Parkes wyszła z łazienki. Był już środek sierpnia i nadal pogoda
dopisywała. Wszyscy dziwili się, że to lato jest tak upalne jak na Anglię.
Gdyby nie wieczorne burze, to pewnie byłaby susza.
Ubrała kremową sukienkę i ułożyła włosy. Jej ojciec zaprosił kolegę z pracy
wraz z rodziną na kolację. Katy dużo słyszała o Nurmanach i była ciekawa, czy
współpracownik ojca jest rzeczywiście tak fantastyczny, jak większość sądziła.
Interesowało ją Prawo Czarodziejów. Głównie jej ojciec był tego wszystkiego
sprawcą.
Niestety nie chciała ustanawiać prawa.
Chciała łapać tych, którzy to prawo łamią.
Wiedziała, że nie spodoba się to jej ojcu, ale póki co nie musiał o tym
wiedzieć.
Wróciła do swojego pokoju... Do jej i Williama pokoju. Nie mogła uwierzyć,
że rodzice zamiast wreszcie wykończyć drugą połowę domu, woleli zrobić im
sypialnię koedukacyjną. Już przestała liczyć ile razy widziała go bez koszulki,
czy w samych bokserkach. On w sumie też, raz czy dwa, widział ją bardziej
roznegliżowaną niż zazwyczaj. Fakt, nigdy nie była półnaga, jak on, ale czuła
sie niezręcznie, gdy nie zdążyła założyć spodni, czy spódnicy.
Rodzice wrócili kilka dni wcześniej i na szczęście oszczędzili jej kazań.
Przestała wychodzić wieczorami, ale doskwierała jej samotność. Jane była czymś
bardzo zajęta, Jess wyjechała na dwa tygodnie, Dorcas i Syriusz też byli
zajęci, i został jej tylko Remus, który pracował, więc też nie miał dużo czasu.
I William. Ale do niego to się nie odzywała. Chyba że musiała.
Założyła beżowe eleganckie buty na obcasie i postanowiła, że zejdzie do
salonu zanim ojciec zacznie ją wołać.
– Mamo. – Stanęła opierając się o ścianę. Matka
zmierzyła ją spojrzeniem. Dostrzegła jak Caroline kiwa głową z uznaniem. Sama
wyglądała bardzo ładnie. Czarna, prosta spódnica za kolano i szara bluzka z
kołnierzem. Włosy miała spięte z tyłu spinką.
– Lada moment będą. Usiądź Katherino. – Poleciła. Chcąc nie chcąc, usiadła na kanapie.
Jej rodzicielka siedziała w fotelu naprzeciwko. – Jeszcze Will... Mam nadzieję, że nie okażesz
mu tego wieczora wrogości.
– Możesz być spokojna. – Mówiły do siebie, jakby rozmawiały o pogodzie.
Czekały w ciszy kilka kolejnych minut. Do salonu wszedł William. W niebieskiej
koszuli i czarnych spodniach wyglądał naprawdę przystojnie. Włosy miał
naturalnie pofalowane, przeczesał dłonią włosy, wprowadzając trochę nieładu.
Katherina dostrzegła w tym trochę zawadiackości Huncwotów, rozbawienie na
twarzy i widoczne roztrzepanie. No jakby widziała Jamesa i Syriusza. Usiadł
obok Katheriny, przypadkowo trącając ją ramieniem.
Zastanawiała się gdzie jest jej ojciec. Zapewne siedział w swoim gabinecie,
gdzie z okna był widok na podwórze. Zazwyczaj tam wyczekiwał gości.
Kwadrans po ósmej usłyszeli głośne pukanie do drzwi, następnie kroki w
przedpokoju, dźwięk towarzyszący otwieranym drzwiom, jakieś słowa powitania.
Katherina wstała niemal w tym samym momencie, co matka.
Najpierw do salonu wszedł ojciec z innym mężczyzną. W średnim wieku,
szczupłym, ale z widocznym brzuszkiem i z wąsem na pokrytej zmarszczkami twarzy.
Nie wyglądał na rówieśnika jej ojca. Następnie weszła kobieta. Była
odwrotnością męża. Niska, pulchna brunetka z kilkoma siwymi włosami. Za nią
pojawił się młodzieniec. Panna Parkes prawie zemdlała na jego widok.
Powstrzymała się przed otwarciem buzi. A miała ochotę.
Szare oczy i krótkie, brązowe włosy i ten uśmiech. Odkąd go zobaczyła
wiedziała, że jest przystojny. Ubrał beżową koszulę i granatowe spodnie. Z
trudem opanowała się przed uśmiechnięciem.
Stanęła obok matki. Podała dłoń panu Albertowi i pani Mirandzie. Uśmiechała
się życzliwie. Kątem oka dostrzegła, że Will przedstawia się chłopakowi.
Podeszła do nich. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Katherina. – Nie kryła rozbawienia. Myślała, że wieczór
będzie nudny, ale dzięki niemu taki nie będzie.
– Gregory... Ale mów mi Greg. – Ucałował jej dłoń. Szare tęczówki zmierzyły ją
wzrokiem. – Uroczo wyglądasz, Katy.
– Dziękuję... Wiedziałeś o tym, że twój ojciec
zna mojego? – Zapytała ciszej. Poznała
go zaledwie kilka tygodni temu, kiedy była na imprezie. Odpowiedział jej cichy
śmiech chłopaka. Wiedział.
*******
Siedzieli w salonie. Mężczyźni popijali Ognistą Whisky, a panie zdecydowały
się na czerwone wino. Katherina siedziała na kanapie między Williamem a
Gregiem. Z tym drugim rozmawiała zawzięcie o nowej piosence. Kartney patrzył to
na nią, to na chłopaka. Odkąd podała szatynowi dłoń dostrzegł, że muszą się
skądś znać. Teraz wiedział skąd. Ostatnio razem pili.
– Katherino. – Usłyszała głos pana Nurmana. – Może pokażesz Gregowi ogród?
– Z przyjemnością. – Odparła od razu, wstała i podeszła do drzwi na
taras. Małe lampki oświetlały dumę pani Parkes – jej ogród. Poczekała, aż szatyn zrówna jej
kroku i usiedli na ławce.
– Masz miłego brata. – Posłał jej jeden z najpiękniejszych uśmiechów.
– To nie jest mój brat. – Westchnęła smutno. – Rodzice przygarnęli go dwa lata temu, gdy
zmarła mu matka.
– Miło z ich strony. – Rozejrzał się dookoła. – Ładnie tu.
– Tak... Teraz jest tu najładniej. Jak były
upały, to tylko tutaj spędzałam czas. Ale w tym roku wolę siedzieć w domu. Tu
siedzi mama z Williamem. – Uśmiechnęła
się słabo.
– Nie lubisz go? – Ujął delikatnie jej dłoń. Odpowiedziało mu
kiwnięcie głową. Spojrzał na nią uważnie. Nie było na jej uroczej twarzy
uśmiechu, zniknął gdzieś blask jej oczu. Poruszył trudny temat. Odgarnął kosmyk
włosów panny Parkes za ucho. – Wszystko
się ułoży.
– Mam nadzieję. – Bąknęła odwracając od niego wzrok. Dziwnie na
nią działał. Jak nikt inny. Przy Remusie nawet się tak nie czuła. Stała się
dziwnie wstydliwa, małomówna, przygaszona. Wnętrzności skręcały się z nerwów, w
gardle czuła wielką gulę, głos jej drżał, jak i ręce. Przymknęła oczy, gdy
poczuła ciepły oddech na swoim policzku. Centymetry, a potem milimetry dzieliły
ją od tego, czego bardzo chciała. Tak. Już dawno chciała pocałować Grega. Serce
zaczęło szybciej pompować krew, w uszach jej szumiało, a policzki pokryły się
lekkim rumieńcem. Czuła jego urwany oddech, jeszcze chwila i poczuje jego usta
na swoich.
– Rodzice was wołają. – Usłyszeli czyjś głos niedaleko. Odskoczyli od
siebie jak oparzeni. Na ścieżce stał William. Jego mina nic nie wyrażała.
Katherina spuściła wzrok, a Greg podniósł się z miejsca. Podał jej dłoń,
którą od razu pochwyciła i odeszli do domu. Spojrzała jeszcze na blondyna, gdy
obok niego przechodzili. Dostrzegła obojętność w jego oczach i ironiczny
uśmiech.
*******
Zamknęła za sobą drzwi sypialni, gdzie przed chwilą usnęła jej matka. Elizabeth
mimo że wyglądała dobrze, to była słaba. Spała po dwanaście godzin, a jej kroki
nie były sprężyste. Jej ruchy były dość powolne i czasami wydawała się być
otępiała.
Cieszyła się, że udało jej się odebrać ją nim było za późno...
Odebrać!
Następnego dnia miała odebrać Lily z lotniska i na śmierć zapomniała o tym,
że jej przyjaciółka wraca już jutro. Miała się położyć, ale najpierw musiała
napisać krótki list do Katheriny i go wysłać. Poprosiła Syriusza, żeby póki co
nie mówił przyjaciołom o tym, że jednak jej matka żyje. Chciała, żeby Elizabeth
zaaklimatyzowała się i odzyskała siły. Przede wszystkim bały się też, że jej
babcia mogłaby się o tym dowiedzieć, a nie chciały mieć z nią nic wspólnego.
Dorcas niemiło wspominała ostatnie spotkanie z babcią. Stephanie Pronton
wyglądała na znerwicowaną i dosyć nerwowo mówiła o niej, że jest nierozważna,
że chce mieszkać sama w Anglii, że Black nie jest odpowiednią partią i może być
niebezpieczny, i że to wszystko nie wyjdzie jej na dobre.
Wcześniejsze pierwsze spotkanie też nie było dla niej miłe. Babcia na kilka
miesięcy przeniosła ją z Hogwartu do Beauxbatons, żeby móc się ją opiekować po
śmierci ciotki. Jej opieka polegała na tym, że zakazała jej kontaktu z
przyjaciółmi z Hogwartu i zmieniła jej wygląd i imię, tak... Pronton uważała,
że lepiej jej będzie jeśli upodobni ją do matki. Oprócz tego, że wyglądała jak
młodsza wersja matki, to nawet nazywała się tak jak ona. Dorcas zaczęła mieć
małe problemy z nauką i chyba babcia uznała, że nie ma sensu przepisywać ją na
niższy rok, tylko wróci do Hogwartu. Oczywiście jako Elizabeth Pronton.
Warunkiem jej powrotu było to, że miała trzymać w tajemnicy swoją prawdziwą
tożsamość.
Nikt z jej przyjaciół nie wiedział, że jej matka jak była panną, to tak się
nazywała. Nawet Syriusz, który potem przyznał, że niewiele pamięta z tamtego
okresu.
Lily jako pierwsza zorientowała się, że to ona i obiecała, że do jej
siedemnastych urodzin nie powie nic przyjaciołom.
Szczerze przez ten okres bała się babci, bo nie wydawała jej się zbyt
zdrową osobą.
Kiedy opowiedziała mamie o wszystkim, ta długo milczała. Podobno nie
godziła się na jej związek z Edwardem i przez to odsunęły się od siebie. Julie
wybrała siostrę i życie w Anglii, i Elizabeth twierdziła, że jej matka była po
prostu nieszczęśliwa bez córek i zapewne próbowała w jakiś sposób się uspokoić.
Kilka dni później dostała list od babci, miły jak na nią i postanowiła
odpisać, bo bała się, że babcia może ją odwiedzić, a wtedy doszłoby do
konfrontacji Elizabeth ze Stephanie.
Sowa wyleciała przez okno, a Dorcas obserwowała ją dopóki nie zniknęła jej
z oczu na ciemnym niebie.
Patrzyła jeszcze chwilę w gwiazdy i uśmiechnęła się delikatnie do samej
siebie, bo doznała właśnie olśnienia.
Pierwszy raz nie cieszyła się z tego, że niedługo musi wrócić do Hogwartu.
Wreszcie mogła przyznać, że jest w pełni szczęśliwa.
*******
Leżała od godziny w ogrodzie. Ubrana jedynie w bikini korzystała z upalnego
dnia i opalała smukłe ciało. W te wakacje jej kształty stały się bardziej
kobiece i nie wiedziała czy to przez jej anatomię, czy przez to, że więcej
jadła.
Była świadoma tego, że w klubie, do którego chodziła niejeden chłopak
oglądał się za nią. Sama patrząc w lustro, powoli odkrywała swoje atuty i dostrzegła,
że niewiele trzeba, by ktoś na nią zwrócił uwagę.
Słońce nigdy nie opaliło ją tak, jakby tego chciała. Jej skóra miała odcień
jasnego brązu, ale taki już urok blondynek. Wiedziała, że już nic więcej ją nie
złapie, ale korzystała z pogody i wylegiwała się na świeżym powietrzu.
Do ogrodu wyszedł wysoki blondyn. Krótkie spodenki odsłoniły umięśnione
łydki, a rozpięta koszula tors. W lewej ręce trzymał kopertę. Zatrzymał się na
skoszonym trawniku i patrzył na Katherinę. Dziwnie skrzywił usta. Zawsze go
dziwiło, że Parkes, gdy się opala zakłada bikini, które w całości zakrywało
pośladki i górną część ud. Praktycznie opalała się w spodenkach.
Nie należała do najpiękniejszych dziewcząt. Nie wyróżniało ją nic
szczególnego. Kolor włosów normalny, tak samo jak oczu. Nie poruszała się jakoś
charakterystycznie. Biła od niej normalność. Will skarcił się w myślach.
Okłamywał samego siebie. Była dla niego olśniewająco piękna. Gdyby tylko
wiedziała, z łatwością by sobie go owinęła wokół palca. Miała dużo uroku, a on
był nią omamiony. Był też boleśnie tego świadomy. Nie mógł o niej myśleć. Nie
mógł o niej myśleć jak o kobiecie ze zwykłej przyzwoitości. Jej rodzice
wyciągnęli do niego pomocną dłoń i był im bardzo wdzięczni, bo zdawał sobie
teraz sprawę, że dziadkowie nie daliby sobie rady z nastolatkiem. Odgonił od
siebie natrętne myśli i ruszył powoli ku niej. Chwilę zastanawiał się, po co
przyszedł. List.
– Usługi pocztowe Kartney... – Zaczął pogodnie. Katherina szybko przekręciła
się na plecy i przerwała chłopakowi.
– ...Dawaj! – Wyciągnęła rękę po kopertę. Po chwili
otwierała ją i wyciągnęła z niej pergamin.
Katy!
Tu Dorcas.
Jutro wraca Lily z Jamesem, a ja
i Syriusz mieliśmy ich odebrać.
Niestety ostatnio jestem
strasznie zajęta i naprawdę nie dam rady się wyrwać.
Proszę cię jeszcze, żeby nie
przyszło wam do głowy odwiedzić mnie bez zapowiedzi. Wiem, jestem ostatnio mało
gościnna, ale Łapa może zapewnić, że nic mi nie jest i naprawdę mam trochę na
głowie. Nie martw się o mnie! Jak przyjdzie pora to dowiecie się szczegółów.
To mogłabyś ich odebrać z Syriuszem o 16?
Czekam na odpowiedź!
Dor.
– Ach... – Zmarszczyła czoło. Wyglądała jakby chciała coś
powiedzieć. Westchnęła. – Pamiętasz
Jamesa?
– Tak. – Odpowiedział dopiero po chwili blondyn. Nie
wierzył! Normalnie się do niego odezwała.
– Dziś wraca z wakacji... Będzie też z moją
przyjaciółką. Chyba. Mam ich odebrać z lotniska z Syriuszem, którego chyba nie
znasz. Chcesz się ze mną wybrać? – Zapytała już szeptem. Nie patrzyła mu w oczy.
Wiedziała, że dostrzegłaby w nich zwycięstwo, tryumf...
– Dobra. – Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi z
wielkim uśmiechem na twarzy. Katherina chwilę później wstała i pobiegła do
wieżyczki, gdzie trzymali sowy, aby odpisać Dorcas.
*******
Rozglądała się w celu zobaczenia znajomej rudej głowy i czarnej,
rozczochranej czupryny. Samolot już wylądował, ale nigdzie nie było widać dwóch
pasażerów tego lotu. Za nią stał blond włosy chłopak, który na migi podrywaj
jedną z dziewcząt pracujących na lotnisku, a kilka kroków dalej Syriusz, który
też wypatrywał Jamesa, w międzyczasie obserwował też Williama i wydawał się być
rozbawiony tą sytuacją.
– Jesteś wyższy. Mógłbyś ich szukać w tym
tłumie, a nie podrywać tą mugolkę! – Fuknęła na Kartneya. Ten tylko uśmiechnął się
szeroko i dalej „podrywał” brunetkę. Widział się z Jamesem raz w życiu i nie
zapamiętał go za dobrze. Lily Evans była mu całkowicie obca. Miał dziwne
wrażenie, że on też jest nieznajomym dla dziewczyny.
Zobaczyła dość niedaleko wysokiego chłopaka z czarnymi, sterczącymi we
wszystkie strony włosami oraz rudowłosą dziewczynę, która zdawała się ignorować
chłopaka. Jej ciemno – rude włosy zostały splecione w ciasny warkocz. Zadziwiła
się kolorem jej skóry. Nie było cienia żadnej opalenizny.
– Lily! – Parkes podbiegła do niej i przytuliła się
mocno do przyjaciółki. – Czemu jesteś
taka biała?
– Katherina! – Odsunęła się od niej delikatnie. – Ty się opaliłaś, a ja jechałam na eliksirach,
by tylko rakiem nie być.
– Nie narzekaj... Urosłaś. – Okręciła ją wokół jej własnej osi. – I nie masz figury anorektyczki.
– Zastanawiam się, kiedy mnie zobaczysz. – James Potter ze znużonym uśmiechem stał tuż obok.
– James! – Szybko przytuliła kuzyna, który zdążył się już
przywitać z Syriuszem. Równie szybko odsunęła się od niego. Kartney przysunął
się bliżej Parkes.
– William? – Brunet patrzył na chłopaka z lekkim
niedowierzaniem. – Katy nic nie mówiła,
że urwałeś się ze szkoły.
– Bo nie było czym się chwalić, James. – Nie tylko on dostrzegł w głosie dziewczyny
nutkę ironii. Ruda skrzywiła się lekko, a Rogacz uśmiechnął szeroko.
– Będę z wami chodził do Hogwartu. Wywalili
mnie, ale dobre oceny zmusiły ich do tego, żeby mnie tylko przenieść. – Podał Rogaczowi dłoń. – Jestem w Gryffindorze.
– Taa... Cieszymy się wielce. Poznaj Lily. – Mruknęła Katy i obserwowała jak rudowłosa
podaje swoją dłoń chłopakowi, który przez chwilę przytrzymał ją. – Musimy iść. Niedaleko mamy wejść w taką
uliczkę, gdzie przetransportujemy walizki do domu Jamesa, a potem Błędnym
Rycerzem do mnie.
– Przekonałabyś się wreszcie do teleportacji
dziewczyno. – Jęknął Syriusz, a ona
pokręciła głową. Miała licencję na teleportacje, ale bała się teleportować na
większe odległości.
Odwróciła się na pięcie, a oni za nią. Prowadziła ich ku wyjściu, do
którego dotarli w jakieś dziesięć minut. Na chodniku było mniej tłoczno, ale i
tak musieli uważać, aby na nikogo nie wpaść. James zrównał się z Williamem i
Syriuszem, a kilka metrów za nimi Lily i Katherina.
– Nie lubisz go. Kto to? – Zapytała Ruda krzywiąc się, gdy jakiś
mężczyzna trącił ją ramieniem.
– Rodzice go przygarnęli dwa lata temu. – Zacisnęła mocno szczęki, kiedy usłyszała
śmiech chłopaków. – Opowiadałam jak się
spiłam, nie pamiętasz?
– Ach... Pamiętam. Wydawało mi się, że jest
okropnie brzydki i głupi. Wyczuwam małe kłamstewko. – Lily uśmiechnęła się, kiedy Katherina głośno
prychnęła. – Słodki jest.
– Skręcamy Evans! – Ruda zaśmiała się głośno, ale syknęła, gdy
Parkes trzepnęła ją w ramię.
*******
Siedziała na tarasie i
wysłuchiwała opowiadań Katheriny o tym, co ją spotkało przez ostatnie kilka
tygodni. Poniekąd rozumiała wrogie nastawienie przyjaciółki do Williama, ale chłopak
zrobił na niej dobre wrażenie, czego nie omieszkała się otwarcie powiedzieć. Na
całe szczęście Parkes nie należała do osób, które przekonują kogoś do swoich
racji. Sama przyznała, że zapewne w innych okolicznościach, pewnie nie byłaby
dla niego niemiła. Bolało ją to, że rodzice prawie ją nie zauważają i to
głównie na złość im ostatnio tak imprezowała. Bo dopiero jak zaczęła wracać
późno w nocy, w dodatku pijana, rodzice interesowali się nią.
Teraz opowiadała jej o Gregorym.
Był on założycielem zespołu Krzyczące Hipogryfy i Parkes wróżyła im karierę,
twierdząc równocześnie, że na pewno nie będą tak genialni jak Fatalne Jędze.
Pamiętała ten dzień, gdy
Katherina wpadła do dormitorium w czerwcu i z radością małej dziewczynki,
opowiedziała, że ktoś zainteresował się Fatalnymi Jędzami i już w lipcu będzie
ich można słuchać w audycjach radiowych. Kilka dni później w Proroku Codziennym
ukazał się duży artykuł o zespole, autorka Jocunda Oakby zareklamowała zespół,
mimo że nie słyszała jeszcze ich piosenek.
Jess następnego dnia wyznała im,
że Jocunda to jej starsza siostra i napisała do niej, że chłopaki są świetni, i
Prorok Codzienny mógłby im pomóc.
I tak Samuel, uczeń ostatniego
roku Hogwartu, zaraz po skończeniu szkoły, wraz zespołem rozpoczęli nagrywać
swoje kawałki. Katherina pomagała im przy tekstach i cieszyła się z sukcesu
swoich kolegów, którzy w ciągu kilku tygodni zdobyli sławę.
Fatalne Jędze co tydzień w piątki
i soboty grali małe koncerty. Po jednym z nich Katy poznała Grega z którym
świetnie się bawiła.
Lily uśmiechnęła się lekko, gdy
Parkes zakończyła opowieść tym, że ojciec chłopaka pracuje z jej ojcem. Nieco
ją to uspokoiło, bo trochę się obawiała tej szybkiej znajomości.
– A ty
Lily? Zauważyłam, że oboje jeszcze żyjecie, więc nie było źle. – Blondynka uśmiechnęła się znacząco i Ruda zaśmiała
się z bezpośredniości przyjaciółki.
– Wyjaśniliśmy sobie wszystko i zobaczymy co
dalej. – Odpowiedziała lakonicznie i
miała nadzieję, że Parkes zrozumie, że nie chce o tym gadać. Ale nie...
Katherina jak chciała się czegoś dowiedzieć, to po prostu się dowiadywała.
– No
ale co? Umawiacie sie? – Mrugnęła przy
tym, a Lily westchnęła ciężko.
– Nie wiem,
Katy. Będziemy na pewno się widzieć przez te ostatnie dni. Umówiliśmy się
przecież na wspólne zakupy przed Hogwartem. – Wzruszyła ramionami i wiedziała, że musi
powiedzieć blondynce, żeby się odczepiła od tego tematu, bo inaczej będzie
udawała, że nie widzi, że nie chce o tym rozmawiać. – Jak coś się zmieni na pewno cię poinformuję, a
teraz zamknijmy ten temat.
– Dobra, dobra. – Mruknęła i Lily poczuła ulgę.
Na krótko, bo blondynka uśmiechnęła się do niej zawadiacko. – Ale wiesz, że Jamesowi też będę kręciła dziurę
w brzuchu, a zgadnij kto jest jego najulubieńszą kuzynką i najlepszą
przyjaciółką?
Evans jęknęła jakby została
zraniona, ale po chwili roześmiała się. Tak... Niekwestionowanie Katherina była
jego najulubieńszą kuzynką.
*******
Dorea Potter szła pewnym krokiem
przez Ministerstwo Magii. Jej celem było Biuro Aurorów i miała nadzieję, że po
ostatnich atakach nie zmieniono zasad i jako żona jednego z aurorów będzie
mogła tam wejść. Przy wejściu przywitała Williama Aldertona, który od
kilkunastu lat chronił wejścia do Biura Aurorów. Zauważyła, że założył
marynarkę na lewą stronę, ale odkąd pamiętała zawsze zakładał ją w ten sposób.
Weszła do pomieszczenia i przyznała, że jest jak zawsze. Szereg otwartych kabin
na środku, oraz drzwi do gabinetów ważniejszych aurorów, oraz najbliższy do
szefa Biura. Zatrzymała się przy biurku, za którym siedziała młodziutka
szatynka w brązowym trenczu. Do kołnierzyka miała przypiętą plakietkę z jej
nazwiskiem: Amelia Bones.
– Dzień
dobry, zastałam Charlusa Pottera? – Zapytała i przygotowywała się w myślach na
słowną walkę z młodziutką sekretarką. Co roku brali jakąś jedną kursantkę z
Biura Przestrzegania Praw Czarodziei i z roku na rok wybór padał na dziewczęta,
które może i wykonywały dobrze swoją pracę, ale były wyniosłe i naprawdę
wierzyły w to, że są prawą ręką Charlusa Pottera i Alastora Moody'ego.
– A kto
pyta? – Zapytała ją uprzejmie
dziewczyna, podnosząc wzrok znad dokumentów.
– Dorea
Potter, żona. – Amelia momentalnie
uśmiechnęła się do niej szeroko i rozluźniła się, jakby miała przed sobą
znajomą osobę.
– Pan
Charlus jest na spotkaniu z Ministrem Magii, ale niedługo powinien wrócić. Może
pani tutaj poczekać, napije się czegoś pani? – Zapytała, a Dorea odmówiła, kiedy zauważyła,
że w otwartych drzwiach do gabinetu szefa Biura Aurorów stoi Alastor Moody.
– Chodź
na słówko Dorea. Bones! Nie obijaj się! – Krzyknął głośno, a dziewczyna drgnęła i
zaśmiała się nerwowo.
– Tak
jest! – Krzyknął któryś z aurorów
siedzących w jednej z kabin.
– Nie
ty Bones! – Odkrzyknął Moody, a Dorea
parsknęła śmiechem, gdy weszła do gabinetu.
– Nic
się nie zmieniłeś szefie. Ile asystentek doprowadziłeś już do załamania
nerwowego? – Zapytała i usiadła na
krześle.
– Ktoś
musi trzymać to miejsce w kupie. Całe szczęście, że szefostwo to same rozsądne
osoby, bo pewnie połowa z nich trzyma stronę tej nędznej kreatury. – Moody opadł ciężko na fotel i spojrzał na
Doreę uważnie. Zawsze czuła się nieswojo, gdy Alastor milkł i tylko się na nią
patrzył. Mimowolnie rozejrzała się po gabinecie w którym było podejrzanie
czysto. Moody nigdy nie miał zawalonego biura, wszystkie pergaminy czy wycinki
miał uporządkowane, fałszoskopy i inne wynalazki też miały swoje miejsce, ale
nigdy nie pamiętał o tym, że porządek to nie tylko posegregowane dokumenty, ale
też uprana firanka, umyte okno, starte kurze, czy zamieciona podłoga. Odchyliła
się nieco na lewo i spojrzała na to, co trzymał za plecami.
– Nie
wierzę Moody... Kwiatek? – Spojrzała na
niego jakby był chory i pochyliła się do przodu. – Jest tu podejrzanie czysto... Masz kogoś?
– Od
jedenastego roku życia z nią jestem, Potter! Dwanaście cali, serce smoka i
berberys, to jedyna kobieta której bezgranicznie ufam! – Warknął na nią, a ona roześmiała się. Moody
nie wyglądał na złego. – Ta Amelia Bones
przyniosła mi to zielsko. Skubana włazi mi na chwilę do gabinetu, daje pod nos
papiery i kiedy czeka, to macha różdżką i sprząta. Zostawiłem ją na chwilę w
gabinecie samą, dosłownie minuta. Wróciłem i miałem jaśniejsze ściany. Za karę
przez miesiąc porządkowała dokumenty.
– Miło,
że ktoś tu dba o porządek. Ty nigdy nie miałeś do tego głowy. Mógłbyś to
docenić. – Dorea przypomniała sobie
czasy, gdy pracowała w Biurze Aurorów i usłyszała jak Moody wrzeszczy na
jednego ze współpracowników, że jego różdżka nie jest od ścierania kurzy.
Wydawało się, że nikogo nie szanuje tak, jak swojej różdżki.
– Nie
myślisz o powrocie? – Zapytał ją Moody,
nie komentując jej ostatniego zdania, a ona pokręciła głową.
– Za
stara jestem na powrót do Biura. Zjedliby mnie. Poza tym wydaje mi się, że najwyższa
pora zrobić porządek w dokumentach Zakonu i zamierzam to zrobić. Oczywiście jak
dowództwo się zgodzi.
– Potrzebujemy ludzi. I tak obniżyliśmy
wymagania przy kursach, i dzięki temu mamy trzy razy więcej kandydatów, ale co
z tego jak większość z nich, to pewnie poplecznicy Voldemorta? – Znów warknął Alastor... Tak, Moody wszędzie
węszył podstęp i może dlatego był najlepszym aurorem? – Nie mam już czasu na pogaduszki. Weź tą teczkę
jak idziesz do gabinetu Charlusa. Widzimy się na spotkaniu.
– Owocnej pracy. – Rzuciła zanim wyszła do części wspólnej biura
i weszła do gabinetu obok. Tu panował sterylny porządek i wiedziała, że nie
jest to zasługa Amelii Bones. Dla Charlusa sprzątnięcie gabinetu i to za pomocą
magii, nie stanowiło problemu.
Zanim zrobiono tu gabinet, pokój
ten służył do przechowywania trenczy lub aurorzy korzystali z niego, gdy
dokumentacja sprawy nie mieściła się w kabinie. Dwa lata po rozpoczęciu przez
nią kursu, pokoik ten przerobiono na gabinet Charlusa Pottera. Z czułością
pogładziła blat biurka przy którym czasami pracowała. Usiadła w fotelu i mimo
woli, zaczęła wspominać piękny okres, w którym pracowała tu, już jako auror.
Patrzyła na drzwi, które przed
chwilą się zamknęły za Charlusem i usiadła za biurkiem, aby rozpocząć nocną
zmianę w Biurze Aurorów. Jako, że od Bożego Narodzenia do Nowego Roku miała wolne,
Moody poprosił, aby w Wielkanoc przychodziła na nocne zmiany. Na okres
wielkanocny zamieszkała na Kamiennym Wzgórzu i w sumie cieszyła się, że w
święta nie będzie wracała do pustego domu.
Myślała, że może Potter też
będzie miał nocne zmiany, ale on wziął trzy dni urlopu i po czułym pożegnaniu,
obiecał, że na pewno się spotkają.
Spotykali się już cztery miesiące
i była bardzo szczęśliwa. Praktycznie od ślubu Roberta przestała oszukiwać samą
siebie i dopuściła do siebie myśl, że się zakochała.
Usłyszała pukanie do drzwi, a
następnie do gabinetu wszedł Charlus z dwoma pudłami.
– Zadanie od Moody'ego. Żeby ci się nie nudziło.
– Spojrzała na te dwa pudła i jęknęła.
Nienawidziła segregacji dokumentów, a byli w trakcie szukania nowej asystentki.
– Zaczniesz od tego pudła.
– Jasne. – Mruknęła żałośnie i lekko uśmiechnęła się, gdy
nachylił się nad biurkiem i pocałował ją.
– Jak
wrócę z urlopu przez dwa tygodnie to ja będę segregował dokumenty. – Obiecał jej, a ona klasnęła w dłonie.
– Nie
mogę się doczekać. Idź już. Do zobaczenia pojutrze. – Spojrzała na niego podejrzliwie, bo uśmiechnął
się jakby coś przeskrobał, a potem zrobił tajemniczą minę, pożegnał się i
wyszedł.
Posegregowała już prawie połowę dokumentów,
gdy Biuro Dezinformacji zgłosiło jej, że jeden z czarodziei celowo używa magii
w obecności mugoli, a wszedł nowy dekret i Biuro Aurorów miało zająć się takimi
osobami.
Wzięła ze sobą Twardowskiego i
dwie godziny zeszło im złapanie mężczyzny. Pracownicy Biura Dezinformacji
musieli zmodyfikować pamięć mugoli, a oni odstawili czarodzieja do Azkabanu,
gdzie będzie czekał na proces.
Reszta nocnej zmiany przebiegła
spokojnie i została chwilkę dłużej, żeby dokończyć segregację i zanieść pudła
do archiwum.
Kiedy dotarła na Kamienne Wzgórze
prawie od razu poszła spać.
Caroline obudziła ją zdecydowanie
za wcześnie, ale zbliżała się pora obiadu. Szybko się umyła i przebrała w granatową,
prostą sukienkę. Boso i w mokrych włosach zeszła na dół do kuchni.
– Przydałby się skrzat. – Marudziła Caroline, wystawiając pieczeń na
duży, podłużny talerz.
– Pomóc?
– Zapytała Dorea i przesunęła się, kiedy
weszła Beatrisha Paesegood.
– Poradzimy sobie, idź do salonu przywitać się z
gośćmi. Za chwilę podamy obiad. – Parkes
wyszła zdziwiona z kuchni. Jeszcze wczoraj Robert zapewniał, że na obiedzie
świątecznym będą tylko oni, a jednak są jacyś goście. Zostawiła różdżkę w
sypialni gościnnej i nie miała jak wysuszyć głowy.
Weszła do salonu, gdzie pan
Paesegood opowiadał o tym, że planują z żoną podróż życia.
– Dzień
dobry. – Powiedziała i naprawdę bardzo
starała, żeby nie wyglądać na zaskoczoną widokiem Potterów w pomieszczeniu. Henry
i Ophelia Potterowie odpowiedzieli jej uprzejmie, Thomas i Mary uścisnęli się z
nią szybko. Charlus podszedł do niej i ucałował jej policzek. Miała nadzieję,
że się nie zarumieniła i stanęła obok Roberta, który dziwnie jej się
przyglądał. Tylko Caroline wiedziała o tym, że z najmłodszym Potterem łączy ją
coś więcej niż tylko praca. Po weselu jej brata kilka osób pytało o łączące ich
relacje, bo dało się wyczuć chemię między nimi. Sama nie widziała sensu w
afiszowaniu się związkiem, tym bardziej, że dla niej była to sytuacja nowa i
bała się zapeszyć.
Mary odciągnęła ją na bok i przez
chwilę przyglądała się jej mokrym włosom.
– Dopiero co wstałaś? – Zapytała, a Dorea kiwnęła głową.
– Zostałam godzinę dłużej, żeby nie zostawiać
roboty na wieczór. Nie spodziewałam się, że będą goście i nie szykowałam się
specjalnie. Mam nadzieję, twoja teściowa przymknie na to oko. – Wyszeptała tak, żeby tylko ona ją usłyszała.
– Póki
co nie wymaga, żeby być tak dystyngowanym jak ona, ale czuję, że niedługo
nadejdzie ten czas. Tym bardziej, że Sharon jest w Stanach, a to jej się
obrywało. – Odpowiedziała jej szeptem, a
Dorea zapytała ją o to jak się układa jej bratowej w Ameryce.
– Niedługo
będzie rodziła drugą córeczkę. – Zrobiła
tak czułą minę, że przez chwilę zazdrościła im dzieci.
– A
właśnie... Gdzie Kevin? – Rozejrzała
się, bo myślała, że może malec skądś przybiegnie.
– Och,
został z mamą, bo przechodzi właśnie Smoczą Ospę. Całe szczęście, że wszyscy ją
przechodziliśmy. Najgorsze już za nami, tylko musimy smarować go maściami, żeby
blizny mu nie zostały. – Ruszyły do
jadali, kiedy Trisha oznajmiła, że podały już obiad z Caroline. Nadal
rozmawiały z Mary o Sharon i usiadły obok siebie przy stole. Po prawej stronie
Mary usiadł Tom i na chwilę im przerwał. Brunetka obserwowała jak Charlus
zajmuje miejsce obok niej, jakby robił to przez przypadek. Rzuciła nerwowe
spojrzenie na Caroline, która siedziała naprzeciwko i bacznie obserwowała ją, i
Pottera.
Obiad zjadła prawie nic się nie
odzywając, odpowiadała lakonicznie na pytania i gdy talerze zostały
sprzątnięte, przeszli ponownie do salonu. Trisha i Caroline poszły na chwilę do
kuchni, a ona przyjęła od brata lampkę wina, którą dość szybko opróżniła.
Stanęła przy drzwiach na taras i obserwowała ogród. Mżawka padała już od paru
godzin, ale na szczęście nie było szaro i ponuro.
– Jak
było w pracy? – Zapytał ją Charlus i
odwróciła się. Zdziwiła się, że nie pije Ognistej tak jak inni mężczyźni.
– Jakiś
kretyn używał magii przy mugolach i musieliśmy go zatrzymać z Twardowskim. – Wzruszyła ramionami co oznaczało
"nuda". – Uwinęłam się z
papierkami i wróciłam.
– Tylko
nie zdążyłaś się wyspać. – Zauważył i
odchylił się nieco, żeby spojrzeć na jej bose stopy. – Nawet nie wiesz jak uroczo wyglądasz,
kochanie.
– Ej! –
Syknęła i rozejrzała się ostrożnie, czy
nikt nie słyszał. Rzuciła kolejne nerwowe spojrzenie Caroline, która właśnie
wróciła z matką z kuchni.
– Wiesz, że kiedyś się dowiedzą? – Nie była zdziwiona, gdy zauważyła jego
szelmowski uśmiech.
– No
ale niekoniecznie dzisiaj. – Szepnęła i poczuła
się nagle zdezorientowana, gdy Potter przestał się uśmiechać i sam zaczął być
nieco nerwowy. Sięgnął do kieszeni spodni i chyba coś z nich wyjął, ale nie
zauważyła, co to takiego. – Doreo...
Spojrzał ponownie w jej oczy i
nie spuszczając z niej wzroku, uklęknął przed nią na jednym kolanie, w połowie
dzielącej ich odległości, trzymał złoty pierścionek z bursztynem. Otworzyła
usta, w głowie mając papkę zamiast mózgu. Usłyszała jak Beatrisha mówi "na
brodę Merlina!" i zrobiło się kompletnie cicho.
– Zostaniesz moją żoną? – Zapytał uśmiechając się delikatnie z nadzieją.
Wyciągnęła do niego drżącą dłoń i nieskora do żadnych słów kiwnęła głową, i
zaśmiała się bezradnie, gdy poczuła łzy na policzku. Chwilę później trzymał ją
w ramionach i całował jej usta.
Pamiętała, że im gratulowano, ale
minął kwadrans nim opanowała całkowicie emocje. Pan Paesegood zszedł do piwnicy
po jedno z jego najlepszych win i teraz je rozlewał do kieliszków. Czuła się
całkiem swobodnie stojąc u boku Charlusa, który mocno obejmował ją ramieniem w
talii. Posyłali sobie co chwile znaczące spojrzenia i od czasu do czasu całował
ją w czubek głowy.
Chyba nigdy nie widziała go tak
szczęśliwego.
Wzięła kieliszek od Roberta i
zdziwiła się, gdy Caroline odmówiła wina. Brunetka spojrzała na nią uważnie, bo
blondynka uwielbiała cierpki smak wina.
No nie było siły, która odciągnęłaby
ją od wypicia choćby łyczka... Chyba, że...
– Nie... – Zaczęła Dorea patrząc na nią, a raczej na jej
brzuch. Bratowa spojrzała na nią spod rzęs i kiwnęła głową.
– Jestem w ciąży.
Dwa miesiące później Caroline
dowiedziała się, że to będą bliźniaki: chłopiec i dziewczynka. Popłakała się,
kiedy bratowa wyznała, że chciałaby dać córce na imię Katherina.
Otarła łzę, spojrzała na śpiącego
obok niej męża i zaśmiała się za wspomnienie poprzedniego wieczora.
Długo prosiła Alastora Moody'ego
nim w końcu zgodził się udzielić im ślubu i przez najbliższe trzy miesiące
miała segregować mu dokumenty. Powiedział dwa zdania, ale i tak nie wyobrażała
sobie kogoś innego na jego miejscu. Miała przygotowaną przysięgę, ale kiedy
usłyszała przysięgę Charlusa, zmieniła swoją.
– Przysięgam być zawsze szukającym.
– Przysięgam być zawsze twoim złotym zniczem.
W sumie cała ich ceremonia
zaślubin zawierała cztery zdania.
Spojrzała na złotą obrączkę,
którą Charlus założył jej na ten sam palec, na którym trzymała pierścionek
zaręczynowy, którego oczko i detale wyglądały jak malutki złoty znicz.
– Kocham
cię, pani Potter. – Czule spojrzała na
przebudzonego męża i pocałowała go w usta.
Kiedy weszli do Biura Aurorów
rozległy się brawa i Dorea uśmiechnęła się na widok kolegów, którzy wystawiali
głowy z kabin, aby im pogratulować. Charlus uśmiechnął się z samozadowoleniem i
podniósł ich trzymające się dłonie do góry w geście zwycięstwa.
– Gorzko! Gorzko! – Krzyczał Twardowski, ale ona nie wiedziała co
to oznacza. Wiedziała, że to na pewno nie kolejne polskie przekleństwo. Brunet
przyciągnął ją do siebie i pocałował tak, że brakło jej tchu. Usłyszeli gwizdy
i jeszcze żywsze brawa, które nagle ucichły, a aurorzy wrócili do pracy.
Odwrócili się, bo wiedzieli, że tylko jedno mogłoby wystraszyć ich kolegów:
Alastor Moody. Ona wyglądała na zawstydzoną, a jej mąż uśmiechał się radośnie.
– Macie
tu sprawę. – Szef podał teczkę Charlusowi,
pokręcił głową i rzucił na odchodne. – Zaczynam żałować, że jestem waszą swatką.
Dorea prosząc Moody'ego o udzielenie
ślubu nazwała go ich swatką i nieco się oburzył.
Poszli w kierunku ich gabinetu i
mąż zatrzymał ją przed drzwiami. Stuknął w plakietkę różdżką i pojawiła się
nowa:
Charlus i Dorea Potter.
Spojrzała na niego wzruszona i wciągnęła
go do gabinetu, a kiedy drzwi się zamknęły nie mogła przestać go całować.
– Wspominasz to co ja? – Otworzyła oczy i domyśliła się, że Charlus
widział jej rozmarzenie. Zawsze, gdy wspominała ich związek, to wydawało jej
się, że odlatuje. Poprawiła się na starym fotelu i obserwowała go, gdy usiadł
za biurkiem.
– Czyli? – Zapytała, a on rozłożył teczki i nawet na nią
nie spojrzał.
– Nasz miesiąc miodowy. – Kiedyś parskała śmiechem, gdy słyszała to
stwierdzenie w ustach Charlusa. Teraz czuła jedynie rozczarowanie, bo
wypowiedział to tak, jakby nic nie znaczyło.
– Byłam niedaleko i chciałam ci przypomnieć, że
James wrócił. – Zaczęła delikatnie. Od
kilku miesięcy Charlus albo spał w biurze, albo wracał późno w nocy. Spojrzał
na nią i zrobiło jej się bardziej przykro. Czuła się w tym gabinecie jak
intruz. – Jutro będziemy mieć gościa na
kolacji, byłoby miło, gdybyś wrócił wcześniej.
– Kto będzie? – Zapytał marszcząc brwi.
– Bliska koleżanka Jamesa. – Powiedziała, nie wiedząc dokładnie jakim
określeniem nazwać rolę Lily. Syn mówił, że stan przejściowy między koleżanką,
a dziewczyną.
– Postaram się wyrobić. – Powiedział tonem, jakby jej w ogóle nie
słyszał i spojrzał w dokumenty. Spróbowała zachować kamienną twarz, gdy
stwierdziła, że nie będzie mu już przeszkadzała i wyszła z jego gabinetu.
Starała się jak mogła ukryć łzy upokorzenia i nieszczęśliwą minę, ale zanim jej
się udało dostrzegła, że Moody, który stał nad Amelią Bones patrzy na nią z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Byłeś gównianą swatką, Moody, pomyślała, krzywo się do niego uśmiechając,
gdy go mijała.
*******
James patrzył na Lily, która nieco się rozluźniła w towarzystwie jego mamy
i zasypywała ją pytaniami na temat pracy uzdrowiciela. Dorea, choć dawniej
pracowała jako auror przez dwa lata mieszkała z przyjaciółką, która była
uzdrowicielką.
Spojrzał z lekkim niepokojem na matkę, która rzucała nerwowe spojrzenie na
zegarek. Było po dwudziestej, a jego ojciec miał być po osiemnastej. Zaczął
żałować, że przez ponad miesiąc nie było go w Anglii, bo jego matka mimo, że
była uśmiechnięta, to wydawało mu się, że jest bardzo smutna.
Usłyszał jak ktoś wchodzi do domu, a jego matka przeprosiła Lily i poszła
do kuchni, żeby podgrzać pieczeń. Stanął obok Lily i nie wiedział czemu, trochę
się zdenerwował, bo coś mu nie grało. Charlus wyglądał na zmęczonego, a jego
skóra miała nieco szary odcień. Widoczne sińce pod oczami wskazywały na to, że
od dłuższego czasu nie spał. Uśmiechnął się nieco krzywo i przypomniało mu to
trochę uśmiech jego Szefa. Uścisnął się z ojcem, bo widział go pierwszy raz od
powrotu i spojrzał na Lily, która była ponownie kłębkiem nerwów.
Przedstawił ją jej ojcu i choć Lily próbowała uśmiechnąć się uprzejmie,
jego ojciec nie odwzajemnił gestu. Na szczęście Dorea zawołała ich do jadalni,
bo podała do stołu.
Mama zapytała ojca jak było w pracy, ale odpowiedział, że ciężko i to było
jedyne, co powiedział w czasie posiłku. James zaczął rozmowę z Lily o zakupach
na siódmy rok w Hogwarcie i Dorea dołączyła do konwersacji, wypytując o
potrzebne przybory i dziwiąc się, że nie potrzebują dodatkowego kociołka na
Eliksiry. Co chwile spoglądała na męża i James wyczuł nadchodzącą burzę. Jego
rodzice bardzo rzadko kiedy się kłócili. Musiało być już naprawdę źle, bo jego
matka była bardzo wyrozumiała i chyba straciła już cierpliwość. Spędził z nią
już tak dużo czasu, że widział jak w myślach toczy zaciętą walkę.
– Dasz mi sól? – Zapytał ją Charlus, nawet na nią nie patrząc.
Przełknęła tę zniewagę, a kiedy położyła koło jego lewej dłoni solniczkę
wyglądała, jakby się miała popłakać. Przemówiła, takim samym tonem jak ojciec.
– Dasz mi rozwód? – James spojrzał z przerażeniem na Lily, która
wyglądała, jakby naprawdę nie chciała tu być. Jego ojciec spojrzał na matkę
takim wzrokiem, że zrobiło mu się słabo. Spojrzał z niepokojem na Doreę, a jej
wyraz twarzy diametralnie się zmienił, wyglądała jakby to na nią nie działało.
– Pokażę Lily mój pokój. – Zaczął ostrożnie zostawiając połowę
niezjedzonego posiłku, a Evans kiwnęła głową z ożywieniem i bardzo szybko
ewakuował ją z salonu. Szybko poprowadził ją na piętro i rzucił zaklęcie
wyciszające.
– Co się dzieje James? – Zapytała go przerażona. O tak... Syriusz i
Katherina czasami opowiadali o jego rodzicach w samych superlatywach, jacy to
nie są szczęśliwi, a teraz miał zupełnie inny obraz jego rodziców. Rok temu na
wakacjach też była nieco napięta atmosfera, ale ojciec obiecał, że będzie mniej
pracował i chyba nie dotrzymał obietnicy, skoro jego mama chciała rozwodu.
– Nie mam pojęcia, Lily. – Odpowiedział całkiem szczerze.
Oto i jestem znów. Dzień dobry.
OdpowiedzUsuń„Interesowało ją Prawo Czarodziejów. Głównie jej ojciec był tego wszystkiego sprawcą”. Sprawcą? W sensie, że on ustanawiał prawo? Tak chyba wynika z kolejnych zdań.
Mam wrażenie, że trochę mieszasz typy narracji. Raz dowiadujemy się tylko tego, co wie, tutaj np., Parkes, a raz narrator jest totalnie wszechwiedzący. Wytrąca to z rytmu.
Skoro poznała wcześniej chłopaka, byłoby fajniej, gdybyś pokazała jej zaskoczenie, od razu jak go zobaczyła, albo gdyby się wcześniej do siebie uśmiechnęli, czy coś takiego. Chyba byłoby bardziej żywo.
Och, Willie. Postacie zawsze mają to przeklęte wyczucie czasu. :) No ale bez tego byłoby nudno. Jak ktoś się irytuje podczas czytania za takie wtargnięcia, to chyba jest wciągnięty, co? :)
Szkoda że historię z babcią i matką tak po prostu sucho streściłaś. Och, długie te rozdzialy. Kończę na tym fragmencie, wieczorem powinnam wpaść.
W wolnej chwili zapraszam do mnie. Wracam na bloga, jest na razie tylko jeden niedługi rozdział, więc łatwo zobaczyć, czy to jest coś dla Ciebie.
kot-z-maslem.blogspot.com
Umieściłam tam też link do Twojego bloga, w zakładce z polecanymi. Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza.
Miłego,
Fen
Hejo!
UsuńTak, ojciec Katheriny pracuje w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, więc też ustanawiał prawo. :)
Oj tak, wiem, że w początkowych rozdziałach gubię typ narracji, w tych późniejszych jest już znacznie lepiej.
Jednak matka i babcia to postacie drugoplanowe, i więcej o nich jest w "Esach i Floresach". :)
Jak najbardziej mi nie przeszkadza, że jestem w linkach. Bardzo mi miło, że opowiadanie Ci się spodobało.
Wejdę oczywiście i zobaczę, czy to coś dla mnie.
Jak coś, to wstaw w Sowiarni reklamę do swojego bloga, w razie jakby mi nie podeszło (jak podejdzie, to na pewno umieszczę Cię w Świstoklikach) :)
Rozdziały są bardzo długie, to fakt. Chyba przez to, że mam dużo postaci i jeszcze większy sentyment do nich, więc póki co, ich liczba się nie zmieści.
Jeżeli chcesz, to mogę Ci podesłać wersję opowiadania w pdf (do 42 rozdziału).
Dziękuję za opinię :)
Do następnego!
SBlackLady
O, byłabym wdzięczna za pdf. O wiele lepiej by się czytało. A komentarze to treści bym jakoś tu podrzucała, może trochę inaczej wydzielonych fragmentów. Mogłabyś na przykład podesłać na: ratajewska.k@interia.pl.
UsuńJasne :) W ciągu 10 minut będziesz miała na skrzynce :)
UsuńPod poprzednim rozdziałem chyba zapomniałam wspomnieć o relacji Kate-Will, o której wspomnieć chciałam, więc napiszę tutaj na samym początku :) Bardzo mi się podobał wątek ich relacji. Nawet ten ich pocałunek. On tak samo jak w przypadku Lily i Jamesa przyprawił mnie o ucisk w brzuchu, hahaha! Szkoda tylko, że Will zrobił to, gdy Kate była pijana... Tak wykorzystał szansę... Nie mogę się z tym pogodzić.
OdpowiedzUsuńWracając do twgi rozdziału...
Chyba też zacznę od relacji Kate i Williama. Jak bardzo lubię ten wątek, to bardzo się cieszę z powodu pojawienia się Grega. Może gdy zobaczy, że dziewczynie podobają się inni chłopacy, to się weźmie w garść. A powiem Ci, że byłam zdziwiona, że Katherina tak łatwo zaprosiła go na wycieczkę na lotnisko.
Cieszę się, że Dorei się układa. Zawsze miałam do niej słabość :)
No i, kochana, Twoje opowiadanie zyskało u mnie kolejny plus, bo ja wręcz UWIELBIAM retrospekcje, a ta była na dodatek taka kochana! *_* Aż mi się smutno zrobiło, gdy czytałam o tej kolacji... Mam tylko nadzieję, że sprawy rodzinne nie wpłyną na Jamesa w negatywny sposób... :( Tego nie przeżyję.
Spóźnione gratulacje dla kolejnego rozdziału. Na dzisiaj kończę, bo to uzależnia, a jutrzejsza wejścióweczka sama się nie zaliczy :'D XD
Ściskam!
Ada
Relacja Kate-Will to moja ulubiona relacja. William na siódmym roku to było uosobienie wszystkich cnót jakich w mężczyznach cenię :D Oczywiście nie zawsze jest kryształowy, ale mam nadzieję, że przymkniesz na to oko ;)
UsuńKatherina w tym momencie opowiadania traktuje Kartney'a jak takiego intruza, ale też nie jest zołzą przez cały czas. No i czasami zdarza jej się słuchać rodziców, dlatego czasami (w sumie to rzadko) chowała pazury przy nim :)
Kwestia problemów rodzinnych u Potterów w sumie nie będzie potem jakoś mocno poruszona, ale jak pojawi się (wkrótce) dodatek z perspektywy Caroline i Roberta Parkesów, to pojawi się tam ten wątek :)
Dzięki jeszcze raz za ciepłe słowa :)
Powodzenia na wejściówce!
Buziaki :*
SBlackLady
Po pierwsze - przepraszam, że tak wolno nadganiam. Czyta się świetnie i bardzo wciąga, ale niestety jestem ostatnio mocno ograniczona czasowo.
OdpowiedzUsuńPo drugie - Love Bones <3 Genialne sceny ;)
Po trzecie - masz niezłe wyczucie, jeśli chodzi o bohaterów. Cieszę się, że nie wszyscy są idealni i mają w sobie głębię. Bardzo nie lubię "płaskich" charakterów.
Po czwarte - duży plus za retrospekcję, świetnie ci to wyszło.
Jak przeczytam dalej, to dam znać ;)
Pozdrawiam,
Rieen
Oj, tam! Czytaj w swoim tempie :D Ja i tak się cieszę, że nie przestraszyła Cię ilość rozdziałów i podjęłaś się czytania. :D
UsuńStaram się jak mogę, żeby bohaterowie mieli jakieś wady, co jest trudne, bo mam tendencję do idealizowania ich.
Retrospekcja, to scena z dodatków, które uzupełniają niektóre wątki opowiadania. :)
Dziękuję za miłe słowa. <3
Mam nadzieję, że przyszłe rozdziały też Ci się spodobają. :)
Buziaki! :*