Ciepła woda powoli zmywała z
niego wszelkie oznaki małego zmęczenia po ubiegłej nocy. Ciecz lała się
nieustannie od kilkunastu minut, a jemu niespieszno było wyjść. Kiedy tak mył
już któryś raz swe ciało, zastanawiał się czemu Katherina zostawiła go
samego nad ranem. Niby rozumiał, że przecież to jest bez zobowiązań,
że
przecież nie będą po tym wszystkim razem na dobre i na złe, bo to miała
być tylko zabawa.
I była. Przeklął głośno, gdy znów
przypomniał sobie, jak żywo reagowała na jego dotyk, jak bezwstydnie jęczała,
gdy dawał jej rozkosz. Po wszystkim wtuliła się w niego i zasnęła. Jakże się
zdziwił, gdy rano obudził się sam i jej już nie było. Wrócił do dormitorium i
nic nie mówiąc chłopakom, wszedł do łazienki, żeby wziąć gorący prysznic.
Uwielbiał przeklinać na głos.
Takie poczucie wolności. I właśnie puścił wiązankę przekleństw pod melodię
jakiejś znanej kołysanki, którą śpiewała mu mama. Bardzo był z nią zżyty
i strasznie
ją kochał, ale zawsze w głębi serca miał do niej żal.
Kim był jego ojciec? Gdzie się tak naprawdę urodził? Gdzie wcześniej mieszkali?
Miał tyle pytań, a ona już nie mogła mu na nie odpowiedzieć.
Zaśmiał się do swoich myśli.
Często jak chciał zmienić tory myślenia na inny temat, to mu nie wychodziło, a
jak sprawa jakaś wymagała przemyślenia, to przychodziło mu to z łatwością.
A więc Katherina.
Uśmiechnął się do swojego odbicia, kiedy w końcu wyszedł spod strumienia. Był
jedynie ciekawy, czy za tydzień też się spotkają w Pokoju Życzeń.
Jak on tego pragnął. Założył bokserki oraz spodnie i wyszedł do dormitorium.
– Dłużej się nie dało? – Syriusz leżał ze
znudzoną miną na łóżku. Ostatnio coraz częściej spędzał tak każdą wolną chwilę,
bo Dorcas nadal była na niego zła.
– Myślałem. – Błysnął szelmowskim uśmiechem,
kiedy Łapa parsknął śmiechem. – Sam Remus mówi, że szum wody uspokaja i
koncentruje.
– To trzeba było pospuszczać pół godziny wodę
w klozecie, a nie... Teraz muszę patrzeć na twoje pomarszczone
palce. – Black usiadł na łóżku , a on odwrócił się i szukał w szafie
jakiejś koszulki. Usłyszał, jak ktoś coś rzuca i ktoś podnosi się z
łóżka.
– Ostro.
– Co? – Kartney odwrócił się do niego z
koszulką w ręku.
– Wczorajsza noc była ostra.
– Stwierdził Syriusz z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Wyobrażasz to sobie? – James zaczął się
trząść ze śmiechu. – Ciekawe, czy bardzo krzyczała, gdy cię tak drapała?
– Co tu tak wesoło? – Black i Potter nagle
spoważnieli, ale kiedy zauważyli, że weszła Katy znów zaczęli się śmiać. – O co
chodzi?
– Męskie sprawy. – Rzucił łapa i patrzył na
niego z zawadiackim uśmiechem na twarzy.
– Oddaję mapę. – Położyła ją
na łóżku Jamesa, on znów odwrócił się do szafy i założył na siebie
koszulkę.
Stanął znów do nich twarzą, a Katherina miała rozdziawione usta.
– O Merlinie. – Zdołała jedynie
powiedzieć i zarumieniła się bardzo, a Syriusz znów parsknął śmiechem. – Twoje
plecy...
– Że co? – Kartney spojrzał na nich jak na
wariatów, ale po chwili wbiegł do łazienki i próbował w lusterku zobaczyć swoje
plecy. – O nie...
– O tak. – Łapa stanął w drzwiach łazienki
jeszcze szerzej uśmiechnięty. – Jak było?
– Nie widać? Pewnie jakaś Krukonka.
– James dołączył do przyjaciela zostawiając Katherinę samą na środku
dormitorium. Patrzyła na Williama z widoczną ulgą, a i jemu widocznie było
lżej. Ale nie krył speszenia.
– Dajcie spokój. – Minął ich w drzwiach
zakładając bluzę.
– Masz rację... Ukryj to. – Syriusz parsknął
śmiechem. – No nie duś tego w sobie!
– Nam możesz powiedzieć... Przecież jesteśmy
przyjaciółmi. – Black i Potter chyba nie chcieli mu dać za wygraną.
– Czasami w to wątpię. Jesteście...
– Upierdliwi. – Wtrąciła Katy patrząc na nich
z politowaniem. – Ciebie nikt nie pyta James jaka jest Lily.
A uwierz, że w dormitorium jej o to nie pytamy... Tak nachalnie jak wy
wypytujecie Williama.
– Bo wiadomo jak było. – James opadł na łóżko
z rozanielonym uśmiechem. – Bosko.
– Tu też wiadomo jak było. Wątpię, żeby
mu wbijała pazury, tak dla zabawy... Musiało jej się to podobać. – Starała się
nie patrzeć na Williama, ale nie dała rady, a jego ego rosło
z każdym jej słowem. – Z resztą widać, że jest zadowolony.
– I to jak. – Black usiadł obok Jamesa i oboje
patrzyli wyczekująco na Kartney’a.
– To już wiecie jak było. – Parkes stanęła
przed nimi zasłaniając go. – Jest zadowolony i było dość...
Emocjonująco. A teraz na obiad się szykujcie szybko, bo wasze niezadowolone
dziewczyny czekają w Pokoju Wspólnym.
– Już... I tak go dopadniemy. – Łapa i Rogacz
wstali z łóżka i wyszli z pomieszczenia.
– Hieny! – Krzyknęła za nimi Katy i spojrzała
na Williama z uśmiechem.
– Poradziłbym sobie. – Mruknął odwracając się
od niej, żeby zamknąć szafę.
– Wiem, ale ze mną poradziłeś sobie szybciej.
– Spojrzała na niego i kiedy przez chwilę było cicho westchnęła. – Co jest?
– Musiałaś mnie zostawić samego? – Zapytał i
mocno zdziwił się, kiedy zaczęła się śmiać.
– Miałam nadzieję, że się nie zgubisz wracając
do wieży. I jak widzę nie zgubiłeś się. – Mówiła dość rozbawiona. – Will, jaka
była umowa? Bez zobowiązań, czyż nie?
– A co mają zobowiązania, do poczekania na
mnie?
– A czy był jakiś sens, żebym na ciebie
czekała? – Obruszyła się jak kot. – No bo nie widzę w tym sensu. Myślałeś, że
będzie romantycznie? Że obudzimy się objęci, całując na dzień dobry? Wybacz,
ale ze mną romantycznie nie będzie. Umawialiśmy się na zwykłe współżycie, a
nie na
jakieś sentymentalne kolacyjki, potem upojną noc, a na końcu
budzenie się obok.
– Nie było żadnej kolacji. – Zauważył, a ona
zaśmiała się.
– No właśnie. Już od początku nie wyszło
romantycznie, więc zostanie obok ciebie nie robiło żadnej różnicy.
– Robiło. – Usiadł na łóżku Syriusza i
spojrzał na nią mrużąc oczy. – Poczułem się nieco dziwnie.
– A ty nawet nie wiesz,
jak ja dziwnie się poczułam, kiedy obudziłam się nago, obok ciebie, z twoją
dłonią na plecach. Co miałam zrobić? Prawie cię obudziłam zanim minął
pierwszy szok, bo nie codziennie budzę się w niekompletnym ubraniu z
równie nieubranym facetem! – Usiadła obok niego oddychając głęboko. –
Nie rozumiem twojej złości...
– ...Nie jestem zły. – Mruknął patrząc w okno.
Jestem rozczarowany. Jestem smutny.
Najchętniej zamknąłbym się w łazience i rozryczał. Umieram z tęsknoty za
Tobą... Jestem nieszczęśliwy, kiedy Cię nie ma obok. Jestem chory psychicznie.
– Jestem po prostu... Zdziwiony no! Myślałem, że chociaż poczekasz.
– Jasne, że poczekam. Wejdziemy razem do
Pokoju Wspólnego, będą tam nasi przyjaciele i co wtedy?
Wybraliśmy tą samą porę na powrót? Musimy uważać Will, jeśli chcemy to
kontynuować. Bo chcesz, prawda? – Spojrzała na niego bursztynowymi
oczyma tak zupełnie bezbronnie, że serce pękło mu na milion kawałeczków, a
kiedy się uśmiechnęła delikatnie i nieśmiało, to skleiła je w niezniszczalną
całość. Czy chce? O niczym innym nie marzy!
– Tak. – Puścił jej oczko, a ona zaśmiała się
wesoło.
– Myślisz, że robisz mi łaskę! – Uderzyła jego
ramię nadal się śmiejąc. – Jesteś okropny.
– Wiem. – Mruknął zniżając ton swojego głosu.
– Nie rób tego, kiedy chociaż jedną częścią
ciała jesteśmy na łóżku. – Przymknęła oczy, jakby było to bardzo
przyjemne.
– Lubię jak reagujesz na ten ton głosu. –
Rozkoszował się tym momentem, kiedy wyszeptał te słowa prosto do
jej ucha a ona jęknęła przeciągle. – To takie...
– ...Zatracające. – Wyszeptała przed ledwo
uchylone, suche wargi. – Proszę, przestań.
– Zatracające... – Szepnął raz jeszcze czule
całując wgłębienie za jej uchem. Westchnęła przekręcając twarz w jego stronę.
Patrzyła tak na niego chwilę, a potem tak po prostu pocałowała. Już miał
oddawać ten gest, ale odsunęła się od niego i wstała z miejsca.
– Chodź na obiad. Śniadanie już przegapiliśmy.
– Mruknęła ledwo słyszalnie kierując się w stronę drzwi. Spojrzała jeszcze raz
na jego twarz i zrobiła nieszczęśliwą minę. – Nie patrz tak na mnie.
Samo siedzenie z tobą na łóżku jest ryzykowne.
********
Siedzieli przy małym stoliku w
kuchni z dala od wejścia i skrzatów domowych, które przygotowywały potrawy na
kolację. Z dwóch kubków unosiła się aromatyczna para, która pachniała czekoladą
połączoną z cynamonem. Blondynka patrzyła na Remusa. Milczeli tak odkąd
przekroczyli próg kuchni. Lupin raczej nie chciał zaczynać rozmowy, ale musiała
mu powiedzieć kilka słów.
– Nie przeszkadzało mi to, że jesteś
wilkołakiem, Remusie. Nigdy. – Zaczęła mówić cichym głosem, żeby nie
dosłyszały ją skrzaty. – Dlaczego uważasz, że ona się wystraszy?
– Bo wiem. Jest wrażliwa i strachliwa.
– Spojrzał jej w oczy, a ona uśmiechnęła się złośliwie.
– Wrażliwa i strachliwa? Może sprawia
takie wrażenie, ale jest silna i świetna, Remusie. I z tego co wiem, to
działa w drugą stronę. Czuje, że jest coś z tobą nie tak, ale tłumaczymy to
wszystko problemami rodzinnymi. Tylko, że ona kiedyś się dowie. Nie jest
głupia. – Próbowała jakoś mu przetłumaczyć, ale wiedziała, że póki co,
do niego nic nie przemawia. – Jesteś trochę głupi, jeśli chodzi o tą
sprawę. Uważasz, że twoja przypadłość stoi na przeszkodzie do twojego
szczęścia. Znam cię Lupin i wiem o czym myślałeś. I jakoś to nie pomogło do
cielesnego patronusa, czyż nie?
– Katherina... – Zaczął ostrzegawczo.
– Nie! – Ucięła ostro. – Ktoś ci to musi
powiedzieć. Uważasz, że cały świat jest przeciw tobie, bo raz w miesiącu jesteś
dziką bestią! A przez resztę dni jesteś lepszy niż niejeden dobry obywatel!
Myślisz tylko o tym, że gdyby nie wilkołactwo to byłbyś szczęśliwy. A prawda
jest inna i ty o tym wiesz. Myślałeś o czasach, kiedy byłeś zdrowy, nie
pogryziony i nie pomogło. Jeśli coś ma uczynić cię szczęśliwszym
to tylko ty. Masz szansę na szczęśliwy związek,
ale
przecież od razu zakładasz, że cię znienawidzi. Myślisz
że potrzebuje kogoś lepszego od ciebie.
– Nieprawda. – Zaczął i zarumienił się
ze zdenerwowania. Nigdy nie lubiła go denerwować, bo był chodzącą oazą spokoju.
– Przestraszy się mnie, albo nie wytrzyma po kilku miesiącach ze
strachu i odejdzie. Albo jak już zostanie, to co dalej?
– Tego nie da się zaplanować, Remusie.
Nie możesz zaryzykować? Każdy krok musisz stawiać na pewnym gruncie? – Zapytała
odstawiając kubek. – Jess nie jest głupia. Lepiej dla ciebie, jeśli sam jej
powiesz, niż dowie się sama. Niby jesteśmy paczką przyjaciół,
a nie wie czegoś, co praktycznie jest fundamentem naszej więzi.
– Katherina, daruj sobie, dobra? – Przerwał
jej ostro. – Nie będziesz mi wyjeżdżała z jakimiś morałami. To moja
choroba i moja sprawa.
– To nie jest choroba, Remusie i to nie jest twoja
sprawa! Martwimy się o ciebie w czasie pełni! Lily
próbuje znaleźć jakiś złoty środek, który choć trochę ograniczy twój ból. Martwimy
się o ciebie. – Oczy jej zwilgotniały, kiedy to powtórzyła.
– I chcemy twojego szczęścia, bo najbardziej na nie zasługujesz.
– Wiem. Ale pozwól mi, ze na siłę nie będę się
uszczęśliwiał. Jess jest świetna, ale to ja będę decydował, kto wie, a kto nie wie
że jestem wilkołakiem. A póki co nie chcę jej mówić. Wiem co robię. – Zakończył
równie ostro jak wcześniej, a ona kiwnęła głową, czując, że nic nie zdziałała.
– Jasne. Ty o tym decydujesz, ale jak w
czwartek wyjdziesz do Skrzydła nie powiem jej nic, rozumiesz? I powiem
dziewczynom, żeby też cię nie tłumaczyły i jestem ciekawa, co zrobisz jak
wrócisz w sobotę, zmęczony, poobijana, a ona zacznie zadawać ci pytania! –
Warknęła i odstawiła z hukiem kubek. Zacisnęła szczęki, żeby nie powiedzieć
bardziej ostrych słów i wstała od stolika. – Zrobisz jak chcesz, Remusie, ale
to ciężkie dla nas wszystkich, że musimy okłamywać ją i Williama.
*******
Jak zawsze stała obok Williama.
Cholerne przyzwyczajenie tych zajęć. Po prostu. Byli parą.
Na tych zajęciach, oczywiście.
Razem ćwiczyli, razem walczyli ze sobą oraz z innymi. Nie zaprzeczała swoim
myślom, że bardzo podoba jej się ta współpraca, ale nie oznajmiała tego
światu naokoło.
Na tych zajęciach mieli przez pięć
minut walczyć w parach przeciwko drugiej parze, utworzonej przez Paula Parkersona
i profesora Gray'a.
Gdy wstawała z miejsca, William
dotknął jej ramienia i prawie odskoczyła od niego, jakby oparzona.
Sama Katy nie wiedziała co
jest. Przy nim działo się z nią coś niezwykłego. Walcząc przeciw niemu starała
się wypaść jak najlepiej. Walcząc z nim przeciw innej parze starała się go
bronić.
I właśnie stała u jego boku,
blisko jego ramienia. Gdyby nie przeszkadzało jej to, że uczniowie zachowują się
głośno, to uspokoiłaby się nieco, skupiła i poczuła ciepło jego ciała. Ale w
tych warunkach nie potrafiła się całkowicie uspokoić. Była rozkojarzona.
Poczuła naprawdę delikatne muśnięcie jego dłoni, o jej palce i prawie
wypuściła różdżkę z ręki. Z trudem ją przytrzymała i
przymknęła oczy. Cholerne dreszcze.
Cholerna gęsia skórka. Cholerny William!
– Przygotujcie się. – Na przeciwko stanął Paul
Parkerson i Steven Gray, który przynajmniej raz w tygodniu był z nimi na
zajęciach i doglądał postępy swoich uczniów. Katherina spojrzała szybko na
Kartney’a i wyprostowała się. Nienawidziła walczyć z Paulem. Domyślała
się,
że zrobi wszystko, żeby ją „udupić”, mimo że kilka dni wcześniej ją
przeprosił. Jeżeli tego nie zrobi to wykończy ją walką i nie powie jej,
że wygrała. Cholera! Wiedziała, że czas skończyć myśleć o czymś innym. Musi się
skupić i to cholernie mocno, bo przed nimi stoją osoby, które są
najlepsze w tej sali. Po pierwszym zaklęciu w jej stronę nieco zachwiała się,
ale Will ją przytrzymał. Przez bardzo krótką chwilę patrzyli sobie w oczy. I to
jej wystarczyło.
Nie wiedziała. Ona na prawdę
nie wiedziała, co on w sobie takiego ma, że przy nim się starała. Przy
nim po prostu płynęła.
Kochała atakować. Miała to we
krwi. Jej ojciec niegdyś słynął z szybkich ataków. Z biegiem lat skupił
się na obronie i wyzbył się tego, co teraz Katherina
prezentowała.
Nikt nie wiedział jak to jest
możliwe, że potrafiła utrzymać zaklęcie tarczy tak silnie i stabilnie.
Jednocześnie rzucała inne zaklęcia, z których tylko niektóre zdołały przedostać
się przez obronę profesorów.
Spojrzała raz jeszcze na
Williama. Był taki męski, kiedy robił skupioną minę i atakował
przeciwników. Nie musiał się bronić, bo jej
zaklęcie tarczy w zupełności wystarczało. Jedynie rzucał
szybko kolejne zaklęcia.
– Osłaniaj mnie. – Rzuciła szybko i
przejął obronę. Z jej różdżki co sekundę wydostawały się inne iskry, inne
zaklęcia. Starała się jak najszybciej ich szturmować, nie dać im
odetchnąć w bronieniu się. Nie minęły trzy minuty, jak różdżka
profesora Gray’a, była w jej lewej dłoni, a jedno zaklęcie powaliło Paula na
podłogę i William szybko go rozbroił.
Oddychała szybko starając się
nie upaść. Dziękowała temu, kto budował tą salę. Dziękowała, że była tu kolumna
tak blisko, żeby się o nią oprzeć.
– Znakomita walka. – Pochwalił ją profesor
Steven, a ona oddała mu różdżkę i uśmiechnęła się słabo. – Już wiem, co
napisać twojemu ojcu, gdy podpiszę twoją ocenę z kursu.
– Niech pan mu też wspomni o mnie. – William
pojawił się tuż za nią i chwycił ją pod łokieć.
– Następni! – Krzyknął Gray i odwrócił się od
nich.
– Co jest? – Przytrzymał ją, kiedy kolana po
prostu się pod nią ugięły.
– Trochę mi słabo. – Powiedziała, ale
usłyszała, że z jej ust wyszedł jakiś bełkot. Podprowadził ją do ławki przy
ścianie i posadził ją na niej. Wyciągnął dłoń przed siebie nieco
zaginając palce.
– Co jej jest? – Remus stanął obok niej i
przez chwilę miała zamazany obraz.
– Słabo jej. – Kartney
machał
ręką przed jej twarzą i ruch powietrza nieco ją orzeźwiał..
– Otwórz usta, Katy. – Lupin wyjął z kieszeni
czekoladową żabę i wsadził ją do buzi Parkes. Przeżuwała chwilę, czując
słodycz w ustach i połknęła ją. – Za chwilę będzie ci dobrze.
– Nie wątpię. – Dostrzegła, jak William
spojrzał
na Lunatyka z jakąś dziwną pretensją, ale Remus tego nie zauważył. – Wezmę ją
po zajęciach do kuchni.
– To miło, że o nią dbasz. – Uśmiechnął się
pod nosem Lupin, a ona zarumieniła się lekko.
– Obiecałem to jej rodzicom. – Mruknął jakby do
siebie William i patrzył na nią tak, że zrobiło jej się gorąco.
– Rozumiem. Ja bym nie dał rady, gdyby mnie
tak nie lubiła.
– No bo się popłaczę, Lupin. – Parkes
uśmiechnęła się lekko. Myślała, że Remus będzie na nią zły o tą rozmowę
w kuchni, ale chyba już przestał się na nią gniewać. – Lubię go, ale mnie wkurza.
– No dobrze, dobrze. Znam cię przecież. –
Usiadł obok niej na ławce. – Siedź tu do końca lekcji. Potem trzeba pogadać z
profesorami. Coraz gorzej z tobą.
– Z tobą też, i jakoś nic sobie z tego
nie robisz. – Rzuciła gorzko.
– Mój stan nie jest tak poważny jak u ciebie.
– Zaśmiał się krótko. – Jeszcze nie upadłem na głowę, tak jak ty.
– Nie żyjesz, Lupin. – Mruknęła grążąc mu
palcem, kiedy szybko wstał. – Idź i walcz. Może się wkupisz do
mych łask.
– Czy ty i on... – Zaczął William, kiedy Lupin
odszedł na środek sali.
– Coś ty! – Ucięła szybko. – Rok
temu byliśmy ze sobą przez kilka miesięcy, ale nam przeszło.
– Rozumiem. – Blondyn usiadł obok niej
i przyjrzał jej się uważniej. – Boli cię coś?
– Nie. – Zaprzeczyła szybko.
– Jesteś ranna?
– Merlinie, nie.
– A co z głową?
– Całkiem dobrze.
– Jesteś pewna?
– Jak się teraz zastanowię to nie. Bo
zaczynam mieć takie dziwne myśli. – Zaczęła poważnie, nieco
przestraszonym tonem głosu. – A w tych myślach ucinam ci język.
– Perwersyjnie. – Uśmiechnął się do niej
złośliwie i powiedział niskim głosem. – Nie chcesz tego.
– Skąd ta pewność? – Uniosła brew do góry i z
wyczekiwaniem czekała, aż udzieli jej odpowiedzi, bo czuła, że znów jej
się zrobi gorąco.
– Bo uwielbiasz mój język. – Prawie wyszeptał
to, tym swoim niesamowicie niskim, ociekającym seksem głosem. Patrzyli na
siebie przez chwilę, aż w końcu roześmiała się i powachlowała twarz
dłonią, bo faktycznie było jej gorąco.
*******
Ostatnie dni do pełni
mijały bardzo szybko. Każdy, pochłonięty swoimi sprawami nawet nie zauważył, że
z dnia na dzień miedzianowłosy Gryfon robi się coraz bledszy
i drażliwszy. Gdy ktoś to dostrzegł, przyjaciele Remusa, jak i on sam
tłumaczyli ten fakt pogorszeniem się stanu zdrowia matki i ponownym wyjazdem
Lupina do niej. Właśnie w czwartek po obiedzie przypadł dzień
„wyjazdu” Lunatyka do domu, lecz większość jego przyjaciół wiedziała, że
Remus od
wieczora leży w Skrzydle Szpitalnym i następnego dnia późnym popołudniem
pielęgniarka na tą jedną noc zabierze go do Wrzeszczącej Chaty, aby tam w
spokoju – o jego bezpieczeństwo, i bezpieczeństwo innych – mógł przemienić się w niebezpiecznego
wilkołaka.
Syriusz i James w tym dniu
trzymali Williama nieco na uboczu. Ściszonymi głosami obmyślali plan nocnej
wędrówki z przyjacielem, a kiedy Kartney zbliżał się udawali, że wymyślają nową
strategię gry w quidditcha. Mieli nadzieję, że William sam zorientuje się o
futerkowym problemie Remusa, bowiem Lunatyk kategorycznie zabronił
jakichkolwiek prób wyjawienia prawdy o nim blondynowi. A oni obiecali. Fakt
taki, że nie była to Przysięga Wieczysta, ale wiedzieli, że są przyjaciółmi i
słowo Huncwota ma swoją wartość.
Co prawda próbowali we wrześniu
nieco naprowadzić Williama na pewne przemyślenia, ale jak tylko Lupin
zorientował się, co Syriusz i James robią wybił im to z głowy. Wiedział, że
chcą dla niego dobrze, wiedział też, że William jest dobrym człowiekiem, ale
bał się tego jego reakcji i tego, jak zacznie go traktować. Nie chciał
kolejnego, pełnego litości spojrzenia, kiedy zbliża się pełnia. Widział
doskonale troskę w oczach Katheriny, kiedy zdarzało mu się zasłabnąć. Tak...
Katy chyba najbardziej okazywała zmartwienie. Myśl o niej przed pełnią
nieco rozjaśniała mu umysł. Nie chciał żeby się martwiła, ale to
spojrzenie mówiło mu jak wiele dla niej znaczy. Odeszli od siebie rok temu,
ale zawsze będzie dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką i czuł, że ona
też czuje tą więź. Póki co tylko on potrafił ją uspokoić, kiedy była naprawdę
wzburzona. Sam nie wiedział jak to robił, ale taka była prawda. Gdy
jej przyjaciółki i rodzina nie mogły sobie poradzić, przychodził on i Katherina
go słuchała. Uśmiechnął się na myśl o niej. Gdyby mógł kogoś nazwać swoją
siostrą, to właśnie ją. I może to dlatego pozwalał jej na
męczące dla niego dyskusje o tym, ze powinien powiedzieć Jess.
Jego myśli przeskoczyły na inny
tor... Kolejne spojrzenie, które zarejestrował. Pełne lęku, obawy i
troski. Oczy Jess. Nie wiedział, czy wierzy mu w tą historyjkę
o matce, czy domyśliła się, że jest wilkołakiem, ale widział, że i ona
się o niego boi. Nie była tak uświadomiona jak jego najbliżsi
przyjaciele, ale przeczuwała więcej niż mu się zdawało. Bo to właśnie w tym
miesiącu jej troska była o wiele większa niż ostatnio. Próbowała coś od
niego wyciągać, ale zbywał ją i unikał. Wiedział, że ją rani i myślał
nawet, czy po pełni nie iść do niej i przeprosić. Wydawało mu się, że i tak, to
całe napięcie, wtedy przechodzi, a i ona nie wyglądała na urażoną. Nawet
widział pewien błysk w jej oku, kiedy znów ze sobą rozmawiali.
Nie chciał jej ranić i
przytłoczyć wiedzą o swoim problemie. Zbliżyli się do siebie w ciągu
ostatnich kilku miesięcy. Pod koniec szóstego roku zaczęli sobie
powoli ufać. Myślał, że przez wakacje to minie, ale dalej utrzymywali
ze sobą kontakt i to stawało się coraz mocniejsze. Ufał jej, to fakt,
ale bał się, że będzie przerażona i że go odtrąci...
Skulił się wewnątrz siebie, w
momencie, gdy wybiła godzina siedemnasta w piątek, a pielęgniarka wyszła
ze swojego gabinetu.
Już kilka lat temu zrozumiała, że
lepiej iść z nim w milczeniu. Tak było też tym razem, kiedy prowadziła go do
tunelu pod Wierzbą Bijącą. Usłyszała jeszcze ciche podziękowania, gdy zostawiał
ją na błoniach, żeby dotrzeć przed księżycem do Wrzeszczącej Chaty.
Z jednej strony współczuła temu
chłopakowi takiego losu. Przecież tak dobre dzieci
nie mogły być tak obarczone, jednak później dodawała sobie otuchy, kiedy
zrozumiała, że on nigdy nie dopuści, żeby ktoś przez niego został
wilkołakiem. Gdyby każdy wilkołak taki był...
*******
Syriusz razem z Jamesem weszli
do Pokoju Wspólnego zmęczeni po pełni księżyca. Jak co miesiąc włóczyli się po
Zakazanym Lesie i błoniach. Black oberwał nieco od Remusa, kiedy ten za bardzo
zbliżył się do Hogsmeade, ale udało im się odwrócić uwagę od wioski i resztę
nocy spędzili w lesie. Rozmasował sobie żebra i wiedział, że to miejsce jest
już zasinione.
Zdziwił się, kiedy zobaczył
Dorcas, która siedziała na fotelu i wlepiła w niego przestraszone spojrzenie.
James klepnął go w ramię i odszedł w stronę schodów do dormitorium.
Meadows wstała i patrzyła na
niego uważnie. Stanęła przed nim i dotknęła skóry tuż pod rozcięciem na
policzku.
– Syriusz... – Rzuciła miękko, a on starał się
zrobić minę, która uspokoiłaby ją.
– Nic mi nie jest. – Powiedział zbolałym
tonem, bo gdy wziął oddech poczuł ostre kłucie po prawej stronie klatki
piersiowej. – Jestem trochę poobijany.
– Pokaż. – Powiedziała, a on niechętnie
podniósł bluzkę. Wciągnęła głośno powietrze na widok ciemnofioletowego siniaka.
– Idź z tym do Skrzydła. – Powiedziała i
zmarszczyła brwi, a on pokręcił głową.
– Remus pewnie już tam jest. Nie chcę, żeby
czuł wyrzuty sumienia, a Pomfrey będzie pytała, co mi się stało. – Westchnął,
gdy spojrzała na niego surowo. – Pójdę jak Remus wróci i powiem jej, że to mi
się stało wczoraj na treningu, dobrze?
– Wiesz, że możesz być połamany, a kości już
ci się zrastają i może to być bolesne, jak pójdziesz za późno? – Uśmiechnął się
lekko i przyciągnął ją do siebie delikatnie. Tym razem pozwoliła mu na to i
objęła go w pasie.
– Miło że się o mnie martwisz, Dorcas. –
Powiedział cicho, a ona westchnęła.
– Martwię się, bo cię kocham, a wiesz co sądzę
o tym, że urządzacie sobie wycieczki poza Wrzeszczącą Chatę. – Wyszeptała w
jego ramię, a on pogłaskał jej po plecach i poczuł ciepło rozchodzące się w
piersi. Uwielbiał w niej to, że nie zabraniała mu comiesięcznych wypadów z
wilkołakiem. Rozumiała to, że chce wspierać Remusa i psioczyła jedynie na to,
że opuszczają Wrzeszczącą Chatę.
– Przepraszam Dorcas za te gazety. – Powiedział
zmieniając temat. Wiele razy ją przepraszał i miał nadzieję, że w końcu
przestanie się złościć. – One tam leżały naprawdę od dawna i przysięgam
uroczyście, że odkąd jesteśmy razem, to nawet ich nie otwierałem. Po tym jak
wtedy wyszłaś, to od razu je wyrzuciłem.
– Dobrze już. – Mruknęła i uśmiechnął się
szeroko. – Wydaje mi się, że potrzebowałam chwili dla siebie na przemyślenia.
Wydawało mi się, że dusisz się ze mną, że przestałeś psocić i że nie jest ci ze
mną dobrze.
– Ale ty głupoty gadasz, Meadows. – Parsknął
śmiechem i pogłaskał ją po włosach rozbawiony. – Gdybym się z tobą nudził, to
już nie bylibyśmy razem, dobrze wiesz.
– Lily też mi to mówiła. – Znów mruknęła i
odsunęła się lekko od niego.
– Musisz słuchać jej częściej. – Pocałował
lekko jej usta i warknął, gdy przysunęła się do niego zbyt gwałtownie.
– Przepraszam. – Jęknęła i znów zrobiła
zmartwioną minę. – Idź się przespać, a jak wróci Remus, to masz iść do Pomfrey,
jasne?
– Tak, kochanie. – Odpowiedział grzecznie i
jeszcze raz ją pocałował. Idąc do dormitorium czuł palący ból w piersi. Wizyta
u pielęgniarki była nieunikniona.
Remus :( Oj, jak ja nie lubię, gdy on cierpi :( Więcej Remusa proszę! Ale takiego szczęśliwego!
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa kiedy i w jaki sposób Jess dowie się o jego wilkołactwie oraz jak zareaguje.
Podobała mi się rozmowa Remusa z Katheriną na ten temat. Mam nadzieję, że Jess zrozumie.
Tego "bez zobowiązań" nie potrafię przeboleć :( :( :( Coś poważnego bym między nimi chciała!
Swoją drogą dawno nie było tu moich gołąbeczków, Jamesa i Lily! :O
Chyba dzisiaj dobrnę do okrąglutkiej dziesiąteczki i będę z siebie dumna :D
Trzymaj się cieplutko :)
Omójeżu... Wychodzę na totalnego nolife'a, który tylko siedzi na blogu (w sumie tak jest :D)
UsuńŁo Pani! Remusa w rozdziale 50 masz pięć stron (bez kilku wersów). Jego czas nadchodzi :D
Niestety mam tak, że jest okres, kiedy kogoś jest więcej, a kogoś mniej :D
Chyba muszę wreszcie pomyśleć, żeby kogoś zabić, coby równowagę wprowadzić :)
Też będę dumna jak dotrwasz do dziesiąteczki :D
Wtedy jeszcze troszkę ponad 40 rozdziałów i będziesz na bieżąco! :D
Buziaki! :*
Możemy być nolife'ami razem, hahaha :D O matulu, ale ja dzisiaj nie dam rady do pięśdziesiąteczki, jak ja wytrzymam, Merlinie?!
UsuńOch, zabijanie... -_- Chcesz być jak Rowling, która zabija wszystkich ulubionych bohaterów? -_-
Co do zabijania ulubionych bohaterów, to prym zdecydowanie wiedzie George Martin :D
UsuńNo i jeszcze nareszcie mam czego chciałam, jeśli chodzi o Syriusza i Dorcas! Uroczo zakończyłaś ten rozdział <3
OdpowiedzUsuń