Jessica weszła do
Kwatery Głównej i przystanęła w korytarzu, nie wiedząc, gdzie ma się udać.
Zazwyczaj najpierw wchodziła do kuchni, bo praktycznie zawsze ktoś w niej był,
więc dołączała do towarzystwa i zbierała najświeższe plotki.
Ostatnie dwa tygodnie zmieniły
wszystko i chociaż prawie cała paczka dawała jej do zrozumienia, że nic się nie
zmieniło, tak w jej ocenie zmieniło się wszystko. Bańka w której żyła nadal
istniała, ale czuła po koszmarach swoich i Adalberta, że moment przebicia tej
bańki nadejdzie prędzej niż później.
Bała się iść do
kuchni, więc poszła przed gabinet i tam usiadła na podłodze. Wyciągnęła z
torebki pergamin ze sztywną podkładką oraz węgielek i zaczęła szkicować.
Spojrzała na zegarek i
zastanawiała się, kiedy Moody się pojawi. Jessica dzień wcześniej powiedziała
pani Dorei, że chciałaby porozmawiać z szefem Biura Aurorów i nawet czekała na
niego, ale był zajęty sprawami Remusa, więc pani Potter powiedziała jej, żeby
po pracy zjawiła się w Kwaterze Głównej i Moody wtedy się nią zajmie.
Nie przygotowała sobie
żadnej mowy, bo i tak wiedziała, że jak zostanie z aurorem sam na sam, to
zapomni praktycznie wszystko. Wiedziała też, że pani Dorea powiedziała mu o jej
zmianach, więc nie sądziła, żeby chciał słuchać tego samego drugi raz. Moody
nie lubił marnować czasu na słowa, tego była pewna.
Drgnęła, słysząc
charakterystyczny dźwięk uderzającego o siebie drewna i skrzywiła się, bo
zdążyła jedynie naszkicować zarys ramy obrazu na przeciwległej ścianie.
Wstała szybko i tak
jak myślała, dźwięk który słyszała, to drewniana noga Moody'ego, którą miał od
dwóch dni. Starała się nie zerkać w jej stronę, tak samo jak wcześniej starała
się nie patrzeć na jego magiczne oko i stwierdziła, że to bez sensu udawać, że
tego nie zauważa, więc w końcu spojrzała krótko na jego nogę, a później laskę,
którą się podpierał.
– Dzień dobry –
powitała go, gdy był już obok niej. Kiwnął jej głową i machnął różdżką w
kierunku drzwi, które się otworzyły.
– Do środka –
powiedział i szybko weszła do gabinetu. Od razu usiadła na krześle przy biurku,
żeby Moody nie musiał jej mówić, aby to zrobiła.
– Dziękuję, że tak
szybko dałeś radę – zaczęła, gdy usiadł naprzeciwko.
– Mam kilka dni
wolnego – oznajmij, zerkając przy tym i wskazując głową zapewne na swoją nogą.
– Dorea jeszcze przed misją mi o tobie napomknęła. Odporność na legilimencję
brzmi ciekawie, ale czy coś jeszcze zauważyłaś?
– No... – zaczęła,
wykręcając sobie przy tym palce ze zdenerwowania. – To znaczy, to z
legilimencją to chyba najpoważniejsze. Adalbert stwierdził, że powinnam o tym
powiedzieć, bo przecież...
– Chcę szczegóły, a
nie całą historię twojego życia – warknął, a ona zacisnęła zęby, żeby się nie
rozpłakać z nerwów.
– No to na początku,
to zęby i oczy – odezwała się ponownie, starając się mówić tylko o tym, co istotne.
– Przy zębach, to tylko tyle, że są chyba ostrzejsze jak się zdenerwuję, ale to
może mi się wydawać. Co do oczu, to jak mam takie jak teraz, to widzę lepiej
niż wcześniej, no i po zmroku też widzę. Nie tak normalnie, tylko w odcieniach
szarości, ale dobrze rozróżniam kształty i widzę naprawdę wyraźnie. Nie
odczuwam też zimna tak jak wcześniej, to znaczy... Czuję, że mi zimno, ale nie
jest to tak uciążliwe jak kiedyś.
Zamilkła, czując się
trochę głupio, bo w obecności Moody'ego czuła, że to co mówi, to dyrdymały i
tylko mu rzyć zawraca.
– Ale to ta odporność
na legilimencję jednak jest najpoważniejszą zmianą – dodała i patrzyła
wyczekująco na aurora, który dalej milczał. – Wierzysz mi?
– Wierzę... Przez ten
czas, gdy gadałaś, to z dziesięć razy próbowałem na tobie legilimencji –
powiedział i Jess wytrzeszczyła na niego oczy oburzona, i przez chwilę wydawało
jej się, że Alastor jest chyba rozbawiony. – Musiałem wziąć cię z zaskoczenia.
Przynajmniej możemy wykluczyć, że podświadomie stosujesz oklumencję, gdy jesteś
uprzedzona o tym, że ktoś użyje legilimencji, rozumiesz?
– Tak – odpowiedziała,
czując ulgę. – Myślisz, że uzdrowiciele się mylili i powoli zamieniam się w
wampira?
– Nie... Co do tego
się nie pomylili, ale na pewno coś się w tobie zmieniło i nie mieli o tym
pojęcia – stwierdził. Jessica wyprostowała się, bo brzmiał poważnie i chciała
jak najwięcej zapamiętać, a jak była zestresowana, to miała wrażenie, że umyka
jej połowa słów, które ktoś do niej mówi.
Patrzyła na Moody'ego
wyczekująco, gdy zapadła chwila ciszy.
– Pani Dorea mówiła
coś o Niewymownym – zaczęła, mając nadzieję, że auror pociągnie wątek.
– Chciałabyś, żeby cię
zbadał? – zapytał, a ona zawahała się.
– Chciałabym wiedzieć
co mi jest, ale trochę się boję – przyznała cicho, zerkając na niego niepewnie.
– Czy to boli?
– Zapewne tak, ale na
pewno nic złego nic ci się nie stanie, prawda Cay? – zapytał, a ona aż
otworzyła usta zdziwiona, bo to pytanie na końcu zdecydowanie podszyte było
podtekstem i teraz szukała potwierdzenia u Moody'ego, czy na pewno miał na
myśli to samo, co ona. Kiwnął głową i mało się nie posikała ze szczęścia na
myśl o tym, że tak naprawdę Moody wziął ją na misję z myślą, że przecież
jeszcze teraz nie umrze.
– Sprawdzałeś mnie? –
zapytała, ale zabrzmiało to trochę jak oskarżenie. – A może Adalberta?
– Nie sprawdzałem was.
Już od dawna wiem, że jego wizje się sprawdzają, więc wziąłem cię na misję,
żeby mieć większe szanse na powrót w pełnym składzie – powiedział. Wiedziała,
że jej mina zapewne doskonale oddaje to, co właśnie myśli. – W czasie walki najpierw eliminuje się tych z przodu, a w czasie odwrotu tych z tyłu, Cay.
– To cię nie uchroniło
– zauważyła.
– To nie – przyznał. –
Co myślałaś jak się po mnie wróciłaś? Nie przeszło ci przez myśl, że i tak nic
ci nie będzie?
– Nie wtedy –
powiedziała powoli, bo zaczęło do niej dochodzić, że w pewnym momencie, tam w
lesie, miała w głowie myśl, że przecież Adalbert ma z nią wizje, więc na pewno
to przeżyje. – Chyba jak próbowałam osłonić cię przed ogniem.
Znów zapadła cisza i spojrzała
na swoje kolana, próbując uporządkować kłębiące się w niej pytania na które
chciała znać odpowiedzi. Nie wiedziała tylko czy Moody będzie chciał jej
odpowiedzieć.
– A co jeśli to tylko
przypadek? – zapytała i Alastor parsknął czymś, co mogło przypominać krótki
śmiech.
– To był przypadek,
tak jak wcześniej. I pewnie jeszcze wiele takich przypadków przed tobą –
odpowiedział.
– Widziałeś wizje
Adalberta ze mną? – zapytała, czując ciekawość, jak zawsze, gdy chodziło o
wizje.
– Trochę pomagają, Cay
– odpowiedział i poczuła się trochę ugodzona jego odpowiedzią.
Adalbert dawał sobie
wchodzić w głowę od prawie dwóch lat, więc sądziła, że jego wizje w rękach
Moody'ego to czysty plan walki z wrogiem, a widocznie tak nie było.
– To jak, Cay? Mam
załatwiać Niewymownego? – zapytał. Jess westchnęła i kiwnęła głową. – Spróbuje
też ci wyleczyć ręce.
– Daj spokój... –
machnęła ręką. – To znaczy... Dziękuję, ale już się zagoiły i pewnie będzie z
tym więcej zachodu niż to warte.
– Jak zmienisz zdanie,
to szepnij słówko Dorei. Ona też da ci znać, jak już ustalę jakieś szczegóły –
powiedział, a ona ponownie kiwnęła głową.
– Mogę normalnie mówić
o tej rozmowie z Adalbertem? – zapytała.
– Tak... Może lepiej
będzie jeśli na razie to zostanie wśród tych, którzy już o tym wiedzą – dodał.
Jess uśmiechnęła się sama do siebie, bo w sumie też o tym pomyślała. – A jeśli
to już wszystko, to możesz iść.
– Chciałam jeszcze
zapytać o rodziców – zaczęła i oblizała suche wargi. – Czy są bezpieczni? No
wiesz... Po śmierci pani Trish i pana Joe'go?
– Tak, są bezpieczni.
O domku wiedziało niewiele osób, więc nie będziemy powielać zaklęcia Fideliusa
– odpowiedział, a ona kiwnęła głową, czując pod powiekami łzy ulgi. – Listy są
rzadziej, ale ten znikomy kontakt się nie urwie. Musimy bardziej uważać.
– Wiem – powiedziała
głośno i uśmiechnęła się niemrawo, żeby dać trochę wiarygodności jej słowom. –
Po prostu musiałam to usłyszeć od kogoś, kto jest dobrze o wszystkim
poinformowany. W takim razie czekam na informacje od pani Dorei i pewnie po tym
wszystkim jeszcze porozmawiamy. Dziękuję bardzo za poświęcony mi czas i do
widzenia!
Dopiero jak
zatrzasnęła za sobą drzwi od gabinetu doszło do niej jak histerycznie
zabrzmiała i nawet nie dała dojść do głosu Moody'emu, który wyglądał, jakby
chciał coś jeszcze dodać.
Zacisnęła mocno
powieki aż poczuła ból, gdy otworzyła oczy i ruszyła ku wyjściu.
Miała jeszcze prawie
trzy godziny do treningu z Torinem i chciała przed tym porozmawiać z
Adalbertem, który zapewne siedział w mieszkaniu tak jak od kilku dni o tej porze. Otwarcie
jego rupieciarni miało odbyć się jutro, ale w związku z tym, co się działo
stwierdził, że otworzy dopiero po Wielkanocy, tak że przed południem był na Pokątnej,
a później był w mieszkaniu.
– Jess! Co ty tu
robisz? – Usłyszała Katherinę, gdy praktycznie od wyjścia dzieliło ją z pięć
kroków. Jęknęła głośno i odwróciła się.
– Właśnie wychodzę,
cześć! – Pomachała jej ręką i odwróciła się. Ostatnie czego chciała teraz, to
rozmowy z kimkolwiek z paczki.
– Możemy pogadać? –
Nawet nie dała kroku, gdy Parkes zadała to pytanie.
– Co tam? – zapytała
znów się odwracając. Skrzyżowała ramiona i dostrzegła jak Katherina zerka w ich
stronę. Poczuła się nieswojo i zarumieniła się.
– Może tu? – zapytała
wskazując na korytarz po jej lewej stronie.
– Tam jest kolejny
korytarz – zauważyła Jess.
– Och, dobrze –
mruknęła Parkes i Cay trochę ulżyło, bo widziała, że nie tylko ona jest
skrępowana tą sytuacją. – Przepraszam... Bardzo, bardzo przepraszam.
– Spoko –
odpowiedziała mechanicznie i już otwierała usta, żeby sie pożegnać, ale
Katherina była szybsza.
– Nie! Naprawdę
przepraszam! Nie wiem co mi odbiło! Zerwałam wtedy z Larsem, no i dziadkowie...
Jedyne co miałam w głowie to to, że on donosił wszystko ojcu – zaczęła się
tłumaczyć i chociaż Katherina wyglądała, jakby było jej przykro, to przez
chwilę poczuła niechęć. Ale po dosłownie sekundzie doszło do niej, że pewnie
sama zachowałaby się tak irracjonalnie, bo przecież jej też odbiło, gdy to się
wydało. Wtedy miała ochotę ich wszystkich pozabijać, byleby obronić
przyjaciela. – ...i za to, że tak cię walnęłam, a potem byłam taka oschła...
– Spoko – powtórzyła,
żeby tylko ukrócić ten wywód Katheriny. – Jeśli chodzi o mnie możesz spać
spokojnie...
– Ale... – przerwała
jej Katherina i wyglądała na zdziwioną.
– ...Ale co z
Adalbertem? – zapytała Jess, ciekawa czy Parkes jest naprawdę przykro.
– Przeproszę go.
Chociaż naprawdę nie rozumiem tego, dlaczego to tak ważne. Pewnie Greengrass
nawet nie uwierzy... – zaczęła i Cay przerwała jej, rozglądając się przy tym,
czy są na pewno same i przeklęła w myślach, że nie poszły rozmawiać do jakiegoś
pokoju, tylko zostały na korytarzu. – Merlinie, przepraszam!
– Spoko, dobrze? –
Spojrzała na Parkes ostrym wzrokiem i wypuściła głośno powietrze, zastanawiając
się, czy to dobry pomysł, żeby Katherina przepraszała Adalberta.
Znała Katherinę i
jeżeli te przeprosiny były szczere, to blondynka będzie dążyła do odbudowania
ich relacji, a jeśli jeszcze raz się do nich zbliży, to pewnie w pewnym
momencie zacznie kopać głębiej i wtedy
Adalbert nie będzie miał spokoju, a tylko tego dla niego chciała.
Katherina patrzyła na
nią wyczekująco, ale też z dużą wątpliwością i przez chwilę Jess miała
wrażenie, że blondynka wie, o czym ona myśli.
– Między nami jest w
porządku – powiedziała już spokojniej i uśmiechnęła się lekko.
– To może napijemy się
herbaty? Albo wina? Mam ci tyle do opowiedzenia! – zaczęła Katherina i Cay wiedziała, że to trochę przesadzony entuzjazm.
– Przykro mi, ale
muszę lecieć. Do zobaczenia na zebraniu! – zawołała i nie czekając na
odpowiedź, odwróciła się i ruszyła ku drzwiom. Dopiero, gdy otworzyła
drzwi i usłyszała słowa pożegnania, i odetchnęła świeżym powietrzem, to poczuła
ulgę, że już wyszła.
*******
*******
Patrzyła na Adalberta,
który trzymał chusteczkę przy nosie. Krwotok nie był silny i dotyczył tylko
nosa, więc nie zastała go tak jak półtora tygodnia wcześniej, gdy praktycznie
cała kuchnia wyglądała jak miejsce zabójstwa.
– Eliksir już nie działa? – zapytała zmartwiona. Wydała dużo na eliksir, którego kropla miała
działać cuda i wyglądało na to, że liczba cudów jest ograniczona.
– To dopiero pierwszy
krwotok... Dajmy mu jeszcze szansę – powiedział i przyłożył drugi koniec
chusteczki. Po chwili odsunął ją i uśmiechnął się do niej. – Widzisz, już nie
krwawię.
– Ale znów zaczniesz –
zauważyła i westchnęła. – Musisz jechać do Francji. Odzywał się ten koleś od
Świstoklika?
– Nie... Ale Moody ma mi dać znać jak tylko będzie gotowy. Próbuję też legalnego sposobu, ale dostaję
same odmowy – powiedział i Jess skrzywiła się. – Jak było?
– Będzie mnie badał
Niewymowny – Streściła całe spotkanie do jednego zdania i zamilkła. Jeszcze
kwadrans wcześniej chciała jak najszybciej się z nim zobaczyć, bo miała tyle do
przekazania, a teraz nie miała ochoty o tym opowiadać. – Będziesz wtedy ze mną?
– Postaram się –
odpowiedział dyplomatycznie i spojrzała na niego karcąco.
– Wiesz... Katherina
mnie przeprosiła – rzuciła i parsknęła krótkim śmiechem, kręcąc przy tym głową.
– Ciekawe, kiedy zacznie wypytywać o misję...
– Wiesz, że to nie
dlatego – powiedział cicho.
– Serio? Znasz ją,
Bertie... – zaczęła nieco protekcjonalnym tonem.
– Jess, a kiedy ona
miała cię wcześniej przeprosić? – zapytał i znów się skrzywiła. – Minęły niecałe dwa
tygodnie. Rozstała się z Larsem, dowiedziała kto jest moim ojcem, później ta
cała akcja z tym związana... A później ruszyło w sprawie Remusa, przygotowania
do misji i odbicie Remusa. Potem siedzenie przy nim i wyrzucanie sobie, że tak
późno to wszystko i martwienie się, kiedy się obudzi i czy jak się obudzi, to
wszystko będzie w porządku? A dziś jeszcze jego pierwsza przemiana, która może
trochę rozwalić to, co posklejała Marlena. I przypominam, że to wszystko w
niecałe dwa tygodnie. Wcześniej nie było okazji, żeby cię przeprosić, bo to był
ciężki czas, ale widziałem, że jest jej przykro. Może nie wobec mnie, ale na
pewno wobec ciebie.
– No dobra – mruknęła
i zakiełkowała się w niej myśl, że ma rację. – Czuję się, jakby minęły już
miesiące.
– Gdyby nie to, że nie
brałem tak czynnego udziału jak wy, to pewnie też bym tak czuł –przyznał i
chwycił jej dłonie. – Dasz radę na treningu?
– Tak – zaśmiała się
cicho, chociaż w sercu ją zakuło. – Znasz mnie, niedługo mi minie. Zawsze mija.
– Na pewno? – zapytał
i rozczuliła ją jego troska. –Chciałbym, żebyś była szczęśliwa.
– Jestem... Na tyle na
ile się da, Bertie – przyznała i uśmiechnęła się lekko. – Ale jak następnym razem
znów zacznę z kimś randkować, to masz mi kategorycznie zabronić, jasne?
– Przecież to nic
złego. – Spojrzała na niego krzywo, bo ona co do tego miała inne zdanie. Za
dużo się działo i zapowiadało się, że nie przestanie się dziać.
– Nie potrafię się
wtedy skupić na tym, co ważne – przypomniała mu i westchnęła. – No i mamy coraz
mniej czasu... A pracujemy, trochę działamy w Zakonie. Musimy mieć też czas dla
siebie.
– Twoje podejście jest
trochę pokręcone, Jess. Ale jeśli właśnie tego chcesz... – Wzruszył ramionami i
wstał od stołu. – Bądź gotowa za pół godziny.
– Jasne –
odpowiedziała, nie patrząc na niego.
Jeśli
właśnie tego chcesz.
Przygryzła wargę i przymknęła oczy.
Jedyne czego chciała,
to uciec od tego wszystkiego.
*******
Gdyby miał porównać tą
pełnię do wszystkich innych, to uznałby ją za względnie udaną.
Marlena była
zadowolona z jego stanu zdrowia po pełni i kilka zadrapań zostawiła do
samoistnego zagojenia, aby sprawdzić czy jego organizm na pewno jest już silny.
Fizycznie czuł się
dobrze, tego był pewien. A po kilku rozmowach z McKinnon zrozumiał, że to, co
się dzieje w jego głowie nie powinno go niepokoić. Dopóki o tym mówi i stawia
temu czoła, to wszystko jest w porządku.
Prawie się popłakał na
widok przyjaciół. Na początku odwiedzali go tylko Huncwoci. Peter opowiadał o
pracy w Ministerstwie i o tym, że teraz pracuje pod Umbridge i jest koszmarnie.
James i Syriusz pochwalili się, że na kursie nic się nie zmieniło i nadal są w
czołówce, a teraz zaczęli praktyki pod okiem Moody'ego i Charlusa Pottera, ale
z wytycznymi czekają, aż Alastor wróci do Biura.
Był zdziwiony, że
James zrezygnował z drużyny i był przy tym tajemniczo uśmiechnięty, i dopiero
jak Syriusz i Peter wyszli, to przyszła Lily i oznajmili mu, że spodziewają
się dziecka.
Później dowiedział
się, że Frank i Alicja oraz Paul i Jane również będą mieć potomstwo.
Już na tym etapie
głowa bolała go niemiłosiernie, a po odwiedzinach Katheriny, Jessiki i
Adalberta czuł zdenerwowanie.
Wtedy też poprosił
Marlenę o Eliksir Słodkiego Snu i następnego dnia musiał powtórzyć niektóre
rozmowy, bo wydawało mu się, że część informacji jego mózg już nie przyswoił,
ale gdy nastał wieczór, to zorientował się, że nie czuł nic.
Powinien czuć jakąś radość
na wieść o sukcesach przyjaciół, ale czuł tylko nieprzyjemny ścisk w brzuchu,
bo miał wrażenie, jakby minęły lata od ich ostatniej rozmowy i już nie byli
tymi samymi ludźmi.
Kiedy nadszedł
piątkowy wieczór nawet się ucieszył. Bał się spotkania z profesorem
Dumbledore'em i tego, że będzie musiał mu wszystko opowiedzieć, ale tak się nie
stało.
Dyrektor Hogwartu
siedział przy jego łóżku i kolejny raz utwierdzał go w przekonaniu, że jest
silniejszy niż myśli, ale on już to wiedział.
– To co się działo
zaraz po twoim porwaniu bardzo nas zmyliło, Remusie – przyznał mężczyzna. –
Dodatkowo, dzięki Dagny cała historia wydawała się być bardzo prawdopodobna.
Jest mi przykro z powodu jej śmierci.
Lupin odwrócił wzrok,
zawstydzony, bo całym sobą wypierał istnienie Dagny.
– Jestem wdzięczny, że
mi zaufałeś i wytrzymałeś tak długo – kontynuował i Remus znów spojrzał mu w
oczy.
– Myślałem, że nie dam
rady – przyznał szczerze. – Ale granica cały czas się przesuwała... Wiedział
pan, że tak może być?
– Nawet ludzki
organizm ma przed nami wiele tajemnic, Remusie, a co dopiero tych zarażonych
likantropią? – Dumbledore wstał i podszedł do okna. – Badań ciągle jest mało, z
wiadomych ci przyczyn. Bazowałem jedynie na opowieściach o Greybacku i jego
pierwszej watahy. Przez to, że oddali się zwierzęcej części swojej natury są
niebywale silni i wytrzymali. Potrzeba kilku czarodziejów, żeby powalić takiego
wilkołaka. Domyślałem się... A raczej, miałem nadzieję, że cechy te też posiadasz,
nie tak silne, oczywiście, ale wystarczająco silne, żeby przetrwać. To niebywała
ulga, kiedy takie przypuszczenia okazują się racją, Remusie.
– Może mi pan
powiedzieć, co się właściwie działo? – zapytał i dyrektor znów usiadł.
– Myślę, że Alastor
nie będzie miał nic przeciwko – zaczął, uśmiechając się przy tym smutno. –
Ignorowaliśmy martwienie się twoich przyjaciół, bo zdarzał ci się już wcześniej
taki okres bez odzywania się i uznałem, że to właśnie ten czas. Z tą różnicą,
że wtedy nie było też twojej mamy. W styczniu twój ojciec znalazł ciało twojej
mamy w płytkim grobie, wtedy też zgłosił twoje zaginięcie. Wcześniej myślał, że
was nie było w domu, gdy was odwiedzał. Nie mieliśmy żadnych wieści o tobie.
Nawet najmniejszych. Możesz mi wierzyć, że uruchomiliśmy chyba wszystkie nasze
wtyki, żeby nadstawiały uszu. Były też poszlaki o tym, że jednak przeszedłeś na
stronę wilkołaków. Chwyciliśmy ten trop, ale nadal była o tobie cisza.
Dopiero po ślubie Ann Winsborn mieliśmy już pewność, że żyjesz i na pewno nie
zdradziłeś Zakonu, ale ktoś nadal chciał, żebyśmy tak myśleli.
– Kto? – zapytał
Lupin.
– Ktoś, kto donosi
Śmierciożercom. Znasz Mungungusa Fletchera? – zapytał Dumbledore. Fletcher...
– Ze słyszenia...
Chyba nie miałem okazji go poznać – odpowiedział.
– Tak... Nie miałeś
okazji. Wszystko wskazuje na niego, nawet się przyznał w bardzo widowiskowy
sposób, co oczywiście oznacza, że jest niewinny – oznajmił profesor i Remus
zdziwił się ostatnimi słowami. – Niestety nie wiemy na jakim etapie zaczął się
jego udział w całej historii, bo zapadł się pod ziemię.
– Skąd ta pewność?
– Dung wiele mi
zawdzięcza i nie zrobiłby tego w ten sposób. Poza tym jego przyznanie się było
bardzo niedopracowane. Podejrzewamy, że od pewnego czasu był pod działaniem Imperiusa,
ale dopóki z nim nie porozmawiamy, nie będziemy mogli stwierdzić jak długo to
trwało... Na pewno, to nie on był przy twoim porwaniu. Był wtedy gdzieś indziej
i to wskazuje na to, że jego przyznanie się było czyimś desperackim krokiem –
powiedział Dumbledore. – Jutro Alastor będzie chciał zastosować na tobie
legilimencję, jeśli się zgodzisz.
– Powiedziałem
wszystko co wiem – rzucił, czując przyspieszony rytm serca.
– Wiemy, Remusie, ale
podejrzewamy, że rzucono na ciebie zaklęcie zapomnienia, a legilimencja tylko
nas upewni w tym przekonaniu – odpowiedział profesor. – Pomyśl o tym i
zadecydujesz jutro. Myślę, że na dziś powinniśmy skończyć. Jutro od rana znów
wrócimy do wprowadzenia cię w to, co działo się przez te kilka miesięcy i
musisz być wypoczęty.
*******
Czuł ból głowy od
natłoku informacji. Ojciec Jamesa skończył opowiadać mu o akcjach związanych z
odbiciem go i jego mała złość na przyjaciół trochę ustąpiła. Później Moody oraz
profesor Dumbledore mówili mu o najważniejszych zmianach czy wydarzeniach w
Ministerstwie i sprawach Zakonu.
Po godzinnej przerwie
Moody zastosował na nim legilimencję. Czuł się bardzo dziwnie, wręcz nago, gdy
dał sobie wejść w głowę po tylu miesiącach opierania się, budowaniu murów i
zwodzenia intruzów.
Kiedy skończył głowa
go bolała i miał wrażenie, że zemdleje, ale po kawałku czekolady zrobiło mu się
trochę lepiej.
Kolejny raz Moody miał
rację i faktycznie rzucono na niego zaklęcie zapomnienia, więc szanse na to, że
sobie przypomni więcej twarzy z czasu porwania wydawały się być znikome.
Poprawił się na
fotelu, bo poczuł lekki ból w kręgosłupie. Profesor Dumbledore patrzył na niego
przenikliwym spojrzeniem i drgnął, gdy Moody nagle się odezwał.
– Po odbiciu ciebie
myśleliśmy, że Lestrange'owie zawiadomią Minister Magii i zgłoszą w Biurze
Aurorów wtargnięcie. Oczywiście na wszystko mieliśmy odpowiednie papiery i zgody
od Croucha. Mieliśmy anonimowy donos, Caradoc zmienił pamięć dwóm Skrzatom i
podrzucił w kuchni nakaz przeszukania, a późniejsza walka miała być po prostu
potraktowana jako wielkie nieporozumienie, bo Skrzaty nie poinformowały swoich
panów. Przez dwa dni była cisza i po tym czasie dostaliśmy kilka donosów
odnośnie śmierci Ann Winsborn, Remusie i jesteś poszukiwany. Od razu zaczęliśmy
działać z Bartemiuszem i szykowaliśmy oskarżenie przeciwko Lestrange'om –
zaczął Moody, a jego chrapliwy głos zaczął denerwować Lupina. Poszukiwany? – Zwlekaliśmy z decyzją do
czasu aż się obudzisz i w tym czasie dostaliśmy jeszcze więcej donosów, co do
innych ataków wilkołaków, które w tej chwili zostały ci przypisane. Umbridge
naciska na Charlusa, żeby potraktował tę sprawę priorytetowo i rozpoczął twoje
poszukiwania, i przesłuchania w tych sprawach.
– Została mi też
przekazana wiadomość – odpowiedział Dumbledore i po blacie przesunął kawałek
pergaminu. Przemyśl kolejny ruch.
– Co to znaczy? –
zapytał, chociaż domyślał się, co to może oznaczać.
– Możemy wyprowadzić
cię z ukrycia i ich oskarżyć... – zaczął Charlus Potter, a jemu zaschło w
gardle.
– ...Ale przy tej
władzy trafię do Azkabanu? – zapytał chociaż wiedział już, że to prawda. Nawet
mając po swojej stronie Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów nie mógł
liczyć na większość w Wizengamocie. Nie, jeśli naprawdę tak wiele złych czynów
mu przypisali.
– Albo gorzej – dodał
po chwili Moody. – W tej chwili nastroje są naprawdę kiepskie. Akcja
Ministerstwa z wilkołakami była z góry skazana na niepowodzenie, chcieliśmy
tylko odwrócić wzrok od ciebie. Prasa jest nieprzychylna i nasz Departament nie
ma teraz najlepszej opinii.
– Czy jest możliwość,
żebym dostał wszystkie wydania Proroka od kiedy mnie nie było? – zapytał,
czując, że dopiero jak przeczyta, to zrozumie ich obawy.
– Oczywiście... Jutro
rano już je będziesz miał – odpowiedział Charlus. – Przykro mi, że sytuacja tak
wygląda.
Nastała cisza i Remus
nadal patrzył na pergamin przed sobą. Staranne pismo nie wyglądało na kobiece,
a i tak to głos Bellatriks odbijał się w jego głowie jak echo, powtarzając "Przemyśl kolejny ruch"...
Pomyślał o tym, co by
się stało, gdyby plan wypalił. Odbili go i oskarżono Lestrange'ów i innych o
jego porwanie, zabójstwo jego matki, kilkumiesięczne tortury. Trafiliby do
Azkabanu, a on mógłby normalnie żyć. Ze świadomością, że na każdym kroku może
spotkać kogoś, kto będzie chciał zemsty za wsadzenie ich do Azkabanu. Dowody
byłyby pewnie przeciwko pięciu, może sześciu osobom, a to tylko garstka tych,
którzy popierają Voldemorta. Ale byli na tyle dla niego ważni, że może nawet
sam Czarny Pan odebrałby mu życie...
– Co proponujecie? –
zapytał, wiedząc, że na pewno nie zaproponują oskarżenie winnych.
– Na początku
potrzymamy cię tutaj, żebyś doszedł do siebie. Chcielibyśmy czekać z
oskarżeniem na lepsze czasy i działać... Jeśli nadal będziesz tego chciał – powiedział
Albus i Remus zdecydowanie kiwnął głową.
– Będę chciał działać
– odpowiedział, chociaż wydawało mu się, że w tym momencie jest najbardziej
bezużyteczną osobą w Zakonie.
*******
– Wiesz... Odnalazł
się mój przyjaciel – powiedziała Dorcas, gdy jej sesja u Miriam prawie dobiegła
końca. – Sądząc po informacjach z listu,
który dostałam, było to z tydzień temu.
– A inne wiadomości z
Anglii? – zapytała Dimeru i Meadows uśmiechnęła się.
– Mówiłam ci, że
babcia dziś będzie w Australii – przypomniała jej i mimo wszystko rozpromieniła
się, że wreszcie zobaczy babcię.
– Myślałam, że myślisz
o babci Stephanie, a nie o babci Betuli. – Kobieta podsunęła jej talerzyk z
ciasteczkami i Dorcas chwyciła jedno.
– Chyba mi przyniesie
list od tego gościa, który ma najwięcej do gadania – powiedziała i zerknęła na
uzdrowicielkę, czując delikatny stres. – Co byś powiedziała, gdybym pewnie w
ciągu dwóch miesięcy wróciła do Anglii?
– Zalecałabym
kontynuację terapii, bo zrobiłaś duże postępy, ale nadal potrzebujesz tych
rozmów. Więc jeśli myślisz, że uda ci się rozpocząć tam terapię, opowiesz
innemu uzdrowicielowi o tym wszystkim i pewnie trochę cofniesz się w postępach,
żeby wypracować z nim relację, to jak najbardziej twój powrót jest możliwy –
powiedziała Miriam spokojnym tonem głosu. – Ale zastanów się poważnie,
Dorcas...
– Wiem... Zostawiłabym
tatę, Grace i bliźniaków... Tam co chwila wszystko się zmienia i nie mam
pojęcia, czy miałabym szansę na normalną terapię – zaczęła analizować już chyba
setny raz w ciągu ostatniego miesiąca. – Z drugiej strony czuję, że powinnam
tam być i działać. Powinnam być z przyjaciółmi... I jednocześnie wiem, że chcę
być z rodziną. I chyba dlatego do niego napisałam.
– Jaką byś chciała
odpowiedź? – zapytała kobieta i Dorcas westchnęła.
– Każda odpowiedź
sprawi, że będzie bolało. Jak napisze, żebym została, to zostanę z myślą, że
jestem tu bezpieczna, a moi przyjaciele nie i jeśli coś im się stanie, to będę
miała świadomość, że nasze pożegnania nie były takie jak powinny. Jak napisze,
żebym wróciła, to wrócę, znów będziemy jedną paczką, a jak coś mi się stanie,
to będę z dala od taty i... To najczarniejsze scenariusze – powiedziała,
uśmiechając się smutno. – Co ty byś zrobiła?
– Poczekałabym na jego
odpowiedź. Nieważne jaka będzie... Sama podejmij decyzję i zmierz się z jej
skutkami – odpowiedziała Dimeru i przez chwilę Dorcas czuła jakąś dziwną siłę,
która ją wypełnia.
Drgnęła, gdy
rozbrzmiał się cichy dzwonek, który informował o końcu ich spotkania.
Wstała i zdziwiła się,
że Miriam nadal siedziała.
– Potrzebujesz tu
przyjaciół, Dorcas... Takich, którym zaufasz i nie będziesz się bała pokazać im
kim jesteś. Musisz pamiętać, że jestem twoją uzdrowicielką, a nie przyjaciółką
i pomogę ci zawsze poukładać to, co ci siedzi w głowie, ale potrzebujesz kogoś
innego. – Zdziwiła się, że słowa Miriam wcale ją nie zabolały. Uśmiechnęła się
lekko, świadoma, że zdaje sobie sprawę z wiążącej ich relacji.
– Wiem o tym, Miriam...
Ale czasami mówię ci coś, czego w ogóle nie powinnam mówić, bo to po prostu
niebezpieczne i wiem, to paranoiczne myśli, że ktoś się będzie po mnie tu
fatygował, ale nic na to nie poradzę... A tobie mogę o tym powiedzieć, bo nadal
uczę się z tobą jak dobrze reagować na pewne rzeczy i cóż... – Wzruszyła
ramionami trochę bezradnie. – Obowiązuje cię tajemnica lekarska, którą
traktujesz bardzo serio.
– Dorcas... – zaczęła
Miriam i Meadows odwzajemniła uśmiech jakim obdarzyła ją uzdrowicielka. –
Cieszę się, że jesteś tego świadoma. Możesz poprosić kolejnego pacjenta.
*******
Śmiech bliźniaków
słyszała już od samego wejścia i wiedziała, że babcia dotarła do Thunderlerra.
Szeroki uśmiech cisnął jej się na usta i gdy weszła do salonu czuła już ból w
policzkach.
– Przybrało ci się –
zauważyła babcia i Meadows roześmiała się. Babcia miała rację, trochę jej się
przytyło, ale nadal mieściła się w swoje ubrania, więc nie było źle.
– Miło cię widzieć –
powiedziała i przytuliła się do niej. – Jakie wieści?
– Jest w Kwaterze –
odpowiedziała i nie bacząc na protesty bliźniaków, wyprowadziła Dorcas z
salonu. – Pomóżcie rodzicom. Za chwilę wrócimy!
– Naprawdę? – zapytała
brunetka, kiedy babcia prowadziła ją na piętro do sypialni gościnnej.
– To dzieci. Nie
mieszajmy ich w sprawy, które ich nie dotyczą – powiedziała, zamykając za nimi drzwi.
– Masz tutaj listy. Od przyjaciół są zaszyfrowane, podobno będziesz mogła je
odczytać. Nie mogliśmy ryzykować, że skonfiskują mi je w Ministerstwie...
– A Moody? – zapytała.
– Odpowiedź mam w
głowie – odpowiedziała babcia i Dorcas jęknęła w myślach, bo nikt z rodziny nie
wiedział o jej liście do Alastora. – Masz mu dać cztery miesiące, bo dostrzegł
szansę na pewien plan, w którym będziesz miała udział. Jeżeli w ciągu tych
czterech miesięcy okaże się, że jednak ten plan nie będzie realizowany, to
będziesz mogła wrócić i może nawet załatwią ci jakąś pracę, jeśli nie będziesz
chciała zacząć kolejnego kursu.
– Czyli mam cztery
miesiące... To dużo czasu – powiedziała, czując poniekąd ulgę. Jeśli wykupiłaby
dodatkową godzinę spotkania w tygodniu z Miriam, to może przepracowałaby z nią
jeszcze więcej? – A co z zezwoleniem na Świstoklik?
– Jeśli w Anglii nic
się nie zmieni i tutaj zdobędziesz potrzebne uprawnienia, to dostaniesz pozwolenie.
Ale musisz mieć uprawnienie na tworzenie Świstoklików międzynarodowych. Stephanie
już się orientowała... – zaczęła babcia i Dorcas przełknęła głośno ślinę, bo
wiedziała jak kosztowne potrafią być takie rzeczy.
– Ile? – zapytała,
próbując sobie przypomnieć w głowie, czy ją stać na taki wydatek.
– Masz to potraktować
jako prezent od nas na dwudzieste urodziny. Daj tylko znać kiedy zaczynasz, a
Stephanie wszystko opłaci – powiedziała kobieta i Dorcas praktycznie rzuciła
się na jej szyję, i przytuliła mocno. – Już, przestań! To nasz obowiązek... No
już.
– Dziękuję – wyjąkała
wzruszona z tego, bo kolejny raz babcie ułatwiły jej życie.
– Tylko masz zdać, bo
powtórki egzaminu będą już prezentem na Gwiazdkę lub kolejne twoje urodziny –
ostrzegła ją babcia i Meadows roześmiała się. – A teraz chodź coś zjeść i opowiesz
mi o tym, co się tu działo jak mnie nie było.
Uszanowanko!
Kolejny rozdział
będzie w tym miesiącu i postaram się, żeby obie części 63 były wstawione w maju.
Wydaje mi się, że akcja
ruszy do przodu, ale pewnie to się okaże w trakcie pisania. :)
Co do dodatku – póki
co wstrzymałam nad nim prace, ale planuję, że jak tylko napiszę 63, to zabiorę
się za to. Akurat on nie jest jakiś bardzo ważny, więc po namyśle stwierdziłam,
że jak się napisze, to będzie, bez spiny. :D
Mam nadzieję, że wam
się podobało i jak zawsze: jeśli macie jakieś wątpliwości, to o ile odpowiedź
nie będzie spoilerem, to odpowiem! :D
Zdrówka!
Buziaki :*
Serwus po raz drugi,
OdpowiedzUsuńJess coraz bardziej mnie zaskakuje, czasami mam wrażenie, że tylko ona zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, z tego, że to naprawdę jest wojna i może być różnie, że nie jest to bańka mydlana, mam wrażenie, że innym zdaje się do tego podchodzić bardziej beztrosko. I muszę przyznać, że dość mocne wrażenie ten wstęp na mnie wyrwał. Co do rozmowy z samym Alastorem, to przebiegła chyba tak jak tego oczekiwałam ale bardzo zastanawia mnie jej potencjalne spotkanie z Niewymownym, jestem go bardzo ciekawa.
Próba przeprosin przez Katy wypadła co najmniej blado. Tzn na wstępnie muszę chyba cofnąć trochę te słowa o Katy, że źle ocenia Jess, że tamta od razu pomyśli, że to po to by się czegoś dowiedzieć :P. Ale... z drugiej strony ja dalej nie czuję, żeby Katy przepraszała ją tak prawdziwie, to znaczy okej, ma wyrzuty sumienia, chce złagodzić sytuację, ale mam wrażenie, że dalej nie jest świadoma swojej winy i nie chce za nią brać odpowiedzialności, że to trochę bardziej takie pro forma. I mimo, że kibicuję dziewczynom i ich pogodzeniu, to cieszy mnie, że Jess ją trochę zlała i oczekuję tu jeszcze jakiś czas chłodnej rezerwy.
Plus dla Adalberta za próbę wczucia się w sytuację Katy. Możesz mi przypomnieć o co chodzi z tą Francją?
Remus - jak mi jest go strasznie szkoda. I jeszcze to, że czuję się wyobcowany wśród przyjaciół, że ma wrażenie, ze coś się zmieniło. Jakie to musi być mega straszne uczucie. On chyba musi czućsię bardzo zagubiony i nic tylko bym go przytuliła. Trochę mnie martwi to, że będą go długo ukrywać i przez to napyta sobie biedy.
Dorcas - w sumie spoko, że się pojawiła, fajnie przeczytać i ciekawa jestem co będzie dalej. Ale jakoś nie zaintrygował mnie jej wątek tutaj.
Ślę uściski,
Uszanowanko! :)
UsuńNie chcę Cię za bardzo zmartwić, ale Jess rozumie powagę sytuacji swojej i Adalberta, to ją najbardziej zajmuje w tym momencie. Wojna to u niej problem nr. 3. ;)
Spotkanie z Niewymownym będzie opisane i tutaj już zaznaczę, że nie będzie tak straszne jak się jej wydaje.
Hahaha :D Cieszę się, że trochę cofnęłaś te słowa. ;P
Wiem, że pisałaś ten komentarz, nie czytając wcześniej mojej odpowiedzi pod częścią 1, więc tutaj skrócę: Katherinie jest przykro, ale nie do końca rozumie ich zachowania przez co traci na wiarygodności przeprosin. :)
O tak, Jess będzie nieźle trzymała dystans. Możesz na to liczyć. ;)
Czuję, że opisywanie tego będzie niezłą zabawą. Na początku. :D
Adalbert w tej sytuacji, moim zdaniem, zachowuje się naprawdę super. Mógłby dodatkowo podjudzać Jess, że Katy jest be, bo przecież wzięła go znienacka i zastosowała na nim legilimencję. Dodatkowo wie, że to nie Tobias ich podsłuchał, a właśnie Katherina. Ech, lubię go. :D
Z Francją chodzi o to, że tam jest legalne smocze ziele (magiczna marihuana w tym opowiadaniu :P). Jak Bert się upali, to ma spokój z krwotokami.
Jest to trochę tańsza i skuteczniejsza metoda na wstrzymanie dolegliwości - działa kilka miesięcy. :D
Ech, Remus... Nie było go kilka miesięcy, nie miał pojęcia jak dużo się zmieniło i taki natłok informacji bywa dołujący. Dodatkowo gnębi go poczucie winy.
Niestety, ale jego dalsze takie normalne życie byłoby teraz bardzo ryzykowne i pewnie musiałby mieć obstawę, czy coś.
Jak długo go będą ukrywać, to tego nie wiem.
W sumie Dorcas ma mało scen i niby nie są jakieś znaczące, ale wiesz... Buduję fundamenty. ;) Jak wyskoczę z czymś jak Filip z konopii, to żeby nie było zaskoczenia. ;P
Tutaj również dziękuję za przemyślenia. :* Chyba będę mogła ruszyć w końcu w pisaniem 63. :D
Buziaki! :*
Dzień dobry! A właściwie: dobra noc, bo godzina wilka się zbliża.
OdpowiedzUsuńUmiejętności Jess rosną niesamowicie, niemal w oczach. I chociaż ona nie moja, jestem z niej dumna, jak każda matka grupki blogowych bohaterów. Mam nadzieję, że jej zdolność do odpierania legilimencji będzie wykorzystana przez zakon, bo to naprawdę unikatowa umiejętność. Rozbawiła mnie Jess, kiedy opowiadała o swoich zębach i oczach, jak w połowie orientowała się "a może to nie jest żadna kluczowa informacja?". To było urocze. Dobrze, że Alastor to profesjonalista i za ważną uznaje każdą wiadomość. Czekaj... czyli wizje Berta są niezmienne? W sensie jak on ją widzi dajmy na to za 10 lat, to znaczy, że ona te 10 lat na pewno nie umrze? Bo jeśli tak, to nie dziwi mnie, że zakon tak męczy Adalberta. Pewnie jeszcze wprowadziliby go w trans jakąś wymyślną trucizną, żeby... eh, nie będę uskuteczniać moich czarnych scenariuszy, dajmy ludziom żyć.
A weź przypomnij mi tylko, czemu Torin i Jess nie randkują?
Remus jest totalnie dzielny. Pełnię przeszedł dobrze, mimo tej ostatniej z Ann... i jeszcze dał sobie szperać w głowie legilimencją, szacun. Nikt inny nie dałby rady, to przecież jak kolejna tortura. W momentach, gdy Albus mówi coś takiego, jak: "przykro mi z powodu Dagny", to nawet zaczynam go lubić. W opowieściach wszystkich o wszystkim nawet ja się gubię, nie dziwota, że Lupin miał mętlik w głowie.
Ja chcę dawną Dorcas! Silną, odważną i niezależną, a nie te flaki z olejem, które 23 godziny na dobę siedzą u psychologa. I to teraz, a nie za 4 miesiące! Myślę, że wszystkie Czytelniczki podpiszą moją petycję �� i co Ty na to?
Miło się czytało ten rozdział. (Aaaaa, zapomniałam o najgorszych przeprosinach na świecie... totalnie sztywno, niezręcznie i po połowie tylko szczerze i bez udawania. Ta scena oddała wszystko, co na ten moment myślę o Katy. Tyle w temacie.) No, także tego, wypadłam z rytmu. Będę się żegnać. Serdecznie pozdrawiam i czekam na majowe dwie części ❤
Drama
Dobra noc! :)
UsuńJako, że mam jeszcze trochę czasu przed pójściem spać, to postaram się odpowiedzieć.
Też jestem dumna z Jess, że pomimo tego wszystkiego jakoś sobie radzi i zaczyna widzieć, że to co się z nią dzieje jest trochę unikatowe. Ogólnie ma dużo umiejętności i dopiero po czasie się okazało, że może z nich działać na korzyść Zakonu (jak np. znakomite zapamiętywanie twarzy). Czy jej umiejętności zostaną użyte, to nie będę obiecywać, bo Jess musiałaby być twardsza i rozsądniejsza, żeby nie nawalić.
Z wizjami Berta to jest tak, że one są tylko o nim i o Jess (mogą też się pojawiać inni ludzie, ale zawsze wśród nich jest któreś z nich), i tak, one się sprawdzą. Więc jeśli załóżmy, że ma taką wizję, która się dzieje za 10 lat, to znaczy, że to na pewno będzie. Myślę, że kwestia jego daru nie raz zostanie jeszcze poruszona. :)
I tak, wizje Berta są pomocne, ale to nie jest czysty plan walki z wrogiem, tylko kolejne narzędzie w rękach Moody'ego. :)
Torin i Jess nie randkują, bo Jess zwinęła żagle, kiedy Tobias wziął na siebie całą tą akcję z podsłuchaniem, kto jest ojcem Adalberta. I ona nie chce mieć takiego szwagra. :D
Remus zdaje sobie sprawę z tego jak ważna jest współpraca z dowództwem i bierze to na klatę, żeby jak najszybciej mieć spokój.
U mnie Albus jest tym dobrym typem. :D
Niestety Dorcas jeszcze jakiś czas będzie męcząca, ale nie chcę wyskoczyć z czymś bez zbudowania sobie podłoża, bo lubię jak jest wiarygodnie. Ale myślę, że jakby znalazła sobie przyjaciół, to byłaby znośna. :)
Petycję możecie podpisywać, oczywiście, ale ja będę ją jakiś tam czas rozpatrywać, także trochę z tym zejdzie. xD
O, tak. Katherina mistrzem przeprosin nie jest. Ale cieszę się, że tak wyszło. Miało być niezręcznie i z dystansem po stronie Jess. :)
Dziękuję bardzo za tyle uwag i przemyśleń. :) Mam nadzieję, że trochę wyjaśniłam, też nie chcę za dużo zdradzać, ale w miarę rozwoju zaczną się klarować pewne rzeczy. :)
Plan rozdziału 63 nie jest aż tak rozbudowany, więc jeśli się nie rozpiszę to będzie w jednym kawałku. :)
Jeszcze raz dzięki!
Buziaki i dobrej nocy życzę! :*
Dobry, dobry! Jeszcze jeden dzisiaj, bo jak już tu jestem, to porządnie, jak stąd wyjdę, to znowu zniknę na zbyt długo XD
OdpowiedzUsuńTym razem postanowiłam najpierw rozdział przeczytać, a później skomentować, bo po stworzeniu poprzedniego komentarza czułam, że jest on jakiś taki nie taki, jak powinien być XD Swoją drogą nie napisałam w nim swoich głębszych przemyśleń, tylko przeczytam drugą część rozdziału, bo może akurat coś tam mi się rozwieje.
Zacznę oczywiście o Katheriny i Jessiki. Szczerze mówiąc, nie wiem, czego konkretnie się spodziewałam, ale raczej nie czegoś takiego. Z charakterami dziewczyn wiedziałam, że nie mam co liczyć na morze łez, rzucanie się sobie na szyję, ale mimo wszystko jakoś tak... sucho między nimi i niezręcznie. I jak do tej pory bardzo chciałam, żeby dziewczyny się pogodziły, tak teraz sama nie wiem. Mam wrażenie, że to ich pogodzenie się wprowadziło, przynajmniej w mój odbiór, jeszcze więcej niezręczności. Z jednej strony naprawdę rozumiem Jess. W tym przypadku chyba bardziej niż Katy. Nie tylko Jess Katy powinna przeprosić, ale i Adalberta. Tyle że dobrze Jess zauważyła, Katy jak poczuje brak wrogości, zacznie wypytywać. W tych kwestiach nie jest zbyt delikatna i już nam to udowodniła. Samo to, że nie potrafiła się powstrzymać przed pójściem i wypytaniem o misję Tobiasa w poprzedniej części. Przyznam szczerze, że kiedyś Katy była moją faworytką, a teraz powoli jej miejsce zajmuje Jess.
Co do Remusa, bardzo podobał mi się ten pośpiech w opisach. Dowiedział się tego, tamtego, zaraz to zapomniał. Bardzo zrozumiałe jest jego poczucie wyobcowania. Stracił wiele i jest mi go cholernie szkoda. I teraz to poczucie, że nic nie może zrobić, bo póki co jest poszukiwany. Bardzo skojarzyło mi się to z książkowym Syriuszem, który tak bardzo chciał się jakoś przydać Zakonowi, a jedyne co mógł robić, to siedzenie w Zakonie i niewychylanie się. Nie skończył najlepiej :( Najpierw błagałam o wolność Remusa, a teraz błagam o szczęście dla niego, o powody do uśmiechu, BŁAAGAAAAAAAM!
O i właśnie! W poprzedniej części była wzmianka o Dorcas i pomyślałam, że wstrzymam się z komentarzem o niej do końca "62" i proszę. Nie spodziewałam się, że będzie jej tu jeszcze więcej. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co zrobisz z naszą Dorką. Niby już przyzwyczaiłam się do tego, że nie gra głównych skrzypiec i jej imię wspominane jest tylko mimochodem, ale myślę, że przyzwyczaiłabym się do tego, by było jej więcej. Swoją drogą, mam tutaj takie przemyślenie odnośnie związku Dorcas i Syriusza. Jestem ciekawa, czy kiedyś do tego powrócisz. Pamiętam, że przy ich ostatniej słodko-gorzkiej, ale głównie gorzkiej scenie wciąż wierzyłam w to, że ta zakazana miłość przetrwa, odnajdzie drogę powrotną do siebie i na końcu opowiadania okaże się, że Dorcas i Syriusz żyją długo i szczęśliwie. Ewentualnie jedno z nich umiera, a drugiemu pęka serce. Ewentualnie umierają oboje i w grobie trzymają się za ręce. W każdym razem są razem :P W miarę jak trochę czasu od tej sceny minęło, w miarę jak Dorcas i Syriusz zmienili się, to coraz mniej to czuję, ale jest właśnie druga strona medalu, która polega na tym, że ja ich nie widzę u boku kogokolwiek innego. To jedyna para (oprócz Jamesa i Lily), której jestem wierna od samego początku. Więc w sumie jakbyś dobrze to rozegrała i ich tam spiknęła w jakiś sensowny sposób, to byłabym szczęśliwa :P
No i co do samej Dorcas... PODPISUJĘ SIĘ POD PETYCJĄ! I właśnie wtedy, jakby Dawna Dorcas wróciła, zaakceptowałabym tak w pełni jej związek z Syriuszem :DDDDDD
Swoją drogą, jak tak sobie myślę o Syriuszu, to od razu nasuwa mi się na myśl Remus. Jemu też trzeba dziewuchę sprawić. Taką jakąś fajną. Najlepiej Jessicę. Chyba. Boże, w tym przypadku to jestem bardzo zmienna :P Sama nie wiem, u czyjego boku widzę Jessikę. Chyba najfajniej by było, jakby ostatecznie wylądowała z Tobiasem, to by była ciekawa miłość :P Ale wtedy nikogo nie byłoby dla Remusa... Echhhhhhhhhhhhhhhh.
Swoją drogą, to co tam u Jane? :P Czy ona jeszcze żyje? :P
Kończę te moje rozkminy!
Ściskam mocno! :*
I witam Cię teraz tutaj. :)
UsuńMam nadzieję, że coś jeszcze pamiętam.
I też jest taki etap opowiadania, że boję się pisać za dużo, żeby przypadkiem nie rzucić jakimś spoilerem. :D
Cóż... Jak dobrze zauważyłaś, to między nimi nadal jest niezręcznie i niestety tak jeszcze pozostanie. I chociaż dziewczyny są teraz pogodzone, to jednak przez te cechy Katheriny ich relacja nie będzie taka jak kiedyś.
Katherina zaczyna dostrzegać swoje wady i zobaczymy, co z tym zrobi.
Jess w sumie jest też moją faworytką - z resztą to widać. I chociaż od początku jakieś takie główne wydarzenia (jak powrót Adalberta, śmierć siostry, atak wampira i też kolejne zaplanowane) miałam w głowie, to wtedy nie sądziłam, że aż tak polubię o niej pisać. :D
Ale szczerze, to o wszystkich lubię pisać, ale niestety nie zawsze mam miejsce. :P
Obawiałam się, że w przypadku Remusa właśnie opisałam za bardzo chaotycznie, ale to chyba najbardziej obrazuje to, co myślę, że działoby się w jego głowie. Po tylu miesiącach pewnie ma jakieś traumy, a tu od razu rzucany na głęboką wodę z tymi informacjami.
Ooo... Jak mi napisałaś o Syriuszu, to też widzę podobieństwo. Chociaż myślę, że Remus jest duuużo mniej w gorącej wodzie kąpany niż Syriusz, więc nie będzie u niego tak wielkiej frustracji. :)
Przez chwilę siedziałam i się zastanawiałam: czy to, jak sobie ułożyłam historię Remusa można nazwać szczęściem i powodem do uśmiechu? Hmmm...
Tego dowiesz się za tysiąc rozdziałów. xD
A Dorcas będzie trochę więcej w 64 i w sumie ten zapowiadany powrót się zaczyna, i będzie oczywiście trwał kolejnych 30 rozdziałów. xD
Nie wiem czy będziesz zadowolona z tego co jej zgotuję. Pewnie będzie jeszcze dużo psioczenia na mnie o to, że jest jaka jest i jest tam gdzie jest. :D
Podoba mi się ten pomysł z tym grobem. :D Dasz mi pozwolenie na użycie tego pomysłu? :P
A co do tej parki, to Dorcas i Syriusz musieli się rozstać. Chyba w którymś rozdziale Dorcas mówiła, że jakby została to i tak by się rozstali, bo ona nie dałaby sobie w Anglii rady, i taka jest prawda.
Rozwinę jeszcze kiedyś ten temat. Oczywiście na sesji u Miriam. xD
Na brodę Merlina! Kobieto, uspokójże się! :D Tobie tylko romanse w głowie!
Człowiek może być szczęśliwy bez dziewuchy/chłopa. Jest też rodzina, przyjaciele, marzenia, cele i wiele, wiele innych rzeczy, które potrafią uszczęśliwiać. xD Dajże im się nacieszyć wolnością. :D
O Merlinie! To będziesz miała niemały ambaras przy rozdziale 64 (cz. 1) jeśli chodzi o to przy kim widzisz Jess. xD Aż nie mogę się doczekać! :D
Jane jeszcze żyje i będzie w 63, a później może w 65 lub 66. :)
Jeju!
Wreszcie jestem na bieżąco z komentarzami! :D Co za ulga!
Dziękuję Ci bardzo za te przemyślenia. W wielu sprawach masz dużo racji i mam nadzieję, że to co będzie się działo później spodoba Ci sie, mimo to, że niekoniecznie będzie to po Twojej myśli. :)
Buziaki! :*