Czuła potrzebę wyjścia z zamku i
przewietrzenia umysłu. Może nie było to mądre posunięcie, bo padał deszcz i
wiał wiatr, a ona narzuciła na siebie jedynie cienki płaszczyk, który nie
chronił ją przed chłodnym powietrzem i deszczem. Od tygodnia dusiła się w
zamku, a kilkuminutowy spacerek do szklarni na zielarstwo nie wystarczał jej w
zupełności.
Siedziała na trybunie i patrzyła
w niebo. Twarz miała mokrą od deszczu, ale nie przejmowała się tym. Po powrocie
zamierzała przebrać się w coś ciepłego i wypić Eliksir Pieprzowy, żeby się nie
przeziębić.
Rano otrzymała kolejny list od
matki i już miała pewność, że to wszystko zaszło za daleko. W przerwie spotkała
się z Jackiem i oczywiście znów się pokłócili. Ona zarzucała mu to, że nie
potrafi sprzeciwić się matce i daje sobie wejść na głowę, a on jej zarzucał to,
że nie wie czego chce w życiu.
Jane Elliot może i nie wiedziała
do końca czego chce w życiu, ale wiedziała czego nie chce. Na pewno nie
chciała, żeby jej związek kierowany był przez kogoś innego. Nieważne z jakich
pobudek i z jakimi intencjami. Było jej najzwyczajniej w świecie przykro, bo
jednak jej narzeczony chyba miał inne spojrzenie na ich związek.
– Przemokłaś. – Odwróciła głowę w stronę
przybysza, wcześniej szybko wycierając policzki.
– Nic mi nie będzie. – Uśmiechnęła się
delikatnie do Williama i spostrzegła, że w ręku trzyma miotłę Jamesa. – Zawsze
wychodziłam z założenia, że z jego miotłą jest jak z Lily. Nie dzieli jej z
innymi mężczyznami.
– Dla przyjaciół robi wyjątek. Jeśli chodzi o
miotłę. – Zdjął z siebie kurtkę i okrył jej plecy. – Coś się stało?
– Dużo się dzieje. – Odpowiedziała wymijająco
i kusiło ją, żeby westchnąć. – Moja przyszłość jednym słowem stoi pod wielkim
znakiem zapytania, bo moje plany chyba ulegną zmianie. Ogólnie to muszę trochę
przemyśleć i myślałam, że tu dam radę.
– I dałaś? – Zapytał, a ona zaśmiała się
smutno.
– Nie.
– No to chodź do zamku. Za godzinę mam
przedostanie zajęcia z Katheriną. – Wstał z miejsca i podał jej dłoń, żeby
wstała.
– Dzięki. – Powoli schodziła przed nim z
trybun i to wtedy pojęła, że jej zimno. Ramiona mimowolnie jej zadrżały. – Jak
sobie radzi? Nam mówi, że jest wszystko dobrze, ale Katherina czasami nagina
rzeczywistość, żeby nas nie martwić.
– Możesz być spokojna. Jest świetna. –
Powiedział i uśmiechnął się lekko. Wydawało jej się, że usłyszała w jego
głosie, coś więcej niż pewność. – W sumie, to nie potrzebuje mojej pomocy, ale
McGonagall jednak chciała, żeby nie miała zaległości.
– McGonagall jest super. – Powiedziała Jane, a
William parsknął śmiechem.
– Powiedz to Katy. – Elliot pokręciła głową i
uśmiechnęła się lekko.
– Zapytaj ją o to. Sama ci powie. –
Powiedziała tajemniczo i jej uśmiech poszerzył się, gdy wpatrywał się w nią
zdziwiony.
*******
Prawie godzinę udawało jej się
skupić na transmutacji i była zadowolona z tego wyniku. Jeszcze przy obiedzie
William posyłał jej kolejną dawkę gorących spojrzeń, nawet zasugerował, że
mogłaby się pospieszyć z odpowiedzią, za co miała ochotę go zabić, bo Syriusz
dziwnie im się potem przyglądał, a tuż przed tym, jak miała zacząć się szykować
na ich korepetycje, to on sobie wchodzi do Pokoju Wspólnego w towarzystwie Jane
i wydawało jej się, że nie wyglądali, jakby na siebie przypadkiem wpadli.
Nie była zazdrosna, no bo nie
miała o co. Po prostu się zdziwiła i kompletnie nie wiedziała dlaczego tak ją
to obeszło. Teraz sprawdzał esej, który chciała oddać na szlabanie u McGonagall
i ucieszyła się, gdy kiwał głową, i wyglądał na zadowolonego.
– Powinno wystarczyć na wybitnego. – Oddał jej
wypracowanie, a ona zmusiła się do uśmiechu i zwinęła pergamin.
– To dobrze. – Odpowiedziała, chowając pracę
do torby. – Jak lekcje z Dumbledorem?
– Dobrze. – Odpowiedział po chwili ciszy, a
ona podniosła na niego wzrok. – Świetnie uczy.
– To dobrze. – Znów odpowiedziała czując się
niezręcznie. – Już wiesz w co się zmienisz?
– W ptaka. – Zarumieniła się, gdy zauważyła
jak kąciki ust mu drgają. – Wiesz...
Możemy sobie darować piątkowe zajęcia, jeśli McGonagall się zgodzi. Chciałbym dokończyć
prace domowe, żeby w sobotę iść do Hogsmeade bez myśli, że mam coś do zrobienia
po powrocie.
– Jasne. – Odpowiedziała czując lekkie
rozczarowanie. – Zapytasz ją? Ja sie trochę boję.
– Jasne. – Uśmiechnął się do niej i wstał od
stolika. Myślała, że wyjdzie z sali, ale zdziwiła się, gdy zatrzymał się tuż
obok niej i kucnął. Czuła, że policzki ma czerwone, gdy położył dłoń na jej
udzie i palce muskały ją przez materiał spodni. – Zastanowiłaś się już Katy?
– Jeszcze nie... – Powiedziała cicho, wstydząc
się. Wstydziła się tego, że myślała o tym tak długo i w głębi serca wiedziała,
że nie powie "nie". Czekała chyba aż, nabierze odwagi, żeby
powiedzieć "tak".
– Szkoda, że nie dałem ci czasu. – Uśmiechnął
się trochę złośliwie, a ona wzruszyła ramionami nieporadnie. – Będę czekał
dalej.
Wstali prawie jednocześnie i
cieszyła się, że nie zachwiała się ni nic. Kartney patrzył na nią z góry i
powoli się przysunął. Pozwoliła się objąć, czując przyjemne ciepło rozchodzące
się po całym ciele. Dłonie położyła mu na ramionach i ścisnęła je lekko. Jego
oddech łaskotał jej włosy i miała ochotę się podrapać.
– Chuchasz mi w czoło. – Mruknęła w jego
kołnierzyk. Dmuchnął nieco mocniej i zaśmiał się lekko, kiedy klepnęła go jedną
dłonią. Ucałował ją w czoło i wtulił się nieco mocniej, co ją mocno zaskoczyło.
– Bo się jeszcze zakochasz. – Zażartował cicho
i trochę się przestraszyła, ale nadal trwała w objęciu.
– Uważaj żebyś ty się nie zakochał. – Zakpiła
i cieszyła się, że nie widzi jej czerwonej twarzy. Rozluźniła się, gdy jego
dłoń zaczęła masować jej plecy. Przymknęła oczy i instynktownie wtuliła twarz w
jego ciepłą szyję.
– Widzisz jak przyjemnie? – Poczuła miłe drganie,
gdy to powiedział i miał rację. Było bardzo przyjemnie i prawie na niego
fuknęła, gdy nagle się od niej odsunął. – Czekam na odpowiedź, Katy.
Ucałował ją w czoło jeszcze raz i
zostawił samą w sali.
*******
Zdziwił się, kiedy na początku
przerwy przyszła do niego profesor McGonagall i poprosiła go o wpuszczenie i
pilnowanie siódmego rocznika na jej zajęciach. Ona miała się chwilę spóźnić i
zależało jej tylko, żeby uczniowie z Gryffindoru i Slytherinu nie pozabijali
się w czasie jej nieobecności. Zgodził się bo i tak nie miał nic ciekawego do
roboty. Raportował postępy po dwóch tygodniach rozpoczęcia kursu, a w
międzyczasie uczył się materiału ze swojego kursu.
Wpuścił grupę do sali i czekał
bezczynnie na przyjście profesorki. Gdy minął kwadrans wstał z krzesła za
biurkiem i stanął pod tablicą. Ogarnął wzrokiem całą grupę i zastanawiał się,
co dalej robić. Widocznie byli zbyt zajęci swoimi sprawami i nie zauważyli, że
wstał. W sali brakowało jedynie panny Parkes, która była zawieszona.
Przeszedł się wzdłuż podestu,
kiedy zdrętwiała mu noga. Klasa nadal była pogrążona w rozmowach by zauważyć
jakikolwiek jego ruch. Oprócz jednej osoby. Spojrzał w kocie oczy ciemniej
blondynki, która siedziała w środkowym rzędzie. Jej koleżanka czytała
Czarownicę, a tamta musiała być znużona i obserwowała go od początku lekcji.
Spuściła wzrok, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się. Próbował przypisać do jej
twarzy imię i nazwisko... Nie było to trudne. Była dosyć dobra na jego
zajęciach, była prefektem, a większość wolnego czasu spędzała w bibliotece,
gdzie czasami był świadkiem tego, jak odrabiała prace domowe.
Wiedział też, że przyjaźni się
właśnie z Katheriną Parkes i z początku się dziwił, z tak nietypowej przyjaźni,
ale potem już spuścił z tonu.
Pierwsze zajęcia nie przebiegły,
tak jakby sobie tego życzył. Był zdziwiony tym, że jedynie garstka uczniów
potrafi naprawdę dobrze się bronić, a w pojedynku jedynie nieliczni byli
dobrzy. Pannę Parkes z początku chciał przydzielić do najsłabszej grupy i nie
krył rozczarowania jej postawą. Wydawała się być arogancka i rozpieszczona, i
nie tego się spodziewał po córce Roberta Parkesa.
Druga część zajęć odkryła jej
potencjał i przez chwilę miał wrażenie, że chce go zabić. Miotała zaklęciami
tak silnymi, że był pełen podziwu, że daje radę.
Chociaż jak długo o tym myślał,
to nie dziwił się tak bardzo. Było coś w tym nadzwyczajnego, ale sam był zdolny
i ona widocznie też była. Było mu głupio, że tak na nią naskoczył, a potem
pokazała, co potrafi. W Skrzydle chciał ją nawet przeprosić, ale bał się przy
profesor McGonagall przyznać, że jego zachowanie nie było profesjonalne i czuł
się winny, że wylądowała w Skrzydle Szpitalnym.
Profesor McGonagall weszła
sprężystym krokiem do sali i uśmiechnął się lekko, gdy uczniowie nagle
spoważnieli, i uciszyli się.
– Dzień dobry. – Powiedziała tym swoim surowym
tonem idąc między rzędem ławek. – Przepraszam, że zajęłam panu czas. Panna
Parkes znów jest w Skrzydle i chciałam wiedzieć, czy to coś poważnego. Na
szczęście nic jej nie jest i będzie na pana zajęciach.
–Dobrze słyszeć. – Powiedział czując lekki
niepokój. Od pierwszych zajęć jej podejście do tych zajęć raczej się nie
zmieniło. Ćwiczyła w parze z Kartney'em i szło jej dobrze, ale widział, że to
nie było to, co na początku. – Może to coś po tym wypadku?
– Och, nie. To zupełnie coś innego. –
Zapewniła McGonagall surowo i stuknęła różdżką w tablicę. Spojrzała na niego i
zrozumiał, że już pora na niego. – Jeszcze raz dziękuję, panie Parkerson.
– Do usług, pani profesor.
*******
Od samego rana nie czuła się najlepiej.
Kręgosłup bolał ją tak, że ledwo wstała z łóżka, a w dodatku czuła jakby jej
głowa ważyła tonę. Pożegnała się z przyjaciółmi po śniadaniu i poszła do
Filcha, żeby zacząć przedostatni dzień jej szlabanu u niego. Dostała wiadro z
pastą, ścierki i drabinę, i miała wypolerować wszystko w zbrojowni. Polerowała ramę
obrazu i po prostu zasłabła. Podobno narobiła dużo huku, bo przewróciła jedną
ze zbroi i w pobliżu był akurat Filch.
Zdziwiła się, kiedy kazał jednemu
z uczniów iść po profesor McGonagall, a opiekunka Gryfonów zaprowadziła ją do
pani Pomfrey. Uspokoiła Minerwę, bo doskonale wiedziała co jej jest.
W duchu przeklinała
nieregularność swojego okresu. Nie dość, że się spóźniał to jeszcze był taki
bolesny! W tych dniach nienawidziła swojego organizmu. Bolała ją każda kość i
każdy mięsień, a ona nie mogła na to nic poradzić. McGonagall zostawiła ją z
pielęgniarką i przygotowała się na ogień pytań.
– Dobrze się czujesz od czasu tamtego wypadku?
Bóle głowy nasiliły się? Mdlejesz?
– Nie, nie. – Próbowała się uśmiechnąć. –
Wszystko ze mną dobrze, ale w czasie okresu wydaje mi się, że umieram. Wszystko
mnie boli, a tabletki nie działają...
– Eliksir tak? – Zapytała i odetchnęła z ulgą,
gdy Pomfrey sama to zaproponowała. – Muszę wiedzieć co i jak, żeby wpisać w
dokumentację.
– Nieregularny i bolesny okres. Wystarczy? –
Zapytała, kiedy tamta wyciągnęła jakieś sprzęty do badania.
– Ach. – Schowała je od razu i spojrzała na
nią. – Kiedy miałaś ostatni?
– Dwa miesiące temu. – Powiedziała i patrzyła
jak pielęgniarka idzie do swojego gabinetu. Chwilę trwało zanim wróciła z małą
skrzynką.
– W dodatku są bolesne, tak? – Zapytała, ale
nie czekała na odpowiedź. Parkes i tak kiwnęła głową, chociaż przed chwilą
powiedziała to ze dwa razy. Wyjęła małą fiolkę i podała jej. – Zanim zacznie
działać minie godzina, może dwie. W tym czasie ubierz się ciepło, albo połóż
się w łóżku. Jak skończy ci się okres to przyjdź do mnie. Wtedy dam ci eliksir
antykoncepcyjny...
– Co? – Blondynka spojrzała na nią jak na
wariatkę. – Przecież ja...
– Och... On reguluje okres i sprawia, że
miesiączki są mniej bolesne. Tylko musisz pamiętać, żeby go zażywać regularnie,
ale opowiem ci jak go stosować jak przyjdziesz. No pij, to! – Nakazała nieco
głośniejszym tonem, a blondynka wypiła całą fiolkę. Skrzywiła się nieco, kiedy
poczuła jego niemiły smak.
– Wypij wodę. – Podała jej kubek z płynem, a
ona szybko opróżniła cały. – Lepiej?
– Tak. – Uśmiechnęła się do niej i wstała z
łóżka. – Dziękuję.
– Przyjdź jak się skończy, a tu masz eliksir
jakbyś jutro też była cała obolała. – Podała jej fiolkę i uśmiechnęła się do
blondynki. – Już nie będziesz tak cierpieć.
– Mam nadzieję. – Odpowiedziała i miała
naprawdę nadzieję, że jej pomoże. – Mam jeszcze szlaban i zajęcia po
południu...
– Och, szlaban sobie odpuść, a na zajęciach
powinnaś już się dobrze czuć. – Powiedziała jej pielęgniarka i Katherina
kiwnęła głową.
– Dziękuję, pani Pomfrey. – Uśmiechnęła się
czując jak eliksir rozgrzewa jej podbrzusze. Wyszła ze Skrzydła i zdziwiła się,
gdy zauważyła profesor McGonagall.
– Powiedziałam panu Filchowi, że jutro
dokończysz zbrojownię i dziś już nie musisz odrabiać szlabanu. Co do kursu... –
Zaczęła opiekunka Gryffindoru, a Katherina przerwała jej.
– Pani Pomfrey nie widzi zastrzeżeń, więc
będę. – Powiedziała i kiedy kobieta kiwnęła głową podziękowała za troskę i
pożegnała się z nią. Gdy odchodziła uśmiechnęła się szeroko, że jednak nie
będzie musiała czyścić obrazów przy Wielkich Schodach.
*******
– Jak myślisz... Czy za dziesięć lat nasze
życie też tak będzie wyglądało? – Zapytała Dorcas patrząc jak Gryfoni trenują
quidditcha.
– To znaczy? – Lily spojrzała na nią nie
wiedząc o co rozchodzi się przyjaciółce. Meadows wyciągnęła ją na trening, bo
miały już dość siedzenia w zamku, a oprócz kursu z obrony nie miały planów na
popołudnie.
– Możliwe, że zostaną znanymi sportowcami, a z
ich wyglądem szybko będą sławni. Pewnie będziemy siedzieć na trybunach pilnując
żeby któraś z fanek ich nie uwiodła. – Wytłumaczyła brunetka patrząc na nią,
jakby to było oczywiste.
– Przecież my jesteśmy na treningu. Nie
pilnujemy ich. – Zaprzeczyła Ruda patrząc jak James rozmawia z grupką chłopaków
z trzeciego roku. Któryś z nich miał go zastąpić w następnym meczu.
– Tak sobie wmawiaj. – Mruknęła brunetka
posępnie. – Mam rację Lily. Kiedy jestem na trybunach to wiem, że Syriusz
podczas robienia widowiskowych manewrów, myśli, żeby zaimponować tylko mnie. A
gdybym była teraz gdzie indziej?
– Przesadzasz. – Podsumowała Evans i
przyjrzała jej się uważnie.
– Nie przesadzam. – Dor patrzyła przed siebie
z zaciętą miną. – Czuję jakbyśmy stali w miejscu. Nic się nie dzieje. Wszędzie
jesteśmy razem. Nawet na niektórych zajęciach siedzimy razem. Kiedy zajęłam się
zegarkami, to był sobą. Pojedynkował się na korytarzu, wyśmiewał się ze
Snape’a, zarobił szlaban...
– To chyba dobrze, że dużo nie broi jak jest z
tobą. – Lily starała się ukryć rozbawienie.
– No właśnie wydaje mi się, że ograniczamy
naszych chłopów Lily. – Meadows spojrzała w jej oczy, a ona westchnęła.
– Szukasz dziury w całym Dorcas. Syriusz jest
takim facetem, że powiedziałby ci, gdyby czuł się źle. Mi się z kolei wydaje,
że lubi być z tobą i się zmienił. – Powiedziała spokojnie i starała się
uśmiechnąć przekonywująco. – Tak jak James. Teraz nie broją, bo Katherina ma
szlaban u Filcha i czekają, aż jej się skończy, żeby jego humor nie wpłynął na
to, co każe jej robić. Poza tym, to przecież nie jest uwiązany twojej nogi.
Może ci się wydaje, że tak jest, bo przecież dużą część dnia spędzacie razem,
ale przecież popołudnia i wieczory spędza głównie z chłopakami, Dorcas. Uwierz
mi, Syriusz nie czuje się ograniczony.
– Wiedziałam że tak powiesz. Za dużo czasu
spędzamy razem. – Zamilkła nieco przygaszona. – Czasem mam wrażenie, że się ze
mną nudzi.
– Zauważyłam, że on bardzo lubi się z tobą
nudzić. – Lily uśmiechnęła się do Dorcas. – Zazwyczaj wtedy zaczynacie się
łaskotać, albo popychać i to mu sprawia radość. Bardzo dużo czasu spędzamy
razem. Wręcz jesteśmy nierozłączni, ale czego się spodziewać, skoro też są w
Gryffindorze?
– Trochę mi to przeszkadza... I jemu chyba
też. A ty nie uważasz, że ograniczasz wolność Jamesa? – Dorcas nie dawała za
wygraną i drążyła coraz bardziej ten temat.
– O co ci konkretnie chodzi? – Lily zamknęła
mocno książkę i spojrzała na brunetkę dość nieprzychylnym wzrokiem. – Nie miota
w uczniów zaklęciami, bo jest ze mną. Wiem, że mnie nie zdradza, bo też jest ze
mną. będę spędzała z nim kolejne pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat.
– Oj, nie unoś się tak. Po prostu uważam, że
między mną a Syriuszem nie jest jak kiedyś. Stoimy w miejscu z naszym
związkiem, bo on do cholery czeka na odpowiedni moment, który znając życie
nigdy nie nastąpi, bo zawsze coś! – Wyrzuciła z siebie Dorcas. – Jak widzę
twoją minę gdy wracasz od Jamesa, to mam ochotę krzyczeć ze złości, bo jednak
wydaje się, że to Black jest większym chojrakiem. Kto by pomyślał co?
– Merlinie, Dorcas. Może spieszy ci się tylko
dlatego, że wiesz jak to smakuje i ci tego brak? – Meadows zarumieniła się, a
Lily zachichotała. – Znam Syriusza na tyle, by móc cię teraz zapewniać, że na
pewno się z tobą nie nudzi i naprawdę jest mu z tobą dobrze.
– Dzięki Lily. – Mruknęła brunetka, choć Ruda
wątpiła, żeby w pełni ją uspokoiła. Rzuciła okiem na Remusa i Jess, którzy
siedzieli trzy rzędy przed nimi. Byli bardzo blisko siebie i kiedy Cay coś
mówiła, on patrzył na nią uważnie.
– Tych dwoje ma się ku sobie. – Szepnęła jej
do ucha Dorcas i jej zły humor już całkiem wyparował. Patrzyła się na
przyjaciół i uśmiechała się szeroko.
– Jesteś niemożliwa. – Ruda zaśmiała się
głośno i wcisnęła przyjaciółce torbę w dłonie. – Trening się już skończył.
Zwijamy się!
*******
Znów siedziała w bibliotece. Znów
sama i w duchu śmiała się ironicznie z tego, że mimo postanowienia zmiany
ciągle narzeka na monotonię. Parsknęła pod nosem do swoich myśli. Monotoniczna
Jane! Taki miałaby przydomek, gdyby została królową lub bohaterką jakiejś
romantycznej powieści. Śmiała się już tak od dłuższej chwili nie zdając sobie
sprawy z tego, że ktoś ją obserwuje.
Potrząsnęła głową i znów zaczęła
skrobać piórem po pergaminie. Nie lubiła Obrony Przed Czarną Magią i to częściowo
ta niechęć sprawiała tyle oporu przy odrabianiu pracy domowej.
– Jane? – Usłyszała za sobą szept i w duchu przeklęła
siarczyście... Tak, znała przekleństwa.
– Witaj Jack. – Nawet nie odwróciła głowy,
żeby spojrzeć na swojego narzeczonego. W myślach modliła się, żeby odszedł, bo
zmiana jaką chciała dokonać dotyczyła też jego osoby.
– Unikasz mnie? – Zapytał, kiedy usiadł na
przeciw niej. Niech to diabli...
– Tak. – Spojrzała na niego dzielnie
odkładając pióro. Chyba mocno go zaskoczyła. – Jack. To nie ma już sensu.
– Co? – Patrzył na nią zaskoczony i
zastanawiała się, czy on naprawdę nie wie, czy udaje.
– Nasz związek nie ma już sensu. Przepraszam,
że cię zwodziłam, ale to wszystko działo się za szybko. Od dwóch miesięcy tylko
się o to kłóciliśmy i nie potrafimy dojść do porozumienia. Ja nie ustąpię ze
swojego stanowiska i ty też, dlatego musimy to zakończyć. – Powiedziała cicho,
od razu wywalając kawę na ławę. Miała jedynie nadzieję, że nie łamie mu serca.
Patrzył na nią i widziała, jak rumieni się również na szyi.
– Mieliśmy wziąć ślub, Jane! – Syknął starając
się być cicho.
– Wiem, dlatego to takie trudne! – Szepnęła, a
on parsknął drwiącym śmiechem.
– Trudne? – Warknął głośniej i już wiedziała,
że to nie będzie tak miłe, jak sobie wyobrażała. – Co jest z tobą?
– Co jest ze mną? – Zapytała zdziwiona i
patrzyła na niego nie mrugając powiekami. – To po prostu było za szybko, Jack!
– Nie protestowałaś... – Zaczął, a ona mu
przerwała.
– Nie protestowałam? Przez całe wakacje
próbowałam coś zrobić z moją matką i od tamtego czasu robiłam, co mogłam, Jack!
Prosiłam cię wiele razy, żebyś ze swoją matką coś zrobił, bo obie się nakręcają
i robią coś, co jest wbrew mojej woli, a ty umywasz od tego ręce! – Powiedziała
trochę za głośno, bo kilka osób patrzyło na nich z zainteresowaniem.
Zatrzasnęła książkę i wsadziła szybko swoje przybory do torby. – Dlatego zrywam
nasze zaręczyny i kończę ten związek, zanim to wszystko zabrnie za daleko i
będziemy nieszczęśliwi, Jack! Możesz twierdzić, że oszalałam i możesz mnie
znienawidzić, ale kiedyś zrozumiesz, że to było jedyne wyjście.
Zdjęła z serdecznego palca u
lewej dłoni pierścionek z brylantem i położyła przed nim na stoliku. Starała
się spojrzeć na niego przepraszająco i zanim cokolwiek powiedział, szybko
wyszła z biblioteki.
*******
Na kursie z obrony od samego
początku sparowana była z Williamem i w sumie podobało jej się to. Ćwiczyli
razem i wiedziała, że robi dużo, żeby ona przy nim też dobrze wypadała.
Parkerson chodził między nimi i
przez całe zajęcia zachęcał ich do ruchu przy pojedynkowaniu się, bo to dobry
sposób na zmylenie przeciwnika i zyskanie przewagi.
Uśmiechnęła się z wyższością,
kiedy William chciał ją zmylić, ale ona go przejrzała i zdołała szybko się
ochronić, a potem rozbroiła go.
– Bardzo dobrze, panno Parkes! – Usłyszała za
sobą i miała ochotę się odwrócić, i nawet uśmiechnąć, ale nadal była zła na
Paula. Miło jej było, że nie jest uszczypliwy i chociaż raz w czasie zajęć ją
chwali, ale nadal mu nie wybaczyła. – Możecie skończyć na dziś.
– Skorzystam. – Powiedziała i podniosła
różdżkę Willa. Usiadła na ławce pod ścianą, obserwując jak radzą sobie inni.
James i Syriusz co zajęcia byli gwiazdami. Była ciekawa kiedy zmienią
partnerów, bo jednak każdy już znał mocne i słabe strony swoich przeciwników, i
czuła, że nie jest to dobre dla ich umiejętności.
Zdziwiła się, gdy Jane obok niej
usiadła.
– Poprosiłam o koniec. – Wyznała i oparła
głowę o jej ramię. – Zerwałam z Jackiem, Katy.
– Och, Jane. – Parkes pogłaskała ją po włosach
uśmiechając się lekko. – Wiem, że tak będzie dla was lepiej.
– Cieszę się, że rozumiesz i mi nie trujesz. –
Gorzki ton Elliot nieco ją uraził.
– Wiesz co sądziłam o waszych zaręczynach. –
Powiedziała i starała się nie brzmieć zbyt surowo. Nie była osobą, która
narzuca innym swoim zdanie, więc tylko od czasu do czasu mówiła Jane, że to za
szybko. Uspokoiła się, kiedy przyjaciółka oznajmiła, że pobiorą się za minimum
dwa lata, ale od września, kiedy dowiedziała się, że Jane prawie wzięła ślub,
martwiła się bardzo, że ta nie da rady się przeciwstawić. – Nawet nie wiesz,
jak się cieszę, że znalazłaś w sobie siłę, Jane. Pewnie teraz czujesz się jak
gówno, że go skrzywdziłaś, ale nie miałaś wyjścia.
– Merlinie, Katherina. Jeśli kiedykolwiek
kogoś zabiję, to przyjdę do ciebie, bo bardzo dobrze wyciszasz wyrzuty sumienia.
– Próbowała zażartować Elliot. – Jest mi przykro, że do tego doszło, ale
najbardziej, to jestem zła, że on naprawdę wydawał się być zdziwiony...
– O czym plotkujecie? – Syriusz podszedł do
nich, kiedy Paul powiedział, że też mogą już usiąść.
– Znów jestem wolna. – Jane skrzywiła się i
nie czekała nawet na reakcję chłopaka. – Kłóciliśmy się od września i jeżeli ja
mu powtarzałam, co według mnie robi źle, to powinien liczyć się z tym, że jeśli
nic nie będzie zmieniał, to ja w końcu odejdę. Chyba nie wierzył, że jestem do
tego zdolna.
– Jesteś prefektem, więc każdy wie, że nie
dajesz sobie wejść na głowę, Jane. – Parkes uśmiechnęła się do Syriusza, kiedy
to powiedział. Wzruszył ramionami, jakby jego spostrzeżenie nie było jakimś
odkryciem. – Byłaś pierwszym prefektem, którego nie zdołałem przekonać, żeby
nie dawał mi szlabanu.
– A potem sama wylądowałam z tobą na moim
pierwszym szlabanie. – Mruknęła Elliot z równie tęsknym tonem, co on.
– Szlabany łączą ludzi. – Westchnęła
Katherina. – Ciekawe, czy Filch też mnie będzie tak wspominał, jak wy siebie.
*******
Poszła za radą Lily i
stwierdziła, że to ona weźmie sprawy w swoje ręce. No nie sądziła, że Black jej
to ułatwi i kiedy przechodzili przez Pokój Wspólny, dziwiła się, że tak ciągnie
ją do swojego dormitorium mówiąc, że ma niespodziankę i coś jej pokaże.
Zarumieniła się, kiedy jakiś
pierwszoroczniak wskazał na nich palcem i powiedział coś do swoich kolegów. Zachichotali
cicho i pewnie myśleli, że nie dostrzegła tego. Miała nadzieję, że ich
dziecięca wyobraźnia nie podsuwa im takich obrazów, jakie sama miała w głowie.
Wprowadził ją do dormitorium i
zamknął powoli drzwi. Czuła ciepło rozlewające się po jej ciele, gdy zlustrował
ją spojrzeniem.
Opadła na jego łóżko, uważnie go
obserwując. Nie mówił nic i przez chwilę zdawało jej się, że chyba jest
niepewny, albo że się wstydzi.
Powoli uklęknął tuż przed nią i
poczuła się, jakby nagle krew odpłynęła z jej mózgu. Oczy zapiekły ją i
otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dała rady.
Drgnęła, kiedy jego dłoń musnęła
jej lewą kostkę. Wstrzymała oddech, gdy pochylił się do przodu i jego pierś
przyległa do jej kolan. Zmrużył szare oczy i rękoma szukał czegoś pod łóżkiem.
Może nie było to jakieś urocze,
ale cała ta sytuacja wydawała jej się być taka romantyczna!
– Auć! – Schyliła się, żeby rozmasować sobie
bolącą kostkę. Black wyjął spod łóżka duże pudło i położył je obok niej.
Uśmiechnął się zawadiacko i serce zabiło jej szybciej.
Otworzył pudło i minęło
kilkanaście sekund, zanim zrozumiała, co się dzieje. Dziękowała Merlinowi, że
kiedy tak patrzyła na to pudło, to włosy opadły jej na bok i nie widział jej
miny.
Łapa wyjął jedno z czasopism z
motocyklami i kartkował zawzięcie, a ona w tym czasie starała się przełknąć łzy
rozczarowania.
– Kupiłem. – Słyszała w jego głosie radość i
dumę. Patrzyła chwilę w milczeniu na zdjęcie mugolskiego motocyklu. – Jest
teraz u Andromedy i Ted go udoskonala.
– Och... – Próbowała coś wymyślić... Coś
mądrego. – Wspaniały!
– Wiedziałem, że ci się spodoba. – Coś jeszcze
do niej mówił, ale zainteresowała się czymś innym, co skrywało pudło.
Pochłonięty opowiadaniem o tym, co Ted zrobi tej maszynie, nie zauważył jak
wyciągnęła kilka czasopism. Patrzyła chwilę to na niego, to na te czasopisma i
zaczęła robić się purpurowa ze złości, a on nadal nawijał o tym pieprzonym
motorze!
Gwałtownie wstała przewracając go
przy tym, bo nadal przed nią klęczał. Wyszła z dormitorium głośno trzaskając
drzwiami, a odległość dzielącą ich dormitorium pobiła w rekordowym czasie.
Weszła do swojej sypialnie jeszcze bardziej wściekła i kiedy zatrzasnęła drzwi
trochę tynku odpadło tuż przy futrynie.
– Co się stało? – Dopiero jak usłyszała Lily,
to ją zobaczyła. Katherina wychyliła głowę zza kotary swojego łóżka, tak samo
jak Jane i Jess.
– Myślałam, że mi się oświadcza, bo klęczał
przede mną i szukał czegoś pod łóżkiem. Potem pokazuje mi jakąś gazetę z
motorami i mówi, że kupił sobie i Tonks go ulepsza, a ja patrzę w to pudło, i
co widzę? – Meadows zawiesiła dramatycznie głos i wciągnęła głośno powietrze. –
Inne czasopisma z nagimi paniami!
– Dor, spokojnie. To na pewno jakieś... –
Zaczęła Evans, a brunetka wściekła się, bo przyjaciółki wydawały się być
rozbawione.
– Nieporozumienie? – Dokończyła i opadła na
łóżko ze złością. – Ciekawe, co być mówiła, gdybyś znalazła coś takiego u
Jamesa? Niby nie chce się z niczym spieszyć, bo nie chce mnie potraktować, jak
dziewczyny przede mną. Niby jest mu z tym dobrze... To po co to trzyma?
– Dorcas... Czy chodzi tylko o to? – Zapytała
Katherina, a Meadows posłała jej mordercze spojrzenie. – Może o to, że jednak
ci się nie oświadczył?
– Przestań Katy. – Rzuciła krótko i starała
się uspokoić szybkie bicie serca, biorąc głębokie wdechy. – To byłoby za
szybko.
– Co powiedział Syriusz? – Zapytała ją Jane, a
ona znów parsknęła.
– Nie wiem, bo wyszłam, jak tylko do mnie
dotarło, co zobaczyłam. – Odpowiedziała, a Jess parsknęła śmiechem. – To nie
jest śmieszne, Jess.
– Troszeczkę jest. – Mruknęła dziewczyna. –
Powinnaś dać mu szansę na wytłumaczenie się.
– Nie zamierzam! – Fuknęła zła i wstała
szybko, żeby wejść do łazienki. Gorąca kąpiel i sen wydawały jej się najlepszym
rozwiązaniem.
*******
Weszła do wieży Gryffindoru tuż
przed tym jak wybiła cisza nocna i uśmiechnęła się do siebie, że jest taka punktualna.
Ostatnie trzy dni jej zawieszenia
ciągnęły się w nieskończoność i cieszyła się, że już jutro wróci na zajęcia.
Chociaż martwiło ją to, że zacznie od wróżbiarstwa.
Usłyszała jak ktoś odchrząka i
zauważyła Williama, który siedział na fotelu i uśmiechał się do niej radośnie.
– Gratulacje Katy! – Parsknęła śmiechem, gdy
klasnął kilka razy w dłonie. – Dałaś radę.
– Marzę o jutrzejszych zajęciach. – Wyznała i
usiadła obok niego. – Nie śpisz jeszcze?
– Czekałem na ciebie, bo nie chcę już czekać,
Katy. – Spojrzała mu w oczy i zarumieniła się. Nadal mu nie dała odpowiedzi.
– A kilka dni temu mówiłeś, że będziesz
czekał. – Mruknęła z przekąsem, a on jedynie wzruszył ramionami.
– Zmieniłem zdanie. – Powiedział i przysunął
się bliżej niej. – Więc?
Westchnęła, starając się nie
spuścić wzroku, gdy się w niego wpatrywała. Nadal nie miała jednoznacznej
odpowiedzi i wahała się między "nie wiem" a "tak".
– To trudne. – Wyszeptała i czuła jak się
rumieni. – Rozmowa na ten temat... I... I w ogóle.
– Rozmowa na ten temat nie jest trudna. –
Uśmiechnął się lekko, kiedy spojrzała na niego zdziwiona. – Ale rozpoczęcie
tego tematu, tak. A więc? Co zdecydowałaś?
– Merlinie. – Ukryła twarz w dłoniach żeby nie
widział jak czerwona jest na twarzy. – Tak.
– Co? – Wyglądał, jakby nie wierzył w to co
słyszy. Cóż... Ona nie wierzyła, że to mówi.
– Nie każ mi powtarzać. To krępujące. –
Położyła dłonie na kolanach odsłaniając przed nim czerwoną twarz. – Przestań
tak się szczerzyć, bo to naprawdę krępujące!
– Przepraszam. – Próbował nieco zminimalizować
swój wielki uśmiech, ale nie dał rady. Miała nadzieję, że jej wzrok oddaje to,
jak bardzo chce go zabić. – Nie ma się czego wstydzić.
– Will... – Wyszeptała cicho i przymknęła
oczy, kiedy jego dłoń dotknęła jej policzka i przysunął się jeszcze bliżej.
Podobało jej się to jak na nią działał. Normalnie nie przyznałaby tego nikomu,
ale sam jego dotyk dłoni powodował, że tworzyły się w jej ciele jakieś iskry.
– Ładniej jest ci w rozpuszczonych. –
Otworzyła gwałtownie oczy, kiedy odpinał klamrę trzymającą jej włosy. Mówił
całkowicie poważnie, a ona siedziała tam przed nim kompletnie niezdolna
wypowiedzieć cokolwiek. Kilka kosmyków włosów połaskotało ją po policzku. I
zdała sobie sprawę, że polubiła to uczucie. Uśmiechnęła się do niego lekko i
obserwowała jego wzrok, który błądził po jej twarzy i zatrzymał się na ustach.
Mocno się zdziwiła, kiedy przybliżyła się do niego twarzą i musnęła jego wargi
swoimi. Była świadoma jak trzęsą jej się ręce, kiedy jedną dłoń kładła na jego
karku, a drugą położyła na jego ramieniu. Oddał jej delikatnie pocałunek i tak
kilka razy, rozpalając mały płomyk czułości, której nie czuła od dawna.
Smakował jak sok dyniowy i zakręciło jej się w głowie, gdy wciągnęła powietrze
przez nos, i poczuła jak przyjemnie pachnie. Odsunęła się od niego powoli,
czując na swoich ustach jego smak i zapach.
– Powinnam iść spać. Jutro już mam zajęcia i
testy. – Wyjąkała, kiedy się od niego odsunęła. Nadal była blisko niego i nie
odważyła się spojrzeć mu oczy.
– Kiedy ustalimy co i jak? – Zapytał równie
cicho.
– Och... No tak. – Usiadła prosto i spojrzała
w kominek. Nic nie mogła poradzić na nierówny oddech i szybko bijące serce. –
Sobota wieczór, znów się wymykam z zamku?
– A ja umawiam się z jakąś Krukonką. –
Parsknął śmiechem i poczuła, że trochę się rozluźnia.
– W Pokoju Życzeń, zobaczysz, że to całkiem
fajne miejsce. – Powiedziała, bo wiedziała, że chłopaki jeszcze go tam nie
zabrali. – Weź ze sobą mapę, spotkamy się po kolacji na siódmym piętrze.
– W każdą sobotę? – Spojrzała na niego i
rozczuliło ją to, że wygląda, jakby błagał ją o to, żeby była to każda sobota.
– Zobaczymy. – Odpowiedziała i wstała ze
swojego miejsca. – Dobranoc Will.
– Dobranoc Katy. – Uśmiechnął się ciepło i czuła,
że odprowadzał ją wzrokiem do schodów.
Jestem z powrotem!
OdpowiedzUsuńPierwsza część opowiadania była bardzo przyjemna. Spodobała mi się rozmowa Jane-William, bo to coś nowego. Niby wszyscy z wszystkimi się przyjaźnią, ale jednak zawsze w grupie są grupki/pary, więc tu miłe zaskoczenie, że jakaś nowa interakcja :)
Ale potem William wrócił do Katheriny i moje zadowolenie przemieniło się w zachwyt! <3 Boziu, jak uwielbiam ich razem <3
Za tym Parkersonem jakoś nie przepadam, przynajmniej na razie :/
Zaskoczyło mnie wyznanie Dorcas podczas jej rozmowy z Lily. Może dlatego, że wszyscy parują jej postać zawsze z Syriuszem. Ale też fajnie, że nie jest to związek usłany różami, bo byłby trochę surrealistyczny :) A tak to taki życiowy, choć wydaje mi się, że Dorcas troszkę jednak wyolbrzymia i powinna szczerze porozmawiać z Syriuszem, a nie się wściekać z kobiecym "domyśl się". No ale my dziewczyny już tak po prostu mamy :D
Cieszę się, że Jane zerwała zaręczyny z Jackiem. W końcu postawiła na swoim i to była dobra decyzja.
I ostatnia scena to po prostu spełnienie moich marzeń :D :D :D
Mam trochę wrażenie, że bez rodziców, którzy "faworyzują" Willa Katherina wreszcie jest w stanie spojrzeć na niego jak na drugiego człowieka, a nie tylko rywala. Bardzo przyjemny rozdział :) Pozdrawiam, Ada
Ja też tu jestem :D Robię małe porządki, więc odpowiem od razu :D
UsuńOminę część, co do Jane, Willa, Katy i Parkersona, bo to się wszystko wyjaśni. :D
Co do Dorcas i Syriusza, to jeszcze do tej pory się nie wyjaśniło, i chyba dopiero za 2-3 lata czasu blogowego będzie trochę więcej o tym jacy byli w tym związku.
No i co do rodziców oraz Katy, to bliżej 56-57 rozdziału będzie :)
Buziaki :*
SBlackLady
Tyle czekać! :O To niesprawiedliwe! :( No ale przynajmniej do tego czasu będę na bieżąco :D
UsuńWiesz, ja nie wiem jak to się wszystko potoczy, ale... Co za dupek! Bardzo lubiłam Willa, naprawdę. Ale nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Jest zły na faceta, że wykorzystał Katy, a sam chce zrobić dokładnie to samo. A ta, niemądra, w to wchodzi. Masakra. Nie pojmuję.
OdpowiedzUsuńPoza tym, mam takie wrażenie, że bohaterowie powinni być parę lat starsi. Wszystkie sytuacje byłyby bardziej naturalne. A może to ja byłam po prostu nudziarą jak miałam siedemnaście lat?
Tak... ten wątek Katheriny i Williama wymaga korekty, i to sporej.
UsuńI tak, masz rację, dużo sytuacji jest takich "nie na ich wiek".
Wtedy, jak miałam te "naście" lat, to w głowie miałam, że czarodzieje po prostu jakoś mentalnie byli dojrzalsi, a potem jak już sama zmieniłam o tym zdanie, to nie poprawiłam tego w opowiadaniu. :)
Chyba nie wyjdę spod kołderki dopóki nie nadrobisz opowiadania. xD
Ojej, nie zaszywaj się ;D Generalnie opowiadanie jest świetne, i wciąga strasznie. Po prostu komentuję zwykle te minusy albo rzeczy, które się jakoś tam dla mnie wyróżniają. Tak już mam. :)
UsuńPoza tym, nie mogę się doczekać tego, co piszesz obecnie.
Oj, droczyłam się z tą kołderką. :D
UsuńBardzo się cieszę, że punktujesz mi te minusy, bo już zaczęłam tworzyć worda z rzeczami do poprawki i też kilka punktów da się rozwiązać wprowadzając pewne wątki w dalszej części opowiadania, więc Twoje komentarze są dla mnie bardzo pouczające i bardo Ci za nie dziękuję. :)