[muzyka]
Leżała na plecach na twardym
materacu i gapiła się w sufit. Babcia wynajęła dwa pokoje w tanim hoteliku,
żeby nieco odpocząć po podróży, no i żeby nie spotykać się z ojcem o szóstej
rano. Na świtoklik do Thundelarra miały się stawić w południe w Australijskim
Ministerstwie Magii, które miało swoją siedzibę gdzieś w Sydney.
Grube krople deszczu obijały się
o szyby w oknach i dziwiła się, że jej babcia może spokojnie spać w pokoju
obok. Ona dosłownie czuła, jakby te krople uderzały w jej głowę, nie dając jej
chwili spokoju. Bała się, że ten dzień nadejdzie, skończy Hogwart i od razu
wyjedzie z Anglii, żeby odciąć się od większości wydarzeń, które miały tam
miejsce. Tak duża zmiana miała być początkiem jej nowego życia, tu nikt nie
wiedział, że jej matka zabiła cztery osoby. Tu nie było Blacka.
Jeden z głównych powodów dla
którego uciekła do innego kraju, stał się jednocześnie czymś, co mogło ją
zatrzymać w Anglii. Starała się nie kierować sercem tylko rozumem w kwestii jej
relacji z Syriuszem, bo jej serce było zbyt miękkie.
Doskonale pamiętała jak tydzień
temu Jamesowi wymsknęło się, że Black chciał się jej oświadczyć w Sylwestra.
Momentalnie otrzeźwiała i dla niej impreza się skończyła. Wiele razy słyszała
zapewnienia Katheriny, że Syriusz pocałował tamtą dziewczynę, tylko po to, żeby
skutecznie ją od siebie odtrącić, dla jej własnego bezpieczeństwa. Przyjmowała
to tłumaczenie i nieco szydziła z tego, bo każdy w paczce wiedział, że nie
będzie siedziała na miejscu, kiedy inni przeciwstawiają się złu. Bardziej
przemawiała do niej, jej własna interpretacja. Po prostu ona chciała
poważniejszej deklaracji na przyszłość, a on nie. Denerwowało go to, więc
zainteresował się ładniutką kuzynką Franka Longbottoma i pół Sylwestra spędzili
razem, a po powrocie do Hogwartu zerwał z Dorcas. Bo chciał się świetnie bawić
jako wolny chłopak. Tak, jej interpretacja działała przez kilka miesięcy i od
maja już nie była tak mocna. Ostatecznie zburzył ją James i potem w dormitorium
bardzo długo myślała nad nową, już tą prawdziwą interpretacją.
Chciał się jej oświadczyć, ale
przeszkodziła mu informacja o tym, że będzie w Zakonie Feniksa i lepiej będzie
jeśli będzie ją trzymał z daleka. Chłopaki jednak nie spodziewali się, że ona
też będzie członkiem tej organizacji. Trzymał się blisko niej, niekoniecznie
był miły, bardziej denerwujący i irytujący, ale był blisko niej przez ten cały
czas. Przez ostatnie dwa miesiące był przy niej na jej warunkach i powoli
traciła rozum. Coraz częściej zastanawiała się nad zrobieniem tego kursu w Anglii.
Ale duma jej nie pozwalała. Dostała się na jedne z najlepszych kursów na
Świecie w jej dziedzinie. Kurs dość intensywny, długi, ale miała po nim mnóstwo
możliwości. Argumenty te z połączeniem z kontaktem z ojcem zawsze działały.
Po tym, jak James jej się wygadał
miała wrażenie, że robi źle wyjeżdżając.
Tylko trzy lata. Tylko trzy lata. Powtórz jeszcze milion razy, może
kiedyś w to uwierzysz.
Zdawała sobie sprawę, że zapewne
po trzech latach zostanie tu, żeby chwilę pracować. Planowała, że po pięciu latach
wróciłaby do Anglii, gdyby jeszcze tego chciała.
Ale miała poważne wątpliwości.
Dwie godziny wcześniej pożegnała się z Syriuszem Blackiem i oboje wiedzieli, że
to już na zawsze. Bo oni nigdy nie czekali, nie byli cierpliwi, cierpieliby,
jeśli któreś poprosiłoby o czas. Prościej było się pożegnać. Prościej było być
osobno. Prościej było zbudować coś nowego, niż remontować – i to w częściach –
coś podniszczonego.
Przewróciła się na lewy bok,
patrząc za okno jak rzęsisty deszcz odbija się od parapetu. W dodatku tutaj jest zima... Katherina
żartowała sobie, że Dorcas nauczy sie surfować, szybko się opali i pozna
jakiegoś przystojnego Australijczyka. Zapomniały całkowicie o tym, że w tym
okresie w Australii jest zima. Babcia pocieszała ją, mówiąc, że zima tutaj to
jak trzy miesiące ciągłego maja w Anglii.
Miała nadzieję, że te lata miną
jej szybko. Za trzy dni rozpoczynały się jej kursy. Lily pocieszała ją, że
przynajmniej przez brak wakacji będą więcej pamiętały, ale Meadows nie była
przekonana. Chciałaby mieć chociaż tydzień wolnego, żeby się zaaklimatyzować,
znaleźć mieszkanie, odwiedzić Gringotta, iść na zakupy. Nie chciałaby wyrywać
ojca z jego codziennych obowiązków, żeby pokazał jej australijski odpowiednik
ulicy Pokątnej, ale z drugiej strony chyba nie miała wyjścia. Potrzebowała nowe
pergaminy, jakąś nową, bardziej pojemną torbę... Najlepiej wodoodporną.
Przydałaby się jej nowa szata, również wodoodporna.
Przewróciła się na prawy bok i
wlepiła wzrok w drzwi wejściowe do pokoju. Starała się nie myśleć, bo każda jej
myśl była szara, pozbawiona żywszych barw. Opadła na podłogę obok kufra i
poszukała w kieszonce na buteleczki, dobrze jej znanego fioletowego
przyjaciela. Wyjęła kryształową buteleczkę i odkorkowała ją. Chwilę się jeszcze
zastanawiała, ale wiedziała, że bez wspomagania nie uśnie, więc odlała kilka
kropel do szklanki stojącej na stoliku nocnym, zakorkowała buteleczkę i
odłożyła z powrotem do kufra. Ułożyła sie wygodnie pod kołdrą i wypiła eliksir.
Ostatnie co pamiętała, to jak odłożyła szklankę na stolik i nastała ciemność.
Szyję i czoło miała wilgotne,
otworzyła oczy i krzyknęła przestraszona.
– Wystraszyłaś mnie. – Powiedziała do babci,
osuszając czoło kołdrą.
– Od kwadransa próbuję cię obudzić. –
Stephanie rzuciła na łóżko kurtkę i zamknęła jednym zaklęciem kufer. – Dobrze,
że już jesteś ubrana. Musimy już wychodzić.
– Już? – Pisnęła Meadows i wyskoczyła z łóżka,
żeby założyć buty i kurtkę. Spojrzała na zegarek i zaklęła cicho. – Zdążymy w
dwadzieścia minut?
Babcia spojrzała na nią i popchnęła
kufer w miejsce gdzie stał drugi. Machnęła różdżką, niby od niechcenia i kufry
zniknęły. Wyciągnęła rękę w stronę Dorcas i uśmiechnęła się delikatnie.
Meadows podeszła do niej i
chwyciła jej dłoń. Chwilę później znalazły się w lesie. Brunetka naciągnęła
kaptur na głowę i starała się trzymać jak najbliżej babci. Wiedziała, że
Stephanie nie jest bardzo stara, ale i tak zdziwiła się, że potrafi chodzić tak
szybko. Przedzierała się przez zarośla, a jej przeszło przez myśl, że się
zgubiły. Ale chwilę później zauważyła, że kilka stóp przed nimi też ktoś idzie.
Spojrzała nieco wyżej i dostrzegła za drzewami piętrzące się góry. Odwróciła
się, żeby zobaczyć, co się znajduje za jej plecami i zakręciło jej się w
głowie, bo nie spodziewała się, że teleportowały się na wzgórze. Babcia
wyprowadziła ją z gęstwiny i zbliżyła się do szczeliny w skale. Stuknęła
różdżką w nią i szczelina powiększyła się, ukazując wyryty w skale, długi
korytarz.
– Trzeba przejść. – Meadows posłusznie weszła
w korytarz obserwując uważnie ściany. Z początku myślała, że są to tylko jakieś
kanty i płaskie fragmenty skał, a teraz dostrzegła, że ściany są rzeźbione i
przedstawiały ludzi, zwierzęta oraz roślinności. Rzeźby na sklepieniu wydawały
jej się znajome i uśmiechnęła się pod nosem, gdy zdała sobie sprawę, że to mapa
nieba. Spodziewała się, że dalej będzie podobnie ale myliła się. Praktycznie na
końcu korytarza znajdował się budynek, fakt ściany nadal były ze skał, ale były
tam okna ukazujące widoki na góry i lasy. W dużym hallu znajdowała się
rzeźbiona fontanna, bardzo podobna do tej w Brytyjskim Ministerstwie Magii, z
tym, że rzeźby też przedstawiały kangury, misie koala, żadlibąki i inne
stworzenia występujące w Australii.
Poczekała na babcię, która
rozmawiała z jednym z czarodziei przy drzwiach. Otrzymała od niego dwa
pergaminy i podeszła do Dorcas.
– Musimy wyjechać dwunastą windą na najwyższe
piętro. – Babcia wręczyła jej pergamin. – Nie zgub go. Mamy pokazać te
pergaminy jak już będziemy. Oczywiście mogłybyśmy się tam teleportować, ale
moje pozwolenie na teleportację obejmuje jedynie Sydney. Będziesz musiała
zrobić sobie tutaj licencję, żebyś jakoś dostawała się na zajęcia. Póki co
będziesz musiała polegać na ojcu i świstoklikach.
– Nie da się zrobić licencji na cały świat? –
Zapytała Dorcas, kiedy jechały już windą. Babcia nie zdążyła jej odpowiedzieć,
bo już dotarły na najwyższe piętro. Wyszły pośpiesznie z windy i podeszły do
biurka, za którym siedziała czarownica ubrana z bordową szatę. Stephanie od
razu pokazała kobiecie pergaminy.
– Świstoklik do Thundelarra na godzinę
dwunastą. Mają panie jeszcze dziesięć minut. Trzeba przejść na zewnątrz
drzwiami po prawo. – Czarownica pokazała wyjście. – Świstoklikiem będzie zielony
garnek. Udanej podróży.
– Dziękujemy. – Mruknęła Dorcas i ruszyła z babcią
w stronę drzwi. Chłodne powietrze nieco ją orzeźwiło, ale po chwili była
zmarznięta. Odnalazły świstoklik i stanęły pod daszkiem, który chronił je przed
wiatrem i deszczem.
– Nie lubię się teleportować na tak duże
odległości. Od zawsze wolałam świstokliki lub proszek Fiuu. Nie wiem jak to
działa w Australii więc podróżowanie na kursy ustalisz już z ojcem. – Wyjaśniła
babcia i chwyciła ją za ramię. – Z twoimi zdolnościami szybko opanujesz
tworzenie świstoklików. Oczywiście w obrębie kraju. W przypadku zagranicznych
podróży lepiej zostawić to Ministerstwu, bo nie musisz biegać po instytucjach,
żeby załatwić pozwolenie na teleportację, czy zapewnić sobie szpital. Niekiedy
też potrzeba pozwolenie na użycie magii, ale wątpię, żebyś chciała odwiedzać południową
Afrykę.
– W Anglii jak tylko zrobiłam licencję
teleportowałam się prawie codziennie. – Zaśmiała się Dorcas, bo do tej pory
sądziła, że teleportacja jest najlepszym sposobem transportu. – Ale fakt, James
i Katherina woleli proszek Fiuu lub podróż Błędnym Rycerzem.
– Julie bała się wypuszczać cię samą z domu.
Tak bardzo obawiała się, że może stać się coś złego. Zrezygnowała z połączenia
kominka z siecią Fiuu, podróżowałyście zawsze razem Błędnym Rycerzem, wiem jak
bardzo starała się ciebie chronić. – Stephanie westchnęła, a Meadows chwilę
milczała nim się odezwała.
– Kiedy otrząsnęłam się z jej śmierci i kiedy
wróciłam od ciebie do Anglii, to poczułam się jakbym wreszcie odetchnęła
świeżym powietrzem. Syriusz ze mną zamieszkał na czas wakacji, niczym się nie
martwiłam a potem odnalazłam mamę... Chyba wtedy pierwszy raz stwierdziłam, że
jest mi naprawdę dobrze. A teraz? – Spojrzała na babcię i wiedziała jak zbolały
wyraz twarzy ma. – Teraz nie mogę uwierzyć, że to było tak niedawno. Już
zapomniałam jakie to uczucie, ale wiem, że wtedy było dobrze.
– Boisz się, Dorcas? – Zapytała ją babcia,
kiedy garnek zaczął się trząść i otaczał go blask. Chwyciły za garnek obiema
dłońmi i brunetka spojrzała babci prosto w oczy.
– Jak cholera.
Uścisk w brzuchu był mniej nieprzyjemny
jak w przypadku teleportacji i kiedy upadła na obie nogi, musiała mocno się
skupić, żeby nie stracić równowagi. Babcia z gracją opadła na ziemię i
wyprostowała dłońmi lekkie zagięcia na spódnicy.
– Tu przynajmniej nie pada. – Westchnęła
Dorcas i niedbale odgarnęła włosy z twarzy. Teraz już się zorientowała, że
zapomniała poprawić kucyka po spaniu. Wylądowały na tyłach ogrodu, blisko
ogrodzenia rosły wysokie krzewy i drzewa, które zasłaniały widok, na posesje
obok. Z tyłu rosły wysokie drzewa, ale Dorcas dostrzegła ponad nimi trzy
charakterystyczne pętle. – Mugole nie widzą boiska do quidditcha?
– Blisko lasu mieszkają czarodzieje, a teren
otoczony jest bagnami. Zdarzało się, że mugole wracali z nich z zanikami
pamięci. – Usłyszała za sobą i uśmiechnęła się radośnie. Z niskiego domu, z
nieco płaskim dachem wyszedł jej ojciec. Dorcas podeszła do niego i przytuliła
się mocno.
– Cześć tato. – Wyszeptała i uśmiechnęła się
jeszcze szerzej, gdy ojciec uniósł ją na chwilkę do góry.
– Witajcie w Australii. – Uśmiechnął się
ciepło i przywitał się ze Stephanie. Meadows z babcią ruszyły za nim do domu,
przez mokry trawnik. A już myślała, że w tym rejonie nie pada. Przepuściła
babcię przez przesuwne drzwi z moskitierą na tarasie i powoli weszła do środka.
Ogień w kominku ją zdziwił, bo nie spodziewała się, że w Australii w domach są
kominki, cóż, wiedziała, że jeszcze sporo ją tu zadziwi. Obok kominka na fotelu
leżał biało rudy kot o długiej sierści i już przy wejściu było słychać jak
mruczy. Z drugiej strony na fotelu leżała włóczka i druty, które same poruszały
się i kończyły błękitny, dziecięcy sweterek ze wzorem miotły. Nie wiedziała,
czy zdejmować buty, więc szybko osuszyła i wyczyściła je zaklęciem, aby nie
brudzić jasnego dywanu. Parsknęła śmiechem, gdy babcia stwierdziła "dobry
pomysł" i również wyczyściła buty.
Ojciec poprosił, żeby chwilę
poczekały i się rozsiadły, ale ona wolała postać. Oglądała właśnie fotografie
ustawione na kominku, gdy usłyszała kobiecy głos. Myślała, że serce wyrwie jej
się z piersi z tego zdenerwowania i miała wrażenie, że dłonie jej się trzęsą,
gdy się odwracała, a do salonu weszła niska kobieta z tacą w ręku. Brunetka
najpierw otworzyła usta, a potem zorientowała się, jak głupio musi wyglądać i
uśmiechnęła się zawstydzona.
– Och, ty musisz być Dorcas. – Powiedziała
niskim, przyjemnym głosem kobieta i odstawiła tacę z ciastem i talerzykami na
stół. Podeszła do niej i uśmiechnęła się równie zakłopotana, co Dorcas.
– Poznaj moją żonę, to Grace. – Powiedział jej
ojciec, a ona wyciągnęła do niej dłoń, a ona z uśmiechem ją uścisnęła, a potem
kobieta mocno ją przytuliła.
– Tak się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać,
Dorcas. – Uśmiechnęła się już nieco mniej nerwowo, a Meadows założyła kosmyk
włosów za ucho.
– Też się cieszę. – Miała świadomość tego, że
jej twarz zastygła w ciągłym uśmiechu i mało co mruga oczami, ale czuła się
dość dziwnie. Obie patrzyły na siebie i zapewne w myślach się oceniały. Dorcas
zauważyła, że bliźniacza ciąża i ciasto nieco dały się we znaki kobiecie, bo miała
delikatny brzuszek i mocno zaokrąglone biodra. Jej twarz była mała i okrągła, i
pewnie kilka lat temu mówili jej, że wygląda uroczo. Teraz mogła ją określić
mianem: śliczna. Miała oliwkowy odcień skóry i ciemno zielone, prawie piwne oczy,
które były głęboko osadzone w twarzy i nieco podkrążone. Usta miała wąskie i ciemnoróżowe,
całe szczęście, że nos miała malutki, to przynajmniej pasował jej do wielkości
twarzy. Z dużym, z pewnością wyglądałaby dziwacznie. Głupio jej było patrzeć
tak na nią z góry, bo sięgała jej do ramienia i prawie się zaśmiała, gdy zdała
sobie sprawę z tego, że przy Katherinie pani Grace wyglądałaby jak skrzat
domowy. Miała jedynie nadzieję, że jej synowie odziedziczą wzrost po ojcu, bo
nie wypada chłopakom być tak niskimi.
Usłyszała jak babcia zrobiła
charakterystyczne "ekhm", aby zwrócić na siebie uwagę.
– Stephanie! – Grace z wielką, i o dziwo,
nieudawaną radością uścisnęła panią Pronton. – Usiądźcie proszę. Czego się
napijecie?
– Herbatę poproszę. – Powiedziała od razu
Dorcas i usiadła na kanapie obok babci. Ojciec usiadł na fotelu naprzeciwko i
rozłożył talerzyki, kiedy Grace wyszła do kuchni.
– Gdzie są chłopcy? – Zapytała Stephanie
– Są u Alsephiny. Wrócą w niedzielę w porze
obiadu, wtedy przedstawimy im Dorcas. – Edward uśmiechnął się. – Alsephina to
moja siostra.
– Ach, tak. – Mruknęła brunetka czując, że
znów zaczyna się stresować. – A twoja mama?
– Moja mama powinna już być. Nie udało mi się
jej przekonać, żeby poczekała do niedzieli. – Uśmiechnął się przepraszająco, gdy
zauważył, że teraz już jest przerażona.
– Dasz sobie radę. Betula jest jak Dorea
Potter. – Zapewniła ją babcia, a ojciec mruknął coś pod nosem, ale nie
zrozumiała. Do salonu weszła Grace z tacą z herbatami, które rozłożyła przed
gośćmi. Stephanie rozpoczęła rozmowę z żoną Edwarda na temat roślin, które
znajdują się w ogrodzie, a jej ojciec co chwilę dodawał coś od siebie.
Całe szczęście, że babcia jakoś
zaczęła rozmowę, to przynajmniej mogła nieco przyzwyczaić się do tej sytuacji.
Dość dziwnej. Musiała w duchu przyznać, że Grace fantastycznie daje sobie
radę... Albo fantastycznie udaje, że sobie daje radę. W sumie miała więcej
czasu żeby się oswoić z sytuacją. Rozejrzała się powoli po salonie, który nie
różnił się zbytnio niczym szczególnym od innych salonów, które do tej pory
widziała. Spojrzała na dziwną szafkę, która była wykonana z ciemnego drewna.
Fronty szafki były jakby z kryształy, ale kształtem przypominały jej kawałek
skóry smoka wraz z łuskami. Łuski odbijały światło i pewnie w słoneczne dni,
szafka mieniła się. Zdziwiła się jak dostrzegła za warstwą łusek kilka butelek.
A więc to barek! Dałabym się pokroić za coś mocniejszego!
– Nie wierzę, że przywitaliście ją o herbacie
i cieście. – Drgnęła i rozlała herbatę na swoje spodnie, gdy usłyszała dość ostry,
karcący głos kobiety, która stała w wejściu do salonu. Posturą przypominała
profesor McGonagall, chociaż Betula była trochę niższa i mniej szczupła. Ubrana
w tradycyjną szatę czarodziei i kapelusz, który ukrywał zapewne misternie
upiętego koka, nawet minę zrobiła podobną do opiekunki Gryfonów, gdy tylko coś
ją zirytowało. Meadows spojrzała w jej niebieskie oczy i drżącymi rękoma
odstawiła filiżankę na stół. Pisnęła, gdy zza kobiety wybiegło dwóch, prawie
identycznych chłopców, a zapewne w przedpokoju, jakaś kobieta krzyknęła, że nie
mogli się doczekać i stwierdzili, że wpadną – Nie widzicie jej przerażonego, wygłodniałego
wzroku na barek? Chodź dziecko. Bez czegoś mocniejszego, w najbliższym czasie,
się nie obejdzie.
*******
Nałożyła kaptur tylko po to, żeby
mugole się na nią dziwnie nie patrzyli, chociaż i tak jej materiałowa kurteczka
była sucha, i niektórzy pewnie zwróciliby uwagę. Żartowała, że zaklęcie
odbijające krople deszczu od ubrań, czy od ciała było pierwsze jakim się
nauczyła na kursach. Ale prawda była taka, że pierwszym zaklęciem było Portus, bo nauczyciel usłyszał jak
Dorcas pytała Melissy, nowej koleżanki, o jakąś książkę, z której nauczyłaby
się zaklęcia tworzącego świstokliki. Pan Parfit od razu dostrzegł ważniejszy
temat niż zaklęcia tworzące iluzję i przez pierwsze trzy godziny doskonalili
umiejętność tworzenia świstoklików. Ucieszyła się, bo nie była jedyną osobą zza
granicy, więc dla innych tez była to ciekawa lekcja. Melissa wytłumaczyła jej,
że przy kursie teleportacji uczyli się również zaklęcia Portus, bo Australia to dość duży kraj, więc taka wiedza była im
przydatna. Potem Pan Parfit zapytał, czy chcieliby coś jeszcze doskonalić i Koreańczyk
Moongyu, który całe życie spędził w Egipcie poprosił o zaklęcie odbijające
krople deszczu, bo jak stwierdził przy
zwykłym Imperviusie jestem przemoczony.
Kolejne zajęcia już były mniej
błahostkowe i po czterech tygodniach miała pierwszy test z zaklęć tworzących
iluzję. Cieszyła się, bo część z nich już znała, gdy uczyła się na konkurs i
gdy wykonywała dwa projekty, to korzystała z paru z nich. Nawet Remus przed
wyjazdem wręczył jej swoje notatki z zaklęciami, których użył przy tworzeniu
Mapy Huncwotów. Była pewna, że nie powieli jego dzieła, bo nikt nie znał
Hogwartu tak dobrze jak Huncwoci, czy Dumbledore.
Weszła w zaułek za restauracją,
gdzie mieściły sie metalowe kosze na śmieci i pozdrowiła jednego kelnera
charłaka, który palił właśnie papierosa.
– Masz, dzięki za napiwek sprzed południa. –
Rzucił jej zużyty kartonik po papierosach, a ona machnęła ręką.
– Nie ma sprawy. Sykle lepiej się przydadzą
niż dolary. – Uśmiechnęła się, jakby to dla niej było nic i poszła w stronę muru,
i weszła w przestrzeń między koszami a murem. Całe szczęście, że codziennie z
Melissą rzucały tu zaklęcia, żeby nie śmierdziało, to przynajmniej nie miały
już odruchu wymiotnego przy teleportacji.
Wraz z ojcem znalazła małe,
jednopokojowe mieszkanie w Sydney, tak aby mogła bez problemu dostać się na
kursy. Po dwóch tygodniach dostała licencję na teleportację w Australii, ale
póki co wolała nie teleportować się na drugi koniec kontynentu.
Położyła kartonik po papierosach
na mokrym, brudnym betonie i wycelowała w niego różdżką. Portus pomyślała nad celem jej podróży i gdy kartonik zaczął się
mienić, chwyciła go.
Może nie opanowała jeszcze
lądowania z taką gracją, z jaką lądowała Stephanie, ale przynajmniej się nie
przewróciła i nie było to tak nieprzyjemne, jak za pierwszym razem. W
Thundelarra padało mocniej niż w Sydney i skrzywiła się. Podniosła kartonik,
który wrzuciła do kosza stojącego na tarasie i zapukała głośno do tylnich
drzwi.
Uśmiechnęła się, gdy jedne drzwi
otworzył jej Laurenty, a moskitierę Lorcan. Albo na odwrót. Ciągle jej się
mylili.
– Cześć urwisy! – Przywitała się z nimi i dała
im po buziaku w policzek, a w dłonie włożyła im po czekoladowej żabie. –
Przykro mi chłopaki, to moje dwie ostatnie żaby.
– Dorcas! – Grace weszła do salonu, mokre
kosmyki włosów przykleiły jej się do czoła. Ręce wytarła w fartuch i ucałowała
dziewczynę.
– Gdybym wiedziała, że tak polubią czekoladowe
żaby, to napadłabym na Miodowe Królestwo przed wyjazdem. – Uśmiechnęła się do
macochy i przeszła z nią do kuchni. Chłopaki pobiegli po schodach na poddasze,
gdzie znajdował się ich pokój.
– Jak tak dalej pójdzie, to nie zmieszczą się
w szaty. – Zaśmiała się kobieta. Machnęła różdżką i czajnik nabrał wody, a
następnie chwilę później buchała z niego para. Dwie filiżanki miękko opadły na
blat, a ze słoiczka w oknie wyleciało kilkanaście listków herbaty i wleciały do
filiżanek. Na koniec czajnik napełnił filiżanki wodą. Wszystko odbyło się tak
płynnie i miękko, że pewnie zajęło to mniej niż pół minuty. Grace podała Dorcas
herbatę i upiła łyk.
– Jak zaczną rosnąć, to będziesz dziękowała
Merlinowi, że niektóre materiały są podatne na zaklęcia rozciągające. –
Powiedziała Meadows po dłuższej chwili. Lubiła spędzać czas z Grace w kuchni,
bo to co robiła z naczyniami i jedzeniem było przyjemne dla oka. Wciąż nie
miała odwagi poprosić ją, żeby ją nauczyła paru sztuczek.
– Już za to dziękuję. – Grace spojrzała na
zegar, który wybił siedemnastą i uśmiechnęła się do niej jakby planowała coś
naprawdę złego. – Gotowa?
– Gotowa na co? – Wystękała Dorcas, bo
oparzyła się herbatą w język.
– Na twój pierwszy mecz quidditcha w
Australii. Pioruny z Thundelarry z Wojownikami z Woollongong, uwielbiam te
mecze! – Klasnęła w dłonie i oczy jej się zaświeciły. Jeżeli ktoś w rodzinie
był fanem quidditcha, to na pewno każdy powiedziałby, że Grace. Dorcas zaśmiała
się widząc ekscytację macochy i gdy skończyła się śmiać, uśmiech nadal był na
jej twarzy.
A jeszcze cztery tygodnie wcześniej
dałaby sobie rękę uciąć, że się nie ułoży.
Przynajmniej o tą jedną sprawę
była spokojna i miała nadzieję, że reszta też się kiedyś wyprostuje i sama zaśnie.
Póki co, musiała pomagać sobie Eliksirem Słodkiego Snu. Tylko dzięki niemu
jakoś dawała sobie radę z zaśnięciem.
*******
Lily w duchu dziękowała Merlinowi
za to, że posłuchała Jane i umówiły się na świstokliki o jednej porze. Dzień
wcześniej wróciły ze Stanów Zjednoczonych i nie dość, że musiały odespać, to
jeszcze długo trwało nim Katherina usnęła. Było jej żal przyjaciółki, bo
wszyscy sądzili, że William wyjedzie na kursy dopiero bliżej połowy lipca.
Oczywiście bała się też, że Kartney nie dostanie się na kursy po egzaminach
wstępnych, bo nie zdążył się przygotować do nich psychicznie, no i też jeszcze
nie zdążył odpocząć po weselu Kevina. Dodatkowo Parkes zaczęła obawiać się
tego, że nie dostała jeszcze sowy z Ministerstwa Magii z wynikami owutemów, ani
z kursów aurorskich o terminach egzaminów wstępnych. Na całe szczęście
Katherina nie płakała. W sumie to pierwszy raz widziała ją w takim stanie.
Rano, po weselu dłubała widelcem w śniadaniu i była markotna. W południe
William z Henrym razem udali się do Nowego Jorku i zaraz po ich wyjeździe
zamknęła się w pokoju pod pretekstem spakowania, i odpoczęcia. Po powrocie jej
stan się pogłębił. Blondynce było też przykro, że na i Jane wyjeżdżają, z czego
Lily aż na trzy lata.
Oczywiście, w przeciwieństwie do
Dorcas, Lily była pewna, ze wpadnie do Anglii na któryś wolny weekend. Jane
natomiast wracała we wrześniu, więc Katherina będzie mniej tęskniła.
Lily domknęła kufer i pogłaskała
sowę, która miała do niej dołączyć kilka dni później. Blondynka spojrzała na
nią i miała minę jakby miała się popłakać.
– Katy... – Rzuciła miękko i usiadła obok
niej.
– Po prostu czuję się, jakbym nic nie robiła.
Wyjeżdżacie, zdobywacie świat, a ja widziałam tylko kursy aurorskie, nic więcej.
Poza tym, jak mnie rodzice wkurzą, to gdzie się podzieję? – Zapytała Parkes
nawiązując do tego, jak w zeszłe wakacje była częstym gościem Lily. Ruda
przytuliła przyjaciółkę i pogłaskała po włosach.
– Nie wyjeżdżam na zawsze. Będę tutaj tak
często jak to możliwe. – Pocieszała ją mając na uwadze, że tu nie o nią głównie
chodzi. – William napisał?
– Jeszcze nie. Minęły dopiero dwa dni, a listy
zza oceanu dochodzą później. – Powiedziała Katy nieco odsuwając się od Lily. –
Przepraszam, powinnyśmy już zejść. Paul i Jane mają tu być za chwilę.
– Boję się. – Wyznała Lily, gdy schodziły po
schodach. Katherina odstawiła kufer na podłogę i odwróciła się do przyjaciółki.
– Och, Lily. – Teraz ona mówiła miękkim,
uspokajającym tonem. – Pojedziesz do Rosji i masz być tam najlepsza. Masz
wrócić, a ja się postaram do tego czasu przypilnować Jamesa. Chociaż sądzę, że
on sam będzie wiedział, że musi się pilnować.
– Nie przeinaczaj... Nie o to mi chodzi. – Żachnęła
się Ruda. – Boję się o was wszystkich! Masz uważać na siebie Katy na misjach i
na kursie. Informuj mnie o wszystkim w listach. Chcę być na bieżąco.
– Już się żegnacie? – Caroline wychyliła głowę
z kuchni, a jej córka drgnęła przestraszona. Otworzyła usta, żeby coś
odpowiedzieć, ale do domu weszła Jane w towarzystwie Paula, Syriusza i Jamesa. Z
Jess pożegnały się rano, zanim ta wyszła do pracy.
– Najwyższa pora, mamo. Za pół godziny mają
świstokliki. – Powiedziała Katherina zakładając przy tym buty. Poczekała aż
mama pożegna się z dziewczynami i jako pierwsza wyszła z domu.
– Jak się czujesz? – Syriusz zrównał z nią
kroku i spojrzał na nią uważnie. – Wyglądasz mizernie.
– Tak się czuję. – Skrzywiła się i wyszła poza
posesję, gdzie mogli się teleportować. – Ostatnio jestem trochę nerwowa. Wiesz,
jeszcze nie wiem jak mi poszły owutemy i czy dostanę zaproszenie na egzaminy
wstępne.
– W Hogwarcie miałem na ciebie oko... Nie
zaniedbujesz ćwiczeń? – Zapytał, a ona parsknęła śmiechem i pokręciła głową. –
Upewniam się.
– Dobra, wysyłam kufry i teleportujemy się. –
Paul machnął różdżką i kufry zniknęły, a chwilę później szóstka młodych osób.
*******
Rozejrzał się po kuchni i
jadalni, kolejny raz przeklinając wuja Alfarda. Przez połowę lipca udało mu się
jedynie powierzchownie sprzątnąć swoją sypialnie, przedpokój, kuchnię i
jadalnie. Od trzech dni miał więcej czasu i zajął się oknami. James wpadał prawie
codziennie, ale zamiast pomóc w sprzątaniu, to wyciągał go na krótkie wycieczki
na miotle. Mógł odmówić, ale jemu też to poprawiało humor.
Lily i Jane wyjechały dwa
tygodnie temu, i Potter szukał chyba swojego miejsca. Uśmiechnął się smutno,
gdy sobie przypomniał jak żałośnie wyglądał Rogacz, gdy przyszło mu się żegnać
z Rudą. A potem, gdy zapytał ją, czy mógłby do niej napisać, ona tylko
uśmiechnęła się złośliwie i odpowiedziała "jako przyjaciel". Był
pewny, że przez całą resztę dnia jego przyjaciel szczerzył się jak głupi do
sera. Kilka godzin później wrócił do domu i zdziwił się, gdy zauważył dwie sowy
na dachu budynku. Jak tylko go spostrzegły, podleciały i upuściły u jego stóp
dwa listy. Jedne z wynikami owutemów, a drugie z datą jego egzaminów wstępnych
na kurs aurorskich. Tego samego wieczora zjawiła się u niego Katherina. Nadal
blada jak ściana, ale już mniej zmartwiona. Wypili po piwie kremowym za same
wybitne i została u niego na noc. James zjawił się następnego dnia. Był dumny
jak paw, bo nie spodziewał się, że będzie miał Wybitnego z Eliksirów i aż
musiał o tym napisać Lily.
Tydzień później mieli egzaminy
wstępne na kurs. W liście z Ministerstwa Magii wyjaśniono jak będą wyglądały
poszczególne egzaminy, więc nie był zdenerwowany. Musiał śledzić jedną
Czarownicę na Pokątnej, potem ukraść kilka słodkości ze sklepu ze słodyczami
Sugarpluma, później rozwiązywał jakiś durny test psychologiczny, chwilę się
pojedynkował i na samym końcu trafił do gabinetu w którym były trzy osoby. Bitą
godziną rozmawiali o jego teście psychologicznym.
Czuł, że się dostanie. Nawet
Katherina, która z początku wydawała się przerażona, teraz się wyluzowała i
była pewna, że się dostanie.
A James?
On od pierwszego roku w Hogwarcie
wiedział, że będzie aurorem.
Usłyszał głośne pukanie do drzwi
i szybko przemierzył korytarz.
– Mówiłem, żebyś nie pukała! – Powiedział
głośno, kiedy był już w ganku i otworzył drzwi z rozmachem. Zdziwił się, kiedy
na szczycie schodów stał Paul i Robert Parkes, Charlus i Dorea Potter, Alastor
Moody i Albus Dumbledore. – Myślałem, że to Katherina.
– Czekają z Jamesem u nas. – Powiedział Robert
i kiwnął mu na przywitanie.
– Zapraszam. – Black odsunął się od drzwi i
poczekał aż wejdą do domu. Zamknął drzwi i zdziwił się jeszcze bardziej, gdy
bez skrępowania weszli dalej i rozglądali się z zainteresowaniem po korytarzu.
Moody i Potterowie gdzieś mu zniknęli, a Dumbledore obserwował swoje odbicie w
lustrze i uśmiechnął się do odbicia.
– Wyglądasz dzisiaj fantastycznie! – Rzucił
uprzejmie. Syriusz parsknął śmiechem, gdy odbicie dyrektora zrobiło nieco inną
minę niż prawdziwy dyrektor.
– Ktoś tu próbuje się przekonać. – Rzekło
odbicie, a Dumbledore popatrzył na Syriusza i wzruszył ramionami.
– Proponowałbym je stąd wynieść. – Dyrektor
przeszedł wprost do salonu, a Black nagle został sam w korytarzu.
– Zaraz, zaraz! – Powiedział szybko i wpadł do
salonu, gdzie stał też Robert Parkes. – Co właściwie tu robicie?
– Oglądamy dom. – Albus uśmiechnął się do
niego i stuknął końcem różdżki w kominek, gdy nic się nie wydarzyło mruknął
"hmm, ciekawe" i oglądał dalej salon.
– Na górze czysto. – Warknął Moody wchodząc do
salonu.
– W wieży i części dla Skrzatów chyba też. –
Powiedziała Dorea wychodząc z jadalni. Chwilę później dołączył Charlus z
Paulem. Szef Biura Aurorów usiadł na zakurzonej kanapie i kiwnął głową do
Dumbledore'a, a ten z kolei spojrzał na Charlusa.
– O co chodzi? – Zapytał Black i patrzył
głównie na ojca Jamesa.
– Gratulujemy dostania się na kursy aurorskie.
– Potter podszedł do niego i uścisnął mu ramię. Syriusz uśmiechnął się i objął
też Doreę, która mu pogratulowała. Ojciec Katheriny już podchodził, żeby
uścisnąć mu dłoń, ale Albus zatrzymał go ręką.
– Sądzę, że po tym spotkaniu udacie się na
Kamienne Wzgórze, żeby świętować, tymczasem... jesteśmy tu w interesach. –
Powiedział tajemniczo Dumbledore i zwrócił się do Syriusza. – Szukamy miejsca
na Kwaterę Główną Zakonu Feniksa, a to miejsce wydaje się być odpowiednie.
– To znaczy? – Zapytał Syriusz, bo jego
domysły podsuwały mu różne sceny.
– W tym domu odbywałyby się spotkania Zakonu
Feniksa, część członków mogłaby tu znaleźć tymczasowe schronienie, a osoby,
które przygotowują się do misji, lub chcą sporządzić raporty mogłyby tu
pracować. Oczywiście jeśli się zgodzisz, Syriuszu.
– Nie ma problemu, ale chyba trzeba ustalić
kilka kwestii. – Powiedział Black przechadzając się po pokoju.
– Chodzi o cenę? – Moody spojrzał na niego
tak, że zrobiło mu się słabo, ale zniósł spojrzenie aurora.
– Moja cena jest raczej niska. – Black machnął
ręką i uśmiechnął się do Dorei lekko. – Trzeba sprawdzić stan techniczny domu,
no i go posprzątać.
– Sądzę, że chętnych nie braknie. – Pani Potter
odwzajemniła jego uśmiech. Wszyscy wydawali się szczęśliwi, oprócz Alastora.
– Jesteśmy pod ścianą, Black. – Moody wstał z
kanapy i podszedł do niego blisko. – Masz za sobą mocne plecy, ale wiedz, że
mam na ciebie oko. Zgodziłem się pod jednym warunkiem, Dumbledore.
– Jakim? – Zapytał Syriusz czując narastający
niepokój.
– Zaklęcie Fideliusa. – Warknął Alastor i
skrzywił się, jakby z niego szydził. – I dla naszego bezpieczeństwa, to
Dumbledore zostanie Strażnikiem Tajemnicy.
*******
Katherina rozejrzała się po
salonie i pokręciła z niedowierzaniem głową. Przez dziesięć dni, od rana do
nocy, była w domu u Syriusza i wraz z ciocią, mamą, babcią, Molly Weasley,
Hestią Jones i kilkoma innymi paniami porządkowały Kwaterę Główną. Syriusz z
Jamesem zaszywali się w tym czasie na poddaszu i tam sprzątali oraz szykowali
miejsce dla ich treningów.
Dom teraz błyszczał, było w nim
jaśniej i nie wydawał się być pusty, czy opuszczony.
Moody przestał mówić do członków
Zakonu Feniksa i zaczęto rozmowy w mniejszych grupkach. Spojrzała z niechęcią
na Petera Pettigrewa, który rozmawiał z Huncwotami... Sam jest Huncwotem, zapomniałaś? Miała ochotę zdzielić wszystkich,
którzy decydowali o tym, kto jest, a kogo nie ma w Zakonie. Glizdogon był
śliski i nie mogła uwierzyć, ze Syriusz, James i Remus z nim rozmawiają, po tym
jak, ich przyjaciel unikał ich przez
ostatni rok. Alastor non stop grzmiał o tym, że jest mało ludzi, a ona już trzy
razy dawała im cholerną kartkę z nazwiskiem Jess.
A jej nadal nie było.
Dostrzegła jak Tobias Leven,
wujek, ojciec i Moody wreszcie zostają sami, i postanowiła walczyć o
przyjaciółkę. Przepchnęła się między panią Longbottom i Molly Weasley.
– Mogę zająć chwilę? – Zapytała i spojrzała po
nich. Jej ojciec miał minę podobną do Moody'ego, ale nic nie powiedział.
Ogólnie, mało się do niej odzywał po tym, jak dostała się na kursy aurorskie.
– Tak, Katherina? – Zapytał Charlus, a ona
spojrzała na nich i wzięła głęboki oddech.
– Od kwietnia podsuwam wam Jessicę Cay, a dwa
razy Adalberta McSweeney'a i gdzie oni są? – Zapytała patrząc głównie na
Moody'ego.
– Nie wydają nam się odpowiednimi osobami,
żeby zaproponować im wstąpienie do Zakonu. – Wytłumaczył jej Moody i chyba sądził,
że odpuścił.
– Co spotkanie mówi pan o tym, że brakuje
ludzi. Ja wam podaje nazwiska dwóch osób, a bierzecie takiego Pettigrewa. –
Spojrzała na Tobiasa, który zrobił taką minę, jakby ją przepraszał.
– Ja to załatwię. – Powiedział młody auror i
odciągnął ją na bok. – To że szukamy nowych osób nie znaczy, że bierzemy
wszystkich z ulicy.
– Jess nie jest z ulicy! – Syknęła może trochę
za głośno i zniżyła głos do szeptu. – Przyjaźnimy się, jej siostra pisze do
Proroka, łatwo ją sprawdzić, a wy wybrzydzacie. A Adalbert jest charyzmatyczny
i wbrew pozorom ma dużo do zaoferowania. Wzięliście Petera, który boi się, że
się potknie o swoje sznurówki!
– Katy... Przyjaźnicie się z panną Cay od
roku, a McSweeney'a znasz miesiąc. Cztery lata był za granicą i nie wiemy dokładnie
z kim tam się zadawał. Pettigrew wypada lepiej na ich tle. Od pierwszego roku
przyjaźni się z Jamesem i Charlus go zna...
– Peter od roku unikał chłopaków, a ja przez
rok miałam Jess pod nosem! – Znów syknęła i spojrzała na niego ze złością. –
Jess i Bert pracują na Pokątnej. Mogą dużo się dowiedzieć jeśli zakręciliby się
wokół właściwych osób...
– Och Katherina! – Powiedział zniecierpliwiony
i zirytowany. – Nie wygramy tej wojny rysunkiem! Oni ledwo zdali owutemy!
Cofnęła się o krok i spojrzała na
niego z niedowierzaniem.
– Och, nie sądziłam, że żeby być członkiem
Zakonu Feniksa, trzeba mieć zdane owutemy. – Popatrzyła na niego i starała się
wyglądać na zdziwioną. – A ja głupia miałam tylko zdane sumy, jak mnie
przyjęliście. Dodatkowo przez kilka miesięcy nie byłam wzorem dobrej uczennicy
i wykryto w moim organizmie Wywar Iluzji.
– Katy... – Zaczął łagodniej, ale machnęła
ręką, bo odechciało jej się z nim gadać i odeszła do kuchni. Stanęła przy
blacie i chwyciła szklankę z wodą.
– Przejdzie im. – Drgnęła, gdy usłyszała za
sobą miły głos. Odwróciła się bokiem i spojrzała z góry na Molly Weasley. –
Artur też długo ich przekonywał, żeby mnie przyjęli. Niepotrzebna im była
kobieta w ciąży, która niedługo pęknie. Dobrze, że mam głowę do sprzątania,
organizacji i papierów.
– Słyszałam, że sobie świetnie radzisz. – Katy
uśmiechnęła się do niej nieco pocieszona. Będzie próbowała do skutku. – Jak
sobie radzicie? Ciężko chyba pogodzić Zakon z wychowywaniem dzieci?
– Teraz będzie łatwiej. Czasami nie mogłam być
na zebraniu, bo nie miałam z kim dzieci zostawiać. A teraz? Śpią sobie słodko w
pomieszczeniu obok. Mieli świetny pomysł, żeby założyć gdzieś Kwaterę Główną...
Nie rozumiem tylko, dlaczego w domu Blacka? – Rudowłosa kobieta wzdrygnęła się,
jakby powiedziała "Voldemort".
– Znam Syriusza od pierwszego roku i uwierz mi
Molly, że w pełni zasłużył na to, żeby tu być. – Powiedziała Katherina w
obronie Syriusza, ale jej rozmówczyni nie wydawała się być przekonana.
– Wracając do rodziny... – Zaczęła ponownie i
parsknęła nerwowym śmiechem. – Mieliśmy z Arturem małego stracha, czy czasami
znów nie jestem w ciąży. Wiesz, brak okresu, końcem czerwca zaczęły strasznie
wypadać mi włosy... Jak mama raz mi dała zupy z wątróbki, myślałam, że cały
garnek zjem, a nie lubiłam wątróbki. Całkowicie straciłam rozum i poszłam do
św. Munga. Po piątce dzieci powinnam wiedzieć, że to wszystko za wcześnie. Po bliźniakach mam małą anemię i smaki mi się
zmieniły.
Molly pokręciła głową, a
Katherina parsknęła śmiechem. Po chwili uśmiech zamarł jej na ustach i
przeprosiła na chwilę rudowłosą.
Odeszła do przedpokoju i wzięła
kilka głębokich wdechów.
Nie masz okresu odkąd miałaś hemodializę, czyli prawie pół roku...
Cholera... Eliksir od Pomfrey nie działał już potem! Mdłości, wymioty, złe
samopoczucie, uderzenia gorąca, blada skóra... Wstręt do pewnych dań...
Złapała się za brzuch i wypuściła
wstrzymywane powietrze. Mimowolnie pogłaskała się w okolicach pępka czując
ogarniające ją przerażenie.
Co z kursami?
Co z Zakonem?
Co z Williamem?
Merlinie... Co ja powiem rodzicom?!
*******
Jessica weszła do księgarni Esy i
Floresy i musiała ostrożnie przeciskać się przez stosy z książkami. Remus był w
trakcie ustawiania ich na półkach i była pewna, że do wieczora uporządkuje
stosy. Początkiem sierpnia w księgarni, jak i u Madame Malkin był mały ruch.
Psychicznie szykowali się na nadejście drugiego tygodnia sierpnia, kiedy
czarodzieje wrócą ze swoich urlopów i zaczną zakupy do Hogwartu. Znalazła
Lupina przy układaniu książek do Zaklęć i Uroków i widać było, że ucieszył się
na jej widok.
– Cześć Lunatyku! – Pomogła mu wstać z ziemi i
przeszli na zaplecze, gdzie zazwyczaj spożywali drugie śniadanie, gdy na
zewnątrz padał deszcz. – Nie możesz tego robić magią?
– Skończyłbym godzinę temu. – Uśmiechnął się
do niej i wyjął kanapki z papierowej torby. – Ty pewnie też się nudzisz w
pracowni.
– Tak... Madame Malkin chyba zacznie płacić mi
wcześniej, bo okazało się, że jednak mam już solidne podstawy. Prawdę mówiąc
zaczynam się już tam nudzić. – Ugryzła jabłko i kontynuowała. – Mam więcej
czasu na projektowanie, czy szycie w domu, ale tutaj się nudzę. Może jak za
tydzień zacznę pracę z klientem, to będzie inaczej?
– Przepraszam za spóźnienie! – Na zaplecze
wszedł Adalbert i mimo że padało, miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem,
który odsłaniał tatuaż na prawym ramieniu, oraz nowy na wewnętrznej stronie
ręki. Jessica była zachwycona jego nową pracą, bo wytatuował sobie Wierzbę
Bijącą, której gałązki wiły się, gdy pogłaskało się tatuaż. Spojrzała na jego
twarz i zauważyła, że jest spięty.
– Stało się coś? – Zapytała go ostrożnie.
Wiedziała, że na pewno coś z pracą, bo poza pracą codziennie spędzali ze sobą
czas. Ona robiła swoje projekty, a on swoje, czasami wędrowali po Górach
Kaledońskich, czy spacerowali wybrzeżem. Denerwowała trochę rodziców tym, że
dla nich nie ma czasu, ale ostatnio stawali po stronie jej siostry Jocudny,
która miała dla niej pracę w Proroku Codziennym, a Jess nie chciała jej
przyjąć.
– Był u nas jakiś podejrzany typ. – Wzdrygnął
się nieco. Codziennie był u niego jakiś podejrzany typ, ale raczej byli
przyzwyczajeni do takich wizyt. – Nie mam problemu, żeby robić takim ludziom
tatuaży, ale tu przyszedł chłopak i wypytywał się jak można samemu to zrobić.
– Wiele osób chce zaoszczędzić przecież. –
Powiedział Remus, ale Adalbert spojrzał na niego, jakby mówił "to nie
koniec historii".
– Przyniósł pergamin z rysunkiem czaszki i
węża, i powiedział, że mam mu powiedzieć, jak zrobić, żeby wiecie... Mieć
kontrolę nad nim. To znaczy on, jako twórca tatuażu, mógł wzywać do siebie
osoby, którym zrobi ten tatuaż i na odwrót. – Chłopak wzdrygnął się, jakby to
było coś strasznego.
– Co mu powiedziałeś? – Zapytał Remus nagle
dziwnie skupiony i zaniepokojony.
– Że jest to rodzaj czarnej magii, który nie
jest praktykowany na żadnych kursach i mam za małą wiedzę na ten temat. –
Adalbert pobladł na twarzy i spojrzał na Jess. – Wydaje mi się, że to był Sami
–Wiecie –Kto.
– Co? – Cay pisnęła i zakryła sobie usta
rękoma. Lupin nie wyglądał na zdziwionego.
– Jak wyglądał? – Zapytał go.
– Całkiem normalnie jak na czarodzieja, który
wchodzi drzwiami od Śmiertelnego Nokturnu. Zakapturzony, wysoki, szczupły. Gdy
podawał mi rysunek zdziwiłem się, bo miał bardzo długie palce. Był dość
kulturalnym rozmówcą, ale ton jego głosu... Mówił do mnie tak, że miałem
wrażenie, jakby mi rozkazywał, a ja nie miałem odwagi sprawdzić, co by się
stało, gdybym mu nie udzielił odpowiedzi. – Lupin kiwnął głową i milczeli już
do końca przerwy. Pożegnali się praktycznie szeptem.
– Uważaj na siebie. – Szepnęła Jess i pocałowała
Adalberta w policzek. Została jeszcze chwilę w księgarni, po tym jak McSweeney
wyszedł.
– Powiesz tacie Jamesa, prawda? – Zapytała
Remusa, a on kiwnął głową.
– I to za chwilę. – Machnął różdżką i książki
przez kilkanaście sekund same rozkładały się na półkach. – Dziś wcześniej
zamknę. Leć do pracy Jess.
– Dzięki. – Pocałowała go też w policzek i
wyszła na chłodne powietrze. Naciągnęła kaptur i prawie biegiem pokonała drogę
do Madame Malkin.
*******
James siedział wygodnie między
Tobiasem Levenem, Katheriną, Edgarem Bonesem i patrzył wyczekująco na
Moody'ego, który omawiał szczegóły ich pierwszej misji. Kątem oka spojrzał na
kuzynkę, która od tygodnia była dziwnie markotna i spięta. Dziś, kiedy na
ogólnym zebraniu pojawił się Adalbert, widać było, że się zdenerwowała. Wiedział
o tym, że od maja próbuje sprawić, aby Jess była w Zakonie, ale nieskutecznie.
Przyjaciel Jessici został przyjęty po tym, jak Remus poinformował jego ojca o tym,
że prawdopodobnie McSweeney rozmawiał z Voldemortem. Charlus przesłuchał potem
Adalberta i następnego dnia zaproponowali mu dołączenie do Zakonu Feniksa.
Ojciec wypytał o niego Jamesa, bo wiedział, że od zakończenia szkoły ma z nim
kontakt w czasie spotkań z przyjaciółmi. Brunet wydawał mu się trochę dziwny,
ale to chyba przez to, że był artystą. Zauważył, że świetnie dogaduje się z
Jess, prawie rozumieli się bez słów, Remus z Katheriną szybko go polubili i
chyba przez to, sam przekonał się do chłopaka. Syriusz praktycznie od razu
złapał z nim dobry kontakt, bo Adalbert znał się nieco na mugolskich
motocyklach.
Po zebraniu Katherina chciała
porozmawiać z nim, ale wezwał ich Moody i zostali sami w jadalni, aby omówić
pierwszą misję.
Mieli obserwować jeden dom w Montrose
i Moody najpierw przedstawił im zasady, a teraz zaczął omawiać plan.
– Teleportujecie się o piętnastej w lasach
Hillside. Następnie będziecie mieć dwie godziny, żeby przejść nad jezioro, tak
by nikt was nie zauważył. Chowacie się w krzakach, rzucacie podstawowe zaklęcia
ochronne i obserwujecie opuszczony dom przy pomoście. Prawdopodobnie przebywają
tam Śmierciożercy, ale zanim wyślę tam grupę aurorów, chcę mieć pewność. Przez
cztery dni będziecie tam siedzieć i patrzyć, co się dzieje. Co sześć godzin
macie odnawiać zaklęcia ochronne i rzucać zaklęcia wykrywające czarodziejów w
pobliżu. Nie wychylacie nosa poza teren obozu, weźcie tylko najpotrzebniejsze
rzeczy. Resztę powie wam Leven, bo to on tam będzie dowódcą. – Warknął Moody i
spojrzał na aurora, który wstał z miejsca i stanął obok niego.
– Jutro o czternastej spotykamy się w Kwaterze
Głównej i przez godzinę jeszcze raz omówimy plan działania. O piętnastej
teleportujemy się a potem idziemy nad jezioro, gdzie pierwszą rzeczą jaką
zrobimy, to rzucimy zaklęcia ochronne, następnie rozbijamy namiot, Katherina
zapiszesz pierwszą część raportu o rozpoczęciu misji. Następnie obserwujemy
dokładnie teren, w namiocie jednocześnie mogą być maksymalnie dwie osoby. W
nocy nie korzystamy ze światła na zewnątrz namiotu. Edgar i James będą mieć
pierwszą nocną wartę, która będzie trwała cztery godziny, następnie ja i
Katherina zmieniamy was i o szóstej znów nas zmieniacie. Jeśli będziecie
chcieli to około dziesiątej się zdrzemniecie. Po każdej nocnej warcie każda
para wspólnie pisze raport. W dzień Katherina będzie pisała i ważne żeby w
godzinach popołudniowych i wieczornych teren obserwowały minimalnie trzy osoby,
bo zazwyczaj o tej porze mogą być ich spotkania. – Powiedział Tobias i rozłożył
na stole mapę.
– A jak będzie atak? – Zapytał James, bo chyba
tylko tego nie omówił Leven.
– Mało prawdopodobne. – Westchnął auror. – Ale
jakby miał być atak, to Katherina, twoim zadaniem jest jak najszybsze wzięcie
raportu. Jak chcesz, to możesz cały czas go trzymać przy sobie. Ja i Edgar
wysyłamy patronusy z wiadomością do Moody'ego i Pottera, a następnie wszyscy
walczymy, lub uciekamy, zależy jak zadecyduję. Macie mnie słuchać, nawet jeśli
wam się wydaje, że sami wiecie lepiej. Ta misja to bułka z masłem, bo nawet nie
wiadomo, czy te plotki są prawdziwe. Wielokrotnie obserwowaliśmy większymi
grupami różne opuszczone domy i w tym czasie, gdzieś indziej atakowano mugoli,
dlatego teraz na misje, gdzie zadaniem jest tylko obserwowanie wyrusza mała
grupka.
– To dlaczego nie wyślecie tam aurorów, żeby
sprawdzili teren? – Zapytała Katherina, a on kiwnął głową, bo to samo pytanie
wpadło mu do głowy.
– Nie jest to dom w którym ktoś na stałe mieszka,
spotkania mogą odbywać się o różnych porach i aurorzy mogą nie trafić w porę. –
Powiedział i pochylił się nad mapą. – Pokażę wam teren i trasę, którą będziemy
szli.
*******
Parkes spojrzała na Syriusza,
który z równie zaciekawionym wyrazem obserwował Petera i Jamesa, którzy grali w
Eksplodującego Durnia. Jej kuzyn wygrał już dwie partyjki i wyglądało na to, że
trzecią też wygra. Katherina przybyła godzinę przed umówionym czasem i miała
nadzieję, że porozmawia z Jamesem i Syriuszem na osobności, żeby poparli ją i
też intensywnie proponowali dołączenie Jess do Zakonu Feniksa, ale w domu
obecny był też Peter i nie chciała poruszać tego tematu przy nim, bo jeden z
argumentów brzmiał "Glizdogona przyjęli, a on jest bardziej bojaźliwy od
Jess". Ziewnęła znudzona i wypiła duszkiem pół szklanki lemoniady.
Mimowolnie dotknęła ręką delikatnie zaokrąglony brzuszek i pogłaskała go przez
chwilę.
Planowała w przyszłym tygodniu w
sobotę wybrać się do Williama, choćby na kilka godzin, żeby mu powiedzieć o ciąży.
Pisali do siebie dość długie listy, opisywała mu prawie każdy dzień, pochwaliła
się, że dostała się na kurs i że miała same Wybitne z owutemów. On też dostał
się na kursy i już zaczął naukę, i nie spodziewał się, że już na samym początku
będzie ciężko. Moody po spotkaniu ostrzegł ją, że jak pisze listy, to żeby nie zawierała
tam ważnych informacji. Jakby nie wiedziała...
Listy do Dorcas, Jane i Lily były
szyfrowane. Elliot po owutemach zebrała kilka zwrotów i zastąpiła je innymi,
potem dała je przyjaciółkom i gdy były do przekazania jakieś ważne informacje,
stosowały wymyślony szyfr Jane.
Cztery dni temu była w św. Mungu
i jej obawy potwierdziły się. Była w dwudziestym tygodniu ciąży i po szybkich
obliczeniach wiedziała, że zaszła w ciążę po balu w marcu. Sama sobie była
winna, bo zapomniała, że po detoksykacji organizmu eliksir, który jednocześnie
regulował jej okres i zapobiegał zajściu w ciążę, nie działał i powinna iść z
tym do Pomfrey.
Jak wróciła od uzdrowiciela
leżała długo w łóżku i myślała. Wszystko było do pogodzenia, bo na początku
kursu uczyli się teorii, a ona miała termin porodu na Wigilię Bożego
Narodzenia. Nie chciała też, żeby William rezygnował z kursów i była pewna, że
odwiedziny dziecka, to dobry powód na jego kursach, do przepustki. Bała się
jedynie reakcji rodziców. Była pewna, że ojciec będzie chciał, żeby
zrezygnowała z kursów, więc czekała ją batalia. No i zapewne do końca życia
będzie nią rozczarowany, a miała nadzieję, że wkrótce, gdy zacznie kursy, w
końcu się przekona, że nie jest głupia i umie podejmować właściwe decyzje, a
jej postępowanie kierowane jest tym, co rzeczywiście chce robić, a nie tym,
żeby jemu robić na złość.
Usłyszała, jak drzwi wejściowe
otwierają się i w duchu odetchnęła z radością, że wreszcie coś się zacznie
dziać, bo już miała dość patrzenia na grę Petera i Jamesa.
– Cześć! – Zawołał Edgar wesoło i wszedł do
kuchni. – Chodźcie do jadalni, szczegółowo omówimy plan i o piętnastej zmykamy!
*******
James poprawił paski od plecaka
na ramionach i wyszedł przed bramę posiadłości Syriusza. Katherina była blada
jak ściana, ale nie wyglądała na zdenerwowaną. Poprawił dwukierunkowe lusterko
w kieszeni spodni i chwycił różdżkę w dłoń.
– Chwyćcie mnie za ręce, różdżki w pogotowiu,
na trzy się teleportujemy. – Leven wyciągnął ręce, a oni chwycili go mocno. –
Raz, dwa... trzy!
Poczuł ucisk wokół pępka i chwilę
później opadł na kolana na ściółce leśnej, która złagodziła upadek. Katherina
już się podnosiła i dosłownie nad jej głową mignął czerwony promień, a za nimi
w ich stronę pomknęło kilka innych.
– Protego! – Krzyknęła Katherina wyczarowując
zaklęcie tarczy, które przez chwilę chroniło ich od ataku.
– Cholera jasna! – Edgar posłał kilka zaklęć w
krzaki z drugiej strony, a Leven odwrócił się i próbował odeprzeć atak z
jeszcze innej strony.
– Otoczyli nas! Odwrót! – Krzyknął Leven, a
James wstał i chciał się teleportować, ale nic się nie wydarzyło. – Cholera!
Zaklęcie tarczy Katheriny
zniknęło i wspólnie zaczęli atakować, a raczej bronić się przed zaklęciami po
ich stronie. Stali plecami do Bonesa i Levena, i miał nadzieję, że aurorzy
lepiej sobie radzą od nich. Z ilości zaklęć, które były posyłane w ich stronę
wywnioskował, że przeciwników może być z dziesięciu. Niezła walka... Prawie dwadzieścia osób na cztery. Spojrzał na
Katy, która wyglądała na przerażoną, ale świetnie sobie radziła. Zaklęcia
rzucała szybciej niż on, ale wiedział, że to nie jest to, na co ją stać.
Miał już rozcięty policzek i nie
zapowiadało się na to, że ktoś przyśle posiłki... Jasne James... Przecież ani Bones, ani Leven nie mają nawet czasu
na to, żeby wysłać patronusa z wiadomością do Moody'ego czy jego ojca.
– Katherina! Odpal się! – Warknął na nią,
kiedy na chwilę znieruchomiał od jakiegoś zaklęcia. Spojrzała na niego krótko i
wróciła do atakowania.
– Nie mogę się skupić! – Powiedziała nieco
rozpaczliwie i z coraz większą złością rzucała zaklęcia.
– Zacznij się bronić! Na chwilę odpuszczę! –
Powiedział i kiedy kiwnęła głową, upadł na ziemię i szybko wygrzebał z kieszeni
lusterko. – Syriusz! Syriusz!
Black obiecał mu, że będzie miał
przez ten czas swoje lusterko przy sobie i miał nadzieję, że szybko przyjaciel
odpowie.
– Już się stęskniłeś Rogaczu? – W lusterku
pojawiła się uśmiechnięta twarz.
– Zaatakowali nas. Jest z dwadzieścia osób.
Lasy Hillside! Wezwij kogoś! – Powiedział rozgorączkowanym tonem i nie czekając
na odpowiedź przyjaciela, schował lusterko do kieszeni, szybko podniósł się i
dołączył do Katheriny, która wyglądała na wściekłą. Nie miał już w ogóle czasu
na atak, co chwilę rzucał zaklęcia tarczy i ucieszył się, gdy usłyszał głośny
jęk, gdy zaklęcie Parkes trafiło w cel. W gęstych zaroślach mogli jedynie się
domyślać, gdzie są przeciwnicy.
– Dajecie radę? – Zapytał Leven i warknął, gdy
jedno z zaklęć przeleciało blisko jego boku.
– Dałem znać Syriuszowi, niedługo ktoś się
zjawi. – Powiedział szybko James i znów na chwilę zdrętwiał. Chciał wrzasnąć,
kiedy czarny promień przebił się przez zaklęcie tarczy Katheriny i ugodził ją w
pierś. Odrzuciło ją do tyłu z ogromną siłą i usłyszał jak ktoś krzyknął
radośnie. Gdy tylko poczuł, że może się już ruszyć wyczarował zaklęcie tarczy i
powoli zbliżał się do leżącego ciała Katheriny. Nie patrzył na nią, tylko cały
czas starał się utrzymywać zaklęcie i obserwować, czy zjawiło się wsparcie.
Poczuł panikę, gdy jedno z zaklęć
świsnęło mu tuż obok ucha i jeszcze raz rzucił zaklęcie tarczy.
– James! – Usłyszał i zobaczył jak podbiega do
niego ojciec wraz z Syriuszem, który go osłaniał. W kilku innych miejscach
pojawili się inni aurorzy i odetchnął z ulgą.
– Dostała czymś! Czarny promień, przeszło
przez zaklęcie tarczy! – Powiedział szybko, a Charlus kiwnął głową na Syriusza,
który posłał jeszcze kilka innych zaklęć i podszedł do nich szybko.
– Macie tu stać i nie dać się zabić! Uważajcie
na nią! – Krzyknął i pobiegł głębiej w las, gdzie przeniosły się walki.
– Drętwota Duo! – Krzyknął Syriusz, gdy któryś
ze Śmierciożerców wychylił się zza drzewa. Zobaczyli jak jego ciało opada na
ściółkę, a Leven rzuca na niego zaklęcie wiążące.
– Chyba już po wszystkim. – Tobias ostrożnie
podszedł do nich, kucnął przy Katherinie i przyłożył jej dwa palce do szyi.
Wstał szybko i otrzepał kolana, gdy podbiegł do nich Potter.
– Złapaliśmy dwunastu i zabieramy ich do
Azkabanu na przesłuchania. Leven, weź ją do Munga, a wy macie poinformować
Roberta i Caroline. Masz wpuścić do niej tylko lekarzy i miej na nią oko.
Powiesz tylko, że oberwała jakimś czarnym zaklęciem i reszty nie możesz mówić,
bo Szef Biura nie pozwala. – Powiedział Potter i gestem ręki zwołał resztę
aurorów do siebie.
*******
Jess wpisała imię i nazwisko
klienta, który zamówił sobie szaty wyjściowe, obok zebranej miary i zamknęła
teczkę.
– Pańskie szaty będą do odbioru jutro o
dziewiątej. – Uśmiechnęła się do łysiejącego mężczyzny w średnim wieku i nie
zdziwiła się, kiedy skrzywił się w odpowiedzi. Przy zbieraniu miary ukuła go
parę razy, ale była pewna, że nie było to bardzo bolesne. Wyszedł bez słowa i
mruknęła. – Do widzenia.
– Dobrze się spisałaś. – Powiedziała do niej
Madame Malkin, gdy wyszła z zaplecza ubrana już w szaty codzienne. – Idź moja
droga uszyć mu szatę, a ja podliczę utarg i wpiszę do księgi.
– Dziękuję. – Jessica uśmiechnęła się, bo był
to jej pierwszy dzień pracy z klientami i czuła, że idzie jej dobrze. Na
zapleczu rozwinęła rolkę ciemnoszarej tkaniny, naniosła miarę i za pomocą
różdżki wycięła obrys szaty. Na manekinie ułożyła materiał i zaczęła starannie
fastrygować szatę, aby było jej prościej przy ostatecznym szyciu. Chwyciła
igłę, czarną nić i zanim rzuciła zaklęcie, upewniła się, że materiał na pewno
dobrze leży na manekinie. Rzuciła zaklęcie i z uśmiechem obserwowała, jak igła
przebija się przez materiał raz za razem i po kilku minutach szata wyjściowa
dla pana Dawlisha była gotowa. Rzuciła jeszcze jedno zaklęcie które wyczyściło
i wygładziło materiał, a następnie zdjęła szatę z manekina i zawiesiła na
wieszaku. Szybko odstawiła użyte przedmioty, chwyciła torebkę oraz cienką
kurtkę i wyszła z zaplecza.
– Już skończyłam. – Powiedziała do Madame
Malkin, która zapisywała utarg w księdze.
– Dziękuję ci moja droga. Do zobaczenia jutro!
– Pożegnała się z szefową i wyszła na ulicę Pokątną. Coś wisiało w powietrzu,
bo od kilku dni było szaro, chłodno i chyba było to kwestią czasu zanim zacznie
znów padać.
– Jess! – Odwróciła się i zdziwiła się, gdy
zobaczyła podbiegającego Syriusza.
– Cześć! – Uśmiechnęła się radośnie, o od
kilku dni nie widziała się z nim. Uśmiechnął się lekko, ale było widać, że jest
czymś zmartwiony.
– Miałem nadzieję, że jeszcze cię złapię.
Katherina jest w Mungu... Jesteś już wpisana na listę osób, które mogą ją
odwiedzić. Pomyślałem, że chciałabyś ją zobaczyć. – Powiedział szybko, cichym
głosem.
– Jasne! Co się stało? Jak się czuje? –
Zapytała, kiedy szli w stronę przejścia do Dziurawego Kotła.
– Nie wiadomo... Od dwóch dni się nie
wybudziła. – Powiedział zmartwionym głosem, a ona stanęła jak wryta.
– Od dwóch dni!? – Krzyknęła i spojrzała na
niego z oburzeniem. – Katherina jest od dwóch dni w szpitalu, a ty mi dopiero
teraz o tym mówisz?
Cześć! Tak się cieszę, że do mnie napisałaś :D Wybacz, że odpisuję u Ciebie, ale nie pamiętam nawet hasła do bloga i nie mogę odpowiedzieć na Twój komentarz tam ;< Super, że wciąż piszesz, będę miała co poczytać po obronie :) A jak Ci się żyje? Jakbyś chciała popisać, to pisz śmiało na maila (monmajorke@gmail.com) - teraz jestem bardziej w świecie recenzji książkowych, ale blogować wciąż bloguję :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, kochana i koniecznie się odezwij! <3
Nika
O Merlinie! :****
UsuńOdezwałam się! :*
Cześć! Do czytania siadałam już kilka razy, ale rozdział taki długi, że nie mogłam go doczytać do końca za jednym zamachem. Teraz sesja, mnóstwo nauki, zaliczeń... więc chyba sama rozumiesz, że ciężko znaleźć czas. Nawet na własnym blogu mamy kolosalne zaległości w publikowaniu. Ale mam nadzieję wkrótce to zmienić.
OdpowiedzUsuńA przechodząc wreszcie do treści. Pierwsza była Dorcas. Cóż, dziwnym dla mnie jest ten jej wyjazd do Australii. Ma tam ojca i nową rodzinę, więc wiadomym jest, że z jednej strony chce tam być. Ale z drugiej... to jest ucieczka. Ona po prostu nie może pogodzić się z przeszłością, nie wie, co ma zrobić ze swoim uczuciem do Syriusza. Próbuje kierować się rozumem, ale moim zdaniem jej decyzje nie są racjonalne. Ona się boi i tchórzy. Nie wiem teraz, czy nie pomylę (bo czytam bardzo wiele blogów i na każdym Dorcas jest nieco inna), ale ona u Ciebie była silnym charakterem. To zachowanie tym bardziej do niej nie pasuje. Ale oczywistym jest, że każdy w życiu może się zagubić. Może dojrzeje do zmiany zdania, a może czas utwierdzi ją w decyzji. Z chęcią się będę temu przyglądać.
Cieszę się, że Lily pozwoliła napisać Jamesowi. Może coś zaiskrzy między nimi podczas tej długiej rozłąki pełnej rzewnych listów.
Adalberta nie potrafię jeszcze ocenić jako człowieka. Mało o nim wiadomo, ale to chyba dobrze, że będzie w Zakonie. Rozpoznał Voldemorta, chociaż ten wygląda jeszcze w miarę normalnie i zachowuje się jak człowiek. Zachował czujność, jak by to powiedział Szalonooki i nie umarł ze strachu przy okazji. Może być przydatny. Natomiast w sprawie Jess w zupełności popieram odmowy Moody'ego. Nie każdy jest żołnierzem. Nie każdy chce i nie każdy się nadaje. I nie chodzi tu o OWUTEMy i nie chodzi tu o samą odwagę cywilną. To jest wojna, a nie potyczka ze Ślizgonami w szkole.
Ale najciekawiej dzisiaj u Katheriny! Ja wiedziałam!!! Wiedziałam, że ona jest w ciąży. Fajnie, że nie spanikowała, że nie pomyślała, że to najgorsze, co ją mogło spotkać. Mam nadzieję, że Will się ucieszy i dla nich wróci z kursu i będzie bliżej. No i walka na sam koniec. W sumie nie spodziewałam się tak żywej akcji od pierwszych sekund. Katy dała tam popis swoich umiejętności, odpierając ataki licznych przeciwników i osłaniając przy tym Jamesa. Mam nadzieję, że obudzi się już w następnym rozdziale i że nic poważnego nie stało się jej, a tym bardziej dziecku.
Jedno tylko "ale": pojedynek, jak sama nazwa wskazuje, jest walką 1:1, a nie 20:4 ;)
Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tak długiej zwłoki. Po sesji postaram się być na bieżąco, chociaż widzę, że na kolejny rozdział przyjdzie mi długo poczekać. Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę łatwych egzaminów oraz miłego odpoczynku po nich!
Drama
Hej :) cieszę się, że udało Ci się znaleźć czas, żeby przeczytać i skomentować :) Jednak sesja to niestety ta mniej milsza część studiowania :/
UsuńJeżeli chodzi o Dorcas, to tak, masz rację. Jej myślenie i postępowanie nie jest zbyt racjonalne, wydaje jej się, że robi dobrze uciekając od tego co w Anglii. Główny powód- Syriusz, ale czy tylko to? Teraz przeżywa słabsze momenty i zobaczymy do czego ją to zaprowadzi :) Akurat w tym przypadku, jej ucieczka i to, że nie chce uzależniać swojego szczęścia od tego, czy z kimś jest, będzie ważnym wątkiem. Niby jej rodzina i przyjaciele rozumieją, że musiała się odciąć, i ona sama nawet jest tego świadoma, ale jej sytuacja jest głębsza :) Myślę, że rok czasu blogowego i zacznie się dziać u Dorcas :)
Co do Lily i Jamesa... U nich wiadomo, że będą razem, więc nie martw się :D Będą z tego dzieci :P
Voldemort zjawił się u Adalberta z nieco zmienionym wyglądem, poza tym w moim opowiadaniu jest on po prostu bardzo dobrym, zdolnym czarodziejem i jego dusza nie jest podzielona :) Rozpoznał go, ale to nie do końca było tak, że go zobaczył i stwierdził "to Voldemort", tylko to zasługa jego umiejętności :)
Wrzucę go do jednego worka z Jess. Zakon Feniksa przyjmuje te zdolne, silne charaktery, które umieją walczyć, są odważne i sprytne. Sęk w tym, że to właśnie wojna i nawet słabe jednostki mogą się jednak na coś przydać ;) Jess i Bert to "świat artystów", dodatkowo chłopak ma wizje, i nie pasuje to do nieco racjonalnego punktu widzenia Zakonu.
Tak, Katherina wybudzi się w następnym rozdziale, będzie miała trochę problemów z rodzicami, ale jej się ułoży :)
To z pojedynkiem zmienię, jak się uporam z sesją :)
Ucz się pilnie, zdawaj szybko i wstawiajcie coś u siebie :) Ja postaram się w ciągu 3 tygodni coś wrzucić, o ile pójdzie mi gładko z resztą zaliczeń i egzaminów :)
Również pozdrawiam i powodzenia!
SBlackLady
Czas na kolejny komentarz :)
OdpowiedzUsuńCzytałam rozdział w drodze do pracy, później w drodze na uczelnię i trochę przed zajęciami, więc zbytnio się nie rozpiszę za co przepraszam :( Obiecuję, że wieczorny komentarz pisany w domu będzie dłuższy :)
Bardzo mi się podoba, że dużo czasu poświęciłaś na zapoznanie nas z nowym życiem Dorcas :) Wiem, że przed nią daleka droga do normalnego życia, ale cieszę się, że powoli zaczyna się jej układać i kibicuję jej mocno.
Podobało mi się, jak Katherina walczyła o Jess w Zakonie, szkoda, że tak ciężko jest przekonać osoby decyzyjne, ale myślę, że może mają jakiś powód i się to wyjaśni.
Nie sądziłam, że na misji od razu będzie akcja, miło mnie zaskoczyłaś :D To znaczy nie miło, ale wiesz o co mi chodzi :D Fajnie, że akcja, niefajnie, że konsekwencje.
Co do Katheriny, to jednak ciąża, a już powoli zaczynałam w to powątpiewać. Mam nadzieję, że jej i dziecku nic się nie stało przez ten atak...
Szkoda tylko, że Jess tak późno się dowiedziała :/
Teraz skupiam się już na nauce, a wieczorem wracam i jeszcze z jeden rozdział przed snem ugryzę :) Do potem! :*
Nie mogę się doczekać wieczoru, w takim razie!
UsuńKatherina sama dowiedziała się później i pierwszą osobą, która miała się dowiedzieć był William.
Jess domyśliła się ciut wcześniej, ale nie poruszała tego tematu dopóki, Katherina by go nie zaczęła :)
Udanej nauki!
Buziaki :*