak teraz myślę, to może trochę zabrakło mi samego przejęcia u Katy, bo ona też nie wie co jest u dwójki w sumie najbliższych jej osób i martwi się o nich jak cholera. Chociaż z drugiej strony, nie zabrakło mi, w końcu to silna laska, która już nieraz wiele przeszła i wie, że jakby i ona się przy Lily rozkleiła, to już w ogóle byłaby mogiła. Więc w sumie jest dobrze. Jedyne co mnie zaskoczyło, to ta w gruncie rzeczy mała liczb obrażeń u Remusa, spodziewałam się czegoś gorszego.
Scena z Paulem - fajnie opisana scena walki, dobrze się ją czytało i czuło dynamikę, aczkolwiek nie była to scena na którą czekałam, więc za dużo o niej nie napiszę. Jedynie, że sposobały mi się te magiczne kajdanki, i że szkoda mi Benia Fenwicka, ale wiadomix bez strat to by było dziwne :(
Scena z Jess - super, że opisałaś ją z punktu widzenia Levena, bo jak wiesz ja tutaj jestem w #teamaurorLeven i nawet jeśli tego nie ma to ja czuję tę chemię między nimi i tą troskę o Jess z jego strony, a zarazem siłę, męstwo i powścągliwość Tobiasa. No jak on mi się w tym opowiadaniu podoba, to nawet sobie nie wyobrażasz. Jeszcze trochę i porzucę dla niego Willa. Ta scena to moim zdaniem było mistrzostwo. już po scenie z Paulem czułam dynamikę akcji i walki, ale tutaj już w ogóle czułam jakbym tam była. Bardzo mi się to podobało. Czuć było, że coś się dzieje. Fajnie pokazałaś Jess, że może nie jest najlepsza, ale jakoś sobie radzi, cieszy się jak dziecko, gdy coś jej wyjdzie, ale wie, że to nie miejsce na to, na chwilę potrafi się zgubić, ale wie, że to nie na to miejsce i szybko bierze się w garść. Dobrze zrobiona robota. Fragment z Moody'm - Ty, Ty, spryciulko Ty. Pamiętałam, że chcesz kiedyś opisać jego utratę nogi, ale jakoś umknęło mi, że on ją ciągle ma i niespodziewałam się, że to będzie tutaj, także chapeau bas! Tutaj w ogóle Jess zdobyła moje serduszko z tymi - trzymam się na dystans, bo się zrzygam, ale jeśli mogę się wtrącić to... No i potem to szycie pleców. Jaką ja tam chemię czułam, to o Pani! (tak, wiem, że zaraz napiszesz, że jej tam nie było) i to jej idę się zrzygać - no wypisz wymaluj Jess.
Scena z Syriuszem - fajny pomysł. Ten Imperius i peleryna niwidka. Bardziej spodziewałam się wpadnięcia na pełnej, i zrobienia totalnej rozruby. Zaskoczyłaś mnie i to chyba nawet pozytywnie, bo nie wyobrażałam sobie, jak by sobie we dwójkę poradzili z nimi. A ten pomysł z przemienieniem później w postać animagiczną to to w ogóle mistrzostwo świata moim zdaniem.
A żeby nie było tak słodko to jeden mały minus na końcu:
Dlaczego dopiero w CZWARTEK?!
Ślę uściski,
Panna Czarownica vel Lika
Hejo :D
UsuńMerlinie, jak ja się cieszę, że mogę od razu odpisać.
Szczerze mówiąc to się bardzo obawiałam i w sumie nadal tak jest, bo nie dokończyłam jeszcze czytać.
A obawiałam się tego, że jednak poległam na scenach walki. Bo dzieje się dużo i wiesz jak chaotyczna jestem, i jak łatwo daję się ponieść, i później pogubić.
Katy dość szybko bierze się w garść po tym opieprzu od Tobiasa tydzień wcześniej (tak, od momentu dowiedzenia się, że Adalbert jest Greengrasem, a ratowaniem Remusa mija tydzień).
No bo w sumie, ona była z twardej gliny ulepiona i w sumie jej emocjonalne zachowanie było "chwilowe", nie to, że była zawsze taka. Tzn. była, no ale w dobrym tego słowa znaczeniu. :P
Stara się być twarda, bo tego od niej wymaga sytuacja. I jest to, co powtarzałam we wcześniejszych komentarzach. Nie pokazuję tego jak wygląda u mnie kurs aurorski (bo po prostu nie mam na to miejsca), ale na tym etapie ona już wie, jak powinna się nie zachowywać i teraz musi tylko opanować praktykę. Co jej wychodzi.
A to, że później będzie ryczała w poduszkę, jak nikt nie będzie patrzył, to już inna sprawa. :)
Caradoc też wie pewne rzeczy i może jego decyzje wydają się być pozbawione uczuć, ale obowiązuje go pewna tajemnica.
I gdyby Katy dowiedziała się tego, co on wie, to jej ciekawość by chyba eksplodowała.
A co to za sekrecik, to kiedyś się dowiesz. :D
Obym tylko sama dotrwała w pisaniu do tego momentu. :P
Mała ilość obrażeń u Remusa? Lupin był głównie torturowany za pomocą Cruciatusa, który powoduje ból psychiczny, a nie fizyczny.
Także fizycznie Remus ma rany głównie cięte i te niewielkie złamania, ale na tym etapie nie wiadomo jak z psychiką.
Dodatkowo też Remus jest wilkołakiem i niektóre zaklęcia działają na niego słabiej, i jego organizm jest silniejszy od zwykłego, ludzkiego organizmu i też szybciej się regeneruje.
Mam nadzieję, że to wytłumaczenie Cię przekonuje. :)
Magicznymi kajdankami zainspirowałam się z Once Upon A Time (taki serial, polecam, chociaż ostatni sezon już nie jest tak dobry). Tam zakładało się takie "bransolety" czarownikom i nie mogli czarować. Tutaj są takie kajdanki i ten kto je ma nie może czarować (zarówno z różdżką jak i bez- bo niektórzy umieją w magię bezróżdżkową) oraz nie mogą się teleportować (chyba, że łącznie z aurorem).
I żeby od razu była jasność, bo i tak w sumie kiedyś to będzie, tylko aurorzy mogą takie kajdanki wyczarować. :)
Śmierć Benia jest kanoniczna i w sumie nawet sposób w jaki go potraktowano jest taki sam (czyli jak to powiedział Moody "tylko trochę jego zostało ocalone").
Tak, zaczynają się już bardziej krwawe i śmiercionośne rozdziały. :/ Co mnie trochę smuci, bo ja nie lubię zabijać.
Jess, czarny koń tego rozdziału. xD
Tym Tobiasem to się tak nie zachwycaj, bo jak już on i Jess poczują ciepło kominka na swoich pośladkach, to niechęć powróci.
Tutaj potrafili oboje odrzucić wszelkie niesnaski, bo jednak byli drużyną.
Po prostu zachowali się bardzo adekwatnie do sytuacji. :)
James był sam i nie wiedział ilu dokładnie jest przeciwników. On też jest na kursie i wiedział jak się nie zachować, chociaż uwierz, że myślałam o tym, żeby zrobić huncwocki wjazd na chatę. No ale nie w pojedynkę. :/
Cieszę się, że podobała Ci się ta scena.
Ogólnie to tutaj napiszę, że jak pierwszy raz posłuchałam piosenki, której link dałam na początku, to w głowie pojawiła mi się ta scena.
Także to była moja inspiracja i przez jakieś 3 lata ta scena siedziała mi w głowie. :)
Dlaczego w czwartek?
Bo jestem leniwą, smarkającą Bułą i nie miałam siły do pisania części 3.
Mam dokładny plan, więc tylko kwestia czasu.
Jak się uda to będzie wcześniej, ale nie obiecuję! :D
Cieszę się wielce, że tak Ci się podobało! Odetchnęłam z ulgą i ten rozdział mam już prawie za sobą. :D
Buziaki! :*
Tak właśnie potem pomyślałam, że to kwestia tego, że Katy przy innych potrafi wziąć się w garść, a odreagowuje gdy jest sama.
OdpowiedzUsuńNo powiedzmy, że przekonuje mnie to o Remusie, ale przy tak długim okresie używania Crucio spodziewałam się ich więcej.
Wiem, że śmierć Benia jest kanoniczna, ale mimo wsyzstko trochę smutek. I mi też szkoda tych bardziej krwawych, bo mi będą ginąć bohaterowie, a ja się do nich przywiązałam.
Ja się domyślam, że z Jess i Tobiasem tak będzie, ale mimo wszystko lubię tego gbura i uważam, że to dla niej najlepsza partia. W końcu kto się czubi, ten się lubi.
Piosenki nie słuchałam, ale wierzę na słowo :D
JAkoś wytrzymię, trzymaj się ciepło!
Lika
No dokładnie z tą Katheriną. :)
UsuńRemus się jeszcze nie obudził, więc dopiero wtedy będzie wiadomo co Cruciatus mu zrobił.
No wszystkich niestety nie zostawię przy życiu. Wojna zbierze swoje żniwo. :(
Hahahaha :D Tobias musiałby nieźle oberwać po głowie, żeby zwrócił uwagę na Jess w TEN sposób. Ale fakt, ich niechęć jest śmieszna i urocza. :D
Wytrzym, wytrzym. :D
Buziaki! :*
Część bardzo mi się podobała, akcja nabrała ostro tępa i z tego powodu opowiadanie szybko się czyta co z jednej strony jest super👍💪
OdpowiedzUsuńAle z drugiej... Kurde za szybko mi to mija 😭
Twoje opowiadanie dalej jest dla mnie numerem jeden, przez to że jest bardzo oryginalne, autentyczne. Ja osobiście utożsamiam się z Katy, od początku jest dla mnie najważniejszą, ulubioną postacią i aż serce mnie boli kiedy jest jej tak mało 😾
Ciągle ma pod górkę, mam nadzieję że i dla niej zaswieci słońce nastaną lepsze dni.
P. S
A ja na przykład ciągle mam nadzieję że coś się wydarzy między Katy i Tobiasem 😍😍😍
W końcu udało mi się wbić w komentarze i napisać to co powinnam już dawno, dawno... Ale dom, uczelnia, dziecko, mąż... Ufff, mało czasu ale wieczorne czytanko zawsze spoko 😊
BadAngel
Hej!
UsuńHahaha! Uwierz mi, ale musiałam skracać, żeby nie wyszedł rozdział na 40 stron (finalnie, po złączeniu trzech części).
Cieszę się, że jakoś to grało, bo nadal nie czuję się pewnie w takich scenach akcji.
Wydaje mi się, że część trzecia będzie już się trochę dłużyła, ale od 62 postanawiam, że już trochę ruszę do przodu, chociaz może od 63 dopiero. :P
Ojejku! Jest mi strasznie miło, że to opowiadanie do Ciebie "przemawia". :D Aż serduszko rośnie! :*
Staram się, żeby każdy miał swoje pięć minut, ale wiem, że to niemożliwe i planując rozdziały staram się, żeby były perspektywy bohaterów, które muszą być. A całą resztę jakoś w to wplatuję. :)
Ale jak myślę o przyszłości, to akurat Katherina jest tam baaardzo obecna, więc na pewno będą jej sceny. :)
Nie tylko Ty masz nadzieję, że pomiędzy tą dwójką coś będzie. :P Edgar Bones też ma taką nadzieję.
Mogę tylko napisać, że początkowo Tobias był tworzony z myślą o Katherinie i w miarę pisania troche się u niego zmieniło, ale te drzwi zostawiłam sobie otwarte. :D
Super, że znalazłaś dla mnie czas. <3
Mam nadzieję, że już jutro będziesz mogła na wieczorne czytanko poczytać część trzecią! :)
Wszystkiego dobrego dla Was! :D
Buziaki! :*
Obiecywałam sobie, że będę pisać...
OdpowiedzUsuńPrzepraszam :(
Czytam Twoje opowiadania, jestem na bieżąco, tylko zwyczajnie mam urwanie głowy...
Praca, dom, praca, dom, jak czytam to zwykle w pośpiechu.
Ogólnie to cię kocham.
Ciebie i to opowiadania.
Poprawiasz mi dzień, wręcz życie dodając kolejne rozdziały!
Siedzę jak na szpilkach myśląc o tym co się może dalej stać.
Wkurzają mnie powoli niektóre postacie, ale palcem nie pokażę.
Jak umrą to tylko się uśmiechnę.
Wiem, okrutna jestem xd
Ogólnie przepraszam, ale nie dam rady skomentować całego wpisu - za dużo emocji jak dla mnie.
Mogę tylko powiedzieć, że ja zawsze jestem jednym z tych "nabijaczy", który podnosi ci licznik odwiedzin ;)
Życzę zdrowia w tych chorych czasach, weny i spokoju!
:D =]
Czeeść!
UsuńNo nie powiem, nie spodziewałam się! :D
Jest mi niezmiernie miło, że jesteś i poprawiam Ci humor. :D
Jestem ciekawa, kto Cię wkurza. :P Czy umrą, to nie wiem, bo ogólnie ja słaba jestem jeśli chodzi o zabijanie. :P
Nie szkodzi, że nie będzie obszernego komentarza. Między wierszami wyczytałam, że było dobrze. :D
Również życzę zdrowia i dziękuję Ci bardzo! Za odzew, troskę i dobre słowo!
Buziaki! :*
Niesamowita akcja od początku! Dwa, a tak naprawdę to trzy długie opisy scen walki, chapeau bas! Sama wiem, jak to jest, kiedy trzeba napisać jeden krótki fragment z walką i jak jest to trudne, by cały czas było dynamicznie. A tutaj jeden po drugim, ale dobrze Ci to wyszło. Tam, gdzie wilkołaki, jestem mniej zżyta z bohaterami i podeszłam do tego bardziej na chłodno, szkoda tylko Benia. Wiedziałam, że ktoś musi zginąć, ale nie spodziewałam się, że będzie to tak drastyczne, takie okropne. Dostać zwykłą Kedavrę w pierś przy tym wydaje się całkiem niezłą opcją!
OdpowiedzUsuńPotem byłam nieco zagubiona. Nie wiedziałam dlaczego nasi uciekają, kto ich goni, i dlaczego Jess ma do nich podchodzić. Dużo ich tam było we dworze, chyba że serio się ich spodziewali. Bliźniaki i Leven stanęli na wysokości zadania, super walka! Brawo dla Jess za bardzo oryginalny pomysł ze sztyletami, skąd on akurat u niej? Zgubiłam się przy tym podpaleniu, kto oberwał, czy to Leven, czy Moody, czyją to perspektywa i co z Cay. Dobrze się dziewczyna spisała przy opatrywaniu ran, wielkie gratulacje za przygotowanie, zaopatrzenie w eliksir i odwagę mimo dyskomfortu. Sytuacja z amputacją nogi raczej mnie rozbawiła, bo mnie osobiście wydaje się, że łatwiej byłoby o niepowodzenie w teleportacji z ogromną, otwartą raną, dramatyczną utratą krwi, niż w prostym, być może niepowikłanym złamaniu. Ja wiem, że tu każdy ma swoją teorię, jak to działa, dlatego dość mi to nie pasowało.
I trzeci fragment walki, ucieczka Jamesa i Syriusza. Skądś w głębi duszy wiedziałam, że im się uda. Nie wiem jak, ale wiedziałam. Dobra współpraca, jakby czytali sobie w myślach. Podziwiam Jima, że rzucił Niewybaczalne. Pewnie miał opory psychiczne i moralne, ale czego nie zrobi dla najlepszego przyjaciela! Dobry pomysł z ucieczką pod animagiczną postacią, strzał w dziesiątkę! Jeszcze tylko dodam z poprzedniej części, bo nie pamiętam, czy napisałam to w tym krótkim komentarzu - Katy jak się odpali, to mogłaby położyć samego Voldemorta! Planujesz może jakąś kozacką konfrontację?
No i Remus. Nie dziwi mnie kompletnie jego reakcja z celi. Nie poznaje nikogo, od kilku miesięcy czuje tylko strach i ból, nic więcej. Złamania żeber to pryszcz, z palcami gorzej, ale Uzdrowicielki poskladają go i może będzie w pełni sprawny. Obrażenia wewnętrzne też do opanowania, tylko leki, czas i troskliwa opieka. Boję się o jego stan psychiczny. Niektórzy po takich traumach nigdy nie wracają do siebie. Huncwotom serca popękają, jak pójdą go zobaczyć... :(
No dobra, nie marudzę więcej, lecę do trzeciej części!
Drama
Wow, tutaj jest trochę więcej komentarza. ;)
UsuńZaczyna rozpierać mnie duma, że dałam radę i nie było tak źle, jak mi się wydawało, że będzie. :)
Z bohaterami z grupy wilkołaków też jestem mniej zżyta, ale zasługiwali na swoje pięć minut.
Śmierć Benia jest kanoniczna i czy sposób był taki, to nie wiem, ale Moody wspominał, że z Benia "zostało tylko trochę" i dopisałam do tego taką historię.
Tak dokładnie, dlaczego Jess miała się trzymać z przodu, to będzie wytłumaczone na pewno kiedyś, ale to dużo czasu minie i chyba to będzie w jakimś dodatku, albo ujęte w rozdziale jako wspomnienie.
A niedokładnie, to powtórzę to, co pisałam pod poprzednimi postami: żywa tarcza. A dlaczego ona, itd. To niestety trzeba poczekać. :)
Cieszę się, że spodobali Ci się aurorzy w tej grupie. :)
Jess miała sztylety, bo dostała je od Berta, a wzięła je, bo w sumie to Bert ją trochę przygotował na tę misję (stąd ta wyprawka :P).
Będzie to wspomniane w 62. :)
Ponad rok szkolenia u Dorei i Caroline poskutkowało tym, że Jess jakoś dała sobie radę.
Meh, wiedziałam, że z tą nogą to z medycznego punktu widzenia dam ciała. :P
Może jak będę miała kiedyś wenę na duże poprawki, to trochę zmienię ten fragment, bo jednak miałoby to sens, gdyby dyptam zastosowano wcześniej. Tak, ja to zmienię niedługo. ;)
Jednak medycyna to nie jest mój konik. :D
Postaram się w wolnej chwili prześledzić też jeszcze raz te sceny z grupą Moody'ego, żeby dało się połapać kto co robi i czym oberwał. Niestety jestem trochę chaotyczna i to w takich dynamicznych akcjach wychodzi. :/
Wiadomo było, że Jamesowi i Syriuszowi się uda. :D Za bardzo ich uwielbiam, żeby tak ich krzywdzić!
Fajnie, że dostrzegłaś to "czytanie sobie w myślach". <3
Co do Imperiusa, to masz rację, opory były, ale czego się nie robi dla najlepszego przyjaciela. :)
Co do odpalenia się Katheriny, to raczej nie planuję dla niej pojedynku z Voldemortem. Nie wydaje mi się, żeby sama sobie dała radę na tym etapie jej umiejętności.
Organizm Remusa jest silniejszy niż zwykłego śmiertelnika, więc fizycznie nie jest z nim aż tak źle.
Co do psychiki, to się okaże.
Wszystkim będą pękać serduszka przy łóżku Remusa. Ale najważniejsze, że już jest w Kwaterze.
Reszta się ułoży, tylko muszę zacząć pisać. :P
Uch, jestem ciekawa jak część trzecia. :D
Buziaki! :*
Hahaha, nie zmieniaj z tą nogą! Tak się tylko czepiam, zupełnie przyjacielsko. Koncepcja jest Twoja, a że mi ciężko to sobie wyobrazić, to kwestia zdecydowanie drugorzędna ;)
UsuńBuziaki :*
Drama
Ale sęk w tym, że ja w ogóle jakoś zapomniałam o tym, że jak się utnie nogę to ta krew sika. xD Ogólnie prywatnie, jak ja myślę, czy czytam, czy widzę jakieś krwawe sceny, to czuję lekki dyskomfort w miejscach, które obrywają, także dlatego się nie wgłębiam jakoś w szczegóły. Chociaż tortury Remusa pisało mi się całkiem przyjemnie. :P
UsuńNadal utrzymuję to, że przy takim obrażeniu jakie miał Moody (noga złamana w kilku miejscach i zapewne z przemieszczeniem) lepiej było ją uciąć niż teleportować się nie wiadomo ile razy (dla zmyłki), ale jednak lepiej, żeby był ten dyptam zaraz po ucięciu dla choćby lekkiego zatamowania krwawienia, bo jednak Ferula tak nie działała. :P
Więc to zmienię, ale mam taką wenę na pisanie dodatku, że pewnie zajmę się poprawkami jak go skończę. :D
Buziaki! :*
Dzień dobry, dzień dobry!
OdpowiedzUsuńJestem! Witam ponownie! Tym razem moja przerwa była krótsza niż ponad pół roku :P Tym razem tylko miesiąc :P Jak zwykle urwanie głowy, praca, sesja, miała być jeszcze do tego przeprowadzka, ale na szczęście jej nie będzie :P Więc przeprowadzki nie ma, sesji nie ma, została praca, ale to da się zdzierżyć jakoś :D
Miałam komentować na bieżąco, ale rozdziałów, które składają się z tak wartkiej akcji jednak w ten sposób komentować się nie da :P Musiałam jednak całkowicie skupić się na czytaniu i nadążaniu, żeby pamiętać co się właściwie dzieje i kto co mówi i kto w jakiej akcji bierze udział XD Ale na szczęście mi się udało :P Opisy akcji jak zwykle wyszły Ci wspaniale <3 Czasem miałam mindfucka na twarzy, bo serio nie nadążałam, ale właśnie to jest fajne, bo jednak w akcji się nadążać nie powinno. No i szacun, że podjęłaś się opisu akcji, w której bierze na raz tak dużo osób i o wszystkich w tej akcji pamiętałaś.
Uuuu, zabrałaś się za Moody'ego. Fujka. Odcinanie nogi. Fujka, fujka. Ale tu powtórzę to, co napisałam już dzisiaj w komentarzu pod podsumowaniem roku - podoba mi się to, że tworzysz po swojemu całą rzeczywistość, a nie korzystasz z gotowych szablonów :) Szacun i czapki z głów! A raczej kapelusze, bo na czapki to już za ciepło :P
Rozdział jak zwykle pochłonęłam i mam nadzieję, że niedługo uda mi się pochłonąć kolejny! :)
Ściskam mocno! ;*
Hej!
UsuńTen miesiąc minął tak szybko, że nawet sama nie odnotowałam tutaj jakichś częstych wejść. No niestety, ale termin publikacji nowego rozdziału ciągle się przesuwa, ale mam nadzieję, że szybko to ogarnę. :D
Jest mi miło, że spodobały opisy akcji, bo jednak nie powiem, trochę się przy nich napociłam. xD <3
Tak, Moody pomału traci kawałki swojego ciała, jednak w tym względzie będę kanoniczna, bo podoba mi się to. :D
Ach, i tu sobie przypomniałam, że miałam poprawić tą scenę, ale pewnie zabiorę się za to jesienią, bo chyba wtedy będę miała więcej czasu. ;p
Oooo <3 Dziękuję za te miłe słowa. :*
A ja mam nadzieję, że jak już pochłoniesz te zaległe, to wstawię nowy do czytania ;D
Buziaki! :*