Lily Evans wyszła na zatłoczoną ulicę przed lotniskiem. Zgodnie z mapką,
autokar, który miał ją odwieźć na teren hotelu, miał stać niedaleko miejsca, w
którym się znajdowała. Odgarnęła z czoła kosmyk włosów, który przyczepił się do
jej mokrej skóry. Po wyjściu z samolotu uderzyła ją fala gorąca i duszności.
Wiedziała, że będzie upał i duchota, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, że po
przejściu kilku jardów, jej skóra będzie się lepiła od potu. Z ulgą odetchnęła,
gdy weszła do budynku lotniska, który był klimatyzowany. Mogłaby tam nawet
zostać przez następne cztery tygodnie wakacji, ale musiała jechać dalej.
Uśmiechnęła się na widok jej autobusu. Zgodnie z broszurą, miał zabrać ją, oraz
innych uczestników obozu, do hotelu. W Boże Narodzenie, gdy razem z rodzicami
wybierała na jaki obóz pojechać, brała pod uwagę jeszcze Dominikanę, ale
chciała wreszcie wykorzystać znajomość języka francuskiego i padło na
Martynikę. Był to kosztowny prezent, ale siedemnastkę ma się przecież raz w
życiu.
Teraz miała być to dla niej odskocznia, bo ostatnie trzy miesiące były dla
niej bardzo ciężkie. Najpierw pokłóciła się z Katheriną Parkes i Jamesem
Potterem, a dosłownie dzień później dowiedziała się, że jej rodzice mieli
tragiczny wypadek.
Westchnęła ciężko, gdy podniosła walizkę i ruszyła w kierunku autokaru.
Jak to młoda dziewczyna, popełniła kilka błędów, kierowała się egoizmem i
chęcią utarcia nosa Jamesowi, ale w rezultacie ona wyszła z tego z
pokiereszowanym sercem.
Plan miała prosty. Być miłą dla Jamesa, spędzać czas w gronie przyjaciół,
bez niezadowolonej miny, może nawet umówić się z nim i aż zacznie sobie więcej
wyobrażać, miała po prostu to uciąć. No nie wyszło.
Rogacz okazał się być interesujący. Tak
Evans, interesujący, bardzo zabawny, przyjacielski, lojalny, pomocny i inteligentny.
Wcześniej uważała, że jego jedyną zaletą jest jego wygląd i talent w
quidditcha.
Dopiero w lutym zauważyła, że jej serce biło szybciej przy ich spotkaniach.
Wyczekiwała momentów, kiedy przypadkiem jej dotknie, kiedy spojrzy na jej usta,
gdy się śmiała, kiedy zaproponuje spacer, czy zaprosi do Hogsmeade, a ona po
pewnym czasie godziła się, ale nie z myślą, że się zemści za lata upokorzeń.
Chciała się z nim spotykać i to nie tylko w gronie przyjaciół.
Ale nic nie trwa wiecznie. Katherina w przypływie złości wyśpiewała
wszystko Jamesowi i ten się naprawdę wściekł. Chwilę później miał już dziewczynę,
Ann Winsborn, a ona skończyła z pokiereszowanym sercem.
Jej rodzice zginęli kilka dni później. Wracali z weekendu w ich nowym
domku, gdzie mieli zamieszkać po przejściu na emeryturę. Były złe warunki
atmosferyczne na drodze i siedem samochodów uczestniczyło w stłuczce, w której
zginęło dziewiętnaście osób. Ona i Petunia zostały same.
Nie miała dobrego kontaktu z siostrą odkąd poszła do Hogwartu, ale od
śmierci rodziców musiały się porozumieć i wspólnie rozwiązać kilka spraw. Dom w
którym się wychowywały należał teraz do Petunii, firma, którą ojciec niedawno
założył również należała teraz do Petunii. Lily otrzymała domek, gdzie rodzice
spędzili weekend przed swoją śmiercią. Część udziałów w firmie do niej
należała, ale miała zamiar sprzedać je Petunii i jej narzeczonemu, jak tylko
uzbierają potrzebną kwotę. I to był ich kontakt. Nie rozmawiały o sobie, nie
próbowały się pogodzić, łączyły je sprawy po rodzicach. Jak wróciła z Hogwartu
była tylko dzień w swoim rodzinnym domu, aby spakować i zabrać swoje rzeczy. Jeszcze
zabrała fotografie, które odbiła i albumy odesłała z powrotem do siostry. Była
pewna, że ich kontakt urwie się jak tylko, załatwią wszystkie sprawy po śmierci
rodziców.
— Zamierza Pani dać swój
bagaż? Chwilę trwało nim wyrwała się z zamyślenia i zrozumiała, co
powiedział do niej kierowca. Ze stresu poczuła się, jakby język miała z drewna
i jedynie była zdolna do uśmiechnięcia się, i podania swojej walizki, którą
kierowca zapakował do bagażnika. Weszła szybko do autokaru, bo nie chciała
zostać ponownie ponaglona. Materiał spódnicy przykleił się do jej uda i w
myślach przeklęła, że nie założyła szortów. Uśmiechnęła się do kilku dziewczyn,
nieco onieśmielona. Miesiąc wśród obcych ludzi, bez nikogo znajomego. Cudownie Evans, mogłaś namówić Katherinę na
wycieczkę, była ci to winna.
Rozglądała się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Nie lubiła siedzieć z
przodu, więc skierowała się na środek autobusu. Nie miała zbyt dużego wyboru.
Zmrużyła oczy, gdy promienie słońca ją poraziły. Usiadła na najbliższym wolnym
miejscu i wyciągnęła z podręcznej torby okulary przeciwsłoneczne.
– Lepiej? – Usłyszała, od chłopaka
siedzącego obok. Jej dłoń, którą zasuwała torebkę zamarła w bezruchu. Ona cała
zamarła w bezruchu. Oprócz jej serca i żołądka, czuła, że jej wnętrzności tańczą
jakiś dziwny taniec hula, kompletnie nie zsynchronizowany, obijają się o siebie
i plączą. Odwróciła w końcu głowę w stronę jej towarzysza i miała ochotę się
popłakać.
– James? – Odpowiedział jej jedynie
szerokim uśmiechem, a ona otworzyła usta ze zdziwienia, nie wiedząc czy się
cieszyć, płakać, czy się wściec na przyjaciół, bo była pewna, że wiedzieli, iż
spędzi z Potterem cztery tygodnie wakacji.
*******
Patrzyła na zachodzące słońce i wsłuchała się w szum, obmywających jej
nogi, fal. Od półtora tygodnia tak wyglądały jej wieczory. Samotnie siedziała
na plaży i patrzyła w horyzont. Poznała kilku ludzi, choćby dziewczyna, z którą
dzieliła pokój, Marsha. Urocza, niska szatynka. Jej skóra, już po kilku dniach
ładnie wyrównała śniady koloryt i nabrała blasku, wtedy było bardziej widoczne
jej latynoskie pochodzenie. Dziewczyna przyjechała na obóz ze swoim chłopakiem,
z którym od kilku lat też tańczyła. Ruda na początku się zdziwiła, bo nie
wiedziała, że w obozie biorą udział zawodowcy – jak choćby Marsha i jej
chłopak, jak i amatorzy, którzy we wcześniejszych latach chodzili na kurs,
tylko po to, żeby umieć po prostu tańczyć na imprezach – jak ona.
Dziwnym trafem – podejrzewała Confundusa
lub Accio – Potter wylosował ją jako
partnerkę i codziennie mieli indywidualne, dwugodzinne lekcje tańca z
instruktorem. Szło im dobrze jak na amatorów, ale wiedziała, że jest zbyt sztywna
przy nim. Nie czerpała z tańca przyjemności, tak jak zazwyczaj.
Starała się z nim nie rozmawiać, a on wręcz ją zagadywał.
Nie wiedziała, w co gra. Może w grę, której reguły sama kilka miesięcy temu
ustaliła? Bała się, że teraz on chce się odegrać na niej, bo jak tłumaczyć to,
że przez cały kwiecień i maj patrzył na nią wrogo i nie był miły, w czerwcu
przyszła obojętność, a teraz nagle zaczął z nią rozmawiać, jak gdyby nigdy nic?
To postanowiła być niemiła i wrogo nastawiona. Była czujna i starała się
wyłapać jego nieczyste zagrania. Ale do tej pory jej się nie udało. I
codziennie od dziesięciu dni siedziała na plaży i w kółko myślała o jednym, i
tym samym.
Że była naprawdę durną kretynką. Tłumaczyła to sobie hormonami, że
nastolatki bywają rozchwiane emocjonalnie, ale zawsze dochodziła do wniosku, że
przesadziła. Ale jak to mówią mądry
Merlin po stracie brody.
A teraz nie wiedziała, co on do cholery wyprawia i nie wiedziała, czy iść z
głosem serca, zacząć z nim rozmawiać, czy zachować ostrożność i schować się za
murem dumy oraz rozwagi?
– Długo tu siedzisz? – W myślach
prychnęła. Cholerne zbiegi okoliczności.
Zdawała sobie sprawę, że na terenie hotelu mogą na siebie wpadać między
zajęciami, ale wpadali na siebie zdecydowanie zbyt często.
– Jakiś czas. – Wzruszyła ramionami,
nadal patrząc jak słońce znika w Morzu Karaibskim.
– Pięknie tu. – Przysiadł obok niej,
a ona spojrzała na niego i nie była pewna, czy mówi tylko o widoku, bo patrzył
na nią orzechowymi oczyma, które skrywał za okrągłymi okularami. Oblizała usta,
a on obserwował ten gest. Zrobiło jej się bardziej gorąco i poczuła dziwne
napięcie między nimi, więc odwróciła twarz z powrotem w stronę morza.
– Tak, pięknie tu. – Wskazała ręką
na aparat. – Robiłam kilka zdjęć. Namawiałam Katherinę, żeby ze mną jechała,
ale nie chciała. Zupełnie nie wiem dlaczego.
– Też nie wiem. – Zaśmiał się, kiedy
usłyszał w ostatnim zdaniu ironię.
– Nie musisz czasem iść? – Zapytała
niezbyt miłym tonem. Chciała zostać sama jeszcze przez chwilę ze swoimi
myślami. Chciała je poukładać, zastanowić się, zaplanować jak postępować, a on
robił z jej mózgu pudding. Swoją drogą... Półtora tygodnia układała sobie
wszystko w głowie i do tej pory nie udało jej się uporządkować myśli.
– Musisz być taka niemiła? –
Wciągnęła głośno powietrze i zarumieniła się ze złości. Pudding zaczął
gęstnieć, więc to był ten moment, kiedy mieli wyłożyć, a raczej wywalić kawę na
ławę.
– Nie jestem niemiła. Po prostu jest
to mechanizm obronny, Potter. – Spojrzała na niego i dostrzegła, jak kąciki ust
mu drgają. Zawsze był rozbawiony, tym jak się irytuje, przez co jeszcze
bardziej się denerwowała. – Trzy miesiące się do mnie nie odzywałeś, a jak już
coś do mnie mówiłeś, to było to niemiłe, chamskie i uszczypliwe. Nie twierdzę,
że nie zasłużyłam, bo fakt, należała mi się kara i potępienie. Nagle się
okazuje, że jesteśmy na tym samym obozie, co jest dziwne, bo jesteś
czarodziejem, a to mugolski obóz i jak gdyby nigdy nic, witasz mnie szerokim
uśmiechem, a potem zagadujesz jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi! Więc
proszę, zrozum, że czuję się delikatnie niekomfortowo i jestem skonfundowana,
bo nie wiem, czy ci przeszła złość na mnie, czy chcesz się odegrać.
– Przeszła mi złość na ciebie. –
Rzucił po jej wywodzie, a ona jęknęła ze zrezygnowaniem i schowała na chwilę
twarz w dłoniach.
– W coś pogrywasz, Potter. – Rzuciła
hardo, kiedy znów na niego patrzyła wyczekująco, dopóki nie odwrócił wzroku.
– W to co zawsze, Lily. W kwietniu
też nie zachowałem się najlepiej. Mogłem być delikatniejszy, po tym co cię
spotkało. Nie dość, że byłaś przygnębiona po stracie rodziców, to doszły
nieprzyjemności z mojej strony. Tak zasłużyłaś na jakąś karę, ale byłem za
bardzo podły, a to ci się nie należało. Katherina przez długi czas mi wbijała
do głowy różne argumenty, które skłoniły cię do twojego postępku, mówiła też,
że długo nie mogłaś się zdecydować na wdrożenie swojego planu, i ostatecznie
przekonało cię to, że upokorzyliśmy Smarkerusa w Noc Duchów, mimo, że prosiłaś
mnie, żebym tego nie robił. Dość niedawno zrozumiałem, że trochę sobie
zasłużyłem i to nie tylko tą sytuacją z nim. Nie powinienem tak natarczywie
okazywać ci zainteresowania, bo częściej było to nękanie. Czasem nawet broiłem,
tylko po to, żebyś zwróciła na mnie uwagę. Na początku byłem bardzo wściekły na
ciebie, ale rozumiem motywy, które tobą kierowały. Przepraszałaś mnie
wielokrotnie, ale nie chciałem tego do siebie dopuścić. – Mówił miękko, a ona
czuła, że jej policzki są czerwone. – Rozumiem, wybaczam i chcę się pogodzić.
– Przepraszam James. – Wyszeptała, a
on machnął ręką. Widocznie się odprężył, kiedy dostrzegł, że rozwiał jej
wątpliwości.
– Nie ma sprawy, Evans. Ja cię
nękałem, ty się odegrałaś, ja to zrozumiałem, ty to zrozumiałaś. – Zaśmiał się
lekko i położył na piasku. – Zaczynamy od nowa, Lily.
*******
Katherina uwielbiała wysiadać z Błędnego Rycerza w mugolskiej wsi, z której
musiała przejść na Kamienne Wzgórze, do swojego domu rodzinnego. Słyszała
wielokrotnie w sklepie, czy na poczcie, że jej rodzina ma szlacheckie korzenie.
Jej dom miał już sto jeden lat, był to ceglany dworek w stylu wiktoriańskim, z
uroczą, małą wieżyczką, w której trzymali trzy sowy oraz miotły. Jej matka
wychowała się w tym domu i po ślubie dziadkowie przekazali całą posiadłość w
prezencie, a sami postanowili wybrać się w podróż, która jeszcze się nie
zakończyła. Rodzice prawie od razu zabrali się za remont zachodniej części domu
i tak, rok po ślubie, gdy na świat przyszła Katherina, mieszkali juz w
unowocześnionym wnętrzu. Wschodnia część domu była niezamieszkana, więc ta
część była zamknięta.
Codziennie, gdy wracała z Pokątnej, gdzie spotykała się z przyjaciółmi,
szła pieszo z wioski na Kamienne Wzgórze. Cały plac otoczony był wysokim,
kamiennym murem u podnóża pagórka. Od bramy droga gruntowa prowadziła do
kolejnej bramki przy podwórzu. Wzdłuż drogi rosły klony, które późną wiosną,
latem i wczesną jesienią, były tak zielone, że Katherina miała wrażenie, że
podąża tunelem z liści. W myślach dziękowała swoim przodkom, za pomysł w
aranżacji posiadłości. Pagórek był kiedyś dużą łąką, ale przez te sto lat
zdążył urosnąć niewielki las, mieli nawet strumyk, oczko wodne, ogród z
drzewkami owocowymi i kwiatami blisko domu. Jej mama uwielbiała dbać o
otoczenie, a że używała przy tym czarów, to efekt był bajeczny.
Przeszła przez kolejną bramkę i żwirek zatrzeszczał pod jej nogami. Musiała
uważać, żeby nie pokaleczyć stóp, na których miała tylko sandały. Czuła, że
będzie miała kazanie na temat punktualności, bo obiecała mamie, że wróci
godzinę wcześniej. Weszła do domu i prawie wpadła na swoją matkę.
– Wystraszyłaś mnie, mamo. –
Powiedziała, kiedy zdejmowała buty.
– Znów się spóźniłaś, a tyle cię
prosiłam, żebyś dziś była wcześniej. – Cóż, spodziewała się złości ze strony
Caroline, ale o dziwo jej mama była dziwnie radosna. – Chciałam, żebyś była,
kiedy przybędzie William.
– William tu jest? – Parkes prawie
krzyknęła zaskoczona. Wytrzeszczyła oczy, a jej matka pokiwała głową. – Czemu
mi nie powiedziałaś wcześniej.
– Tydzień temu chcieli go wyrzucić
ze szkoły, ale skończyło się na przeniesieniu. Dopiero trzy dni temu zdecydowali
się, że go przeniosą. Idź się przywitać, a ja odgrzeję obiad. Jest w salonie.
Tylko bądź miła. – Pani Parkes upomniała ją i delikatnie pchnęła ją w stronę salonu,
a ona prawie potknęła się o własne nogi. Poczuła dość duży niepokój i starała
się rozluźnić mięśnie twarzy, aby wyglądać na znudzoną. Rodzice zdecydowali się
na przygarnięcie chłopaka dwa lata temu. Nie pytali jej o zdanie, nie
skonsultowali tego z nią, tylko było jak teraz. Wróciła na wakacje, a on był w
jej domu i czuł się w nim naprawdę dobrze. Jego matka zmarła kilka miesięcy
wcześniej na Smoczą Ospę, a jego dziadkowie mieli wtedy duże problemy zdrowotne
i finansowe, i zgodzili się na pomoc Parkesów. Nie wiedziała skąd oni w ogóle
go wytrzasnęli! Z tego co wiedziała, to mieszkał z matką w Niemczech, a wakacje
spędzał z dziadkami w Great Cooling. Potem do nich trafił i rodzice stali się
jego opiekunami, ale po co? Mogła się jedynie domyślać. Była jedynaczką, a w
dodatku dziewczyną. Wiedziała, że jej ojciec chciałby mieć syna, choć nigdy
tego nie usłyszała. Nigdy też nie dał jej wprost do zrozumienia, że jest
rozczarowany z jej istnienia, ale odkąd pojawił się William była dla nich
prawie niezauważalna. Liczył się on, a ona zeszła na boczny tor i nie podobało
jej się to.
Weszła ostrożnie do salonu i wciągnęła głęboko powietrze na widok chłopaka
stojącego przy kominku. Stał do niej tyłem i oglądał fotografie, a ona oglądała
jego. Odchrząknęła po chwili obserwacji i się odwrócił. Dziwnie zaschło jej w
gardle, więc odchrząknęła ponownie. Jej babcia zapewne stwierdziłaby, że
urodziwy z niego młodzieniec, a ona z niechęcią musiałaby przyznać jej rację,
bo gdyby zaprzeczyła, to z pewnością stwierdzonoby, że kłamie.
Przez ostatnie dwa lata Katherina unikała go jak ognia. Wyrywała się na
wakacje do dziadków, jeżeli w jakimś miejscu zatrzymywali się na dłużej niż
tydzień, spędzała święta u Jamesa, kiedy Kartney akurat był u niej w domu.
Dziwiła się, że rodzice godzą się na to wszystko, ale chyba woleli mieć spokój.
Ostatni raz widziała go półtora roku wcześniej, wtedy nie udało jej się na czas
uciec i pół godziny musiała znosić
jego obecność. A teraz... Jak miała przetrwać półtora miesiąca, jeśli od
dziadków nie było wieści, a Jamesa nie było w kraju?
Zorientowała się, że nic nie mówią, patrzyli jedynie na siebie i w końcu
znów odchrząknęła.
– Wyrosłeś. – Stwierdziła i w
myślach przeklęła, bo nie zabrzmiało to tak, jak chciała, żeby zabrzmiało.
Ewidentnie brzmiało to, jakby się do niego zalecała. Poza tym, co to za
powitanie? On przeciągnął wzrokiem po całej jej sylwetce i uśmiechnął się lekko,
znacząco.
– Ty też wyrosłaś. – Poczuła dziwny
dreszcz, którzy przeszedł jej po kręgosłupie i zaczęła szczerze żałować, że
założyła szorty.
– Wywalili cię. – Usiadła na
najbliższym fotelu i utkwiła w nim swoje spojrzenie.
– Przenieśli mnie. – Usiadł na
przeciwko i też nie spuszczał z jej wzroku. Dopiero teraz dostrzegła jak
błękitne są jego oczy. Blond rzęsy były długie i podkręcone, i gdyby mogła, to
zabrałaby mu je. Włosy wyraźnie mu jaśniały od słońca i piaskowa barwa
przeplatana była platynowymi i złotymi pasemkami. Jego fryzura była delikatnie
falowana. W dodatku ta twarz... Chłopak wyraźnie był w fazie dorastania,
dostrzegła, że już goli zarost. Rysy twarzy też jakby mu się wyostrzyły od
ostatniego razu jak go spotkała. Wyglądał jak pieprzony nastoletni Adonis, a
ona musiała odwrócić wzrok, bo by przepadła. A przepaść nie chciała.
– Napatrzyłaś się? – Kąciki ust mu
drgnęły, kiedy uniósł jedną brew. Dostrzegła, że od uśmiechu robią mu się
dołeczki w policzkach. To wszystko nie mogło być możliwe... Jak taki dupek może mieć taką urodę?
Wyzywała go w myślach od największych imbecyli tego świata, szczerze żałując,
że nie wie gdzie są dziadkowie. Bawiła go jej reakcja, a ona jedynie prychnęła
z pogardą.
– Jasne. – Udała znudzoną i
wygodniej ułożyła się w fotelu. – To za co cię wywalili?
– Przenieśli. – Poprawił ją. – Byłem
do tej pory tak wzorowym uczniem, że nie chcieli mnie wywalać. Trochę
nabroiłem... Nie chcę cię wystraszyć.
– Ciężko mnie przestraszyć. – Wstała
z fotela. – W sumie, to nie obchodzi mnie to. W jakim domu będziesz?
– W Gryffindorze. – Również wstał i
poszedł za nią do kuchni.
– Czekaj, ale przecież mógłbyś
napisać owutemy, jesteś przecież rok starszy, tak? – Spojrzała na niego przez
ramię.
– Muszę wyrównać różnice programowe.
Części materiału jeszcze nie przerabiałem i muszę to nadrobić. – Wzruszył
ramionami i usiadł przy wyspie kuchennej, obserwował jak Katherina mija matkę i
nalewa sobie wody do szklanki.
– Widzę, że już się dogadujecie. –
Caroline postawiła przed nim talerz z gorącą pieczenią. Uśmiechnął się do niej
radośnie, ale przestał się uśmiechać, widząc wzrok Katheriny. Sama nie wiedziała
czy miała ochotę zamordować swoją matkę, czy jego.
*******
Remus mocno trzymał skrzynkę z książkami i próbował odłożyć ją na stolik,
żeby było mu łatwiej z układaniem ich na półkach. Chwilę się siłował, ale kiedy
dał radę, od razu zabrał się do roboty, by zebrać jak najlepszą opinię od
właściciela księgarni Esy i Floresy. Dumbledore polecił go do pomocy i starał
się od pierwszego dnia zrobić jak najlepsze wrażenie. Minęły dwa tygodnie i
właściciel był widocznie zadowolony z pracy chłopaka, i dzięki temu Remus
zyskał te kilka dni wolnego na czas pełni księżyca, bez marudzenia pracodawcy.
Był przekonany, że pan Pringle domyślił się, iż Lupin zmaga się z futerkowym
problemem, ale nie okazywał mu tego.
W pewnym sensie mu ulżyło. Nauka go pasjonowała, a książki poszerzały jego
granice, które były dość wąskie przez wilkołactwo. Wiedział, że nie mógł być
tym kim chce, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzy ważnej funkcji w
Ministerstwie Magii osobie, która zmienia się co miesiąc w niebezpieczną
bestię. Więc dla takich jak on, przeznaczone były zajęcia mniej ambitniejsze,
gdzie nikt nie zorientuje się, że jest wilkołakiem. Jego rodzina nie była też
bogata, więc nie mógł liczyć na wsparcie finansowe od rodziców po skończeniu
szkoły. Musiał coś robić, a praca w księgarni na jego obecne możliwości, bardzo
go satysfakcjonowała.
– Remus! – Odwrócił się i pomachał w
stronę Katheriny, Jane i Jess. Za kilka chwil miał mieć przerwę i ucieszył się,
że nie spędzi jej samotnie. Dziewczyny zaczęły krzątać się po księgarni i
widział, że nawet zamierzają coś kupić. Odłożył ostatnią książkę ze skrzynki i
poszedł stanąć za kasą.
– Kompletujecie już podręczniki? –
Zdziwił się widząc, że dziewczyny kupiły po kilka podręczników na siódmy rok nauki.
– Po trochu już trzeba. Potem będzie
tłok. – Jane podała mu odliczoną kwotę i schowała książki do torebki. Szybko
obsłużył Katherinę i Jess. Parkes rzuciła kilka monet do puszki, gdzie zbierane
były napiwki i mrugnęła do niego okiem. Zaczerwienił się lekko. Nie chciał,
żeby się nad nim litowano, a podejrzewał, że Parkes rzuciła mu więcej niż
wynosi jego dniówka.
– Będziesz miał na Eliksiry. –
Szepnęła mu do ucha, kiedy przepuszczał ją w drzwiach księgarni. A więc mniej
niż jego dniówka. Uśmiechnął się do niej lekko i poziom zawstydzenia nieco
opadł. Wiedział, że gdyby tylko poprosił Katherinę o jakąkolwiek pomoc, ona
udzieliłaby ją bez mrugnięcia okiem. Mimo, że kilka miesięcy temu się rozstali,
to nadal była jego najlepszą przyjaciółką.
Związek z nią był jak jazda bez trzymanki na rowerze. Z górki. Bardzo
kamiennej.
Oboje nie widzieli siebie w tym związku. Spróbowali być razem i trwało to
prawie cztery miesiące. Wspólnie stwierdzili, że jednak lepiej wychodzi im
przyjaźń.
Nie przeszkadzało jej to, że jest wilkołakiem. Mimo że była czasami
roztrzepana i raczej nie przejmowała się niczym, to była naprawdę zdolna i
inteligentna. Spostrzegła, że jego wyjazdy są regularne i połączyła fakty w
całość. Nie podobało mu się z początku, że nie przyszła ze swoimi przypuszczeniami
do niego, czy choćby reszty Huncwotów, tylko podzieliła się tym z dziewczynami.
Jedynym pocieszeniem był fakt, że nie odwróciły się od niego. Akceptowały go,
takim jakim jest.
Z całej paczki jedynie Jessica, która zaczęła spędzać z nimi czas dosyć
niedawno i nie wiedziała nic o tym, że Remus jest wilkołakiem. Była to dość
świeża znajomość, więc wolał nie dzielić się z nią tą wiadomością. Musiał
uważać, żeby się nie rozniosło.
Chociaż na początku szóstego roku było dość blisko, kiedy Syriusz podpuścił
Snape'a, żeby w czasie pełni poszedł do Wrzeszczącej Chaty. Nie wiedział jakich
argumentów użył Dumbledore, żeby przekonać Snape'a do milczenia, ale nie puścił
pary z ust. Syriuszowi zostały odjęte punkty i dostał miesięczny szlaban, niby
za pojedynkowanie się, ale tylko Huncwoci, Snape i Dumbledore wiedzieli o
prawdziwej winie Blacka.
Przystanęli w kolejce do lodziarni Floriana Fortescue.
– A jak prace domowe? – Zapytał
Lupin, a Jess parsknęła śmiechem.
– Ty tak naprawdę? – Uniosła brwi
nadal chichocząc. – Znając życie zabiorę się na półtora tygodnia przed końcem
wakacji, a ostatnie zdania będę dopisywała na kolanie, w trakcie śniadania
pierwszego dnia nauki.
– Ja już odrobiłam. – Przyznała Jane
uśmiechając się, jakby wstydziła się swojego czynu.
– Ja mam plany zacząć to robić. –
Katherina uśmiechnęła się rozbrajająco. – Przyznaj Remusie, że też już masz.
Pewnie nawet nie dotarłeś do domu, a już miałeś.
– Wczoraj skończyłem. – Zrobił
skwaszoną minę.
– Wczoraj? Oj wyczuwam, że nie
będzie Wybitnego. – Dogryzała mu Parkes.
– Gdybym nie pracował, to dałbym
radę w tydzień. – Odebrał swoje lody i czekał chwilę, aż dziewczyny wezmą swoje
zamówienia.
– Wiem... Lily została tylko
Historia Magii i Zielarstwo. Resztę zdążyła zrobić przed wyjazdem. Swoją drogą
jestem ciekawa, czy ja pójdę pierwsza na odstrzał. – Przysiadła na ławce. Jane
pokręciła głową.
– Coś ty. Albo się pozabijają, albo
wrócą razem. – Stwierdziła, ale jak każdy z nich, miała nadzieję, że wrócą
razem.
– A gdzie macie Syriusza i Dorcas? –
Zapytał Lupin po krótkiej chwili milczenia.
– Wreszcie chcą pobyć sami. Jak
tylko wróci James, to Syriusz do niego wraca. Wiesz... męskie sprawy. –
Katherina zrobiła palcami zabawny gest określający cudzysłów. – Merlinie,
jakbym ja tak mogła się komuś zwalić na głowę.
– Aż tak ci źle z rodzicami? –
zapytała Jess, a Katy nachyliła się do nich.
– Wczoraj pojechali na misję i
zostawili mnie na dwa tygodnie samą, z Williamem. – Powiedziała szeptem
uważając, żeby nikt nie usłyszał.
– To William ma wakacje? – Zdziwiła
się Jane.
– Coś ty! Nabroił w Magicstadt i go
przenieśli do Hogwartu! Będzie z nami kończył naukę. Przez to jestem skazana na
niego do końca wakacji. Odwiedza codziennie dziadków dzięki Fiuu, ale rodzice
chcą, żebyśmy byli razem w domu dla bezpieczeństwa. Wujek ma nas sprawdzać
przed i po pracy. Niby są jakieś zaklęcia ochronne, no i sytuacja nie jest aż
tak zła, no ale rodzice się martwią. – Powiedziała szybko Katherina i dostrzegł
jak patrzy na zegarek. Zrobiła smutną minę. – Remusie, wracaj już, bo przerwa ci
się kończy.
– Dzięki za troskę. – Wstał z ławki.
– Uważajcie na siebie.
*******
Jane powoli weszła do domu. Jej mama przyzwyczajona była do tego, że prawie
całe dnie spędza z przyjaciółmi, lub z Jackiem. Rzadko zdarzało jej się jeść w
domu obiad, zwykle wracała na podwieczorki i jadała je wspólnie z rodzicami na
małym tarasie.
Przeszła od razu na taras i ze zgrozą spojrzała na to, co robi jej matka. Heydy Elliot wzięła sobie za punkt honoru zorganizowanie ślubu córki w
krótkim czasie. Mimo sprzeciwów Jane, jej matka załatwiła już chyba wszystkie
sprawy, oprócz daty.
– Mamo. – Jęknęła blondynka i opadła
na ławkę. – Co ty wyrabiasz?
– Jane, ktoś musi się tym zająć. –
Mogła się domyślić, że matka użyje tego nieznoszącego sprzeciwu i pełnego
niezadowolenia tonu głosu.
– Jack mi się oświadczył pół roku
temu, jesteśmy ze sobą niewiele ponad rok i wiedz, że mój ślub będzie za
minimum dwa lata. – Starała się wypaść dość przekonująco, ale matka tylko
zacmokała z niesmakiem.
– Jane, nie bądź taka uparta, bo
chłopak ci ucieknie sprzed nosa. Wszyscy jesteśmy zdania, że koniec sierpnia to
idealna data. – Miała ochotę prychnąć. Kochała go, ale czuła nacisk z każdej
strony. Chciała za niego wyjść, ale i tak zaręczyny były dość szybkie, i
chociaż ślub chciała mieć w normalniejszej porze.
– Ledwo skończyłam siedemnaście lat.
–Warknęła ze złością, a matka obdarzyła ją karcącym spojrzeniem. – Jak sobie
wyobrażacie powrót do Hogwartu? Nie chcę po owutemach uzależniać swojej dalszej
przyszłości, od tego co będzie robił mój mąż.
– Córeczko... Wiesz jak jest i
zapewne po skończeniu szkoły nie będziesz miała czasu na kontynuowanie nauki.
Poza tym Jack ma zamiar iść na kursy i jak je skończy będzie wam się żyło
przyjemnie! – Jane miała ochotę wielokrotnie zdzielić swoją matkę czymś naprawdę
ciężkim. Pamiętała jak była mała i to ona zaraziła ją bakcylem do magicznych
zwierząt, i Elliot od zawsze wiedziała, że swoją przyszłość z nimi zwiąże, ale
teraz rodzice, jak i rodzina Jacka, kwestionowali jej dalsze wybory. Zawsze
robiła, to co od niej wymagano. Była grzeczna, nie rozrabiała, nie robiła
żadnych problemów, nie stawiała się, była posłuszna, a kiedy wyraziła swoje
zdanie, różniące się od zdania matki, to i tak musiała ją przekonywać, aż w
końcu dawała za wygraną. Teraz też tak było. Od początku wielokrotnie
powtarzała Jackowi, że o ślubie będzie dopiero myślała rok po skończeniu szkoły
i podobno to szanował. Ale gdy tylko ich matki się poznały, to uznały, że
lepiej będzie przyśpieszyć całą uroczystość. Na rok przed skończeniem szkoły. A
Jack na to przystał i teraz każdy przekonywał przyszłą pannę młodą, jaki to
cudowny pomysł.
– Mogłabyś przynajmniej zacząć
wszystko szykować, jak się zgodzę. – Zabolało ją, kiedy matka ponownie
przeszyła ją zimnym spojrzeniem.
– Ależ Jane, przecież się zgodziłaś,
kiedy Jack ci się oświadczał. – Przewróciła oczyma, starając się nie wybuchnąć
złością. Miała jedynie nadzieję, że Mick, zgodnie z obietnicą, odwiedzi ich do
końca sierpnia. – Tak będzie dla ciebie dobrze Jane. I dla nas wszystkich.
*******
Każdą wolną chwilę spędzała w gabinecie i porządkowała dokumenty. W maju
skończyła siedemnaście lat i dom już był jej. Od początku wakacji porządkowała
go, wyrzucała niepotrzebne rzeczy, część przedmiotów uprzątnęła do pudeł, które
stały w salonie. Musiała jeszcze sprzątnąć strych, aby przenieść tam zapakowane
kartony. Na szczęście magia dużo jej pomogła. Fakt, wszystkie przedmioty i
dokumenty musiały przejść przez jej ręce, żeby albo je zostawić i wyczyścić,
albo wyrzucić. Część rzeczy postanowiła też sprzedać i raz w tygodniu
odwiedzała Pokątną, gdzie w Esach i Floresach zostawiała używane książki.
Ulubionym sklepem stała się Rupieciarnia Gaustona, gdzie zostawiała większość
przedmiotów. Miała świadomość tego, że są więcej warte niż to co płacił jej
Gauston, ale nie było sensu dłużej ich trzymać.
Gabinet nieco ją przerażał. Minęło zaledwie pół roku od śmierci Julie
Pronton. Odkąd pamiętała ciocia wyglądała na chorą osobę. Ciężko przechodziła
nawet zwykłe przeziębienia i ponad pół roku temu Smocza Ospa ją zabiła. Julie
często przesiadywała w gabinecie i było to jedyne pomieszczenie, które było
przesadnie uporządkowanie. Do każdej teczki i do każdego dokumentu przylepiona
była karteczka z informacją na temat zawartości. Ciotka kilka lat pracowała w
Ministerstwie Magii i Meadows dałaby sobie rękę uciąć, że pracownicy uwielbiali
uporządkowane przez jej ciotkę dokumenty. Ale zaraz po zaginięciu jej matki,
ciotka zwolniła się, aby wychować chrześnicę.
Mimo że bywało różnie, była jej wdzięczna.
Ale od kilku dni wyciągała coraz to dziwniejsze dokumenty i nie wiedziała
co myśleć.
Dowiedziała się w lutym od babci, że jej matka opiekowała się najmłodszymi
Blackami zaraz po urodzeniu. Jakoś to przełknęła, że Elizabeth przewijała i
karmiła jej obecnego chłopaka.
Ale tego co wynikało z dokumentów, nawet by nie wymyśliła.
I od kilku dni miotała się, bo nie wiedziała, co zrobić z tą wiedzą.
Przez prawie dwanaście lat była przekonana, że jej matka nie żyje. Najpierw
zaginęła, a potem odnaleźli jej różdżkę, a to nie wróżyło niczego dobrego.
Kilka miesięcy później uznali ją za zmarłą.
Jej ojciec umarł w dniu, kiedy zaginęła matka. Była mała i nie pamiętała
tego dnia. Ledwo pamiętała tamten okres i teraźniejsze odkrycia mocno ją
szokowały.
Bo z dokumentów wynikało, że jej matka żyje i jest zamknięta w mugolskim
szpitalu psychiatrycznym.
Ale ile z tego było prawdą? I dlaczego w większości dokumentów pojawiało
się nazwisko Black?
Pytała Syriusza, ale on z tamtego okresu pamiętał tyle, co nic. Jego
rodzice zmarli w lutym i Charlus Potter poinformował, że mogli to zrobić
Śmierciożercy.
Dzień wcześniej znalazła adres szpitala i dokumenty, ale wahała się.
Wszystko zdawało jej się snem. Black uznał, że trzeba jak najszybciej zabrać
stamtąd jej matkę, ale ona musiała przejrzeć wszystko.
I przejrzała.
I nie mogła uwierzyć, że następnego dnia ściągnie matkę z powrotem do domu.
Miała nadzieję, że usłyszy od niej odpowiedzi na wszystkie pytania.
*******
Wszystko układało się po jego myśli. Pogodził się z Lily, spędzał z nią
prawie każdą wolną chwilę, spacerowali razem, pływali w morzu, chodzili na
wieczorne zabawy i ćwiczyli. Poczuł, że Ruda widocznie się rozluźniła, kiedy
wyjaśnili sobie wszystko. Tak, Evans była bardzo urocza w takim wydaniu. Nadal
się z nim przekomarzała, ale w większości czasu była dla niego miła, tak jak
kilka miesięcy wcześniej.
Nigdy nie ukrywał swojego pociągu do niej. Między nimi było przyciąganie,
ale to, co się działo teraz, nie było tak dziecinne jak wcześniej. Codziennie
rano miał tego dowód.
Dorastać zaczął już ładne trzy lata wcześniej i to wtedy się w niej
zadurzył. Wcześniej dokuczał jej i Smarkerusowi, i jego dziecięcy umysł,
twierdził, że skoro zadaje się ze Smarkiem, to coś z nią nie tak.
Teraz był w pełni świadomy, że jego uczucia są poważniejsze niż sądził.
Lubił spędzać z nią czas, ale nienawidził być z nią na plaży, kiedy miała
na sobie tylko kostium kąpielowy. Granatowy materiał opinał jej małe piersi,
talię, biodra i połowę ud. Jej jasna skóra kontrastowała z materiałem i jej
gęstymi, rudymi włosami.
To jeszcze mógł znieść, ale czasem kiedy coś mówiła jej głos stawał się
nieco wyższy. Nienawidził też momentów, kiedy ją rozśmieszał, a ona wybuchała
śmiechem i odchylała głowę do tyłu. Miał wtedy bardzo, bardzo nieprzyzwoite
myśli. Sypał wtedy w nią piasek i wbiegał do morza, żeby nieco ostudzić
organizm.
Przesiadywał z nią wieczorami na plaży i patrzyli na zachód słońca, lub
nocą na księżyc. I na kilka dni przed odjazdem postanowił się odważyć, i
powiedzieć jej co nieco... W sumie to powtórzyć, bo to, co miał do powiedzenia,
mówił już jej wielokrotnie w przeszłości.
Myślał, że straci odwagę, ale kiedy zobaczył ją, to już wiedział, że albo
wrócą do Anglii razem, albo osobno.
Tego dnia postanowił postawić wszystko na jedną kartę i przystąpił do
szturmu jak tylko spoczęli na plaży. Usiadł po turecku i patrzył na nią.
Dostrzegł, że jest trochę zakłopotana, bo zarumieniła się na policzkach.
– Umówisz się ze mną, Evans? – Sam
parsknął śmiechem, gdy rzucił to pytanie. Znów odrzuciła głowę w ten cholernie
seksowny sposób, kiedy się zaśmiała.
– A co my wyprawiamy przez ostatnie
dwa tygodnie? – Zamurowało go, gdy usłyszał jej pytanie. Uśmiech
samozadowolenia powoli pojawiał się na jego twarzy. Więc Lily nie nastawiała
się na tylko przyjaźń.
– A w Anglii? – Mięśnie twarzy
zaczynały go boleć od ciągłego uśmiechu. Ponownie został nagrodzony jej pięknym
śmiechem.
– Jak znajdziesz czas... Czuję, że
Syriusz mocno się stęsknił za tobą, a nie chciałabym wam stanąć na drodze. –
Nieraz im dogryzano w ten sposób. Byli najlepszymi przyjaciółmi od pierwszego
wejrzenia. Przyjaźnili się od sześciu lat, a teraz, kiedy dorastanie wyszło im
naprawdę na dobre, ludzie żartowali sobie z nich w ten sposób. Sami czasem
pozwalali sobie na takie żarty. Bo fakt... Byli sobie bardzo bliscy.
– Mamy otwarty związek. – Wzruszył
ramionami. – Mi nie przeszkadza Dorcas... Wiesz, to nawet lepsze, bo
przynajmniej nie wyżywa się na mnie.
– No tak, jasne. – Przewróciła
oczyma.
– Spokojnie Lily. Dla ciebie zawsze
będę miał czas. – Powoli splótł palce swojej dłoni z jej. Chwilę oboje patrzyli
na nie, a kiedy kciukiem zaczął zataczać kółka na jej kciuku, oboje ponownie
spojrzeli sobie w oczy. Poczuł dziwne uczucie w piersi, kiedy kąciki ust Rudej
uniosły się w lekkim uśmiechu. Nie puściła jego dłoni, gdy przysunęła się
bliżej niego i wtuliła się policzkiem w jego ramię. Puścił na moment jej dłoń,
tylko po to, żeby objąć ją ramieniem i drugą dłonią ująć jej drobne palce.
– Ostatnie dni błogiego spokoju. –
Westchnęła Lily mocniej się w niego wtulając. – Będę za tym tęskniła.
– Też będę tęsknił, Lily. – Przyznał
szeptem i zapatrzył się w horyzont. Potrzebował jej zapewnienia, że jak wrócą,
to ona nie ucieknie od niego, jakby ostatnie dni nie istniały. Potrzebował
zapewnienia, że traktuje go poważnie. Czuł, że ona się nie boi, że się już
poddała i też chce kontynuować ich flirt.
– Prawie słyszę twoje myśli, Potter.
– Zaśmiała się cicho, a on spostrzegł, że jest strasznie spięty. Rozluźnił się
nieco, a ona nadal chichotała.
– To umówisz się ze mną? – Ponowił
pytanie całkiem poważnie.
– Z przyjemnością. – Szepnęła chwilę
przed tym, jak pocałowała go w usta.
*******
Jessica wyrzuciła kolejny list od Ann. Pisała do niej niemal codziennie, a
ta codziennie jej nie odpisywała, tylko wyrzucała wypociny byłej przyjaciółki
zaraz po przeczytaniu. Musiała się od niej uwolnić, bo przyjaźń z Winsborn nie
wychodziła jej na dobre. Może i na początku faktycznie, między nimi było
wspaniale, ale ostatni rok dał jej w kość. Ann zmieniła się nie do poznania, a
ona z początku nie umiała być asertywna w stosunku do przyjaciółki. Zawaliła
nieźle naukę. Nie była prymuską, ale jej stopnie były zadawalające. Tymczasem
szósty rok ledwo udało jej się zaliczyć. Dodatkowo gnębiła młodsze dziewczyny i
uganiała się za chłopakami w najbardziej żałosny sposób.
Potem jej pasje zaczęły przeszkadzać przyjaciółce... Odkąd pamiętała, to
zawsze rysowała, ale dopiero półtora roku temu, zaczęła uciekać w kierunku
mody. Szkicowała projekty, które według niej były dobre, a Ann podcinała jej
skrzydła. W te wakacje pracowała u Madame Malkin. Płaciła jej niewiele, ale
wynagradzała jej tym, że uczyła ją jak dobrze szyć. Była wspaniałą
nauczycielką, umiała przekazać swoją wiedzę, a Cay cieszyła się, że szybko uczy
się nowych technik.
Podała jej nawet listę książek i czasopism, z których nauczy się podstaw
szycia, zaklęć przydatnych przy krawiectwie oraz podstaw rysunku. Wiedziała, że
Jessica umie już rysować, ale jej projekty potrzebowały więcej profesjonalizmu.
Większość projektów Cay było bardzo odważnych. Inspirowała się modą
mugolską, w której kobiety uwielbiają eksperymentować z wyglądem. Natomiast w
świecie czarodziei nie widać było modowego szaleństwa. Wszystko było poprawne i
zachowawcze. Jedynie niektóre młode osoby pozwalały sobie na odrobinę
szaleństwa. Chciała to zmienić, a zmiany zaczynała od samej siebie.
Nosiła fantazyjne bluzki i spódnice. Była wielobarwna i jaskrawa. Nawet jej
blond włosy czasami miały w sobie kolorowe pasemka. W wakacje musiała zachowywać
umiar, ze względu na rodziców i starszą siostrą, którym niezbyt się to podobało,
ale w Hogwarcie mogła być kolorowa i nieszablonowa.
Ann, mimo że nosiła się dość nowocześnie, to nie pochwalała fascynacji
Jess. Uważała jej prace za bezsens, a ją samą za beztalencie marzące o czymś
wielkim.
Rodzice Cay nie byli ważnymi osobistościami, jej mama była pielęgniarką w
szpitalu św.Munga, a ojciec pracował w Wydziale Duchów. Należeli do klasy
średniej i przez ostatni rok, było to wytykane Jess. Ann z kolei miała ojca
Aurora, a matka pracowała w Wizengamocie. Mogła się pochwalić pozycją w
społeczeństwie i chyba oczekiwała, że Cay będzie całowała ją za to po nogach.
– Niedoczekanie... – Warknęła
blondynka wrzucając podarty list do kosza. Usiadła na wygodnym fotelu i
chwyciła szkicownik. Spojrzała na niedokończony szkic i wyrwała kartkę. Ją też
wyrzuciła.
Z Jane, Katheriną, Dorcas i Lily zaczęła nawiązywać bliższe kontakty
stosunkowo niedawno. Znały się od pierwszego roku, ale nigdy nie spędzały ze
sobą więcej czasu niż przewiduje zwykła pogawędka. Kiedy miała naprawdę duże
problemy z nauką, zwróciła się do nich po pomoc i ją uzyskała. Tak zaczęła się
ich bliższa znajomość.
Przez cały lipiec spotykała się z nimi często i czuła, że została przyjęta
do ich grupy.
Wiedziały o tym, że "bawi się w modę", ale nie wiedziały nic o
tym, że całkiem dobrze rysuje... W sumie, to też dobrze śpiewała, ale to
właśnie szycie sprawiało jej najwięcej przyjemności.
Ustawiła lusterko na biurku i spojrzała na swoje odbicie. Sięgnęła po
węgielki i zaczęła rysować autoportret.
Uznała, że to lepsze niż kolejny, niedokończony portret Remusa Lupina.
*******
Codzienny widok córki Parkesów był dla niego prawdziwą udręką. Przez
ostatnie lata migała mu jedynie raz na kilka miesięcy i nie mógł wtedy poczynić
takich obserwacji jak teraz.
Z początku, jak ją zauważył, to dostrzegł, że urosła i zaokrągliła się w
pewnych miejscach.
Następnego dnia obudził go jej krzyk przerażenia. Caroline Parkes postawiła
w końcu na swoim i udało jej się przywrócić Katherinie naturalny kolor, i skręt
włosów. Był zachwycony, kiedy zobaczył burzę jej jasnych, blond kędziorków.
Zanim wypiła jeden z eksperymentalnych eliksirów matki, musiała być uroczym
dzieckiem. A teraz stawała się zjawiskową kobietą.
Kiedy codziennie widywał ją w krótkich spodenkach, myślał, że już nie
wytrzyma tych katuszy.
Była tak piekielnie piękna i dziewczęca, że jego zadurzenie pogłębiało się.
Piękna i zadziorna. Dla niego była idealna. Pewnie gdyby wiedziała, jak ją
widzi, zaprzestałaby codziennego paradowania tak skąpo ubrana.
Myślał, że nic go już nie zdziwi, ale mylił się.
Jej rodzice wyjechali na jedną z misji Zakonu Feniksa i tego samego dnia
zeszła do salonu wystrojona na imprezę. Sukienka przylegała idealnie do jej
ciała, a nogi w wysokich butach wydawały się nie mieć końca. Nie chciał nawet
myśleć o jej twarzy, otoczonej burzą loków.
Naprawdę starał się nie myśleć o niej w ten sposób, ale odkąd posmakował
cielesnej bliskości z dziewczyną, to niejednokrotnie marzył o tym, żeby to
Katherina Parkes wylądowała w jego ramionach. Wystarczyło kilka sekund w jej
towarzystwie, a jego myśli błądziły tylko wokół tej wizji.
William nie zasypiał dopóki nie wróciła. Od sześciu dni udawał, że śpi i
tak naprawdę, udawało mu się zasnąć, jak słyszał jej miarowy oddech. Zawsze
wracała krótko po północy i mocno zdziwił się, kiedy wyszedł z łazienki i
usłyszał jak przeklina, gdy się potknęła na korytarzu, a było grubo przed
północą. Nieco spanikował, bo był w samych bokserkach, ale już nie miał czasu,
żeby się okryć, bo drzwi do ich wspólnego pokoju otworzyły się.
Ten widok nie spodobał mu się. Dziwnie chwiała się na nogach, a sukienka
niebezpiecznie podwinęła się do góry, ledwo zasłaniając jej tyłek. Mocno się
zachwiała, ale zdążył do niej doskoczyć i przytrzymać ją w pasie.
Jęknął w myślach, czując ciepło i zapach jej ciała. W rzeczywistości jej
skóra była bardziej miękka niż mu się wydawało i nie powstrzymał się przed tym,
żeby pogłaskać jej ramię.
– Katherina... – Miał ochotę czule
to wyszeptać, ale wyszło warknięcie. Przytrzymał ją mocniej w pasie, gdy poczuł,
że zaraz się osunie. – Jesteś pijana.
– Oj... – Pisnęła jedynie w
odpowiedzi i zachichotała miękko w jego szyję. Poczuł jej ciepły oddech na szyi
i zesztywniał. Cały. I miał nadzieję, że jest na tyle pijana, że jutro nie
będzie o tym pamiętała.
Potem poczuł jej ciepłe palce na swojej nagiej klatce piersiowej i było już
mu wszystko jedno, czy jutro go zabije, czy też nie.
Jedną ręką nadal trzymał ją mocno w pasie, a drugą wplótł w jej włosy i
wpił się w jej wargi. Zdziwił się, gdy oplotła go ramionami i ochoczo oddawała
pocałunki. Starał się, i to bardzo, być delikatny, ale nie mógł się
powstrzymać. Mocniej przycisnął jej ciało ubrane w skąpą sukienkę do swojego,
półnagiego.
Spodobał mu się jej smak. Wyczuwał alkohol, ale przebijała się słodycz.
Czując codziennie jej zapach, wyobrażał sobie jak muszą smakować jej pocałunki
i nie mylił się. Była cudowna.
Małymi kroczkami, nadal smakując jej ust, prowadził ją do jej łóżka, na
które opadła bezwiednie. Przystanął chwilę nad nią i cudem opanował pożądanie.
Była totalnie zalana.
Jutro nie będzie pamiętała.
A on nie wybaczyłby sobie nigdy, gdyby wykorzystał sytuację.
*******
Siedział i patrzył na dwie kobiety, które choć różne, wydawały się być do
siebie tak bardzo podobne. Dopiero co wrócili we trójkę do domu Dorcas. Teraz
siedzieli, a on obserwował jak Dor z roziskrzonymi oczyma patrzy na swoją matkę.
Elizabeth Pronton, mimo, że wiele lat spędziła w częściowej izolacji,
trzymała się całkiem nieźle.
Miała dobry humor, nie była zaniedbana, pamiętała wiele ze wcześniejszych
lat, a przede wszystkim pamiętała wiele z wczesnego dzieciństwa swojej córki.
Po kłótni ze Stephanie miała problem ze znalezieniem pracy, wtedy to, matka
Syriusza zaproponowała jej pracę jako opiekunka najstarszego z synów. Regulus
dopiero co się urodził i potrzebowała pomocy.
Przez dwa lata Syriusz był wychowankiem Elizabeth, a w tym czasie jego
matka skupiła się na młodszym z braci.
Nie przewidziała jednak, że jej syn nie będzie wychowywany w myśl doktryny
o czystości krwi. Wręcz przeciwnie. To pewnie dlatego został przydzielony do
Gryffindoru.
Jego matka wpadła w furię, gdy się dowiedziała. Edward Meadows bronił ją i
zginął w czasie kłótni, a Elizabeth udało się uniknąć tragicznego końca. Przysięga
Wieczysta jaką zawarła z Walburgą Black, wyłączyła ją z życia czarodziei na
wiele lat.
Na szczęście Julie Pronton trafiła na ślad siostry i dzięki jej zapiskom,
Dorcas udało się poskładać wszystko do kupy.
Śmierć jego matki dała kres Przysiędze Wieczystej.
Żałował jedynie, że Julie nie doczekała momentu powrotu siostry.
Myślał, że jego dziewczyna będzie zła, że zataił przed nią niektóre fakty –
o niektórych sprawach dowiedział się dopiero od Elizabeth. Ale Dorcas
zaskoczyła go. Zrozumiała, że miał powody. Był dzieckiem, mało rozumiał i bał
sie jej reakcji.
Teraz mogli się cieszyć z powrotu jej matki.
– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. –
Powtarzała co chwilę Dorcas. Widział jak pojedyncze łzy lecą na jej rumiane
policzki. Do tej pory, nigdy nie widział jej tak szczęśliwej. Elizabeth
trzymała mocno jej dłoń w swojej. Od czasu do czasu głaskała córkę po policzku
i patrzyła na nią, jakby była jej największym skarbem.
– Wyrosłaś na piękną i inteligentną
kobietę. Żałuję, że nie mogę podziękować Julie, za to, że tak wspaniale cię
wychowała. – Głos Elizabeth drżał od emocji. – Tak mi przykro, że nie mogłam
obserwować jak dorastasz... Gdybym mogła cofnąć czas.
– Mamo... – Głos Dorcas załamał się
i zaszlochała. Wtedy zrozumiał, że czas zostawić je same. Miał zamiar
przeprowadzić się na kilka dni do posiadłości wuja Alpharda, który zostawił mu
całkiem pokaźny majątek. Skontaktował się z ojcem Jamesa i wspólnie otoczyli
posiadłość zaklęciami ochronnymi, a Charlus Potter namówił go, żeby pod
nieobecność syna również u nich mieszkał. Sytuacja w świecie czarodziei powoli
stawała się napięta i nie chciał pozwolić, żeby coś mu się stało, tym bardziej,
że rodzina Black popierała plany Lorda Voldemorta, aby oczyścić świat
czarodziei. A on przeczuwał, że po tym, jak matka wypaliła go z drzewa genealogicznego,
może mieć duże problemy z resztą rodziny.
To znowu ja.
OdpowiedzUsuńZ góry przepraszam. Ten komentarz może być chaotyczny, gdyż piszę go drugi raz, bo mi ostatnio prąd wyłączyli. A wiadomo, jak to się chce po takiej zdradzie...
Muzyczka z linku nie działa. Chyba usunęli wideo. Proponuję więc zmienić, bo ludzikom się pewnie nie chce wpisywać tytułu oddzielnie w Youtube czy gdzieś, a to Bowie i zawsze warto posłuchać.
Podoba mi się stosunkowo mugolski wstęp. Autorzy niby nic nie mają do mugolaków, ale omijają tę ich część życia. A Ty piszesz o rodzicach, siostrze w naturalny sposób. Że to też życie Lily, a nie, że coś tam, coś tam, gdy nie może być w Hogwarcie, niby się dzieje.
Na początku myślałam (co widzisz w poprzednim komentarzu), że będą inni główni bohaterowie. Dopiero teraz ogarnęłam zakładki (ciekawy pomysł z nazwami, niezły klimacik, ale przynajmniej dla mnie są one mało intuicyjne i dziwnie poukładane, że sobie trochę pobłądziłam). Z legendarnej czwórki lubię tylko Remusa, z tych czasów Lily i Severusa. Ale nie ma tego, czego by człowiek nie mógł sprzedać, jak się postara, prawda?
Skąd Lilka wzięła tyle pieniążków? Z tej jej części?
Nie do końca rozumiem, co tamta panienka wykrakała i dlaczego Potter się wściekł. Dowiedział się przecież, że Lily nie zgadza się już na złość, tylko jej też zaczyna zależeć. Zły, że mu nie powiedziała? Że i tak musi latać za nią jak piesek, bo się zachciało zgrywać niezależną?
Jak Pottera lubię mniej więcej jak pokrzywy i taki też jak z pokrzywami kontakt chciałabym z nim mieć, tak zawsze wydawało mi się urocze to jego mówienie do Lily po nazwisku. Niby złośliwe, niby takie jak do Snape'a, ale jednak. I teraz znów się robiło uroczo, jak Lily tak mówiła do siebie, właśnie o Potterze myśląc.
Potter = kłopoty. Wakacje będą ciekawe, nieprawdaż? Relacji naszej dwójki nie rozumiem. Ale to chyba urok, który niektórzy widzą w Jily. Nasi zakochani się mijają, czubią i lubią, taki żywot. Naprawdę czekam na wyjaśnienia, za co to Lily miałaby być potępiona.
Relacja Williama i Katheriny też się zapowiada na skomplikowaną. Będzie się dziać, będzie o czym czytać z wypiekami na twarzy. Willy wydaje się mocno huncwocki, taki Jamesosyriusz, ale nawet mnie śmieszy. To eufemistyczne przeniesienie, czy Katherina się napatrzyła i tak dalej.
„Muszę wyrównać różnice programowe. Części materiału jeszcze nie przerabiałem i muszę to nadrobić”. System edukacji znajdzie sposób, by sprzyjać miłostkom.
Oto Remus i jego futerkowy problem. Mogę się ślinić. Jane pewnie nie polubię, skoro tak rozpowiada ważne tajemnice. No ale jej współczuję. Skoro dziewczyna nie jest pewna, ze ślubu nic dobrego nie wyniknie. No ale pewnie do niego nie dojdzie. I alleluja.
Co to za tajemnicza ona od matki? Z prologu? Czy źle zrozumiałam? Na początku myślałam, że ciągniesz wątek Jane, ale potem zaczęło się nie zgadzać to i owo. Myślę, że powinnaś wyraźniej zaznaczać, o kim akurat piszesz. Potem tajemniczy On zidentyfikowany został jako James tylko przez kontekst, sytuację.
Liczyłam na większe droczenie, jeszcze zabawę w kotka i myszkę, jeśli chodzi o Lily i Jamesa, ale, znając życie, skomplikowanie to dopiero będzie. Wiadomo. Zacznij od huraganu i stopniowo buduj napięcie. Emocje, emocje. Najważniejsze.
Dużo wątków naraz, wiele bohaterów. Nie lubię takich rozwiązań, ale z drugiej strony wielowątkowe historie są lepsze i jeśli masz głowę na karku i rozumiesz, że czytelnik nie siedzi w Twojej głowie, ładnie wybrniesz. Wszystko będzie zrozumiałe, do zapamiętania.
Zawsze wydawało mi się, wbrew pozorom, że czarodziejski świat jest mocno w tyle. W modzie także. Czekam więc na tę nutę szaleństwa, może na korytarzach Hogwartu.
Ach, to wtedy chodziło o Dorcas. Chyba muszę sobie poprzypominać czasy Huncwotów. Trochę szkoda, że tekst tego wymaga. I według mnie za szybko się dzieją te miłostki. No ale tyle przede mną.
Do kolejnego, Fen
Już poprawiłam muzykę z linku, więc powinno grać :)
UsuńStaram się jak mogę, żeby mugolskie wstawki się pojawiały, bo przecież Lily jest pochodzenia mugolskiego. Oczywiście nie jest tego dużo, ponieważ większość akcji ma miejsce w tym magicznym świecie.
Podróż Lily została wykupiona kilka miesięcy przed śmiercią jej rodziców, bo był do prezent na jej siedemnaste urodziny, które miała w styczniu.
Odniosę się teraz do " Nie do końca rozumiem, co tamta panienka wykrakała i dlaczego Potter się wściekł.” W całej sytuacji chodziło o to, że Lily zaczęła być dla Jamesa miła, poudaje że go lubi, chłopak się bardziej wkręci, a ona znów przestanie być miła (tak wiem, bardzo dorosłe, no ale nie spodziewajmy się genialnych pomysłów po nastoltkach). Oczywiście przyjaciółki Evans wiedziały o tym fantastycznym planie. W międzyczasie jednak Lily polubiła Jamesa, zbliżyła się do niego i w sumie to nie chciała kończyć tego planu. Katherina zdenerwowała się na Lily i powiedziała Jamesowi, że jednak Evans nie jest dla niego taka miła, bo polubiła go, tylko chce się odegrać za to jak tam traktował Snape'a i ją. :) Wiem, skomplikowane :D
Ogólnie rzecz ujmując, to bardzo polubiłam postacie, które sama stworzyłam. William i Katy to moje najbardziej ulubione postacie w tym opowiadaniu, i naprawdę nie mogę się doczekać momentu, kiedy oni się znów spotkają, i znów będzie dużo spięcia między nimi.
Myślałam nad tym, żeby zacząć pisać z czyjej perspektywy jest wątek, ale raz rzuciłam taką "próbkę" i jednak nie wyglądało to dobrze :)
Kilku czytelników (W sumie dwójka) pisała mi, że na początku trudno im było się połapać, ale potem już dają radę i przyzwyczaili się do tego, że tak dużo wątków się przeplata.
Początkowe rozdziały są niby pisane "od nowa", ale pochodzą z czasów kiedy miałam te piętnaście czy szesnaście lat :)
Teraz, kiedy już prawie mam ćwiartkę na karku, czerwienię się z zażenowania na niektóre pomysły, ale patrząc na to opowiadanie dostrzegam, jak bardzo się zmieniłam i powiem Ci, że czuję rozczulenie, i jest to miłe uczucie :)
Pod tym względem cieszę się, że piszę opowiadanie, bo widzę jak dorosłam :)
Mam nadzieję, że uda Ci się przez to przebrnąć. Jak coś to pisz :) Z przyjemnością tłumaczę, czy przypominam różne rzeczy :)
Jest mi bardzo miło, że do mnie trafiłaś i do następnego!
Ściskam!
Dziękuję za odzew. Połapię się , połapię. Mnie też miło. Miej dobry dzień.
UsuńNo, jeszcze tylko 47 rozdziałów i będę na bieżąco :') Pewnie w międzyczasie będziesz dodawać nowe i będą mi się zbierać zaległości, ale co tam. Nie wiem, czy jest sens dodawać tutaj komentarze, nie wiem czy pod te rozdziały jeszcze zaglądasz, ale lubię Autorowi dać znać, że przeczytałam, że mi się spodobało.
OdpowiedzUsuńWięc tak: bardzo mi się spodobało. Piszesz tak lekko, że czyta się z przyjemnością :) Sceny James-Lily polubiłam najbardziej, normalnie jak je czytałam, to aż mi się ciepło robiło i miałam ucisk w brzuchu! Uwielbiam to uczucie, gdy ktoś opisuje związki tak świetnie, że aż odbiorca ma wrażenie, jakby był jedną z postaci i przeżywał to.
Powoli dzięki temu, że przeczytałam ten rozdział, mogłam się zorientować kto jest kim i mniej więcej zapoznać się z relacjami bohaterów. Pewnie wszystko wywróci się do góry nogami w następnych rozdziałach, ale przynajmniej mam jakieś podstawy :) Powiem Ci szczerze tak z technicznego punktu widzenia, że porównując rozdział 1 z 49, to naprawdę rozwinęłaś się w pisaniu :) No nic, na dniach będę czytać dalej, po trochu, po trochu i mi się uda :D Pozdrawiam serdecznie :*
Cześć :)
UsuńInformacja o nowych komentarzach przychodzi mi na blogowego emaila, zatem tak, zaglądam, jak ktoś coś doda :)
Uff, kamień z serca, że Ci się podoba :D
Możliwe, że gdzieś w okolicach 10 rozdziału poziom pisania na chwilę trochę spadnie, ponieważ w lutym tego roku pisałam od nowa dziewięć pierwszych rozdziałów :) Później faktycznie poprawiłam resztę, ale nie były to drastyczne zmiany :)
Z niecierpliwością czekam, aż będziesz na bieżąco :D Wtedy na pewno będziesz już wiedziała kto jest kim i kto jest z kim :D
Buziaki :*
SBlackLady
Trafiłam na twojego bloga z polecenia i właśnie zaczynam czytać. Muszę nadrobić ponad 60 rozdziałów, więc troszkę to potrwa ;)
OdpowiedzUsuńNa początek, chciałam powiedzieć, że fabuła intryguje i zachęca do dalszej lektury. Pojawia się tutaj dużo wątków, więc na pewno znajdę coś dla siebie. Poza tym, bardzo trudno znaleźć ostatnio jakikolwiek blog o czasach huncwotów i naprawdę się cieszę, że tu trafiłam.
Styl może nie jest jeszcze najlepszy, ale to zaskakujące jak się poprawia i rozwija wraz z objętością tekstu. Mam wrażenie, że zabrakło tu trochę powtórnego przeczytania i korekty. Post powstał w 2013 roku... Podziwiam cię za wytrwałość. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę twój rozwój na przestrzeni ostatnich lat.
Pozdrawiam, Rieen
Cześć!
UsuńNa początku chciałam bardzo przeprosić, że odpowiedź na komentarz piszę dopiero teraz, ale rzadko zaglądałam na bloga w ostatnich dwóch miesiącach. :)
Jest mi bardzo miło, że tu trafiłaś i to z czyjegoś polecenia! :D No niestety, trochę się rozpisuję, ale mam nadzieję, że szybko przebrniesz/przebrnęłaś przez opowiadanie. :)
Jeśli szukasz czegoś o Huncwotach, to polecam przejrzeć moje linki, albo też listę z blogami, które ostatnio opublikowały coś u siebie. :) Myślę, że znajdziesz niejedną ciekawą lekturę. :D
W sumie to pierwsze chyba 20 rozdziałów opowiadania było pisanych od nowa w styczniu 2018 roku. Niestety robię dużo błędów stylistycznych, gubię przecinki i czasami zdarzają się błędy ortograficzne, ale staram się poprawiać. Miałam też podjąć współpracę z Betą, ale nie wyszło.
Niestety mam prywatnie więcej obowiązków niż kilka lat temu, więc blogowi nie poświęcam już tak dużo uwagi jak wtedy. Ale uwierz, że naprawdę się staram i mam nadzieję, że to widać. :)
A jak nie, to na ile mi czas pozwoli, to przyłożę się bardziej. xD
A wiesz, że wydaje mi się, że kojarzę Twoje opowiadanie z onetu?
Tak mi się wydaje, ale pewna nie jestem. Widzę też, że zaczęłaś na nowo pisać, więc w niedługim czasie wpadnę i tam Cię zasypię pytaniami o to, czy to był Twój blog tam na onecie. :D
Dziękuję jeszcze raz za miły komentarz!
Buziaki! :*
Hej :D
OdpowiedzUsuńMoże na początek: jak tu trafiłam? Powiem szczerze, że przeczytałam w ostatnim czasie sporo blogów i na wielu z nich widziałam Twoje komentarze (Twój Syriusz na awatarze jest boski <3) W jednym z komentarzy na opuszczonym już blogu o Jily zostawiłaś linka do własnej opowieści. I oto jestem!
Rzadko komentuję pierwsze posty, ale ten David Bowie mnie absolutnie przekonał, że muszę zostawić tu swój ślad. Kocham tę piosenkę i bosko się czytało rozdział z nią w tle. Zapowiada się ciekawa historia, podoba mi się ilość wątków i bohaterów.
Lecę czytać dalej, jeszcze ponad 60 rozdziałów <3
Pozdrawiam, Natalia :D