Czarnowłosy chłopiec podał jej
rękę, a ona ją pochwyciła. Nie przejęła się tym, że sukienka zahaczyła o korę i
się podarła. Trzymała mocno rękę chłopca i wspinała się za nim na klon w
ogrodzie państwa Potterów. Wreszcie się wdrapała i mogła stanąć blisko chłopca
o piwnych oczach. Jak na sześciolatka był bardzo sprytny. Potrafił wspiąć się
na wysokie drzewo i w dodatku pomóc o wiele słabszym w dokonaniu tego samego
czynu.
Blondynka o kręconych włosach
uśmiechała się przejęta. Świat widziany z góry bardzo jej się podobał i teraz –
kiedy była wyżej niż sięgają ramiona jej ojca i wuja – miała łzy szczęścia w
oczach.
– Dziękuję Henry. – Uśmiechnęła się jeszcze
szerzej. – Zanim urosłabym na tyle, żeby mieć siły, aby tu się wspiąć, to
pewnie by nie wypadało.
– Jesteś najodważniejszą dziewczyną jaką znam.
– Uśmiechy u Potterów były chyba dziedziczne, bo jej kuzyn miał równie słodki
uśmiech. – Jak będę duży to się z tobą ożenię.
– I będziemy mieć dom? – Zapytała z iskierkami
w oczach.
– I psa. – Dodał poważnie i dał buziaka w
policzek. Dziewczynka zaczerwieniła się a nogi jej zadrżały. Nie minęło kilka
sekund jak zaczęła zabawnie wymachiwać rękami tracąc równowagę. Chłopczyk nie
zdążył jej złapać i bardzo się przejął. Bardzo szybko zszedł z drzewa i
uklęknął obok blondynki.
– Boli? – Widziała strach w jego oczach, ale
ona nie czuła bólu. Pokręciła głową i wstała. Chwycili się za ręce i pobiegli
do reszty dzieci, które siedziały w cieniu rozłożystego buku.
I wtedy Henry zobaczył w niej
kobietę swojego życia. Upadła z dużej – jak na ich wiek – wysokości i nawet się
nie popłakała.
Dopiero wieczorem okazało się, że
dziewczynka ma złamaną rączkę i potłuczoną nogę. I wtedy chłopczyk zaprzysiągł
sobie w myślach, że jak będą duzi, to ona będzie się nazywać Katherina Potter.
*******
Nie za bardzo miała ochotę
otworzyć oczu. Bo po co? Jak tylko zaczęła słyszeć głosy, to nawet się
wzruszyła, ale potem przypomniała sobie te ich fochy i po prostu leżała, do
czasu aż odzyskała świadomość. Słyszała głos Jamesa, Lily, Syriusza...
Wszystkich.
Minuty dłużyły jej się
niemiłosiernie i musiała coś zrobić. Miała nadzieję, że jak odzyska przytomność,
to przyleci pani Pomfrey i ich wszystkich wygoni przepisując blondynce kilka
dawek świętego spokoju. Zaczęła na przemian zaciskać i lekko otwierać powieki.
– Budzi się! – Zapiszczał ktoś bardzo blisko
jej ucha. Jess. Ją jedyną zostawiłaby w Skrzydle Szpitalnym.
– Och, odsuńcie się! – I jest jej bohater!
Pani Pomfrey pojawiła się blisko niej zaskakująco szybko. Wlała jej jakiś
paskudny eliksir do ust i natychmiast się rozbudziła.
– Chce mnie pani zabić? – Wykrztusiła między
kaszlnięciami. Nie byłaby sobą, gdyby nie wpadło jej też do innej dziurki.
– Już tak wiele razy podratowałam ci życie, że
już mi się znudził twój widok tutaj. – Próbowała zażartować pielęgniarka. –
Teoretycznie, to możesz już iść. Byłaś nieprzytomna jakieś pół godziny. Musisz
się wyspać i łykać eliksir wzmacniający. Nic innego nie znalazłam.
– Mogę iść? – Zapytała z nadzieją w głosie.
– Możesz, ale profesor McGonagall... – Zaczęła
kobieta, ale Katherina jej przerwała.
– Nic mi nie będzie. To tylko zwykłe
zasłabnięcie i nie warto tym zawracać głowy, pani McGonagall. – Rzuciła oschle
i wstała z łóżka. Przytrzymała się chwilę metalowego oparcia, bo zakręciło jej
się w głowie. Podniosła dłoń w geście protestu, kiedy William chciał ją
podtrzymać. – Poradzę sobie sama.
– Uważaj na siebie, dziecko. – Poppy wręczyła
jej fiolkę z nieładnie wyglądającą cieczą. – Pij go co dwie godziny po
łyżeczce. Przyjdź, jak znów ci się to zdarzy, może wtedy coś znajdę.
– Nic pani nie znajdzie. – Uśmiechnęła się do
niej i wzięła lek. Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
– Dobrze się czujesz? – Napadła na nią Dorcas
tuż przy drzwiach.
– Czuję się wyśmienicie. – Powiedziała tak
jakby właśnie kończyła rozmowę. Do połowy korytarza wytrzymała to, że za nią
dreptają. Skręciła w korytarz prowadzący na schody i nie skierowała swych
kroków na siódme piętro. Schodziła w dół, a oni za nią. Zatrzymała się nagle w
połowie schodów i odwróciła się.
– Nie macie nic lepszego do robienia? – Zapytała
uśmiechając się miło. Bardzo się starała wyjść naturalnie. Dostrzegła jak
szybko patrzą po sobie zdziwieni. – No co? Wyśpię się innym razem. Teraz muszę
iść coś załatwić.
– Ale... – Syriusz odważył się odezwać, ale
odwróciła się i wtedy pozwoliła sobie na uśmiech satysfakcji.
– ...Wzrusza mnie wasza troska, doprawdy. –
Zaczęła z dużą dawką ironii w głosie. – Ale nie potrzebuję waszej opieki. Dam
sobie radę, a jak gdzieś po drodze kipnę, to z pewnością ktoś mi pomoże. Do
zobaczenia później!
– Dorcas! – Zawołała Jane, kiedy Katherina
stanęła już na korytarzu na trzecim piętrze. Cieszyła się, że zostawili ją w
spokoju. Musiała iść do Parkersona. Znów.
*******
– Dziwicie się? – Zapytał Syriusz tuż po
przejściu do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Jego ton wskazywał na to, że chciał
powiedzieć „a nie mówiłem?”
– Nie. – Dorcas usiadła na fotelu z miną
winowajcy. Miał rację od samego początku, a ona go jeszcze zganiła, kiedy
początkowo trzymał stronę Parkes. – Dawać mapę.
– Mam ją na oku już od schodów. – James
położył mapę na środku stolika, tak żeby mogli wszyscy na nią patrzeć.
– Głupia McGonagall. – Rzuciła po chwili Lily.
Black parsknął śmiechem.
– Co ty nie powiesz, Ruda. – Jego uśmiech był
pełen samozadowolenia. Widział jak James na niego patrzy i odpuścił sobie.
Nachylił się nad mapę. – I pewnie jesteście równie zdziwieni jak ja, że znów
jest u Parkersona?
– Z tego co wiem to tylko on z nią rozmawiał.
– Rzuciła cicho Jane. Jej samej było głupio i nie miała do nikogo pretensji. Po
minach przyjaciół wywnioskowała, że też mają podobne odczucia.
*******
– Przestraszyłaś mnie, dziewczyno! –
Wykrzyknął radośnie, kiedy otworzył jej drzwi. – Rozmawiałaś z McGonagall?
– Najpierw chciałam pogadać z panem. – Weszła
do jego gabinetu, gdy otworzył szerzej drzwi i odsunął się nieco. – Z nią jakoś
nie mam ochoty. Muszę iść do dyrektora. Mam nadzieję, że pomoże mi pan.
– Pomogę. Usiądź proszę. – Uśmiechnął się
lekko. – Napijesz się czegoś?
– Poprosiłabym o Ognistą, ale chyba nie mogę.
– Dodała szybko, a on się zaśmiał. Wyjął z biurka jedynie dwa Kremowe Piwa.
Uśmiechnęła się i otworzyła butelkę.
– Co się działo? – Zapytała mając nadzieję, że
powie jej całą prawdę.
– Kiedy mnie pokonałaś? – Kiwnęła głową nie
chcąc się odzywać. – Weszła McGonagall i rzuciła oszałamiacza, ale nie trafił
cię. Zemdlałaś sama z siebie. Weszła z Kartney'em, a później zaniósł cię do
Skrzydła Szpitalnego, a McGonagall musiała coś załatwić. Kazała mi przyjść i
czekać, ale nie wiem na co.
– Och. – Poczerwieniała trochę na wzmiankę o
Williamie. Zaniósł ją? Rozczuliła ją nieco ta informacja.
– Katherina? – Zaczął ostrożnie i widziała, że
waha się nad czymś.
– Tak? – Zapytała zaciekawiona.
– Przed tym jak William cię wyniósł z tej
sali, to profesor McGonagall próbowała to zrobić zaklęciem, ale się nie udało.
Jestem ciekawy jak to możliwe, że twoje zaklęcie tarczy działało, kiedy
straciłaś przytomność? – Zapytał bardzo ostrożnie, a ona chwilę milczała.
– Nie wiem. – Rzuciła całkiem szczerze. – Ale
dzieje się ze mną coś naprawdę dziwnego.
– To znaczy? – Zapytał zaintrygowany.
– Tego chcę się dowiedzieć od dyrektora. –
Spojrzała mu prosto w oczy... W bursztynowe oczy. I coś ją wtedy w tym
gabinecie tknęło. Wtedy nie wiedziała co. I to nie ona później odkryła co to
było... Przeznaczenie?
*******
– Jak McGonagall się dowie, to pewnie mnie
zabije. Bynajmniej nie pochwali tego. – Mówił szybko skręcając w korytarz,
gdzie było wejście do gabinetu dyrektora. Blondynka zaśmiała się, bo zachowywał
się jak Huncwoci w czasie psot. Niby wiedzieli co robili, nie martwili się, ale
ta adrenalina!
– Już na pierwszym roku przestałam się nią
przejmować. – Rzuciła beztrosko, a on się zaśmiał krótko. Tak naprawdę, to cały
czas się nią przejmowała.
– Czy ciebie jest coś w stanie powstrzymać,
dziewczyno? – Zapytał całkiem poważnie stojąc przed chimerą.
– Nawet nie wie pan ile rzeczy. – Mruknęła
niby do siebie. – Grunt to nie dać po sobie poznać, że coś nie gra, profesorze!
– Katherina? – Nadal nie podawał hasła.
Odwrócił się do niej frontem i wyciągnął rękę. – Jestem Paul.
– Ale zaszczyt mnie kopnął! – Powiedziała
piskliwie i uśmiechnęła się szeroko. – Katherina. Miło mi.
– Mi również. – Uścisnęli sobie dłonie i
ponownie się odwrócił. – Piekielne dropsy.
– Będziesz przy mnie? – Zapytała czując
niemiły uścisk w brzuchu.
– Będę. – Uśmiechnął się dodając tym samym
otuchy. Zapukał do drzwi, kiedy już weszli po schodach. Otworzył je i
przepuścił ją.
– Panna Parkes. – Albus uśmiechnął się znad
okularów połówek. – Profesor McGonagall cię szuka od jakiegoś czasu.
– Merlinie. – Jęknęła i opadła na krzesło. – Jest
niesprawiedliwa.
– Naprawdę? – Uniósł lekko brwi rozbawiony.
– Profesorze o tym później. – Popatrzyła mu
prosto w oczy. – Pamięta pan jak pierwszy raz wylądowałam w Skrzydle?
– Tak... Chcesz mi o czymś powiedzieć? –
Zapytał, a ona wiedziała, że to nie jest pytanie.
– Wtedy byłam wściekła, bo po pierwszej
godzinie zajęć trochę ostro zostałam potraktowana przez pana Parkersona. Szło
mi beznadziejnie słabo. I poszłam do komórki na miotły, bo czuję się lepiej w
małych pomieszczeniach. Wtedy ktoś wszedł... – Zaczęła pomijając, że wie, kto
tam wszedł. – Nie wiem jak to wytłumaczyć. Ten chłopak mnie przytulił i po
prostu poczułam się lepiej...
– Rozumiem, Katherino. – Uśmiechnął się i
dodał jej nieco odwagi.
– I po przerwie już pojedynek wygrywałam ja.
Uderzyłam w ścianę i nic nie czułam. Potem dopiero, jak już powoli ten stan mi
mijał, wszystko mnie bolało i wtedy zemdlałam. – Zamilkła na chwilę. Teraz nie
dało się nie powiedzieć o Williamie. – Tym chłopakiem w tej komórce był
William. I dopiero w sobotę to odkryłam. To takie dziwne! Od niedawna go dopiero
lubię, a to dzięki niemu tak dobrze walczę! Dzięki niemu wyczarowałam
cielesnego patronusa! W sobotę mnie przytulił i wtedy poczułam się tak samo. Z
początku się wystraszyłam i go zaatakowałam, ale wtedy zaczęło mi się łączyć w
całość. I wtedy postanowiłam to sprawdzić. Uderzyłam pięścią w ścianę i nie
bolało wcale, ale profesor McGonagall uznała, że się z kimś biłam i dostałam
szlaban. Kiedy zaczęłam się z nią kłócić odjęła sto punktów. Nie to, że od
razu. Najpierw dwie dziesiątki, potem trzydziestka, a na koniec pięćdziesiątka.
Zdenerwowała mnie bardzo. Mówiłam prawdę. Celowo uderzyłam w ścianę, a ona mi
wmawiała, co innego. Święty by na nią nakrzyczał, profesorze.
– Wierzę Katherino. – Uśmiechnął się do niej
rozbawiony. Sposób, w jaki jej to wszystko opowiadał był przekomiczny i gdyby
się odwróciła, to zobaczyłaby, że Paul ledwo powstrzymuje się od głośnego
śmiechu. – A więc myślisz, że jak targają tobą silne emocje, to...
– To mnie niesie. – Określiła, kiedy dyrektor
szukał odpowiedniego słowa.
– Wiesz Katherino... – Zaczął ostrożnie, ale
zamilkł. – Mam prośbę do ciebie Paulu i też do ciebie Katy. Umówcie się na dwa
dni w tygodniu żeby to ćwiczyć. Staraj się nad tym zapanować. Kiedyś się uda,
choć z początku nie obędzie się bez pani Pomfrey. Zgadzacie się?
– Miałem to zaproponować. – Odezwał się Parkerson.
– Gdyby pan widział minę profesor McGonagall. Katherina była nieprzytomna, a
zaklęcie tarczy jeszcze działało. To było coś!
– Naprawdę? – Zdumiał sie Dumbledore. Widziała
jak nad czymś myśli poważnie. – Zgadzasz się Katherino?
– Tak. – Uśmiechnęła się lekko do Albusa, a
później spojrzała na Paula. Miał minę równie zadowoloną, co ona. Niejeden auror
chciałby badać przypadek Katheriny.
*******
– Wróciła już? – Zapytał Remus, który razem z
Jess i Jane wrócili z obiadu.
– Nie. – Syriusz spojrzał na mapę żeby się
upewnić. – Siedzą u Dumbledore’a z Parkersonem. McGonagall była w Skrzydle, a
po zaklęciach pytała Lily, czy wie, gdzie jest Katherina. Teraz siedzi w
gabinecie i jak ją zobaczymy, to mamy jej przekazać, że ma do niej iść.
– Idę do biblioteki. – Jane wstała i zarzuciła
torbę na ramię. – Jak się pojawi to dajcie mi znać.
– Dobrze. – Powiedziała Dorcas a reszta tylko
pokiwała głowami. Elliot miała nadzieję, że nie zapomną tego zrobić. Brunetka
patrzyła chwilę na portret Grubej Damy, który się zamknął za blondynką.
– Zagramy w coś? – Zapytał Syriusz, gdy już
tak od dłuższej chwili milczeli i obserwowali Mapę Huncwotów. Przyłożył koniec
różdżki do niej. – Koniec psot!
– Ej! – Dorcas zaprotestowała głośno, a Łapa
szybko schował pergamin.
– Nie jest małą dziewczynką. Może myślicie
inaczej, ale ona wie co robi i wiesz dobrze, że pewnie nie życzyłaby sobie żeby
ją kontrolowano! Nie pamiętasz jak było w wakacje? Rzucili się na nią, kiedy
ona już od dawna radziła sobie sama. – Mówił spokojnie Black mając nadzieję, że
przekona nie tylko swoją dziewczynę. Rozumiał Katherinę. Niby ich rodziny
dzieli duża przepaść, ale jej rodzice chcieli nią dyrygować, jak kiedyś jego
rodzice nim. Niby tłumaczyli to tym, że chcą jej bezpieczeństwa, ale klatka w
której chcieli ją zamknąć była za mała.
– Twoja mądrość mnie zabija. Jestem naprawdę
poruszona, że tak doskonale rozumiesz Katherinę! – Warknęła zazdrosna. Widział
wszystko, ale nie ją.
– O co ci chodzi? – Zapytał nie rozumiejąc jej
nagłej złości.
– Właśnie o to! – Rzuciła wściekle i szybko
zniknęła na schodach prowadzących do dormitorium.
– Merlinie! – Warknął i sam wstał ze swojego
miejsca. Szedł w kierunku schodów do damskich dormitoriów, ale w połowie drogi
rzucił coś pod nosem niewyraźnego i zmienił kierunek. Po chwili było słychać
trzask zamykających się drzwi od sypialni chłopaków.
– Tępy jest. – Zauważył William. – Ewidentnie
widać od kilku tygodni, że coś jest nie tak. Kłócą się, godzą, dochodzą o byle
co a on tego nie widzi. Z kolei Dorcas szuka dziury w całym i przydałaby jej
się porządna rozmowa.
– Wow. – Lily była pod wrażeniem. Sama
wiedziała to wszystko, ale nie spodziewała się, że któryś z chłopaków to
dostrzeże. – James wczoraj uznał, że Dor ma za dużo stresu.
– To takie męskie. – Mruknęła Jess. – Faceci
nie umieją obserwować.
– Ej. – Remus położył podręcznik na kolanach.
– Nie mam racji? – Cay spojrzała na Lupina z
miną, która twierdziła, że ma rację. Lunatykowi zrobiło się gorąco pod wpływem
jej spojrzenia. Prawie cięła go swoim spojrzeniem.
– Nie. – Zaczął, ale zaczęła się śmiać. –
William jakoś to zauważył.
– William to wyjątek potwierdzający regułę. –
Ucięła i sama otworzyła książkę. Ostatnie słowo należało do niej.
– Brawo Piękna! – Wystraszyli się chyba wszyscy,
kiedy Katherina krzyknęła do Jess z wejścia do Pokoju Wspólnego. Nie zauważyli
momentu w którym tam się pojawiła. Podeszła do nich i opadła na fotel. –
Startuj na Ministra Magii! Masz mój głos.
– Nie mów tak na mnie. – Cay spojrzała na nią
spod byka.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się do niej i uniosła
ręce do góry. – Życie jest piękne i nieprzewidywalne. Tyle Ci powiem Jess!
– Tak? – Blondynka uniosła brwi do góry
rozbawiona. Parkes wstała i puściła jej oczko, a następnie skierowała swe kroki
do dormitorium.
– Czy tylko ja miałem wrażenie, że ma nas
gdzieś? – Zapytał James.
– Czy tylko ja miałam wrażenie, że wy
mieliście ją gdzieś? – Jess spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. Miał coś
powiedzieć, ale Katherina wróciła szybko z płaszczem i aparatem fotograficznym.
Ubrała się szybko kręcąc głową rozbawiona.
– Wrócę, kiedy wrócę! – Krzyknęła i zniknęła
za obrazem.
– Jak myślisz? – Lily spojrzała na Jamesa, ale
ten nie miał zbyt inteligentnej miny.
– Albo dogadała się z McGonagall, albo u
dyrektora poszło gładko, albo coś innego. Teraz trzeba z nią wszystko wyjaśnić
i będzie dobrze. – Powiedział Remus nie odrywając wzroku od książki. Nikt przez
chwilę się nie odezwał i dostrzegł, ze mu się przyglądają. Powiedział coś co
było głównie skierowane do Jess. – Ubrała się ciepło, czyli idzie na błonia.
Idzie zapewne sama, bo włożyła ciepły szalik, czapkę i rękawiczki, których
kolor nie pasuje jej do kurtki i nie są od jednego kompletu. I wzięła aparat
fotograficzny. Zdjęcia ludziom może robić non stop, ale żeby robić zdjęcia na
którym nie ma ludzi, to musi mieć dobry humor. Nadal twierdzisz, że nie umiem
obserwować?
*******
Kilka fotografii spoczywało w
kieszeni jej płaszcza. Siedziała na zimnej skale tuż na skraju zakazanego lasu
skierowana tyłem do błoni. Przyglądała się fotografii, którą przed chwilą
zrobiła. Śnieg prószył między zaśnieżonymi drzewami i między nimi dostrzec
można było centaura.
Spotkanie u dyrektora powiodło
się dla niej korzystnie. Bała się jedynie konfrontacji z McGonagall na
szlabanie i nie wiedziała, czy jutro ma przyjść na lekcje.
– Katy? – Uśmiechnęła się pod nosem. Już nie
miała do niej żalu. W końcu były przyjaciółkami, a i też sama blondynka
potraktowała Rudą ostro. Odwróciła się szybko i nacisnęła na guzik, którym
robiło się zdjęcie. – Merlinie!
– No co? – Zaśmiała się i od razu przyjrzała
się zdjęciu, które wysunęło się z aparatu. – Z zaskoczenia. Ładne!
– Nie jesteś zła? – Evans przycupnęła obok
niej.
– Nie Lily. Nie mam o co. Teraz już nie. –
Uśmiechnęła się bardziej. – Chciałam cię przeprosić. Za ostro cię oceniłam i
rozumiem, że miałaś prawo się zdenerwować.
– To ja przepraszam. Nie próbowałam cię
zrozumieć. – Ruda zaśmiała się po chwili. – Tylko nie kłóćmy się teraz o to,
która bardziej przeprasza!
– Dobra. – Blondynka również się zaśmiała. –
Jess nadaj warczy na Remusa?
– Tak. Oczywiście jest spokojny i nie daje się
wyprowadzić z równowagi. Gorzej z Dorcas i Syriuszem. – Mruknęła smutno.
– Wiem. – Katherina zamyśliła się. – Jak sobie
z tym nie poradzą, to będzie źle. Swoją drogą to nie rozumiem jej. Potrafi się
przyznać sama przed sobą, co ją trapi, potrafi nam to trochę zobrazować, ale
jemu tego nie powie. W końcu uzna, że tak dalej będzie, zaczną się kłócić i
wtedy nie wiadomo kogo wybrać.
– Nie będziemy wybierać. Oczywiście gdyby tak
było. To straszne jak się zachowywaliśmy, Katy. – Lily miała przepraszający ton
głosu.
– Byłam w tak podłym humorze, bo rodzice
ściągają mnie na święta, a to znaczy, że prawdopodobnie na obiedzie
Bożonarodzeniowym poznam osobę, której chcą mnie wydać za mąż. – Uśmiechnęła
się smutno do przyjaciółki. – Nie wiem czy dobrze zrozumiałam przesłanie listu,
ale jednak boję się, że im odbiło.
– Rozumiem... Ale jeśli faktycznie tak będzie,
to spróbuj ich przekonać. Albo nie wiem, znajdź coś, co nie pozwoli ci wyjść za
niego. Jakieś nałogi, błędy z przeszłości, nieślubne dzieci... Cokolwiek! –
Wymieniała Lily, ale zamilkła, bo pomysły szybko się wyczerpały.
– Ale to jest głupie. – Parkes pokręciła
głową. – Żałuję, że nie mam rodzeństwa ich troska byłaby połowiczna.
– Właśnie! – Evans krzyknęła radośnie i
klasnęła w ręce. – William jest jakby przyszywanym synem... A jest starszy o
rok.
– Pomyślę o tym. – Uśmiechnęła się.
– Dasz radę. Zawsze dajesz. Prędzej czy
później wpadniesz na coś naprawdę dobrego. Zawsze ci się udaje. – Dało się
słyszeć lekką nutkę zazdrości. – A jeśli boisz się McGonagall, to chyba nie ma
czego. Twój esej upadł pod ławkę i William go oddał. Mówił, że wyglądała jakby
miała wyrzuty sumienia.
– I tak postąpiła niesprawiedliwie. – Parkes
wstała z kamienia i wyprostowała się. – Mam nadzieję, że Dumbledore z nią
pogadał. Chodź na kolację. Za godzinę mam szlaban.
– Przyjdziesz po szlabanie do dormitorium
chłopaków? Będziemy wszyscy, a wyjaśnienia by się przydały.
– Wiem. – Mruknęła Parkes udeptując w miejscu
śnieg. – Wracajmy już... Muszę się chyba przebrać, bo zmarzłam.
– Miałam się pytać czy czasami nie jest ci
zimno. – Lily wzięła ją pod ramię i skierowały swe kroki w stronę zamku.
*******
– Podobno szukała mnie pani. – Katherina
weszła do gabinetu McGonagall przed kolacją. Profesorka wskazała na krzesło
przy biurku. Posłusznie usiadła i czekała aż Minewra zabierze głos.
– Trudno było cię znaleźć. – Spojrzała na nią
surowym wzrokiem.
– Potrzebowałam chwili spokoju. – Powiedziała
całkiem szczerze i starała się być spokojna.
– Wiem. Profesor Dumbledore mi wytłumaczył. –
Odłożyła pióro, które nieświadomie tarmosiła w dłoniach. – Dlaczego nie
próbowałaś mi wytłumaczyć jak było z tą ręką?
– Ale ja próbowałam. – Powiedziała i spojrzała
na nią zrezygnowana. – To pani wmówiła sobie, że z kimś się biłam. Niech pani
nie zaprzecz, bo mówiłam od początku, że się uderzyłam, a pani mi nie uwierzyła.
Byłam z panią wtedy całkowicie szczera.
– Dobrze, mój błąd. – Przyznała i Katherina
dostrzegła, że szczerze jest jej przykro. – Tak samo jak z dzisiejszą pracą
domową. Powinnam mieć więcej wiary w ciebie, tym bardziej, że ostatnio nie
broisz, ale ostatnio coś często trafiasz do Skrzydła Szpitalnego. Pani Pomfrey
mówi, że nic nie znalazła, ale jak tylko coś się będzie działo, to masz do niej
iść.
– Dobrze, pani profesor. – Kiwnęła głową.
– Unieważniam twój szlaban, który dostałaś za
bójkę, której nie było. Punktację pozostawiam bez zmian, bo powiedziałaś o
kilka słów za dużo. – Powróciła do szorstkiego tonu i pochwyciła kilka
pergaminów w dłoń. – Możesz już iść. Do widzenia.
– Do widzenia. – Wstała z miejsca i wyszła. Znów
poczuła lekką sympatię do profesor McGonagall.
*******
Zawsze chciał, żeby między nimi
było jak najlepiej. Kłócili się, lekko sprzeczali... Zawsze dochodziło do
porozumienia, ale kilkudniowa sielanka zawsze musiała się kończyć i znów
musieli to przechodzić od nowa. I nie wiedział kompletnie o co jej chodzi. O
to, że mógłby z nią spędzać całe dnie? O to, że troszczy się o przyjaciół? Nie
rozumiał jej. W jednej chwili była kochana i czuł, ze jest jej z nim dobrze, a
później starała się trzymać od niego jak najdalej bez żadnych słów wyjaśnień.
Nie rozumiał, że Dorcas miała
dość tej monotonni. Wszystko robili razem i to ją cholernie denerwowało.
Cieszyła się, kiedy mogła umówić się z Jane do biblioteki, albo Syriusz miał
treningi. Ale bywały dni, w których tylko noce spędzali osobne. Bo Dorcas już
nie przychodziła nocami do Blacka. Owszem lubiła przy nim spać, ale po całym
dni oglądaniu jego twarzy czasami nie wytrzymywała. Czasami? Prawie codziennie.
Pod koniec dnia była zła jak osa. Całe dnie spędzali jak jakieś stare
małżeństwo. Niczym jej nie zaskakiwał... Było zbyt oczywiste, że się kochają.
Miała ochotę płakać widząc jak James ukradkiem patrzy się na Lily, jak szepcze
jej coś do ucha a ona oblewa się czerwienią na policzkach. Ona mogła jedynie o
tym pomarzyć.
Ale wieczorem zebrała się w sobie
i zeszła na kolację do Wielkiej Sali. W dormitorium czuła się nieco
bezpieczniej, bo nie chłopaki nie mogli tam wejść.
Dorcas usiadła obok przyjaciół i
od razu dostrzegła zadowoloną Katherinę, która siedziała obok Blacka i paplała
coś wesoło. Reszta w ciszy spożywała posiłek i sama zaczęła jeść nic się nie
odzywając.
– Ominęło cię publiczne oświadczenie, że w
styczniu będziemy mieć gości z Niemiec i Francji. – Powiedział William i
odłożył sztućce. – Mamy zawrzeć nowe znajomości i zachowywać się tak, żeby nas
miło wspominali.
– Mnie na pewno dobrze będą wspominać. –
Katherina zaśmiała się złośliwie. – Dorcas mówiła, że dużo uczennic z
Beauxbatons ma w sobie krew wil.
– Będziesz je karać za to, że są ładne? –
Kartney spojrzał na nią z politowaniem.
– Tego nie powiedziałam... – Zaczęła Parkes,
ale machnęła ręką.
– ...Ale pomyślałaś. – Dokończył blondyn, a
Katherina wyglądała na zdenerwowaną.
– Nie... Będę brała je na litość, że mój przyszywany
braciszek potrzebuje panienki, bo ma kompleks niższości wywołany tym, że to nie
on jest w centrum zainteresowań dziewcząt w Hogwarcie, tylko jego przyjaciele z
dormitorium. – Warknęła prawie zabijając go wzrokiem. – Będę pobierała za to
opłaty, a ty nie będziesz marudził, bo przecież jestem teraz taki samotny!
– Tak? – Podniósł do góry brwi, czerwieniejąc
nieco ze złości.
– Tak. – Rzuciła wściekle i wstała od stołu.
Zrobił to samo, ale Katherina nie kontynuowała, tylko przeszła przez ławkę i
poszła w stronę wyjścia. Poszedł za nią szybko i dopiero przy drzwiach zrównał
z nią kroku.
– Chyba muszą sobie porozmawiać. – Remus nie
przestawał jeść owsianki. – Swoją drogą to dobrze, że ma kogoś na kimś się
wyżyje, a później i tak dochodzą do porozumienia.
– Ta... – James patrzył chwilkę na drzwi. – W
końcu to prawie rodzeństwo. Kiedyś to ja byłem na jego miejscu.
– Podwójnie. – Dodał Syriusz i puścił oczko
Rudej, a Dorcas mimowolnie parsknęła śmiechem.
Może było monotonnie, ale umiał
ją rozśmieszyć jednym słowem.
*******
– Stój jak do ciebie mówię! – Przytrzymał ją
za ramię, ale wyrwała mu się i poczuł palący ból na lewym policzku.
– Nie mów tak do mnie, bo nie masz żadnego
prawa! – Wrzasnęła na niego, zwracając tym samym uwagę kilku uczniów. – Co ty
sobie w ogóle myślisz? Jak już się do mnie nie odzywasz, to niech ta zasada
obowiązuje w każdych sytuacjach, a nie kiedy tobie jest to wygodne! Wiedziałeś
doskonale, że napisałam ten esej, to zamiast mnie bronić, to pozwoliłeś żeby
mnie wyrzuciła! O co? O to, że walnęłam w ciebie jednym zaklęciem, bo tak
całkiem przypadkiem okazało się, że to ty mnie obmacywałeś w komórce na miotły?
– Nie pochlebiaj sobie! – Warknął na nią
czując miłe dreszcze, kiedy tak na niego wrzeszczała. Te trzy słowa bardzo często
występowały w ich dyskusjach. – To ty mnie obmacywałaś.
– Nie śmiałabym! – Przerwała mu, ale
poczerwieniała. Uśmiechnął się tryumfalnie. – Jak ty się w ogóle zachowujesz?
Obrażasz się o byle co i nawet nie chcesz tego wyjaśniać!
– Och, zamknij się wreszcie. – Uciął jej, a ją
zatkało, kiedy chwycił twarz w jej dłonie. Miał ochotę ją pocałować, ale
opanował się, bo ktoś mógł ich zobaczyć.
– Pf! – Prychnęła, odwróciła się i poszła
przed siebie. – Nie idź za mną!
– Ale ja chcę to wyjaśnić! Tylko, że zamiast
dać mi dojść do głosu, to ty sobie idziesz na błonia. – Przyspieszył kroku i
zatrzymał ją całą swoją siłą. Przygniótł do ściany i czekał aż przestanie się
wyrywać.
– Puść mnie! – Próbowała się wyrwać, ale
trzymał mocno jej ręce. Pociągnął ją w stronę drzwi... Do komórki na miotły.
– Tu lepiej? – Zamknął za sobą drzwi. Było
ciemno jak w nocy. Nadal trzymał jej ręce wzdłuż jej tułowia. – Uspokój się.
Prawda strasznie mi się podobasz jak tak wrzeszczysz, ale na dłuższą metę, to
już nie wytrzymuję, że coś jest nie tak!
– Podobam ci się? – Zdziwił się, kiedy mówiła
już całkiem spokojnie, a nie obrzucała go pretensjami, oskarżeniami i obelgami.
– Zależy od tego, co jadłem na śniadanie. – Cichy
chichot rozniósł się po komórce na miotły. Puścił jej dłonie czując, że już nie
będzie się wyrywać.
– A co dziś jadłeś na śniadanie? – Zapytała
przejeżdżając dłonią wzdłuż jego mostka.
– Katherina... – Zaczął ostrzegawczo czując
gorąco rozchodzące się po całym ciele. – Mieliśmy sobie wyjaśnić.
– Dobrze, już! Lumos! – Zmrużył oczy, kiedy
koniec jej różdżki zaczął sie jarzyć blaskiem tuż przed jego nosem. – Więc?
– Weź mi tą różdżkę sprzed nosa, bo oszaleję!
– Chwycił jej nadgarstek i odsunął w bok. Minęła chwilka nim już normalnie
widział.
– Ciasno tu. – Katherina tymczasem rozglądała
się po komórce z dziwnym uśmiechem na twarzy.
– Co ci właściwie było? Co ci się stało u
Parkersona? – Spojrzała na niego zaskoczona, a on patrzył na nią zatroskany
– Nic specjalnego. – Rzuciła cicho czując. –
To co ostatnio na zajęciach.
– Po co do niego poszłaś? – Powiedział z
pretensję w głosie, a ona westchnęła ciężko.
– Bo wy się na mnie wypięliście, a on ze mną
już walczył wcześniej a musiałam coś sprawdzić... Dlatego też w ciebie rzuciłam
zaklęciem, a potem uderzyłam w ścianę. – Wytłumaczyła cicho. – Bo wiesz
William... Dzieje się ze mną coś dziwnego. Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć,
bo sama tego nie rozumiem. Są momenty, kiedy czuję się tak, jakbym była w
stanie dużej euforii i wtedy moja walka wygląda inaczej niż normalnie.
– I wtedy też nie czujesz bólu? – Nie brzmiało
to jak pytanie. Katherina kiwnęła głową, a on uśmiechnął się.
– Wiedziałem. – Zaśmiał się lekko, ale zaraz
poprawił. – Domyślałem się, a nabrałem pewności, kiedy McGongall próbowała cię
podnieść czarami. Później chciałem z tobą o tym porozmawiać i zaprowadzić do
dyrektora, ale sama do tego doszłaś.
– Wiedziałeś? – Zapytała piskliwie. – Dlaczego
mi nie powiedziałeś?
– Bo nie miałem pewności... – Spojrzał na nią
i odetchnął z ulgą, kiedy się uśmiechnęła.
– Mam ćwiczyć z Parkersonem... Muszę to
wyćwiczyć. Chciałabym się nauczyć to kontrolować, żebym zawsze mogła tak
walczyć. – Widział w jej oczach radosne iskierki. – Chciałabym żebyś szedł tam
ze mną.
– Ja? – Zapytał totalnie zaskoczony.
– Ty. – Kiwnęła głową i przybliżyła się do
niego. – Bo to przez ciebie tak mi się dzieje.
Dzisiaj z aktywnością pewnie nie poszaleję, ale coś wypada przeczytać, chociaż jeden rozdział :D
OdpowiedzUsuńPoczątek zaintrygował mnie... :O Według Izby Pamięci, chodzi o... dziadków Jamesa? Katherina mnie zmyliła O.o Ciekawa jestem, czy rozwiniesz to w dalszych rozdziałach.
Kurczę... No niech ta paczka wreszcie się pogodzi... :( Bo aż sama nie wiem, czyją stronę trzymać, no. Z jednej strony rozumiem Katherinę, bo jednak wszyscy się od niej odwrócili, choć nie wszystkich dotyczył spór. Jednak z drugiej strony rozumiem też resztę, bo jednak dziewczyna zbyt miła nie była. A jak przyszli do Skrzydła, to znaczy że się martwią! Mam nadzieję, że Katie w głębi serca to doceniła.
Mam wrażenie, że jej humorki mogą się brać z ciąży? :D
Chłopakiem z komórki jest William? :O Ale żeś mnie w wała zrobiła! Myślałam, że Andy w końcu dostanie jakieś pole do popisu! :D Musiał nieźle zmienić intonację, skoro nie poznała go po głosie :D No nieźle :D
" – O co ci chodzi? – Zapytał nie rozumiejąc jej nagłej złości.
– Właśnie o to! – Rzuciła wściekle i szybko zniknęła na schodach prowadzących do dormitorium." - no typowa baba! Wścieka się, ale nie powie o co, bo przecież facet powinien wiedzieć! :D
"Kłócą się, godzą, dochodzą o byle co a on tego nie widzi. Z kolei Dorcas szuka dziury w całym i przydałaby jej się porządna rozmowa." - William to mądry chłopiec <3
Oj, a podczas rozmowy Lily i Katheriny to mi się ciepło na serduszku zrobiło <3
No i jeszcze z McGonagall jest lepiej, a ja tak lubię tą kobietę :D <3
Czy to możliwe, że wszyscy mają okres (nawet chłopacy) w tym samym czasie? O jeju, aż zła jestem na tych młodych ludzi, że się tak o wszystko wkurzają! No na przykład rozmowa Katie i Willa przy stole! Albo Dorcas i Syriusz (choć tutaj to ona bardziej wymiata, jeśli chodzi o zmianę nastroju).
I wciąż pragnę między Katie i Willem czegoś poważniejszego.
I wciąż pragnę więcej Jamesa i Lily!
Jak zwykle bardzo dobry rozdział :D Przepraszam, że moje komentarze tak skaczą z tematu na temat, ale zwykle komentuję na bieżąco, jeszcze podczas czytania, by o niczym nie zapomnieć :D Miłej niedzieli! :*
Ada
Henry Potter to kuzyn Jamesa i o niego chodziło, a nie o dziadków (Henry pojawi się w późniejszych rozdziałach). :)
UsuńNieee, Katherina bierze eliksir, coś na wzór tabletek antykoncepcyjnych.
Jej humory biorą się z tego, że no taki ma charakter :D
Dorcas to typowa baba, ale trochę racji miała. Syriusz potrafi rozszyfrować humorki Katy, ale jak chodzi o Meadows to trochę niedowidzi :P
William to bardzo mądry chłopiec, aż chciałoby się o nim rozdział napisać, ale to jeszcze chwilka ;(
Ogólnie to pierwsze rozdziały pisałam z taką myślą, że no oni mają siemnaśćie/osiemnaście lat (no William już dziewiętnaście). Są młodzi, jeszcze nie dorośli. Wydaje mi się, że teraz nie ma aż takich dramatów :)
I czytając ma się wrażenie, że o ja pierdole, jakie problemy itd.
Ale jak sobie przypomnę, co ja – w miarę rozsądna nastolatka – odwalałam, to olaboga! Aż czuję się zażenowana niskim poziomem problemów, które miałam, a które wydawało mi się, że są zajebiście wielke. Wtedy były :D
No, ale dajmy im dorosnąć :D
Co do Dorcas i zmienności nastrojów, to pamiętaj o tym. Do tego na pewno kiedyś powrócę! :D
Lubię takie skaczące komentarze i w sumie, sama też takie piszę :P
Również życzę miłej niedzieli!
Buziaki! :*
Ulala... Co za parka ;D
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie czyta się super łatwo i strasznie wciąga. Chętnie przeczytałabym wszystko na raz, ale niestety mój czas jest mocno ograniczony ;) W końcu nadrobię. Chociaż pewnie tempo będę miała ślimacze xD
Ale z tej Katy trudna babka ;D Buntowniczka.
Strasznie wyzwolone te twoje młode pokolenie. A mówią, że Anglicy są bardzo konserwatywni ;)
Dalej jutro!
Pozdrawiam,
Rieen
Jeju, jak ten czas przeleciał przez palce. Myślałam, że dopiero co zobaczyłam na mailu powiadomienie o komentarzu, a to prawie dwa tygodnie minęły. xD
UsuńJa to pamiętam, że chyba pisząc to byłam podjarana rewolucją seksualną i hipisami (wiem, to głównie Stany i trochę wcześniejsze lata). Wydaje mi się, że ogólnie to miałoby większą rację bytu, gdyby całe towarzystwo było artystami. :D
A też chciałam się odnieść do wcześniejszych komentarzy, że oni tam bardzo młodo pewne rzeczy przeżywa itd., to naoglądałam się Plotkary i takie są efekty. xD
I nadal czuję zażenowanie jak pomyślę o niektórych moich pomysłach. :D
Dzięki wielkie! :D
Buziaki :*