Od rozmowy Remusa z Adalbertem minęło kilka dni i w tym czasie Lupin jeszcze nie podjął decyzji, kiedy zgłosić dowództwu to, że chciałby jakoś wyciągnąć swoje oszczędności z Gringotta i załatwić nową, w pełni sprawną i dopasowaną do niego różdżkę.
Siedzenie w Kwaterze
Głównej już nie było tak bardzo nudne, a to właśnie dzięki Adalbertowi, który
podrzucił mu kilka przedmiotów w tym szafki, które podobno były dwukierunkowe.
I chyba dopiero wtedy, pierwszy raz od wielu miesięcy był czymś naprawdę zaciekawiony.
Nie wiedział czy bardziej go ciekawiły same szafki, czy to, skąd wytrzasnął je
McSweeney.
W czwartkowe
popołudnie czuł niepokój, bo Moody wezwał go na rozmowę i nie wiedział czego
się spodziewać. Obawiał się, że może musi stawić się w Ministerstwie albo z
jego ojcem jest coś nie tak, albo auror potrzebuje jeszcze dodatkowych
informacji dotyczących jego porwania. A on niczego nowego nie wiedział. Oprócz
tego jak się wtedy czuł, ale obiecał sobie, że dopóki czegoś sensownego nie
wymyśli, to z nikim nie podzieli się tym odkryciem.
Zapukał do gabinetu i
zdziwił się, że praktycznie od razu drzwi otworzył mu Charlus. Uśmiechał się do
niego przyjaźnie, praktycznie jak zawsze. Już dawno domyślił się dlaczego James
i Syriusz uwielbiają Pottera.
– Wejdź, Remusie. –
Zaprosił go gestem ręki i Lupin wszedł do środka. – Jak się czujesz?
– Dobrze –
odpowiedział szczerze, siadając na krześle naprzeciwko Moody'ego.
– Nie nudzisz się? –
zapytał Potter i Remus pokręcił głową.
– Adalbert podrzucił
mi kilka rzeczy, więc nie narzekam – powiedział i spojrzał uważniej na
Alastora, zastanawiając się nad tym po co go wezwali.
– Pewnie zastanawiasz
się po co cię wezwaliśmy – zaczął Moody, a Remus skupił się, żeby w razie czego
móc szybko zastosować legilimencję, chociaż wątpił, żeby wzięli go z
zaskoczenia. Ale i tak to zrobił. – Chcemy zaproponować ci miejsce w
dowództwie.
Lupin wiedział już, że
Moody rzadko bawi się w budowanie napięcia i zazwyczaj od razu przechodzi do
rzeczy, dlatego milczał, i to całkiem długo, patrząc to na Pottera, to na
Alastora. Zdecydowanie był zaskoczony, ale w piersi czuł ucisk i powoli
dochodziło do niego, że to ekscytacja.
– Remusie? – zapytał
Charlus – pewnie jesteś zaskoczony, dlatego damy ci trochę czasu...
– Co miałbym robić? –
zapytał, kiedy już wyrwał się z początkowego szoku. – Uczestniczyłbym w jakichś
akcjach, a może...
– Póki co, to
wykluczone – przerwał mu Moody i te kilka słów nieco go otrzeźwiły. – Poczekamy
aż sprawa z tobą przycichnie, ale twój temat jest wywlekany w prawie każdym
wydaniu Proroka, więc trochę czasu może minąć.
– Na początku
odciążyłbyś Caroline i Doreę od spraw papierkowych, żeby mogły się skupić na
działaniach poza murami Kwatery. To jest jakby obowiązkowy krok każdego
żółtodzioba. Trzeba przez to przebrnąć, żeby wczuć się w to, jak ta organizacja
funkcjonuje i kto jest za co odpowiedzialny – tłumaczył mu Potter i Remus kiwał
głową, bo już wiedział, że to ważne. – Jakbyś się zgodził, to uczestniczyłbyś w
zebraniach i miał głos w planowanych akcjach, bo zdarza nam się głosować nad
pewnymi planami. Nie jesteśmy jednogłośni w wielu sprawach... Oczywiście
miałbyś też wgląd w zebraną dokumentację, która nie jest dostępna dla każdego,
ale to dopiero jak się zgodzisz i jak przejdziesz przez ten początkowy etap.
– Dobrze więc...
Zgadzam się – odpowiedział pewnie, nie tracąc czasu na dodatkowy namysł, bo nie
był mu potrzebny.
– Zastanów się... –
zaczął Potter i Remus już otwierał usta, żeby mu przerwać, ale ubiegł go Moody.
– Twój raport
dotyczący Peak District robił wrażenie i sugerowałbym, żebyś przejął od
Caroline i Dorei prowadzenie dokumentacji – oznajmił Moody. – Jutro dadzą ci
znać, kiedy zaczniecie wdrażanie i za tydzień na zebraniu ogłosimy tę nowinę,
więc dobrze by to wyglądało, gdybyś pojawił się na najbliższym spotkaniu.
Remus przełknął głośno
ślinę i sztywno kiwnął głową. Nadal nie czuł się na tyle silny, żeby wyjść na
zebranie.
– Czy coś muszę
podpisać, albo złożyć Przysięgę? – zapytał, nie wiedząc do końca jakie są
dalsze procedury.
– To wyraz najwyższego
zaufania – odpowiedział Charlus, uśmiechając się do niego lekko. – James mówił
mi, że potrzebujesz nowej różdżki.
– Tak... Jeszcze
myślałem, żeby opróżnić skrytkę w Gringocie – dodał, a Potter kiwnął głową i
chwilę się nad czymś zastanawiał.
– Co do różdżki, to
skontaktowaliśmy się już z Ollivanderem i w niedzielę nad ranem przemycimy cię
na Pokątną. Obstawimy Patrol zaufanymi aurorami, więc unikniemy złapania –
powiedział ojciec Jamesa. – Gringott nadal jest neutralny, ale nie możesz się
tam pojawić, bo jesteś poszukiwany i będą musieli cię wydać, ale...
– Złożysz dyspozycję
przeniesienia środków do skrytki twojego ojca i on wtedy wyciągnie twoje
pieniądze – skończył Moody i nie brzmiało to jak propozycja. Wiedział, że tak
musi być zrobione.
– A co z moim ojcem? –
zapytał sucho.
– Nic nie wie, co jest
oczywiście prawdą, więc skończą jedynie na przesłuchiwaniu. Nikt go raczej nie
będzie niepokoił. Wrócił już do domu i nadal pracuje. Mamy na niego oko,
oczywiście dyskretnie – powiedział Charlus. – Jutro powinniśmy już wiedzieć jak
to rozegrać, więc damy ci znać.
– Dziękuję – mruknął
Remus wstając z miejsca. – Za wszystko. Będę czekał na informacje.
Pożegnał się jeszcze z
nimi i wyszedł z gabinetu nie chcąc zabierać mu więcej czasu.
Na korytarzu głośno
odetchnął z ulgą. Nie wiedział co dalej będzie z nim i jego ojcem, ale cieszył
się, że na obecną sytuację radzi sobie całkiem nieźle.
*******
Jessica była
zdziwiona, gdy w czwartek dostała sowę od Madame Malkin, że jakby jej się
udało, to żeby pojawiła się w pracy, choćby na chwilkę.
Planowała, że w piątek
zostanie jeszcze w mieszkaniu, bo potrzebowała na spokojnie, bez widocznych żył
i złego samopoczucia, wziąć długą kąpiel i spać. Ale musiała te plany przenieść
na później.
Jak tylko przekroczyła
próg sklepu, to Madame Malkin powitała ją krótkim uściskiem i zapewniła, że jak
wróci z Gringotta to chwilkę porozmawiają, i Jess będzie miała wolne. Na
początku się ucieszyła, ale po godzinie analizowania słów szefowej bardzo
obawiała się zwolnienia.
Starała się jeszcze
bardziej, gdy pojawili się nieliczni klienci z nadzieją, że to może uratować
jej tyłek.
Po drugiej godzinie
pracy Malkin wreszcie wróciła i uśmiechnęła się do Jess, która ściągała miarę z
urzędnika Ministerstwa Magii, który chciał zamówić nowy komplet szat
pracowniczych. Pokłuła go kilka razy w lewe przedramię, ale mężczyzna ani razu
się nie uskarżył, więc wiedziała, że nie jest śmierciożercą... A raczej, że nie
ma Mrocznego Znaku, bo śmierciożercą mógł być, bo ostatnio dowiedziała się, że
ci którzy się jakoś wykazali mają te dermagrafiki.
Powoli dochodziło do
niej, że zaczyna wpadać w paranoję i jak dawniej podchodziła do ludzi ze
szczerym uśmiechem, wierząc w pełni, że jak nie skarżą się na kłucie ich lewego
przedramienia, to ci są dobrzy, tak teraz to podważała. Wiedziała już dawno, że
nie wszyscy są super i z wydawaniem wyroków czekała aż kogoś bliżej pozna, i to
się zmieniło. Od jakiegoś czasu podchodziła nieufnie do każdego i mocno się tym
frustrowała, bo ludzie ją fascynowali i lubiła czuć pewną ekscytację nowo
poznanym człowiekiem, nawet jeśli to trwało kilka sekund. Nie chciała tego
tracić, ale też nie mogła nic poradzić na to, że to się zmienia.
Uśmiechnęła się
niezręcznie do mężczyzny, kiedy zorientowała się, że na kilka sekund
znieruchomiała i patrzyła przed siebie.
Zapisała pospiesznie
ostatni wymiar i poprosiła pana do kontuaru, żeby wpłacił zaliczkę i wpisać go
do księgi z zamówieniami. Wydała mu potwierdzenie zamówienia z datą odbioru i
pożegnała, uśmiechając się przy tym szeroko i nieszczerze.
Zebrała potrzebne
informacje dotyczące szaty i weszła na zaplecze, gdzie czekała na nią Madame
Malkin.
– Nawet spory dziś
ruch. Musiało być trochę awansów w Ministerstwie, bo wleciało kilka zamówień na
całe komplety – powiedziała, przypinając pergamin z opisem zamówienia do
wielkiej tablicy korkowej.
– W Gringocie i na
poczcie też ruch, ale na szczęście udało mi się wszystko załatwić. – Kobieta
wskazała na krzesło, o które oparta była bela materiału. Cay ją przestawiła i
usiadła na krześle. – I jak? Wszystko z tobą w porządku, Jess?
– Powiedzmy, że tak...
Raczej nic strasznego się nie zadzieje, chociaż sporo ryzykowałam z tym
zmienianiem koloru oczu – rzuciła. Nadal czuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu na
myśl, że chwila nieuwagi i stałoby się nieszczęście. Zastanawiała się czy ten
uszczerbek na zdrowiu dałoby się jakoś odkręcić i dla spokoju ducha uznała, że
tak.
– Och... – Malkin
patrzyła na nią z troską i uśmiechnęła się niezręcznie. – Mogłam być wtedy
bardziej wyrozumiała...
– Spokojnie. – Cay
zaśmiała się krótko. – To była po prostu nowa sytuacja i sama nie wiedziałam
jak mam się zachować. To o tym chciała pani porozmawiać?
– Nie tylko o tym –
powiedziała szefowa. – Jest kilka spraw, które chciałam omówić. Zacznę od tego,
że rozumiem sytuację w jakiej jesteś, więc przychodź do pracy, kiedy możesz.
Bez odrabiania tych dni w weekendy... Po prostu będę ci teraz płaciła za
przepracowane godziny.
– O Merlinie, dziękuję
– wyszeptała, nie kryjąc radości. – Będę starała się jakoś dawać znać, że mnie
nie będzie.
– Dawałam sobie radę
sama, Jess. Czasami bywało ciężko, ale się udawało, więc te kilka dni i to raz
na jakiś czas, nie powinny być straszne – zapewniła ją kobieta. – Jak wiesz
zbliża się też Which Witch i trzeba przekazać szaty i projekty do pracowni we
Francji. Pomyślałam, że się tym zajmiesz, jeśli to nie będzie jakoś kolidowało
z innymi twoimi zobowiązaniami.
– Nie... Nie powinno –
powiedziała powoli. Wprawdzie mogło coś jej wypaść, ale ten wyjazd to nie były
jej prywatne wakacje, tylko polecenie z pracy. – Kiedy to będzie?
– Mam pozwolenie na
Świstoklik w środę w południe. Na miejscu odbierze cię moja córka albo któraś z
pracownic i przez kolejne dwa dni po prostu będziesz im tam pomagała. – Jess
kiwnęła głową, bo spodziewała się, że zostanie tam jakiś czas. – Powrót jest w
niedzielę w południe, więc będziesz miała trochę czasu na zwiedzanie. Wyślę też
wszystkie instrukcje Felicity, musi przygotować ci pokój...
– Właściwie, to nie
musi. Mam tam przyjaciółkę i jestem pewna, że będę mogła zatrzymać się u niej –
powiedziała, mając nadzieję, że Adalbertowi uda się szybko dać znać Juliette,
żeby ją przyjęła. Zdecydowanie wolała z nią spędzić ten czas.
– To chyba
najważniejsze mamy ustalone w tej sprawie, więc pozostała ostania... – zaczęła
Malkin, ale urwała, bo usłyszały dźwięk dzwonka, a to oznaczało, że ktoś wszedł
do sklepu. – Poczekaj tu, ja to załatwię, dokończymy i będziesz wolna.
Szefowa wyszła i Jess
na kilka minut została sama.
Tupała nogą
zniecierpliwiona, myśląc o Paryżu. Wyjazd ten był tym, czego potrzeba było
Adalbertowi, ale pozwolenie na Świstoklik zapewne było tylko na pracownika,
więc na nią lub Madame Malkin i nawet nie myślała, żeby nadużyć uprzejmości
szefowej.
Musiała wymyślić jakiś
sposób, żeby mu pomóc dostać coś, co załagodzi jego dolegliwości. Wiedziała, że
z załatwieniem Smoczego Ziela nie będzie problemu i Juliette jej pomoże, ale
nie miała pojęcia co dalej...
Wyprostowała się, gdy
usłyszała ponownie dzwonek i Malkin wróciła na zaplecze.
– Dobrze... – Usiadła
przy swoim stanowisku pracy i spojrzała na nią już bez uśmiechu. – Mówiłaś, że
jesteś w Zakonie, Jess...
– Tak... – rzuciła
nieco przeciągając samogłoskę.
– Już od jakiegoś
czasu myślałam, żeby zacząć coś robić, ale nie do końca wiem w jaki sposób
mogłabym im pomóc i do kogo się zgłosić – oznajmiła, a Jess aż otworzyła usta
zdziwiona. – Radzę sobie całkiem dobrze z zaklęciami, ale pewnie trochę mi
brakuje...
– Nie zawsze to się
przydaje – przerwała jej Cay, uważając co mówi. – To znaczy... Takie
umiejętności są przydatne, ale można być użytecznym w inny sposób. Cóż... Chyba
tak jest w moim przypadku, nie jestem ani waleczna, ani dobra w pojedynkach czy
walce, ale raczej całkiem dobrze radzę sobie z innymi rzeczami. To drobnostki,
ale potrzebne. Czasami też mam wrażenie, że chodzi też o liczbę... Dochodzą
nowe osoby i przynajmniej ja czuję się podbudowana, że robi się coraz gorzej,
ale też jest nas coraz więcej.
– Nie chcę być tylko
liczbą, chcę coś zrobić... – zaczęła Malkin i Jess zrobiło się przykro jej
bezradności. Mogła sobie jedynie wyobrazić, co ta kobieta czuła. Była pewnie
niewiele młodsza od Augusty Longbottom i z tego co wiedziała w czasie Pierwszej
Wojny prowadziła biznes we Francji, więc nie miała żadnego doświadczenia, i to
co się działo było dla niej nowością. Młodzi mieli obawy co do swojej
przydatności, a co dopiero ona.
– Na pewno w czymś się
pani przyda – powiedziała i aż sama wyczuła, że nie brzmi to obiecująco. Chyba
że... – Mogłaby pani robić to, co ja... W sumie robię to w pracy.
Zamilkła na chwilę,
myśląc, że kobieta ją zacznie wypytywać, ale ta tylko wpatrywała się w nią
zdziwiona i Jess nawet nie chciała myśleć, o czym tamta myślała.
– Wie pani, że
niektórzy śmierciożercy mają Mroczne Znaki? – zapytała łagodnie i szefowa
kiwnęła głową. – To znaki na lewym przedramieniu i delikatnie kłuję klientów w
to miejsce. Normalnie nie jest to bolesne, ale jak ktoś ma znak, to boli ich bardziej
i syczą, albo odsuwają rękę.
– Merlinie! – sapnęła
Malkin i wyrwał jej się krótki śmiech, jakby niedowierzała w to, co słyszy. –
Jak długo to robisz, Jess?!
– Uch... – Zaczęła
liczyć w myślach. – Z dziesięć miesięcy?
Próbowała się nie
uśmiechnąć, gdy kobieta jęknęła.
– Nikomu nie
powiedziałam o tym jak to robię tylko zbieram dane i przekazuję dalej. –
Wzruszyła ramionami. – Więc niech to zostanie między nami. To co, mam dać znać
komuś wyżej, że chciałaby pani dołączyć?
– Tak, Jess. Myślę, że
jednak do czegoś się przydam.
*******
Nie bawiła się w
powrót do mieszkania. Praktycznie skakała z radości, ale jak tylko pojawiła się
na terenie Kwatery Głównej, to starała się ukryć swój entuzjazm. Madame Malkin
byłaby pierwszym, zwerbowanym przez nią członkiem Zakonu Feniksa i od razu
chciała załatwić jej to miejsce.
Zajrzała do kuchni i
zdziwiła się, bo w środku byli James, Syriusz, Katherina i Remus.
– Jess! Kawy? –
zaproponował Black, a ona pokręciła głową.
– Hej... A wy nie na
kursach? – zapytała, opierając się o futrynę.
– Dziś załatwiają
sprawy w Azkabanie, a nam jeszcze nie wolno tam być, więc fajrant – powiedział
James. – A ty nie w pracy?
– Byłam z rana, ale
mam już fajrant – odpowiedziała. – Jest ktoś z dowództwa?
– Na poddaszu jest
moja mama... – zaczął Potter.
– Dzięki! –
powiedziała, odwracając się i ruszyła na poddasze. Mogła poczekać i pogawędzić
jeszcze chwile, ale na to miała całe popołudnie, a czas pani Potter nie był
nieograniczony i też nie miała pewności, czy teraz ma ten czas.
Przeskakiwała co dwa
schodki i na samym końcu miała lekką zadyszkę. Drzwi do pomieszczenia w którym
często ćwiczyli były otwarte, więc jedynie zapukała dwa razy i weszła do
środka.
– Jess... Już dobrze
się czujesz – stwierdziła Potter, zerkając na nią nieco nerwowo i Cay kiwnęła
głową, i uśmiechnęła się lekko do Dearborna. Podeszła bliżej stolika przy
którym siedziała matka Jamesa i trzymała odległość, żeby nie zerkać w dokumenty
na blacie. – Właśnie miałam ci napisać liścik, żebyśmy się spotkały jutro przed
zebraniem. Oscar skontaktował się z tym znanym wampirem i za kilka tygodni ma
pojawić się w Anglii, więc pewnie wtedy się spotkacie...
Jess otworzyła usta,
patrząc na Caradoca, który przeglądał jakąś teczkę kilka jardów dalej i była
pewna, że wszystko słyszał.
– Caradoc jest
wtajemniczony – powiedziała z naciskiem Potter i Jess się zaczerwieniła. Mogła
się domyślić, że Dearborn też jest w dowództwie. Spojrzała ponownie na Doreę,
gdy na chrząknęła jakby znacząco i kiwnęła lekko głową. Jess przygryzła
policzek i miała nadzieję, że nie będzie aż tak źle. – Ale to jak Oscar będzie
już znał datę, to dogadamy termin.
– A jeszcze chciałam
zapytać... Czy jakbym pomyliła zaklęcia i jednak straciła wzrok, to czy to
byłoby w jakiś sposób odwracalne? – zapytała, postanawiając najpierw wypytać
panią Doreę o swoje wątpliwości związane z przemianami, a dopiero potem przejść
do sprawy z Madame Malkin.
– Nie wiem, Jess.
– A jeśli w
przyszłości będę miała dzieci, to one mogą odziedziczyć te moje nowe cechy? – wypaliła kolejne pytanie.
– Nie wiem, Jess. Nie
jestem ani Uzdrowicielką, ani Niewymownym – rzuciła nieco ostrzej pani Potter i
Cay zaczerwieniła się. Kobieta westchnęła i zrobiła przepraszającą minę. –
Domyślam się, że masz dużo pytań po tym całym badaniu, więc uporządkuj je,
najlepiej zapisz i daj znać, a znów umówimy cię z Oscarem, i on udzieli ci
konkretnych odpowiedzi. Albo zleci kolejne badania...
Uśmiechnęła się i
kiwnęła głową, chociaż miała ochotę zapaść się pod ziemię. Widziała, że byłoby
lepiej, gdyby już sobie poszła i zostawiła ją w spokoju.
– Właściwie, to
przyszłam, żeby powiedzieć, że Madame Malkin prosiła o kontakt z kimś
decyzyjnym w Zakonie. Chciałaby dołączyć – powiedziała, czując, że może to
trochę załagodzi powstałe napięcie. Potter znów podniosła na nią wzrok i
zmarszczyła brwi.
– Skąd wie, że jesteś
w Zakonie? – zapytała i Jess już wiedziała, że się wkopała, i zaczęło się
przesłuchanie.
– Powiedziałam jej –
przyznała szeptem i spuściła wzrok na buty. Po chwili zerknęła na Doreę, która
milczała. Wyprostowała się na krześle i złączyła dłonie, jakby to miało jej
pomóc w opanowaniu się.
– To co zrobiłaś było
nieodpowiedzialne... Lekkomyślne... – cedziła słowa wyraźnie wzburzona i Jess
znów spuściła wzrok.
– Co chwila brałam
wolne, nie chciałam jej dłużej okłamywać – wymamrotała, czując palące poczucie
winy. – Można jej zaufać...
– Gra toczy się o
ludzkie życia i zaufanie komuś spoza Zakonu, powierzanie mu jakichkolwiek
informacji, jeśli nie jest się do tego zobowiązanym, jest po prostu głupie.
Nieważne jak bardzo ufasz drugiej osobie, to powinnaś zbyć temat, powiedzieć,
że ot tak się nie da wstąpić do Zakonu. Potem zgłosić to nam, my byśmy wybadali
taką osobę i wtedy zdecydowali, co dalej. – Gardło Jess zaciskało się mocniej z
każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez panią Potter. – Bo zapewne
powiedziałaś jej trochę więcej niż to, że tylko należysz do Zakonu, prawda?
– Tak – przyznała
cicho i ta sytuacja zdecydowanie była najbardziej kompromitującą sytuacją w jej
życiu. Byłoby ciut lepiej, gdyby Dearborn nie był tego świadkiem.
– Oczywiście
wiedziałabyś doskonale to wszystko, gdybyś uważniej słuchała i na początku nie
opuszczała zajęć. – Ledwo zrozumiała mamrotanie pod nosem Potter, która wstała
i pospiesznie zbierała dokumenty do teczki, ale Jess wiedziała, że się nie
przesłyszała. – Cóż, spróbuję to naprawić i następnym razem pamiętaj, jak to
wszystko funkcjonuje!
Dorea minęła ją
szybkim krokiem i Cay patrzyła za nią z rozdziawioną buzią, bliska płaczu.
Doszło do niej już na
początku, że zachowała się źle, nie była przecież bardzo głupia, ale nie
spodziewała się takiej reakcji.
– Nie przejmuj się,
ostatnio jest drażliwa. – Usłyszała nieco ochrypły głos Dearborna. Spojrzała na
niego i kiwnęła głową. – Sprawy ze spadkiem po Potterach przeciągają się, stąd
te nerwy. Chociaż należało się. Postąpiłaś nieodpowiedzialnie.
– Wiem... Po prostu,
to tak jakbym powiedziała swojej babci o Zakonie. – Próbowała się tłumaczyć,
ale to było bez sensu. Widziała minę jaką zrobił Caradoc.
– Tyle, że to nie jest
twoja babcia, a ty jesteś naiwna – stwierdził i zgromiła go wzrokiem. Modliła
się, żeby nie dostrzegł jej rumieńca, który czuła na policzkach, szyi i
dekolcie.
– Może i jestem... Nie
będę ci przeszkadzała – rzuciła, odwracając się na pięcie i szybko wyszła,
mając nadzieję, że to koniec kompromitujących sytuacji. Przynajmniej w tym
tygodniu.
*******
Katherina była
zdziwiona, bo myślała, że Jess jak szybko przybyła, tak szybko wybędzie z
Kwatery Głównej, ale ta została dłużej. Zdawała sobie sprawę, że gdyby nie to,
że był Remus, to pewnie już opuściłaby Kwaterę, ale przynajmniej miała małą
nadzieję, że Cay chce spędzać czas również z nią.
Jedli obiad, który na
szybko przygotowała Alicja i na zmianę opowiadali jakieś zabawne sytuacje ze
swojego szkolenia. Śmiała się, uważając, żeby przy okazji się nie zakrztusić.
Popijając wodę, spojrzała na Remusa, który wydawał się być odprężony i
wyluzowany, przez co sama poczuła się lepiej.
– ...po prostu Moody
się na niego uwziął – kontynuował James, a Syriusz sapnął z oburzeniem.
– Bo ty bazgrzesz jak
hipogryf pazurem! – warknął z wyrzutem. – Nie moja wina, że piszę szybko i
ładnie, a on to wykorzystuje.
– Mhm... Jak to jest
być skrybą? Dobrze? – zapytała Katy i odsunęła się, szurając krzesłem, gdy
Black próbował ją szturchnąć.
– Spadaj – mruknął,
ale uśmiechał się szeroko. – Jess zostajesz pograć w quidditch?
– Nie, zaraz wracam do
siebie – odpowiedziała i uśmiechnęła się. – Może Amelia z wami zagra.
– Nie dziś –
odpowiedziała Bones, która dopiero weszła do kuchni. – Jestem padnięta, ale
chętnie popatrzę.
Katherina parsknęła
krótkim śmiechem, kiedy Syriusz teatralnym gestem odpiął dwa górne guziki
koszuli.
– Och, Syriuszu,
mówiłam, że jestem padnięta – rzuciła z przekąsem rudowłosa. – Udało nam się w
końcu wyprostować sprawy po rodzicach, a jak u was?
– Daj spokój... Mama
wariuje, bo są jakieś problemy z książkami, które napisali. Merlinie, nawet nie
chce mi się tłumaczyć, bo to jakiś wymysł i granie na zwłokę przez urzędasów.
Tylko to hamuje wykonanie testamentu i dopięcie ostatnich formalności –
powiedziała i Amelia skrzywiła się.
– U nas z kolei chcą
ściągnąć wszystkich wykonawców testamentu do Anglii i rodzice ciągle się
odwołują, bo przecież nie takie są procedury i wszystko można załatwić
listownie, ale ci się ciągle upierają. – James rozłożył ręce i pokręcił głową.
– Mogę się założyć, że pewnie za dwa tygodnie zmienią przepisy i wujostwo
będzie musiało się pojawić w Stanach. A jak po pogrzebie byli w Ministerstwie,
to zapewniano ich, że nie potrzebna jest ich obecność tutaj.
– Tam gdzie się będzie
dało, to Umbridge na pewno zmieni przepisy, żeby tylko wejść w drogę naszemu
departamentowi – stwierdziła Amelia i Katy jej przytaknęła.
– Och, właśnie...
Chyba robili ostatnio jakieś porządki, bo jest sporo zamówień na komplety szat
– wtrąciła Jess.
– Magiczne Wypadki i Katastrofy,
mieli ostatnio nabór – powiedziała Bones, a Parkes uśmiechnęła się mimowolnie.
Amelia chyba wiedziała wszystko o Ministerstwie.
– Oby było ich więcej,
przynajmniej jest praca – mruknęła Jess i wstała od stołu. – Dzięki za obiad. Zbieram
się już do siebie. Jutro wpadnę w południe, więc się widzimy.
– Tak szybko uciekasz?
– Katherinie wyrwało się to pytanie i zignorowała to, że ostatnie zdanie Cay
powiedziała, patrząc na Remusa.
– Muszę odpocząć –
westchnęła Jess i Parkes kiwnęła głową, bo naprawdę wyglądała jakby tego
potrzebowała. Pożegnała się z nimi wszystkimi machnięciem dłoni i Katy zdziwiła
się, gdy przyjaciółka zatrzymała się przy niej. – Uch, Katy... A mogłabyś mi
oddać jutro klucze od mieszkania i lokalu na Pokątnej, które ci dałam?
– Jasne. – Katherina
kiwnęła głową, starając się nie brać tego za bardzo do siebie.
– Dzięki... To na
razie! – rzuciła im jeszcze raz pożegnanie i wyszła.
– Powiało chłodem –
mruknął Syriusz, a ona uśmiechnęła się słabo.
– I jeszcze długo
będzie wiać – zapewniła. Wiedziała, że tak będzie. I nawet nie potrafiła się
jakoś bardzo gniewać na Jess, bo widziała, że ta od jakiegoś czasu nie
zachowuje się normalnie.
– O Merlinie,
zapomniałam! – jęknęła Amelia i zerwała się z miejsca, zapewne, żeby złapać
Jess.
– Ale pogodziłyście
się? – zapytała Alicja, a ona kiwnęła głową. – Myślałam, że Jessica naprawdę
szybko wybacza.
– Bo tak jest, po
prostu miała przytłaczający tydzień i pewnie normalnie byłaby delikatniejsza –
powiedział w jej obronie Remus, kończąc tym samym ten temat.
James i Syriusz
zaczęli planować składy na wieczorny mecz, a ona od czasu do czasu się
wtrącała.
– Jestem w kropce. –
Odwróciła się w stronę Amelii, która usiadła obok niej. – Jess przed chwilą
chciała mnie zabić wzrokiem.
– O Merlinie, masz
moją uwagę. – Katherina mimowolnie parsknęła śmiechem, bo Syriusz był
zdecydowanie rządny porządnej dramy.
– Nie chcę się
skarżyć...
– Ale... – Dokończyli
za nią chórem i Bones uśmiechnęła się lekko.
– Myślałam, że między
nią, a Tobiasem już jest w porządku, więc zaprosiłam ją na to przyjęcie z
okazji jego urodzin... No i chyba nie jest między nimi w porządku, bo od razu
odmówiła. Naprawdę myślałam, że już mają sztamę – jęknęła Bones.
– Jess wybacza, ale
jest pamiętliwa – rzucił Syriusz, a ona pokiwała głową, bo znała to z autopsji.
– A przy kolejnym
potknięciu, może stać się mściwa – dodała już tak bardziej do siebie, żeby o
tym nie zapomnieć.
– Myślałam, że będzie
chciała mieć z nim dobre relacje, bo w końcu spotyka się z Torinem...
– Ale ona już się z
nim nie spotyka – wtrącił Remus i Amelię jakby olśniło.
– To dlatego mnie
chciała zabić wzrokiem, kiedy rzuciłam ten argument. Dzięki, Remusie. –
Uśmiechnęła się do niego, a Katherina zdziwiła się, bo nie miała pojęcia, że
Jess już się nie umawia z Torinem. Widocznie o wielu rzeczach nie miała pojęcia
i chociaż wiedziała, że zasłużyła na oschłą Jess, to i tak poczuła się, jakby
ktoś wyrwał jej kawałek serca.
– Więc jestem w
kropce, bo myślałam, że Jess nam pomoże, tak w ramach prezentu. – Rudowłosa
wzruszyła ramionami.
– Ogarniemy to we
dwie, chociaż miałam nadzieję, że tobie nie odmówi – powiedziała Katherina. O
imprezie dla Tobiasa wiedziała już od kilku dni, bo Amelia poprosiła ją o
pomoc, sądząc, że takie przyjęcie z okazji jego dwudziestych piątych urodzin
rozluźniłoby nieco atmosferę i też zintegrowałoby nowych członków Zakonu.
– Poproszę jeszcze
bliźniaków, może po pracy i innych sprawach uda im się wcisnąć też to – mruknęła
Amelia.
– Jak coś, to też
pomogę – zaoferował się Syriusz, a za nim też swoją pomoc zaproponowali
pozostali obecni i Bones w końcu wyglądała na podbudowaną.
– Jeszcze popytam
kilka osób i jutro bym nakreśliła jaki jest plan, i kto będzie za co odpowiedzialny.
Niby dużo czasu zostało, ale nie wszyscy tu mieszkają, też dochodzi praca,
jakieś rzeczy z Zakonu i w końcu trzeba będzie wszystko ogarnąć w jeden
wieczór... – zaczęła wymieniać Amelia i Katherinie powoli rósł uśmiech na
twarzy.
– A na końcu wpadnie Moody
i powie, że jest pilna akcja i cały misterny plan w pizdu – dokończył Syriusz,
a Bones jęknęła.
– Ja chcę tylko, żeby
wszystko było idealnie... Należy mu się – wyjęczała.
– I będzie... A jak
coś się stanie, to najwyżej wszyscy urżniemy się na smutno, oprócz Alicji, bo
ona nie może. Będzie dobrze – zapewniła. – Zobaczysz, że będzie zachwycony.
Wiedziała, że nie
brzmi szczerze, bo nawet ona nie wyobrażała sobie Tobiasa zachwyconego imprezą
z okazji jego urodzin. Może będzie ciut zadowolony, raczej jakieś wielkie
zachwyty nie leżały w jego naturze, ale wolała uspokoić Amelię, której
widocznie zależało.
I Katherina zaczęła
się zastanawiać czy rzeczywiście Amelii zależało na tym, żeby jej przyjaciel
miał fajną imprezę, czy Amelii zależało ogólnie na nim.
~*~*~
Merlinie Nazareński,
przepraszam.
Znów po założonym
wcześniej deadlinie i znów rozdział pisany w pocie czoła, bólu i cierpieniu
(weltschmerz, dosłownie).
Dużo tzw. pitu-pitu
(szczególnie przy Katherinie)... Dobra. Nie chcę narzekać...
Po prostu taki jest
efekt, a nie mam już siły czekać na kolejny zryw natchnienia do pisania, bo to
pewnie będzie dopiero w połowie przyszłego roku.
To nie zachęca, wiem,
ale od kilku tygodni właśnie taki mam nastrój.
Część druga będzie za
tydzień, mam nadzieję, że już o normalnej porze. I będzie lepsza od tej. xD
Jeszcze raz
przepraszam za tak długą nieobecność, chciałabym się poprawić, ale żyćko ssie.
:/
Coś
z edycją jest nie tak, blogspot jest teraz jakiś inny i nie do końca ogarniam.
:(
Trzymajcie się ciepło
i zdrowo!
Buziaki! :*
Nie wiem dlaczego ale od jakiegoś czasu mega shipuje Jess I Tobiasa. Serio uważam że byliby zajebista parą gdyby się do siebie przekonali.
OdpowiedzUsuńHahaha :D Nie tylko Ty! Oni byliby zajebistą parą, gdyby byli inni niż teraz. :D :D
UsuńA tak już na poważnie, to dla Jess mam już dawno wymyśloną historię i jej zakończenie będzie niezmienne. :D
(Staram się ostudzić emocje). ;)
Kurde ja dalej żyje nadzieją że będą razem
OdpowiedzUsuńA ze mnie taka złośliwa osoba, że jeszcze dolewam oliwy do ognia. :D
UsuńWitaj Kochana! Nie wiem, co tam się u Ciebie teraz dzieje, ale rozumiem, przecież jak to w życiu, nie zawsze jest czas na takie drobnostki, jak pisanie... jednak przez kilka lat (Merlinie, jak to brzmi xd ale to już chyba rzeczywiście są lata) przyzwyczaiłaś nas do przyzwoitej regularności, więc już nie marudzę, powiem jedno - nareszcie! Szkoda tylko, że rozdzialik krótki.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, gratulacje dla Remusa. Był zaskoczony, to jasne, przecież jest młody i niedoświadczony. Musiał się jednak jakoś wyróżniać dla Dowództwa, skoro uznali go za wartościowego kandydata. Zastanawiam się tylko, czy ten dobry raport, o którym pisałaś był jedyną przesłanką do przyjęcia. Myślę, że nie i kryje się za tym coś więcej, a oni mają jakiś poważny cel.
Jess jak zwykle niepoważna. Jest słodka i naiwna w podejściu do Malkin i ja rozumiem, że jej się wydaje, że ją zna, ale to przecież obca osoba. Nawet ta sytuacja wyglądała na zaaranżowaną przez Malkin, może zagraną, jakby chciała coś osiągnąć i znalazła kanał dojścia do zakonu. Zastanawiam się, czy była szczera, czy może dołączyła do złej strony mocy, chcący czy nie, zaczarowana, albo szantażowana. Cieszę się, że Dorea sprowadziła Jess na ziemię, no jednak co jak co, ale takich rzeczy robić nie można.
A jeśli chodzi o Katy... to znów mam mieszane uczucia. Gdzieś mi się zgubiła ta kochana i szczera dziewczyna, którą kiedyś była. Chyba nie służy jej kurs i przebywanie wśród niektórych ludzi. Ja wiem, że ona jest dobra w te klocki i się nadaje, ale może rzeczywiście świat się na tym nie kończy...
Może wznowię postulat sprzed kilku miesięcy - można prosić o fragment Jane?
Rozdział fajny, ale nie za dużo wydarzeń - niecierpliwie czekam na kontynuację! Buziaki ❤
Drama
No cześć!
UsuńMam nadzieję, że kiedyś mi ta przyzwoita regularność wróci. :D
Hm... Gdyby to nie była propozycja Augusty, to mogłabym mieć większe pole manewru z przyjęciem Remusa. :D
A tak, wyszło to od niej, więc po prostu uznano, że Remus się nadaje. Dodatkowo jest młody, co jest jak najbardziej na plus, bo Zakon stracił kilka kluczowych postaci i powoli te luki będą wypełniane. :D
Reszta dowództwa nie ma jakiegoś ukrytego celu, ale mogę już spokojnie napisać, że Lupin się w wielu momentach sprawdzi, a też w swojej sprawie będzie mógł coś zdziałać.
Myślałam, że mi się oberwie za Jess, ale jednak widać, że jest w tym wszystkim uroczo naiwna i można jej wybaczyć.
Tutaj też od razu mogę zaznaczyć, że Malkin nie ma żadnych złych intencji, a jej zachowanie to wynik zdenerwowania i lekkiego niezdecydowania, bo chciałaby jakoś działać, ale nie za bardzo wie czy da radę sprostać oczekiwaniom. :)
Katy jest kolejną zagubioną osobą i jeszcze przez kilka rozdziałów będzie jej dużo jakby w obecności Jess, a akurat w jej towarzystwie będzie trochę niepewna (żeby jej czymś nie podpaść).
Myślę, że jak trochę się odseparują, to będzie widać inne cechy Katy.
Fragment z Jane będzie na pewno w 66, nie wiem czy w części 1 czy części 2. Troszeczkę o niej jest już w części drugiej. :)
Uff, myślałam, że było gorzej z tym rozdziałem, ale wychodzi na to, że ja po prostu jestem marudą. :D
Dziękuję bardzo za komentarz! Jak zawsze wiele trafnych spostrzeżeń! :D
Buziaki! :*