Odkąd Remus wrócił po pełni, a
Syriusz wylądował na dzień w Skrzydle Szpitalnym czuła się w podłym humorze.
Nikt nie miał pretensji do Remusa o to, co się stało, ale on i tak trzymał się
z boku. Miała już nie kłamać i odsyłać Jess oraz Willa do niego z pytaniami,
ale czuła, że lepiej, jak ona im nakłamie, to przynajmniej Lupin będzie miał
mniejsze wyrzuty sumienia.
Black wyszedł po nocy spędzonej w
Skrzydle z całymi żebrami, ale mówił, że było to trochę bolesne. Przekonywał
Lunatyka, że nic się nie stało, ale przyjaciel i tak wiedział swoje.
Próbowała z nim porozmawiać o
tym, ale Remus ucinał wszelkie rozmowy na ten temat, więc stwierdziła, że
trzeba to po prostu przeczekać.
Wstała z krzesełka i pochwyciła
torbę oraz książki. Musiała iść oddać książki, a potem pójść do Parkersona na
zajęcia. Chyba nigdy nie była w tak beznadziejnym humorze, bo jeszcze William
przestał się do niej odzywać. W czasie pełni spędziła noc u niego w
dormitorium, bo wiedziała, że chłopaków nie będzie. Sama nie spodziewała się
tego, że kiedy pójdzie do niego z Kremowym Piwem, żeby nieco odwrócić uwagę od
tego, że chłopaków nie ma, to wyląduje z nim w łóżku. Mimo że ich układ trwał
krótko, to polubiła łączącą ich relację.
Odkąd Remus wrócił ze Skrzydła,
William odsunął się od niej i nie rozmawiał z nią. Wszystko jej mówiło, że jest
zazdrosna, ale nie rozumiała o co.
Przemierzała korytarze mając
nadzieję, że nie natknie się na jakąś znajomą postać, która zechciałaby jej
potowarzyszyć. Do drzwi biblioteki nie spotkała nikogo takiego i w duchu
dziękowała za to Merlinowi.
– Dzień dobry. – Mruknęła jedynie do
bibliotekarki, kiedy odkładała książki na jej biurko. Później musiała je
jeszcze odłożyć na półki, co zajęło jej najwyżej kilka minut. Przy drzwiach pożegnała
bibliotekarkę i wyszła, a za nią wyszedł jeszcze ktoś, ale nawet nie chciało
jej się podnieść głowy.
– Dzień dobry. – Usłyszała po swojej prawej
stronie i jęknęła głośno.
– Dzień dobry, profesorze. – Podniosła nieco
głowę i starała się wyglądać nieco mniej żałośnie.
– Dobrze się czujesz? – Widziała lekką troskę
w oczach Parkersona.
– Jestem dzisiaj w podłym humorze. –
Odpowiedziała całkiem szczerze. – Jeśli kiedyś myślałam, że świat jest przeciw
mnie, to mam powtórkę z rozrywki. Będziemy się dziś pojedynkowali?
– Nie. Będziemy nadal wałkować patronusy. –
Uśmiechnął się do niej łagodnie.
– No to się nie wyżyje. – Mruknęła jakby w
żartach, ale nawet się nie zaśmiała. – Nawet mogę obiecać panu, że będę
najgorsza.
– Głowa do góry. – Klepnął ją w ramię, jak
stary znajomy. – Może przez dwie godziny dasz radę wyczarować coś, co przypomni
chociaż mgłę.
– Może. – Patrzyła na podłogę dłuższą chwilę.
– To dziś mamy całością grupy?
– Tak. Profesor Gray będzie też na tych
zajęciach, to damy radę całością. – Skręcił w korytarz w prawo i przystanął,
kiedy Katherina szła prosto. – Hej! Tędy jest znacznie szybciej. Chyba nie
chcesz sie spóźnić?
– Nie. – Spojrzała na niego mocno zdziwiona. –
Dlaczego pan taki jest?
– Jaki? – Zapytał ją, kiedy znów szli obok
siebie.
– Miły.
– Towarzystwo starszych osób nie robi mi
dobrze na samopoczucie, więc staram się nadrabiać kontaktem z rówieśnikami. –
Zaśmiał się chyba na widok jej zdziwionej miny. – Też mam osiemnaście lat i
uwierz mi, ale nie mogę tak beztrosko rozmawiać z profesor McGonagall.
– Wierzę panu. – Uśmiechnęła się trochę rozśmieszona.
Po kolejnym zakręcie zobaczyła drzwi do sali, gdzie odbywały się lekcje i był
gabinet Parkersona.
– Mogłabyś powiedzieć pannie Elliot, że jakby
miała znów jakieś problemy w obronie przed czarną magią, to służę pomocą? –
Zapytał ją szybko, a ona równie szybko kiwnęła głową. – Głowa do góry. Nic sie
nie stanie, jeśli wypadniesz najsłabiej.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się lekko i poszła w
stronę przyjaciół. Stanęła obok Jamesa i oparła głowę na jego ramieniu. – Dziś
mamy dwie godziny z patronusami.
– Biedni my. – Potter objął ją ramieniem. –
Coś się stało?
– Nic. – Odwróciła się i spojrzała na drzwi od
klasy. – Już jest mniej tłoczno. Chodźcie.
– Gdzie z nim byłaś? – Dorcas chwyciła ją za
drugie ramię nie kryjąc zaciekawienia.
– Oddałam książki do biblioteki, on też tam
był i okazało się, że mamy razem zajęcia. Więc szliśmy razem, bo szliśmy w tym
samym kierunku. – Mrugnęła do niej okiem. – Zejdź ze mnie, bo zaczynasz
zachowywać się jak Syriusz, który od tygodnia tak się nie zachowuje. Dziękuję
Dor!
– Ależ nie ma za co! – Brunetka zaśmiała się,
kiedy Katherina cierpliwie i spokojnie wyrzucała z siebie kolejne słowa. – To
miłe z twojej strony, że dotarł tu cały i zdrowy.
– Robisz ze mnie potwora. – Miała nadzieję, że
przyjaciółka usłyszy w jej głosie pretensje. – Boli.
– Przepraszam, ale jakoś nie mogę uwierzyć, że
jesteś taka delikatna. – Ponownie zaśmiała się, ale nie kontynuowała żartów.
Stanęły tuż obok Huncwotów i czekały, aż profesor zacznie zajęcia.
– Na dzisiejszym spotkaniu będziemy ćwiczyć zaklęcie
patronusa. – Usłyszeli głos Parkersona. – Ustawcie się tak jak ostatnio i
zaczynajcie!
– Powodzenia. – Dorcas uśmiechnęła się do
blondynki i ustawiła się między Lily a Jane. Katherina stanęła w niewielkiej
odległości od Williama. Chyba zrobiła to z przyzwyczajenia. Próbowała przywołać
jakieś szczęśliwe wspomnienie i kiedy myślała, że jest wystarczająco dobre, to
próbowała zaklęcia, ale nic poza małym kłębkiem mgły nie pokazywało się z końca
jej różdżki. Była trochę pocieszona faktem, że nie tylko jej się nie udaje, ale
jednak ona chciała, żeby jej się w końcu udało. Patrzyła chwilę na Lily, której
mgła była taka, jaką Katherina chciałaby mieć, czyli duża i srebrna. Gdzieś w
tej mgle układał się jakiś bliżej nieokreślony kształt. Spróbowała raz jeszcze
z innym wspomnieniem, ale nadal nie wychodziło. Popatrzyła na Williama, który
uśmiechał się pod nosem. Jego zaklęcie miało efekt podobny jak u Evans. Przy
którejś próbie na pewno mu się uda. Wiedziała to.
Czy to oznaczało, że nie jest
szczęśliwa? Że to, co według niej dawało jej szczęście, tak naprawdę nie dawało
jej szczęścia?
Przy kolejnej nieudanej próbie
Katherina Parkes musiała przyznać, że ma smutne życie.
– Głowa do góry! – Usłyszała głos tuż za sobą.
Odwróciła się i spojrzała z nieco niemrawą miną na Parkersona. – Pomyśl o czymś
przyjemnym. Jeśli chcesz to myśl długo i spróbuj.
– Łatwo mówić. – Zaśmiała się, ale zaczęła
myśleć intensywniej. Spojrzała jeszcze raz na profesora, przypominając sobie
dzisiejsze ich spotkanie. – Expecto patronum!
– Widzisz, coraz lepiej. – Uśmiechnął się
szeroko na widok dużej mgły, która wydobyła się z różdżki blondynki. – O czym
myślałaś?
– O panu. – Odpowiedziała zanim ugryzła się
język. Momentalnie zrobiła się czerwona na twarzy. – To znaczy... No wie pan...
Nie w tym sensie. Merlinie!
– Myśl dalej, bo dobrze ci idzie. – Zaśmiał
się i kręcąc głową z rozbawienia poszedł w stronę Jane. Katherina walnęła
dłonią w czoło. Wyszła na kompletną kretynkę.
– Syriusz tego nie słyszał? – Podeszła do
Jess, która chichotała jak głupia.
– Raczej nie. – Otarła łzy, które pojawiły się
w kącikach oczu. – Wymiatasz Katy!
– Raczej nie. – Użyła jej słów i wróciła na
swoje miejsce. William wydawał się mieć dziwną minę. Przyglądała mu się chwilę
czując ucisk w piersi. Prawie tydzień się do niej nie odzywał. Co takiego
zrobiła? Przecież było tak miło między nimi.
Uśmiechnęła się, kiedy pomyślała
o tym jak cały czas sie zachowywali. Był naprawdę świetny w tym, co jej robił.
Spuściła wzrok na swoje buty, ale po chwili zamknęła powieki. Czuła na sobie
jego pocałunku. Czuła, że jest w jego objęciach. Mogła z zamkniętymi oczyma
wskazać pieprze na jego przystojnej twarzy. Widziała siebie i jego w
dormitorium, gdy zaczęli się całować, a blask księżyca przebijał się przez
szyby w oknach. Oblizała suche wargi, czując jak serce omal nie wyrywa się z
jej serca.
– Expecto patronum! – Głos jej minimalnie
drżał. Bała się, że jak otworzy oczy to nic nie zobaczy. Słyszała jak wszyscy
milkną i wtedy otworzyła oczy. Jej patronus stał naprzeciw Williama mierząc go
swoim kocim spojrzeniem. Patrzyła na to wszystko nie mogąc uwierzyć, że się
udało, że srebrzystobiały kot jest jej cielesnym patronusem. Usłyszała jak ktoś
klaszcze w ręce, a ona miała ochotę się popłakać. Opuściła różdżkę i kot po
prostu rozmył się w powietrzu. Z ulgą wypuściła powietrze, kiedy zadzwonił
dzwonek. Jako pierwsza opuściła klasę i nie wiedziała, czemu nogi same niosą ją
do schowka na miotły.
Czego właściwie mogła sie
spodziewać? Właściwie to wszystkiego, ale nie tego cholernego kota! Teraz
wyszło na to, że do szczęścia potrzebny jest jej William! A w dodatku się do
niej nie odzywa i jest w ogóle jakiś dziwny. Oparła dłonie i głowę o zimną
ścianę. Oddychała głęboko starając się uspokoić, ale nic to nie dawało. Po
chwili dała upust łzom. Nawet nie znała powodu dla którego płacze. Miała ochotę
na coś ciepłego i wielki kawałek tortu czekoladowego. A przed nią jeszcze eseje
z zielarstwa i eliksirów.
Otarła łzy wierzchem dłoni i
pociągnęła nosem. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i na chwilę stało się
jasno. Ale kiedy odwróciła głowę to znów było ciemno. Cofnęła się jak najdalej
od drzwi. Jej nos prawie dotykał zimnego mury.
– Cicho. – Usłyszała szept. Bardzo miły,
ciepły szept. Było strasznie ciemno i pachniało stęchlizną, ale wiedziała, że to
ta sama osoba, która miesiąc wcześniej też za nią weszła do schowka. Wprawdzie go
nie znała, ani nie widziała, ale czuła, że to on. Tak jak kiedyś pozwoliła,
żeby objął ją w talii. – Coś sie stało?
– Wszystko. – Wyjąkała przez suche wargi.
Oparła tył głowy o jego pierś i położyła swoje dłonie na jego splecionych
rękach. Trwali w takim uścisku w milczeniu. – Kim jesteś?
– Sam nie wiem. – Odpowiedział po chwili i
ucałował czule jej kark. Po chwili już go nie było.
*******
Zapukała cicho mając nadzieję, że
zostało jej nieco więcej czasu niż pół godziny. Spieszyła się najszybciej jak
się dało i nie dało się ukryć, że ma zadyszkę. Nikt jej nie odpowiedział. Cóż
się dziwić. Stała przed drzwiami do sali gdzie zwykle mieli obronę, a przecież
w gabinecie zapewne nie było słychać jej pukania. Otworzyła drzwi od klasy i
weszła do niej. Jedyne światło w tej sali dawały dwie świece palące się na
biurku. Przeszła przez pustą klasę i zmierzała ku drzwiom znajdującym się na
szycie schodów. Zapukała cicho i już po chwili drzwi otworzyły się. Uśmiechnęła
się nieśmiało na widok Parkersona.
– Czy pana pomoc jest nadal aktualna? –
Zapytała cicho, a Paul przesunął się nieco i gestem ręki zaprosił do
pomieszczenia.
– Oczywiście. Szykuję się wprawdzie na patrol,
ale jak się uda to pomogę ci w pół godziny. – Wskazał jej krzesło przy biurku,
a sam usiadł po przeciwnej stronie.
– Mam nadzieję, że wyrobię się przed patrolem.
– Powiedziała szybko, usiadła i wyciągnęła podręczniki oraz pergamin. – Też
mam. Codziennie mam patrole.
– Mnie z kolei poprosiła profesor McGonagall.
Narzeka na ciągły brak czasu i uznała, że ja go mam aż zanadto! – Uśmiechnął
się rozbawiony. – Więc do końca roku mam ją zastąpić w patrolowaniu.
– Uroczo. – Jane zaśmiała się. – Będzie mi pan
pomagał w obronie przed czarną magią w czasie patroli. Zazwyczaj nic się nie
dzieje. Jedynie co zakłóca ciszę nocną to Irytek, albo zabłąkani
pierwszoklasiści, których spotyka się kilka minut po ciszy nocnej. Codziennie
to samo.
– Codziennie masz patrole? – Spojrzał na nią,
a ona kiwnęła głową. – Kiedy ty śpisz?
– Nie narzekam na brak snu. – Podniosła nieco
głos i zaśmiała się. – A teraz może przejdźmy do mojej pracy domowej, bo
ostatnio dostaje same zadawalające.
*******
Piątkowy poranek przyniósł ze
sobą mroźne powietrze i padający śnieg. Musiało padać przez całą noc, bo całe
błonia pokryte były cieniutką warstwą śniegu. Za mało, żeby ulepić bałwana,
albo zrobić wojnę na śnieżki, ale wystarczająco dużo, żeby uśmiech pojawił się
na twarzy uczniów. Pierwszy śnieg zawsze przynosił poprawę nastroju. Tak też
było w jej przypadku. Nie czuła się tak żałośnie źle, jak ostatnio i nawet
zjadła coś, co nie było słodkie na śniadanie. Spojrzała w sklepienie sali,
kiedy kilkadziesiąt sów wleciało do Wielkiej Sali. Zdziwiła się, gdy przed nią
usiadła sówka należąca do matki. Pogłaskała Glorię po łebku i odwiązała kopertę
przy nóżce. Schowała ją do torby i ponownie zajęła się jedzeniem owsianki.
– Nie przeczytasz? – James uśmiechnął się do niej
złośliwie. Ostatnio Katherina dostawała listy jak coś przeskrobała.
– Nie bardzo mnie interesuje, co pisze. –
Upiła łyk soku. – Co tam w świecie?
– Kilka ataków. – Potter zamknął gazetę i sam
zaczął jeść. – Nic nowego.
– Dzień dobry! – Jane usiadła obok Katheriny w
świetnym humorze. – Mam całą pracę domową na obronę! Boska ja!
– Brawo Elliot! – Blondynka poklepała ją po
ramieniu. – Kawy?
– Nie. Jestem rześka jak poranek! –
Uśmiechnęła się i zaczęła swoje śniadanie. – A wiecie czego się dowiedziałam?
– No czego? – Lily spojrzała na nią nie
ukrywając uśmiechu.
– Że po świętach odwiedzą nas „nasi
przyjaciele”. – Odłożyła pucharek z sokiem i dodała szeptem. – Z Beauxbatons
i...
– ...z Magicstadt! – Dokończył za nią William
z wielkim uśmiechem na twarzy.
– Skąd wiedziałeś? – Zapytała zaskoczona a on
pomachał listem, który przyszedł z dzisiejszą pocztą.
– Moi znajomi mi napisali. – Odpowiedział
uśmiechając się jeszcze szerzej. – Gdyby mnie nie wywalono to też bym
przyjechał. Wybierają piętnastu z każdego rocznika. Od piątego roku wzwyż. No
to z Niemiec mamy sześćdziesiąt osób plus kilku profesorów. Będą tu do końca
marca. Dwa miesiące...
– ...imprez i kawałów. – Potter z Blackiem z
roziskrzonymi oczyma przybili sobie piątki.
– Będzie kilka osób, którym warto utrzeć nosa.
Od moich trzymać się z daleka. – Kartney przymknął oczy i uśmiechnął się
delikatnie.
– Koniec marzeń chłopaki. – Zaśmiała się
Dorcas, kiedy James i Syriusz zaczęli szeptać między sobą. – Wstajemy i idziemy
na transmutację! O kawałach będziecie myśleli później.
– Dobrze proszę pani. – Syriusz wstał i jej
zasalutował. Katherina dołączyła do Jane, bo wiedziała, że Elliot ma coś
jeszcze do powiedzenia.
– To dlatego mamy teraz taki nawał. W styczniu
będzie już luźniej, żeby skupić się na czymś innym. – Uśmiechnęła się do niej,
a Parkes odetchnęła z ulgą, bo gdy myślała o tym, że do czerwca nauczyciele
będą tak ze wszystkim gonić, to miała ochotę płakać.
– Przeczytałaś list od rodziców? – William
odciągnął ją od Jane i zmarszczyła oczy, kiedy na niego spojrzała.
– Nie... Od kiedy ze mną gadasz? – Zapytała
trochę zła, a on westchnął.
– Przepraszam, ale trochę się wkurzyłem, że
tak latasz co chwilę do Remusa. – Przyznał a jej serce zabiło szybciej.
– Jesteśmy tylko przyjaciółmi. – Przypomniała
mu, a on jeszcze raz przeprosił.
– Też do mnie napisali. Zaprosili oficjalnie
na święta. – Powiedział, a ona szybko wygrzebała list z torby. Oficjalnie
zaprosili na święta? Raczej jej rodzice się w to nie bawili. Rozerwała kopertę
i przystanęła na chwilę, żeby przeczytać treść listu.
Kochana Katherino!
Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że nie masz już problemów w szkole i twoje
zachowanie poprawiło się.
Chcielibyśmy, żebyś te święta spędziła w domu, bo będziemy mieć gości i
mamy nadzieję, że spotkanie to zaowocuje w przyszłości.
Wiemy od profesor McGonagall, że nic nie stoi na przeszkodzie, więc
będzie cudownie jeśli przyjedziesz na święta.
Odpisz jak najszybciej, bo musimy ustalić szczegóły.
Pozdrawiamy,
Mama i Tata.
Parkes jęknęła głośno i
przeklęła. Dogoniła szybko przyjaciół i chwilę udało jej się udawać, że nie
słucha Willa, który pyta ją, co się dzieje.
– Chyba znaleźli mi faceta. – Jęknęła nie
wierząc, że jej matka bawi się w takie rzeczy. Słyszała wiele razy, że jej
dziadkowie tak się właśnie ożenili, ale jej rodzice z całą pewnością nie mieli
aranżowanego ślubu.
– Co? – Zapytał, a ona podała mu list.
– Mama jest podekscytowana, będziemy mieć gości
i z tego spotkania wyjdzie coś więcej. – Streściła to jak rozumiała treść. –
Oni chcą mnie wpędzić do grobu.
– Jesteś tego pewna? – Zapytał ją i oddał jej
list.
– Oczywiście. Znam moją matkę. – Powiedziała
kombinując, co by zrobić, żeby uniknąć świąt. – Wiedziała, że jak domyślę się o
co chodzi, to będę chciała zostać i oczywiście najpierw napisała do McGonagall.
Teraz nie mam wyjścia i będę musiała zjawić się w domu, żeby nie mieć kłopotów.
– Wydaje mi się, że przesadzasz. – Powiedział
śmiejąc się cicho, a ona spiorunowała go wzrokiem. Czuła, że rodzice szykują
jej coś, co raczej jej nie ucieszy.
*******
Nie wiedziała, czy to efekt
gorącej czekolady, ciepła kominka, czy blondyna, który siedział obok niej. Tak
więc rozkoszowała się tym wszystkim naraz z błogim uśmiechem na twarzy.
– Nie żałujesz? – Zapytał ją, a ona pokręciła
głową. Zastanawiała się chwilę jak to możliwe, że wie o co mu chodzi.
– Imprezy są zawsze. – Powiedziała i
wyciągnęła nogi przed siebie. – Zwycięstwo nad Krukonami nie jest czymś
zaskakującym. Aczkolwiek zastępca Jamesa spisał się znakomicie.
– Tak, Rogacz jest wniebowzięty. – William
położył rękę wzdłuż oparcia kanapy i zaczął się bawić lokami blondynki. –
Dlaczego Rogacz?
– Uh... – Odłożyła pusty kubek na stół i
trochę się spięła. Coraz częściej zadawał niewygodne pytania. – Sądzę, że
powinni sami ci powiedzieć.
– Sami? – Ściągnął brwi prawie jak McGonagall.
– Ach! Łapa, Lunatyk i...
– ...Glizdogon. – Dokończyła, kiedy nie mógł
sobie przypomnieć.
– Właśnie. – Poprawił się na swoim miejscu. –
Zastanawiałem się kiedyś nad tym Peterem.
– Nie zastanawiaj się. – Przekręciła się, tak
żeby siedzieć przodem do niego. – Nie warto marnować czasu.
– Niemiła jesteś. – Usiadł prawie tak samo i
zrobił przekorną minę.
– To mi nowość powiedziałeś. – Zaśmiała się
cicho, ale po chwili zamilkła. – Naprawdę jestem niemiła?
– Powiedzmy, że zachowujesz równowagę. –
Puścił jej oczko i sam odstawił kubek. –A wiesz, że jesteś niezwykła?
– Przestań... Nie za to ci płacę. –
Zażartowała, ale po chwili skrzywiła się. Nie chciała, żeby to zabrzmiało tak
przedmiotowo.
– To masz gratis. – Zaśmiała się razem z nim.
– Myślałam, że za to bierzesz więcej. – Wstała
z kanapy zanim ją uderzył w ramię. Wiedziała, że się nie obrazi, kiedy sam
zaczął żartować. Podeszła do okna i zapatrzyła się w białe błonia. – Jak tak
dalej pójdzie, to będzie wielkie lepienie bałwana.
– Cieszysz się? – Drgnęła, kiedy usłyszała
jego głos tuż przy jej uchu. Pozwoliła się objąć i poczuła przyjemne dreszcze,
gdy jego oddech łaskotał ją w szyję.
– Tak. – Uśmiechnęła się lekko, kiedy
zachichotał miękko prosto w jej uchu.
– Tylko bałwany się cieszą. – Musiała
przygryźć wargę, żeby nie jęknąć. Odwróciła się powoli ze złowieszczą miną.
– Tak cię obsmaruje jutro śniegiem, że to ty
będziesz bałwanem. – Zagroziła zabawnie palcem śmiejąc się wraz z nim. Czasami
zachowywał się jak dziecko. Zazwyczaj to śmiał się jak dziecko. Przekornie i
długo.
– Ty bez tego i tak jesteś bałwanem. – Nie mogła
i po prostu wybuchnęła śmiechem. Ich przekomarzania słowne były na poziomie
pierwszoroczniaków.
– Tak? – Uniosła brwi ku górze. – Mi
przynajmniej się udał kotek na ostatnim kursie z obrony.
– Przypadek. – Nadal się uśmiechał, ale
dostrzegła, że jest to trochę wymuszony uśmiech. – Swoją drogą to dziwne, że
Parkerson wyzwala u ciebie takie odczucia.
– Nie myślałam o nim! – Zaprzeczyła szybko i
cały czar ich zabawy po prostu zniknął. Znów się odwróciła. – Jesteś gorszy od
Syriusza. Wysoki jak brzoza, a głupszy niż koza.
– Dziękuję. – Trącił końcem nosa jej ucho i
już nie zdążyła powstrzymać cichego jęknięcia. – Zastanawiam się, czy w
animagicznej postaci powinienem być królikiem.
– Królikiem? – Zaśmiała się cicho nie bardzo
rozumiejąc, co ma na myśli. Oparła się o jego klatkę piersiową i przeżyła
kolejne deja vu. Przez kilka sekund miała wrażenie, że już tak miała, a wtedy
poczuła jakąś wszechogarniającą radość, spokój i gniew?
– Ty? – Zapytała głucho nie słysząc, co on
mówi. Prawdę mówiąc, to strasznie szumiało jej w uszach.
– Co ja? – Dosłyszała jakby z daleka. Serce
biło jej jak oszalałe i odwróciła się do niego szybko. Jej różdżka kuła go w
pierś. – Katy...
– Ty! – Nie wiedziała, czy się cieszy, czy się
wścieka. Może mieszanka jednego i drugiego? Nie kontrolowała zbytnio tego co
robi. Po prostu pomyślała jakieś zaklęcie i Williama odrzuciło kilka metrów do
tyłu. Dostrzegła jak się podnosi i jaki jest zdezorientowany. Odłożyła różdżkę
i przełknęła głośno ślinę.
– Oszalałaś? – Krzyknął na nią wściekły.
Oddychała głęboko starając się uspokoić, ale myśli wirowały jej w głowie
szybko.
– Przepraszam! – Warknęła i ponownie odwróciła
się w stronę okna.
– Przepraszam? Tylko tyle? Odbiło ci? – Nie
słuchała go. Zajęta była swoimi myślami. Odkryła dwie rzeczy, z czego jednej
była pewna, ale ta druga nie dawała jej spokoju. Musiała sprawdzić. Ścisnęła
powieki i dłoń złożyła w pięść. Przygryzła wargi, zamachnęła się i usłyszała
tylko odgłos łamanych kości.
Nic nie poczuła.
*******
– Z kim się biłaś? – Przywitała ją profesor
McGonagall w kraciastym szlafroku. Gorzej być nie mogło.
– Z nikim. – Odpowiedziała całkiem szczerze i
spokojnie. – Uderzyłam się przypadkowo w ścianę.
– Znam cię Parkes! – Prawie na nią krzyknęła,
a Katherina miała ochotę się popłakać.
– Widać mnie pani nie zna. – Mruknęła
przekornie.
– Napiszę do rodziców. – Zagroziła a blondynka
zaśmiała się.
– Niech ich pani pozdrowi i dopisze, że
przyjadę na te cholerne święta! – Warknęła coraz bardziej zła.
– Wyrażaj się! Gryffindor traci dziesięć
punktów! I szlaban! – Dodała ostro, a Katherina wytrzeszczyła na nią oczy.
– Żartuje pani? – Krzyknęła prawie zrywając
się z łóżka w Skrzydle Szpitalnym. – Rozumiem odjęcie punktów za złe wyrażanie
się, ale szlaban o to, że uderzyłam się w ścianę? To tak jakby skazać na
dożywocie kogoś, kto chciał się zabić! To niedorzeczne! Wbrew prawom logiki!
Absurdalne! Nonsens, no!
– Cieszę się, że masz takie rozbudowane
słownictwo! Od jutra przez tydzień! Dziewiętnasta u mnie w gabinecie! Jeszcze
raz, a będziesz miała gorzej przechlapane! Żadna uczennica nie sprawiła mi
takich kłopotów, jakie ty mi sprawiasz w ostatnim czasie! Włóczysz się po
nocach, wychodzisz z zamku, wracasz pijana i w dodatku urządzasz sobie
bijatyki! – Krzyczała na nią, a Parkes czuła piekące łzy.
– To niech pani napisze do Wizengamotu! Może
wyślą mnie na wakacje do Azkabanu! – Powiedziała i opadła na poduszki
zrezygnowana.
– Kolejne dziesięć punktów! Nawet sobie tak
nie żartuj! Twoi rodzice martwią się o ciebie, starają się zapewnić ci jakieś
bezpieczeństwo, a ty bijesz się z kimś na korytarzu! – Widziała, że McGonagall
jest zdenerwowana.
– Z nikim się nie biłam! – Powtórzyła głośno,
kładąc nacisk na każde słowo.
– Kłamiesz! – Zaczynała ją boleć głowa i
zastanawiała się, kiedy Pomfrey ją uratuje.
– Kłamałam jedynie wtedy, kiedy powiedziałam,
że to był przypadkiem! Celowo uderzyłam się w ścianę, zadowolona? – Wrzasnęła
na nią dość opryskliwie, aż profesorka poczerwieniała ze złości.
– Trzydzieści punktów i do świąt masz szlaban!
Co ty sobie wyobrażasz? Tak odzywać się do nauczyciela! – Katherina walnęła się
zdrową ręką w czoło i jęknęła z bólu.
– A co pani sobie wyobraża? Karze mnie pani za
bójkę, której nie było! Uderzyłam celowo w ścianę! Potrzebuję odpoczynku i
spokoju! Do widzenia i dobranoc! – Powiedziała prawie płacząc przy tym, bo
głowa wręcz pękała jej z bólu.
– Parkes! – Krzyknęła Minewra, ale Katherina
odwróciła się do niej plecami i nakryła kołdrą. – Minus pięćdziesiąt punktów!
I tak Gryffindor stracił tego
wieczora sto punktów.
*******
Stały przed klepsydrami w sali
wejściowej i widoczna była zmiana w punktacji. Gryffindor był na trzecim
miejscu, a jeszcze wczoraj miał najwięcej punktów. Lily patrzyła na klepsydry z
wielce zdziwioną miną.
– Zabiję ich. – Mruknęła pod nosem i nie
trzeba było jej pytać o kogo chodzi. – Nigdy nie odjęli im tylu punktów!
– Ale, że jeszcze nikt o tym nie gada. –
Zaczęła Dorcas i trąciła Lily w łokieć. Spojrzała w tym samym kierunku, co
brunetka i zawrzała ze złości.
– Ty...! – Zaczęła oskarżycielsko w stronę
Jamesa, ale po chwili zdecydowała, że wszystkich opieprzy. – Wy! Co wy sobie
wyobrażacie? Sto punktów w jedną noc? Co wyście zrobili?
– O co ci Ruda chodzi? – Łapa spojrzał na nią
jak na idiotkę, a później na niezadowoloną Dorcas. – Jesteśmy niewinni!
– Jasne! Co tym razem? Lochy zalane?
Łajnobomby? Może pojedynki? – Wrzeszczała nie zważając na to, że kilka osób
zainteresowało się tą sceną.
– Lily opanuj się. – Remus wyszedł przed
chłopaków i nieco uniósł ręce. – Siedzieliśmy przez całą noc w dormitorium. To
nie my!
– Właśnie! – Jęknął James i spojrzał na nią
błagalnie. Popatrzyła na każdego osobno trochę się uspokajając.
– To kto? – Zapytała po chwili czekając aż
ktoś udzieli jej odpowiedzi.
– Nie wiemy! – Odpowiedzieli równocześnie z
minami niewiniątek.
– Wiecie. – Powiedziała pewna tego, że ich
miny są nieszczere.
– Lepiej jak się same dowiecie. – Powiedział
Remus spokojnie. Nienawidziła jak z nią rozmawiał, kiedy oni coś ukrywali.
Musiała dać na wstrzymanie, a ciekawość zżerała ją jak nigdy i widać było, że
Dorcas też ma takie odczucia.
*******
Miała spuszczoną głowę w geście
żalu, ale to nie pomogło. Prawie od kwadransa Lily nie szczędziła na nią głosu.
Czekała cierpliwie aż się wykrzyczy zanim zacznie się tłumaczyć. Wieloletnia
obserwacja kłótni Rudej z Jamesem nauczyła ją, że lepiej nie wchodzić jej w
słowo, jak jest wzburzona. Tak więc czekała, na moment w którym Evans się
zamknie i w końcu to ona zabierze głos.
– Tobie też by puściły nerwy, gdyby dała ci
szlaban za to, że się niby biłaś. – Powiedziała szybko Katherina. – Zrozum
Lily. Naskoczyła na mnie, że kogoś pobiłam. Powiedziałam, że uderzyłam w
ścianę, to nie. Nie wierzy mi. Zaczęłam pyskować trochę i po punktach.
– Nie wierzę jak możesz spokojnie o tym mówić.
– Warknęła Ruda i spojrzała na nią z pretensją. – Sto punktów za zwykłe
pyskowanie?
– Tak! McGonagall jest na mnie cięta. Spróbuję
z nią porozmawiać na szlabanie, a jak nic to nie da, to pójdę do Dumbledore’a.
On przynajmniej mnie wysłucha. – Parkes popatrzyła na Lily przepraszająco. –
Lily nie zrobiłam nic złego. Nie moja wina, że uznała mnie za kłamcę i wmawiała
mi bójki. Uderzyłam ręką w ścianę. William zaprowadził mnie do Skrzydła
Szpitalnego, a Pomfrey kazała mu od razu lecieć po McGonagall. Miałam pęknięte
dwie kości, ale mnie poskładała na szczęście. Przyszła profesorka i od razu, że
z kim się biłam. Naskoczyła na mnie. Zagroziła, że napisze do rodziców, to
kazałam ich pozdrowić i powiedziałam, żeby dopisała, że przyjadę na cholerne
święta. Dosłownie. I co? Dziesięć punktów, a potem szlaban. To zaczęłam się
kłócić. Kiedy w końcu dałam na wstrzymanie i powiedziałam jej, że musze
odpocząć i się odwróciłam plecami do niej, to odjęła pięćdziesiąt punktów. To
ona zaczęła, a nie ja!
– Merlinie! – Lily opadła na łóżko i ukryła
twarz w dłoniach. – Nie mogłaś przemilczeć tego? Nawrzeszczałaby, dała szlaban
i nie odjęłaby tylu punktów.
– Kto to mówi. – Katherina spojrzała w sufit
starając się zachować spokój. – To nie ja złościłam się, kiedy Slughorn nie
dodawał ci z początku punktów. Czyż nie?
– Byliśmy na pierwszym roku! Byliśmy dziećmi,
Katy! Kiedyś byłaś bardziej rozważna! Teraz to wystarczy źle coś powiedzieć i
ciskasz piorunami w każdego! – Blondynka uśmiechnęła się do niej.
– Dziękuję za komplement. – Ruda jęknęła
zrezygnowana.
– Wiesz jak trudno je będzie odrobić? –
Zapytała ją, ale Katherina nie odpowiedziała. – No właśnie. Przynajmniej
odrobiłabyś to, co straciłaś. Ale nie. To dla ciebie za dużo.
– Matko moja! Lily! Wyluzuj trochę, dobrze?
Raz są punkty, a raz ich nie ma. – Zaczęła się denerwować. – Jeśli tak ci
bardzo zależy na tym, żebym sama je odrobiła, to choć raz w życiu nie wychodź
przed tłum w czasie zajęć dobrze? Bo naprawdę trudno mi jest cokolwiek zdobyć
na lekcji skoro jesteś ty i twój wszechwiedzący umysł! Niejeden raz bym dostała
punkty tylko uważasz chyba, że jesteś za inteligentna żeby podnieść rękę jak
normalny uczeń i jak jest jakieś pytanie to po prostu mówisz, i nie dajesz
szansę innym!
– Wyjdź. – Ruda patrzyła na nią dygocąc ze
złości.
– Też tu mieszkam Evans. Wyjdę kiedy uznam to
za stosowne. – Zmrużyła oczy i rozłożyła się wygodnie na łóżku. Sama była zła,
ale poczuła się trochę lepiej widząc, że wyprowadziła Rudą z równowagi. Czuła,
że nadal patrzy na nią, ale wolała zakończyć to wygraną, niż dalej się kłócić.
Po chwili usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami.
I wtedy poczuła jakby wygrała
milion galeonów.
*******
Nie chciała żeby tak wyszło, ale
czuła, że Katherina ma do niej żal. Lista osób obrażonych na Katherinę w ich
paczce rosła. Na początku był William, który nie mówił otwarcie o tym, jak go
zaatakowała. Oczywiście później była Lily, a za nią James. Remus, który
wychodził na prostą z blondynką po prostu uznał, że zachowuje się co najmniej
dziwnie i całym swoim rozumem poparł Lily. Black podchodził do tego wszystkiego
z dystansem i nawet trochę popierał blondynkę, tylko istniała jeszcze Dorcas i
dla świętego spokoju wolał nie wyrażać własnej opinii, której nie pochwaliłaby
jego ukochana. Bo Dorcas była bardziej po stronie Lily niż Katheriny. Jedynie
całkowicie neutralne pozostała Jessica i Jane. Nie kazała im wybierać między
nią a Katheriną jednak taki podział się utworzył i było jej trochę głupio.
Nawet trochę podziwiała Parkes,
że jest na tyle dumna, iż miała gdzieś ich „względy”. Nie to, że Evans nie była
dumna. Była, tylko, że ta zasada nie działała w stronę praktycznie całej paczki
jej przyjaciół. Katherina tylko w sprawie Williama czuła jakieś wyrzuty
sumienia. Całą resztę uznała, że to ona ma rację.
W sumie to racja.
Jedynie Lily mogła poczuć się
urażona, że blondynka miała odwagę powiedzieć jej jak inni widzą wszechwiedzę
Evans.
Resztą się nie przejmowała. Nikt
nie potrafił jej zrozumieć i tylko to ją najbardziej bolało.
– Chciałabym porozmawiać z dyrektorem. –
Powiedziała blondynka głośno w czasie jej pierwszego szlabanu. Udana niedziela.
– Dyrektor jest zbyt zajęty. – Profesorka
nawet nie popatrzyła na nią. Miała ochotę się popłakać, ale przepisywała dalej
jakieś kroniki i czekała aż wybije godzina dwudziesta pierwsza i po prostu
wyjdzie. I po kwadransie wyszła z gabinetu McGonagall nie mówiąc nawet słowa
pożegnania. Miała ochotę powłóczyć się po Hogwarcie, bo i tak nie miała nic
ciekawego do robienia. Tamci zapewne siedzieli i rozmawiali. Wszyscy. Coraz
częściej zdarzało jej się, że miała ochotę się popłakać. Kiedy myślała, że
zaczyna wszystko rozumieć, to zawsze coś się działo i nie mogła się podzielić
swoimi przemyśleniami z przyjaciółmi. Żadnej przyjaznej duszy...
– Hej! – Usłyszała za sobą krzyk i odwróciła
się. Nawet się nie uśmiechnęła. – Co ty tu robisz?
– Wracam ze szlabanu. – Powiedziała starając
się brzmieć mniej żałośnie niż się zdawało. – Sama patrolujesz?
– Za kilkadziesiąt minut powinien dołączyć
Slughorn. – Clare skrzywiła się. – Odprowadzę cię do wieży, księżniczko.
– Merlinie! – Zaśmiała się szczerze.
– Na początku pomyliłam cię z Szarą Damą. Co
jest? – Zapytała delikatnie Ślizgonka.
– Życie. – Katherina mruknęła niechętnie. –
Ostatnio dzieje się ze mną coś dziwnego i kiedy zaczęłam rozumieć, co to jest,
to nie mam z kim się podzielić, bo nagle wszyscy mają do mnie pretensje. Ach. I
jeszcze dostałam szlaban za to, że uderzyłam się w ścianę. W dodatku McGonagall
blokuje mi kontakty z Dumbledorem. On by mnie zrozumiał, ale podobno brak
czasu.
– A co się dzieje? – Katherina spojrzała na
nią trochę nie wiedząc jak się zachować. Czy zaufać?
– Chodzi o to, że... Na lekcjach z obrony
dziwnie się czuję. I chyba wiem co jest przyczyną, ale nie jestem pewna. –
Dodała szybko starając się dobierać odpowiednie słowa.
– Jak nie jesteś czegoś pewna... – Zaczęła
Clare i zatrzymała się kilkadziesiąt metrów od portretu Grubej Damy. – To po
prostu to sprawdź, Katy. Ale nie w czasie ciszy nocnej.
– Dziękuję. – Spojrzała w jej szare oczy i
uśmiechnęła się szczerze. – Przywracasz mi wiarę w ludzi.
– Chyba w Slytherin. – Brunetka zaśmiała się,
a Parkes skrzywiła nieznacznie.
– W ludzi. – Dodała po chwili pewnie. Rozstały
się po kilku minutach patrzenia na siebie z uprzejmymi uśmiechami.
*******
Pierwszy raz w życiu weszła do
sali transmutacji, kiedy trwała przerwa, bo co innego miała robić? Jedynie Syriusz
jako tako okazał, żeby do nich dołączyła, ale zrezygnowała jak tylko spojrzała
na Jamesa i Williama. Nie ma co... Została ze wszystkim sama. W ciągu tych
kilku godzin dużo myślała i zastanawiała się nad sensem tej przyjaźni. Błahy
powód był przyczyną konfliktu jej i Lily, a i tak większość stała po stronie
Rudej. Najbardziej była zawiedziona Jamesem. To do niego miała ochotę polecieć
najpierw, ale kiedy wyszła z dormitorium po kłótni z Lily i zobaczyła jego
minę, to wiedziała, że na niego nie ma co liczyć. Z radością przywitała dzwonek
na lekcję i czekała aż cała grupa wejdzie, a później przyjdzie McGonagall.
Podniosła torbę i przeklęła, kiedy wypadły z niej wszystkie rzeczy. Pozbierała
je szybko i zostawiła tylko transmutację. Spojrzała na Williama, który
uśmiechał się złośliwie. Pewnie pomyślałaby, że to przez niego, ale kiedy
trzymała tak torbę za spód, to wiedziała, że to tylko jej wina. Wyprostowała
się i patrzyła na zegar nad tablicą. McGonagall stanęła przed biurkiem i
omiotła spojrzeniem całą klasę. Podeszła do pierwszej ławki i zaczęła zbierać
eseje. Katherina otworzyła podręcznik i zaczęła panikować. Nigdzie nie było jej
pracy domowej! Szybko chwyciła torbę i przeszukiwała w pośpiechu książki, ale
po pergaminie nie było ani śladu.
– Panno Parkes? – Wyczuła w głosie profesorki
nutkę groźby.
– Gdzieś go miałam. – Wyjęczała jeszcze
szybciej przeglądając zawartość torebki. Z nerwów zaczęły jej się trząść ręce.
– Jaka była umowa po zawieszeniu? – McGonagall
była nieustępliwa. Faktycznie, z transmutacji musiała oddawać wszystko w
czasie.
– Pisałam to! – Jęknęła Katherina głośniej i
wyrzuciła kilka książek na ławkę. Zaczęła je kartkować rozpaczliwie szukając
eseju. Przecież rano go wkładała! – Naprawdę!
– Niech pani wyjdzie z sali! – Powiedziała ostro
opiekunka, a ona na nią spojrzała i czuła napływające łzy do oczu. Spojrzała na
Lily jakby szukając ratunku, ale siedziała zwrócona twarzą do tablicy. Inni też
tak siedzieli. Tylko kilka osób patrzyło na tą scenę. Widziała jak się
uśmiechali drwiąco. Jane patrzyła na nią zatroskanym wzrokiem i wyczytała z jej
ust jak cicho mówi "spróbuję po zajęciach". Chociaż ona. – Pomóc?
– Poradzę sobie. – Wstała gwałtownie i wyszła
zostawiając swoje rzeczy, żeby jak najszybciej opuścić salę. Szła w stronę wieży
Gryffindoru powstrzymując się od płaczu, ale i tak nie wytrzymała długo. Gdzieś
na czwartym piętrze nerwy jej puściły i rozpłakała się jak mała dziewczynka.
Otworzyła drzwi, które uznała, że są do jakiegoś małego pomieszczenia. Ale
myliła się. Kiedy zamknęła drzwi dostrzegła, że to kolejna nieużywana sala,
pusta i zakurzona. Miała wyjść, ale zatrzymała się, gdy chciała nacisnąć
klamkę. Spojrzała tam gdzie zazwyczaj stawiane są biurka i zobaczyła duże
lustro. Niewiele większe od Jamesa, czy Syriusza. Podeszła powoli bliżej i
spojrzała na złotą ramę. AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO.
Czytała kilka razy i nie
wiedziała, co to znaczy. Pomyślała, że to jakaś łacińska sentencja i spojrzała
się swojemu odbiciu. Odwróciła się szybko wystraszona. Spojrzała raz jeszcze na
lustro nie rozumiejąc, co się dzieje. W lustrze powinna widzieć swoje odbicie.
A widziała w nim też Jane, Remusa, Jess, Jamesa, Syriusza, Williama i Lily,
rodziców, dziadków, wujostwo. Stała pośród nich w szacie aurorskiej uśmiechając
się promiennie. Pokręciła głową i odeszła szybko od lustra. Wyszła z sali
myśląc, że to kolejny dowcipny żart założycieli Hogwartu, albo któregoś z
nauczycieli. Zatrzymała się w połowie schodów na piątym piętrze. Nie minęło pół
godziny odkąd McGonagall ją wyrzuciła za drzwi. Miała przed sobą jeszcze ponad
godzinę wolnego czasu, bo w poniedziałki miała dwie godziny zajęć z McGonagall.
Zawróciła szybko i wiedziała gdzie iść. Na trzecie piętro chciała przejść w
rekordowym tempie.
*******
Zadzwonił dzwonek na przerwę i
uczniowie wyszli z sali. Został chwilkę dłużej i zaczął zbierać rzeczy
Katheriny. Był pełen podziwu dla obu pań, że żadna nie zaczęła wrzeszczeć, choć
widział cień furii w oczach Parkes. Podniósł pióro i kałamarz. Spojrzał pod
stolik, żeby sprawdzić, czy coś czasami tam nie upadło, kiedy Katherina dość
przypadkiem strąciła kilka rzeczy ręką, przy wstawaniu od ławki. Kucnął obok
krzesełka i po chwili wstał. McGonagall pisała coś zawzięcie przy biurku, a on
stał tak z esejem Katheriny w ręku. Musiał jej wypaść, kiedy wszystko jej się z
torebki wysypało i nawet nie zauważyła. Zapiął ostanie paski w jej torebce i powoli
podszedł do biurka Minerwy.
– Pani profesor? – Zaczął cicho, żeby jej nie
wystraszyć. Wydawała się być bardzo pochłonięta pisaniem.
– Tak? – Spojrzała na niego jak na intruza, a
on podał jej pergamin.
– To Katheriny. Przed lekcją wysypało jej się
wszystko z torebki i chyba nie zauważyła, że upadło pod ławkę. – Powiedział
ostrożnie, a McGonagall przez chwilę miała bardzo głupią minę.
– Och... – Zaczęła cicho nie wiedząc co dalej
powiedzieć. Nie tylko ona czuła się w tym momencie głupio.
*******
Weszła do sali mając nadzieję, że
go zastanie. Nie było go, ale szybko pojęła, ze pewnie siedzi u siebie w
gabinecie. Nie myliła się, bo kiedy zapukała to szybko otworzył jej drzwi.
– Katherina? – Był zdziwiony widząc ją w
progu. Spojrzał na zegarek. – Nie masz zajęć?
– Profesor McGonagall mnie wyrzuciła z sali. –
Spuściła wzrok. – Przyszłam, bo pomyślałam, że może ma pan ochotę na pojedynek.
– Poczekaj chwilę. – Uśmiechnął się lekko i
zniknął za drzwiami. Katherina zeszła z powrotem do sali i usiadła na podłodze.
Usłyszała jak schodzi i podniosła na niego wzrok. – Dlaczego cię wyrzuciła?
Jeśli to nie tajemnica, oczywiście.
– Och... Chyba za całokształt. – Ponownie
spuściła wzrok i kiedy usiadł na przeciwko niej znów się rozpłakała.
– W sobotę uderzyłam pięścią w ścianę. –
Zaczęła cicho. – Był ze mną William i zaprowadził mnie do Skrzydła Szpitalnego.
Pielęgniarka kazała wezwać profesorkę i uznała, że się z kimś pobiłam. Nie
słuchała moich tłumaczeń i trochę jej pyskowałam, kiedy nazwała mnie kłamcą.
Odjęła sto punktów i jeszcze dała mi szlaban do świąt. Potem pokłóciłam się z
Lily, bo zarzuciła mi to, że nie myślę nad tym, co robię, że tylko odejmują mi
punkty, a nie odrabiam tego. Wtedy wyolbrzymiłam to, że Lily zawsze wszystko
wie na lekcji i przedstawiłam to na swoją korzyść. I tak wszyscy są na mnie
obrażeni. A dziś profesor McGonagall wyrzuciła mnie, bo nie wzięłam
wypracowania, a ja byłam przekonana, że go pakowałam. Pisałam ten esej z
przyjaciółmi i tylko Jane dała mi znać, że spróbuje po zajęciach pogadać z
McGonagall. William sprawdzał mi nawet błędy, ale jest obrażony po tym jak go
zaatakowałam...
– Zaatakowałaś? – Paul patrzył na nią z
uniesionymi brwiami.
– Rzuciłam na niego zaklęcie. Zaraz przed tym
jak uderzyłam pięścią w ścianę. – Wytłumaczyła i otarła łzy. Patrzyli na siebie
chwilę w milczeniu. – Dlatego przyszłam do pana. Muszę poćwiczyć...
– Wstawaj. – Uśmiechnął się lekko i pomógł jej
wstać. – Zacznij, kiedy będziesz gotowa.
*******
– Macie mapę? – William podszedł i zapytał
szeptem chłopaków. Spojrzeli po sobie i James kiwnął głową. – Szukajcie
Katheriny.
– Po co? – Zapytał Potter zatrzymując dłoń w
połowie drogi do torby.
– Esej się znalazł. McGonagall ma chyba
wyrzuty sumienia. – Powiedział cicho i czekał aż Rogacz wyjmie mapę.
– Przysięgam uroczyście, że knuję coś
niedobrego. – Mruknął cicho przykładając różdżkę do pergaminu. Rozkładał mapę
tak, żeby nie miała dużych rozmiarów. Razem z Remusem i Syriuszem szukali
powoli wśród plamek i przemierzających stópek, tej z napisem Katherina Parkes.
– Merlinie! – Syriusz prawie krzyknął
zdziwiony. James jeszcze szybciej szukał jej na mapie i też zaniemówił.
– Co? – William spojrzał na nich kompletnie
zdziwiony, tak samo jak dziewczyny. Łapa spojrzał na nich i nie umiał tego
powiedzieć. Wyręczył go Remus.
– Jest u Parkersona. – Spojrzeli po sobie nie
wiedząc, co myśleć. Jeśli podejrzewali, że Katherina upadła na głowę, to teraz
mieli dowód na to, ze się nie mylili.
*******
Nie potrafiła się skupić na tyle
dobrze, żeby rzucić jakieś dobre zaklęcie i to niewerbalnie. Po chwili już
trzeci raz leżała na plecach rozbrojona i unieruchomiona. Paul nic nie mówił,
bo sam nie wiedział, co jej jest. Ostatnimi czasy było odwrotnie.
– Na pewno? – Zapytał, kiedy wstała i
podniosła różdżkę. Kiwnęła głową i znów spróbowała coś wymyślić. Nie minęło
nawet dwadzieścia sekund jak leżała na podłodze.
– Niech pan przez chwilę nie przeszkadza. –
Rzuciła zaraz po tym jak ponownie wstała. Odwróciła się do niego tyłem i
wytężyła swój umysł. Ciężko było jej się skupić, ale musiała. Miała świadomość
tego, że już długo próbuje myśleć wręcz na siłę, ale wiedziała, że jej się uda.
Musiało. Zamknęła oczy i starała się odrzucić złe wspomnienia z nim związane.
Te z ostatniego czasu. Starała się myśleć o tym co się działo między nimi w
Pokoju Życzeń, w dormitorium i w komórce na miotły. Czuła jak jakiś gorący płyn
rozlewa się po jej żyłach i trafia do wszystkich tkanek. Czuła jak suche stają
się jej wargi. Widziała oczyma wyobraźni, czuła jak to jest być blisko niego.
Odwróciła się powoli wypełniona tą emocją. Podniosła różdżkę i zaczęło się
przedstawienie.
Po kilku minutach, to nie ona
leżała rozbrojona tylko Paul, a ona stała nad nim z różdżką i uśmiechała się
jak głupia. W głowie jej strasznie szumiało i ledwo usłyszała jak drzwi od sali
otwierają się. Ostatnie co zobaczyła to wystrzelone w jej stronę czerwone iskry
z różdżki profesor McGonagall. Pamiętała jak upadała. Nie pamiętała jak upadła.
*******
Wbiegł zaraz za profesorką do
sali, gdzie mieli obronę. Zaklęcie oszałamiające uderzyło z głośnym trzaskiem w
ścianę, a Katherina leżała. Musiała sama zemdleć, bo zaklęcie trafiło w ścianę.
– Nic panu nie jest? – Minerwa miała ściśnięte
usta w wąską kreskę. Paul na kolanach zbliżył się do Katheriny i próbował ją
ocucić. – Myślałam, że...
– Musiała ją pani wystraszyć! – Rzucił ostro i
dalej klepał Parkes po policzku.
– Niech się pan odsunie. – McGonagall
próbowała rzucić na Katherinę zaklęcie, które pozwoli unieść ją w powietrze.
Zdziwiła się, kiedy zostało jakby odbite jakieś kilka centymetrów od ciała
blondynki.
– Na brodę Merlina. – Paul spojrzał na
profesorkę szczerze zaskoczony. Patrzyli chwilę sobie w oczy. – Nie rozumie pani?
Zaklęcie tarczy...
– Co? – Nic nie rozumiała. Nic a nic.
Wiedziała jedynie, że jej podopieczna musi iść do Skrzydła Szpitalnego. –
Kartney! Zanieś ją do Skrzydła Szpitalnego!
– No nareszcie! – Blondyn podbiegł do niej. –
Mogła pani sobie darować te długie rozmyślania. Już trzeci raz z nią tak jest.
– Trzeci raz? – Parkerson popatrzył na
Williama.
– Zawsze udawało nam się to jakoś opanować. –
Wziął blondynkę na ręce czując słodki jej ciężar. – Chyba to ze zmęczenia.
– Już Poppy będzie wiedziała, co z nią jest. –
Mruknęła pod nosem McGonagall. Nie wiadomo kogo chciała przekonać do tej myśli.
" – Głowa do góry. – Klepnął ją w ramię, jak stary znajomy. – Może przez dwie godziny dasz radę wyczarować coś, co przypomni chociaż mgłę." - Nie wiem, czemu, ale mnie wyobraźnia poniosła. Sobota wieczór, zmęczenie po całym tygodniu, bo wyobraziłam sobie, że to klepnięcie jest takie za mocne i Katherina traci równowagę.
OdpowiedzUsuńJak to się mówi, głuchy co nie usłyszy, to sobie doda :D
"– O czym myślałaś?
– O panu. – Odpowiedziała zanim ugryzła się język. Momentalnie zrobiła się czerwona na twarzy. – To znaczy... No wie pan... Nie w tym sensie. Merlinie!
– Myśl dalej, bo dobrze ci idzie. – Zaśmiał się i kręcąc głową z rozbawienia poszedł w stronę Jane. Katherina walnęła dłonią w czoło. Wyszła na kompletną kretynkę." - o matko, albo ja mam tak dobry humor, albo ten rozdział jest taki zabawny, bo nie mogę opanować śmiechu, jak to czytam!
Swoją drogą nie lubię Cię za to, że robisz mi mętlik w głowie. Obiecałam sobie, że jak kogoś od początku nie lubię, to tak ma zostać, a okazuje się, że przy Parkersonie mięknę! To nie fair!
Szkoda mi Katie, chciałabym, żeby sprawy między nią a Williamem się jakoś ułożyły, ale w ten dorosły sposób, a nie jakieś głupie "bez zobowiązań" :(
Czy facetem ze schowka może być Andy? :O
O proszę, tu nawet imię Petera padło :D Nie żebym tęskniła XD
Czy z tym królikiem to ja coś pominęłam? :O Myślałam, że miał być ptak, a tu proszę, jakaś mowa o króliku i jeszcze Katie taka wściekła O.o
Ojoj, Kate grabi sobie u McGonagall :(
Za mało Jamesa i Lily! Za mało! Za mało! Za mało!
Każda przyjaźń przeżywa kryzys, ale jakoś tak nie umiem się pogodzić, że Lily i Katherina się tak posprzeczały :/ Obie trochę przegięły, choć uważam, że Lily wkurzyła się zasadnie, a Katherina po prostu bez okazji chciała komuś dopiec i się na kimś wyżyć :/
Trochę mi jej szkoda, bo wszystko jej się wali, nawet jeśli naprawdę chce dobrze, to ostatnio wychodzi źle. Ale chyba tyle złych rzeczy się jej napiętrzyło i kilka z jej winy, że nie potrafi sobie z tym poradzić.
Mam nadzieję, że weźmie się w garść i zadba o siebie i dojdzie do porozumienia z przyjaciółmi jak najszybciej :)
Udało mi się dobić do dziesiąteczki! Hip hip, hura!!!
O mamo! Dziewczyno, nie strasz mnie... Zauważyłam, że cytowanie dałaś i sobie myślę, że jakiś błąd jest :P
UsuńFajnie, że się uśmiałaś :) Są momenty, które celowo mają być śmieszne, a niekiedy samo wychodzi. Niestety już nie pamiętam czy to miałam na myśli, czy samo tak wyszło :D
Dawno to było!
Parkerson jest spoooko. Da się go lubić ;)
Na część Twoich pytań będziesz miała odpowiedzi w następnych rozdziałach. ;) Nie spoileruję!
A co do Katheriny, ona jest straaasznie narwana, ale ją też da się lubić :P Ja ją uwielbiam :D
Gratuluję dobicia do dziesiątki :) Wybacz, że tak skąpo zacznę odpowiadać, ale do części pytań będziesz miała odpowiedzi później :P
No i tak... Jamesa i Lily mało, ale już nie mogę z tym nic zrobić :D
Wybacz :)
Buziaki! :*
A co do królika, to William po prostu zauważył, jak Katherina na niego reaguje. Dodatkowo już ze sobą spali, no i podobało jej się, z czego był oczywiście dumny :D (jak to brzmi, Merlinie!)
UsuńNo i jak stwierdził, że powinien być królikiem, to miał na myśli to, iż królik symbolizuje pożądanie i seksualność. Dlatego :D
Oj, ja Katherinę bardzo lubię, dlatego tak bardzo przeżywam wszystko, co się u niej dzieje :D A z tym królikiem to bym nie wpadła :D Gratuluję pomysłowości :D
UsuńJuż nie mogę się doczekać Twojej reakcji na rozdział 34...
UsuńMatko, ale to stresujące tak teraz czekać na to :D
Teraz to ja jestem zestresowana...
Usuń