26.01.2018

*33*

[muzyka]
Leżała na plecach na twardym materacu i gapiła się w sufit. Babcia wynajęła dwa pokoje w tanim hoteliku, żeby nieco odpocząć po podróży, no i żeby nie spotykać się z ojcem o szóstej rano. Na świtoklik do Thundelarra miały się stawić w południe w Australijskim Ministerstwie Magii, które miało swoją siedzibę gdzieś w Sydney.

Grube krople deszczu obijały się o szyby w oknach i dziwiła się, że jej babcia może spokojnie spać w pokoju obok. Ona dosłownie czuła, jakby te krople uderzały w jej głowę, nie dając jej chwili spokoju. Bała się, że ten dzień nadejdzie, skończy Hogwart i od razu wyjedzie z Anglii, żeby odciąć się od większości wydarzeń, które miały tam miejsce. Tak duża zmiana miała być początkiem jej nowego życia, tu nikt nie wiedział, że jej matka zabiła cztery osoby. Tu nie było Blacka.
Jeden z głównych powodów dla którego uciekła do innego kraju, stał się jednocześnie czymś, co mogło ją zatrzymać w Anglii. Starała się nie kierować sercem tylko rozumem w kwestii jej relacji z Syriuszem, bo jej serce było zbyt miękkie.
Doskonale pamiętała jak tydzień temu Jamesowi wymsknęło się, że Black chciał się jej oświadczyć w Sylwestra. Momentalnie otrzeźwiała i dla niej impreza się skończyła. Wiele razy słyszała zapewnienia Katheriny, że Syriusz pocałował tamtą dziewczynę, tylko po to, żeby skutecznie ją od siebie odtrącić, dla jej własnego bezpieczeństwa. Przyjmowała to tłumaczenie i nieco szydziła z tego, bo każdy w paczce wiedział, że nie będzie siedziała na miejscu, kiedy inni przeciwstawiają się złu. Bardziej przemawiała do niej, jej własna interpretacja. Po prostu ona chciała poważniejszej deklaracji na przyszłość, a on nie. Denerwowało go to, więc zainteresował się ładniutką kuzynką Franka Longbottoma i pół Sylwestra spędzili razem, a po powrocie do Hogwartu zerwał z Dorcas. Bo chciał się świetnie bawić jako wolny chłopak. Tak, jej interpretacja działała przez kilka miesięcy i od maja już nie była tak mocna. Ostatecznie zburzył ją James i potem w dormitorium bardzo długo myślała nad nową, już tą prawdziwą interpretacją.
Chciał się jej oświadczyć, ale przeszkodziła mu informacja o tym, że będzie w Zakonie Feniksa i lepiej będzie jeśli będzie ją trzymał z daleka. Chłopaki jednak nie spodziewali się, że ona też będzie członkiem tej organizacji. Trzymał się blisko niej, niekoniecznie był miły, bardziej denerwujący i irytujący, ale był blisko niej przez ten cały czas. Przez ostatnie dwa miesiące był przy niej na jej warunkach i powoli traciła rozum. Coraz częściej zastanawiała się nad zrobieniem tego kursu w Anglii. Ale duma jej nie pozwalała. Dostała się na jedne z najlepszych kursów na Świecie w jej dziedzinie. Kurs dość intensywny, długi, ale miała po nim mnóstwo możliwości. Argumenty te z połączeniem z kontaktem z ojcem zawsze działały.
Po tym, jak James jej się wygadał miała wrażenie, że robi źle wyjeżdżając.
Tylko trzy lata. Tylko trzy lata. Powtórz jeszcze milion razy, może kiedyś w to uwierzysz.
Zdawała sobie sprawę, że zapewne po trzech latach zostanie tu, żeby chwilę pracować. Planowała, że po pięciu latach wróciłaby do Anglii, gdyby jeszcze tego chciała.
Ale miała poważne wątpliwości. Dwie godziny wcześniej pożegnała się z Syriuszem Blackiem i oboje wiedzieli, że to już na zawsze. Bo oni nigdy nie czekali, nie byli cierpliwi, cierpieliby, jeśli któreś poprosiłoby o czas. Prościej było się pożegnać. Prościej było być osobno. Prościej było zbudować coś nowego, niż remontować – i to w częściach – coś podniszczonego.
Przewróciła się na lewy bok, patrząc za okno jak rzęsisty deszcz odbija się od parapetu. W dodatku tutaj jest zima... Katherina żartowała sobie, że Dorcas nauczy sie surfować, szybko się opali i pozna jakiegoś przystojnego Australijczyka. Zapomniały całkowicie o tym, że w tym okresie w Australii jest zima. Babcia pocieszała ją, mówiąc, że zima tutaj to jak trzy miesiące ciągłego maja w Anglii.
Miała nadzieję, że te lata miną jej szybko. Za trzy dni rozpoczynały się jej kursy. Lily pocieszała ją, że przynajmniej przez brak wakacji będą więcej pamiętały, ale Meadows nie była przekonana. Chciałaby mieć chociaż tydzień wolnego, żeby się zaaklimatyzować, znaleźć mieszkanie, odwiedzić Gringotta, iść na zakupy. Nie chciałaby wyrywać ojca z jego codziennych obowiązków, żeby pokazał jej australijski odpowiednik ulicy Pokątnej, ale z drugiej strony chyba nie miała wyjścia. Potrzebowała nowe pergaminy, jakąś nową, bardziej pojemną torbę... Najlepiej wodoodporną. Przydałaby się jej nowa szata, również wodoodporna.
Przewróciła się na prawy bok i wlepiła wzrok w drzwi wejściowe do pokoju. Starała się nie myśleć, bo każda jej myśl była szara, pozbawiona żywszych barw. Opadła na podłogę obok kufra i poszukała w kieszonce na buteleczki, dobrze jej znanego fioletowego przyjaciela. Wyjęła kryształową buteleczkę i odkorkowała ją. Chwilę się jeszcze zastanawiała, ale wiedziała, że bez wspomagania nie uśnie, więc odlała kilka kropel do szklanki stojącej na stoliku nocnym, zakorkowała buteleczkę i odłożyła z powrotem do kufra. Ułożyła sie wygodnie pod kołdrą i wypiła eliksir. Ostatnie co pamiętała, to jak odłożyła szklankę na stolik i nastała ciemność.
Szyję i czoło miała wilgotne, otworzyła oczy i krzyknęła przestraszona.
 – Wystraszyłaś mnie. – Powiedziała do babci, osuszając czoło kołdrą.
 – Od kwadransa próbuję cię obudzić. – Stephanie rzuciła na łóżko kurtkę i zamknęła jednym zaklęciem kufer. – Dobrze, że już jesteś ubrana. Musimy już wychodzić.
 – Już? – Pisnęła Meadows i wyskoczyła z łóżka, żeby założyć buty i kurtkę. Spojrzała na zegarek i zaklęła cicho. – Zdążymy w dwadzieścia minut?
Babcia spojrzała na nią i popchnęła kufer w miejsce gdzie stał drugi. Machnęła różdżką, niby od niechcenia i kufry zniknęły. Wyciągnęła rękę w stronę Dorcas i uśmiechnęła się delikatnie.
Meadows podeszła do niej i chwyciła jej dłoń. Chwilę później znalazły się w lesie. Brunetka naciągnęła kaptur na głowę i starała się trzymać jak najbliżej babci. Wiedziała, że Stephanie nie jest bardzo stara, ale i tak zdziwiła się, że potrafi chodzić tak szybko. Przedzierała się przez zarośla, a jej przeszło przez myśl, że się zgubiły. Ale chwilę później zauważyła, że kilka stóp przed nimi też ktoś idzie. Spojrzała nieco wyżej i dostrzegła za drzewami piętrzące się góry. Odwróciła się, żeby zobaczyć, co się znajduje za jej plecami i zakręciło jej się w głowie, bo nie spodziewała się, że teleportowały się na wzgórze. Babcia wyprowadziła ją z gęstwiny i zbliżyła się do szczeliny w skale. Stuknęła różdżką w nią i szczelina powiększyła się, ukazując wyryty w skale, długi korytarz.
 – Trzeba przejść. – Meadows posłusznie weszła w korytarz obserwując uważnie ściany. Z początku myślała, że są to tylko jakieś kanty i płaskie fragmenty skał, a teraz dostrzegła, że ściany są rzeźbione i przedstawiały ludzi, zwierzęta oraz roślinności. Rzeźby na sklepieniu wydawały jej się znajome i uśmiechnęła się pod nosem, gdy zdała sobie sprawę, że to mapa nieba. Spodziewała się, że dalej będzie podobnie ale myliła się. Praktycznie na końcu korytarza znajdował się budynek, fakt ściany nadal były ze skał, ale były tam okna ukazujące widoki na góry i lasy. W dużym hallu znajdowała się rzeźbiona fontanna, bardzo podobna do tej w Brytyjskim Ministerstwie Magii, z tym, że rzeźby też przedstawiały kangury, misie koala, żadlibąki i inne stworzenia występujące w Australii.
Poczekała na babcię, która rozmawiała z jednym z czarodziei przy drzwiach. Otrzymała od niego dwa pergaminy i podeszła do Dorcas.
 – Musimy wyjechać dwunastą windą na najwyższe piętro. – Babcia wręczyła jej pergamin. – Nie zgub go. Mamy pokazać te pergaminy jak już będziemy. Oczywiście mogłybyśmy się tam teleportować, ale moje pozwolenie na teleportację obejmuje jedynie Sydney. Będziesz musiała zrobić sobie tutaj licencję, żebyś jakoś dostawała się na zajęcia. Póki co będziesz musiała polegać na ojcu i świstoklikach.
 – Nie da się zrobić licencji na cały świat? – Zapytała Dorcas, kiedy jechały już windą. Babcia nie zdążyła jej odpowiedzieć, bo już dotarły na najwyższe piętro. Wyszły pośpiesznie z windy i podeszły do biurka, za którym siedziała czarownica ubrana z bordową szatę. Stephanie od razu pokazała kobiecie pergaminy.
 – Świstoklik do Thundelarra na godzinę dwunastą. Mają panie jeszcze dziesięć minut. Trzeba przejść na zewnątrz drzwiami po prawo. – Czarownica pokazała wyjście. – Świstoklikiem będzie zielony garnek. Udanej podróży.
 – Dziękujemy. – Mruknęła Dorcas i ruszyła z babcią w stronę drzwi. Chłodne powietrze nieco ją orzeźwiło, ale po chwili była zmarznięta. Odnalazły świstoklik i stanęły pod daszkiem, który chronił je przed wiatrem i deszczem.
 – Nie lubię się teleportować na tak duże odległości. Od zawsze wolałam świstokliki lub proszek Fiuu. Nie wiem jak to działa w Australii więc podróżowanie na kursy ustalisz już z ojcem. – Wyjaśniła babcia i chwyciła ją za ramię. – Z twoimi zdolnościami szybko opanujesz tworzenie świstoklików. Oczywiście w obrębie kraju. W przypadku zagranicznych podróży lepiej zostawić to Ministerstwu, bo nie musisz biegać po instytucjach, żeby załatwić pozwolenie na teleportację, czy zapewnić sobie szpital. Niekiedy też potrzeba pozwolenie na użycie magii, ale wątpię, żebyś chciała odwiedzać południową Afrykę.
 – W Anglii jak tylko zrobiłam licencję teleportowałam się prawie codziennie. – Zaśmiała się Dorcas, bo do tej pory sądziła, że teleportacja jest najlepszym sposobem transportu. – Ale fakt, James i Katherina woleli proszek Fiuu lub podróż Błędnym Rycerzem.
 – Julie bała się wypuszczać cię samą z domu. Tak bardzo obawiała się, że może stać się coś złego. Zrezygnowała z połączenia kominka z siecią Fiuu, podróżowałyście zawsze razem Błędnym Rycerzem, wiem jak bardzo starała się ciebie chronić. – Stephanie westchnęła, a Meadows chwilę milczała nim się odezwała.
 – Kiedy otrząsnęłam się z jej śmierci i kiedy wróciłam od ciebie do Anglii, to poczułam się jakbym wreszcie odetchnęła świeżym powietrzem. Syriusz ze mną zamieszkał na czas wakacji, niczym się nie martwiłam a potem odnalazłam mamę... Chyba wtedy pierwszy raz stwierdziłam, że jest mi naprawdę dobrze. A teraz? – Spojrzała na babcię i wiedziała jak zbolały wyraz twarzy ma. – Teraz nie mogę uwierzyć, że to było tak niedawno. Już zapomniałam jakie to uczucie, ale wiem, że wtedy było dobrze.
 – Boisz się, Dorcas? – Zapytała ją babcia, kiedy garnek zaczął się trząść i otaczał go blask. Chwyciły za garnek obiema dłońmi i brunetka spojrzała babci prosto w oczy.
 – Jak cholera.
Uścisk w brzuchu był mniej nieprzyjemny jak w przypadku teleportacji i kiedy upadła na obie nogi, musiała mocno się skupić, żeby nie stracić równowagi. Babcia z gracją opadła na ziemię i wyprostowała dłońmi lekkie zagięcia na spódnicy.
 – Tu przynajmniej nie pada. – Westchnęła Dorcas i niedbale odgarnęła włosy z twarzy. Teraz już się zorientowała, że zapomniała poprawić kucyka po spaniu. Wylądowały na tyłach ogrodu, blisko ogrodzenia rosły wysokie krzewy i drzewa, które zasłaniały widok, na posesje obok. Z tyłu rosły wysokie drzewa, ale Dorcas dostrzegła ponad nimi trzy charakterystyczne pętle. – Mugole nie widzą boiska do quidditcha?
 – Blisko lasu mieszkają czarodzieje, a teren otoczony jest bagnami. Zdarzało się, że mugole wracali z nich z zanikami pamięci. – Usłyszała za sobą i uśmiechnęła się radośnie. Z niskiego domu, z nieco płaskim dachem wyszedł jej ojciec. Dorcas podeszła do niego i przytuliła się mocno.
 – Cześć tato. – Wyszeptała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy ojciec uniósł ją na chwilkę do góry.
 – Witajcie w Australii. – Uśmiechnął się ciepło i przywitał się ze Stephanie. Meadows z babcią ruszyły za nim do domu, przez mokry trawnik. A już myślała, że w tym rejonie nie pada. Przepuściła babcię przez przesuwne drzwi z moskitierą na tarasie i powoli weszła do środka. Ogień w kominku ją zdziwił, bo nie spodziewała się, że w Australii w domach są kominki, cóż, wiedziała, że jeszcze sporo ją tu zadziwi. Obok kominka na fotelu leżał biało rudy kot o długiej sierści i już przy wejściu było słychać jak mruczy. Z drugiej strony na fotelu leżała włóczka i druty, które same poruszały się i kończyły błękitny, dziecięcy sweterek ze wzorem miotły. Nie wiedziała, czy zdejmować buty, więc szybko osuszyła i wyczyściła je zaklęciem, aby nie brudzić jasnego dywanu. Parsknęła śmiechem, gdy babcia stwierdziła "dobry pomysł" i również wyczyściła buty.
Ojciec poprosił, żeby chwilę poczekały i się rozsiadły, ale ona wolała postać. Oglądała właśnie fotografie ustawione na kominku, gdy usłyszała kobiecy głos. Myślała, że serce wyrwie jej się z piersi z tego zdenerwowania i miała wrażenie, że dłonie jej się trzęsą, gdy się odwracała, a do salonu weszła niska kobieta z tacą w ręku. Brunetka najpierw otworzyła usta, a potem zorientowała się, jak głupio musi wyglądać i uśmiechnęła się zawstydzona.
 – Och, ty musisz być Dorcas. – Powiedziała niskim, przyjemnym głosem kobieta i odstawiła tacę z ciastem i talerzykami na stół. Podeszła do niej i uśmiechnęła się równie zakłopotana, co Dorcas.
 – Poznaj moją żonę, to Grace. – Powiedział jej ojciec, a ona wyciągnęła do niej dłoń, a ona z uśmiechem ją uścisnęła, a potem kobieta mocno ją przytuliła.
 – Tak się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać, Dorcas. – Uśmiechnęła się już nieco mniej nerwowo, a Meadows założyła kosmyk włosów za ucho.
 – Też się cieszę. – Miała świadomość tego, że jej twarz zastygła w ciągłym uśmiechu i mało co mruga oczami, ale czuła się dość dziwnie. Obie patrzyły na siebie i zapewne w myślach się oceniały. Dorcas zauważyła, że bliźniacza ciąża i ciasto nieco dały się we znaki kobiecie, bo miała delikatny brzuszek i mocno zaokrąglone biodra. Jej twarz była mała i okrągła, i pewnie kilka lat temu mówili jej, że wygląda uroczo. Teraz mogła ją określić mianem: śliczna. Miała oliwkowy odcień skóry i ciemno zielone, prawie piwne oczy, które były głęboko osadzone w twarzy i nieco podkrążone. Usta miała wąskie i ciemnoróżowe, całe szczęście, że nos miała malutki, to przynajmniej pasował jej do wielkości twarzy. Z dużym, z pewnością wyglądałaby dziwacznie. Głupio jej było patrzeć tak na nią z góry, bo sięgała jej do ramienia i prawie się zaśmiała, gdy zdała sobie sprawę z tego, że przy Katherinie pani Grace wyglądałaby jak skrzat domowy. Miała jedynie nadzieję, że jej synowie odziedziczą wzrost po ojcu, bo nie wypada chłopakom być tak niskimi.
Usłyszała jak babcia zrobiła charakterystyczne "ekhm", aby zwrócić na siebie uwagę.
 – Stephanie! – Grace z wielką, i o dziwo, nieudawaną radością uścisnęła panią Pronton. – Usiądźcie proszę. Czego się napijecie?
 – Herbatę poproszę. – Powiedziała od razu Dorcas i usiadła na kanapie obok babci. Ojciec usiadł na fotelu naprzeciwko i rozłożył talerzyki, kiedy Grace wyszła do kuchni.
 – Gdzie są chłopcy? – Zapytała Stephanie
 – Są u Alsephiny. Wrócą w niedzielę w porze obiadu, wtedy przedstawimy im Dorcas. – Edward uśmiechnął się. – Alsephina to moja siostra.
 – Ach, tak. – Mruknęła brunetka czując, że znów zaczyna się stresować. – A twoja mama?
 – Moja mama powinna już być. Nie udało mi się jej przekonać, żeby poczekała do niedzieli. – Uśmiechnął się przepraszająco, gdy zauważył, że teraz już jest przerażona.
 – Dasz sobie radę. Betula jest jak Dorea Potter. – Zapewniła ją babcia, a ojciec mruknął coś pod nosem, ale nie zrozumiała. Do salonu weszła Grace z tacą z herbatami, które rozłożyła przed gośćmi. Stephanie rozpoczęła rozmowę z żoną Edwarda na temat roślin, które znajdują się w ogrodzie, a jej ojciec co chwilę dodawał coś od siebie.
Całe szczęście, że babcia jakoś zaczęła rozmowę, to przynajmniej mogła nieco przyzwyczaić się do tej sytuacji. Dość dziwnej. Musiała w duchu przyznać, że Grace fantastycznie daje sobie radę... Albo fantastycznie udaje, że sobie daje radę. W sumie miała więcej czasu żeby się oswoić z sytuacją. Rozejrzała się powoli po salonie, który nie różnił się zbytnio niczym szczególnym od innych salonów, które do tej pory widziała. Spojrzała na dziwną szafkę, która była wykonana z ciemnego drewna. Fronty szafki były jakby z kryształy, ale kształtem przypominały jej kawałek skóry smoka wraz z łuskami. Łuski odbijały światło i pewnie w słoneczne dni, szafka mieniła się. Zdziwiła się jak dostrzegła za warstwą łusek kilka butelek.
A więc to barek! Dałabym się pokroić za coś mocniejszego!
 – Nie wierzę, że przywitaliście ją o herbacie i cieście. – Drgnęła i rozlała herbatę na swoje spodnie, gdy usłyszała dość ostry, karcący głos kobiety, która stała w wejściu do salonu. Posturą przypominała profesor McGonagall, chociaż Betula była trochę niższa i mniej szczupła. Ubrana w tradycyjną szatę czarodziei i kapelusz, który ukrywał zapewne misternie upiętego koka, nawet minę zrobiła podobną do opiekunki Gryfonów, gdy tylko coś ją zirytowało. Meadows spojrzała w jej niebieskie oczy i drżącymi rękoma odstawiła filiżankę na stół. Pisnęła, gdy zza kobiety wybiegło dwóch, prawie identycznych chłopców, a zapewne w przedpokoju, jakaś kobieta krzyknęła, że nie mogli się doczekać i stwierdzili, że wpadną  – Nie widzicie jej przerażonego, wygłodniałego wzroku na barek? Chodź dziecko. Bez czegoś mocniejszego, w najbliższym czasie, się nie obejdzie.
*******
Nałożyła kaptur tylko po to, żeby mugole się na nią dziwnie nie patrzyli, chociaż i tak jej materiałowa kurteczka była sucha, i niektórzy pewnie zwróciliby uwagę. Żartowała, że zaklęcie odbijające krople deszczu od ubrań, czy od ciała było pierwsze jakim się nauczyła na kursach. Ale prawda była taka, że pierwszym zaklęciem było Portus, bo nauczyciel usłyszał jak Dorcas pytała Melissy, nowej koleżanki, o jakąś książkę, z której nauczyłaby się zaklęcia tworzącego świstokliki. Pan Parfit od razu dostrzegł ważniejszy temat niż zaklęcia tworzące iluzję i przez pierwsze trzy godziny doskonalili umiejętność tworzenia świstoklików. Ucieszyła się, bo nie była jedyną osobą zza granicy, więc dla innych tez była to ciekawa lekcja. Melissa wytłumaczyła jej, że przy kursie teleportacji uczyli się również zaklęcia Portus, bo Australia to dość duży kraj, więc taka wiedza była im przydatna. Potem Pan Parfit zapytał, czy chcieliby coś jeszcze doskonalić i Koreańczyk Moongyu, który całe życie spędził w Egipcie poprosił o zaklęcie odbijające krople deszczu, bo jak stwierdził przy zwykłym Imperviusie jestem przemoczony.
Kolejne zajęcia już były mniej błahostkowe i po czterech tygodniach miała pierwszy test z zaklęć tworzących iluzję. Cieszyła się, bo część z nich już znała, gdy uczyła się na konkurs i gdy wykonywała dwa projekty, to korzystała z paru z nich. Nawet Remus przed wyjazdem wręczył jej swoje notatki z zaklęciami, których użył przy tworzeniu Mapy Huncwotów. Była pewna, że nie powieli jego dzieła, bo nikt nie znał Hogwartu tak dobrze jak Huncwoci, czy Dumbledore.
Weszła w zaułek za restauracją, gdzie mieściły sie metalowe kosze na śmieci i pozdrowiła jednego kelnera charłaka, który palił właśnie papierosa.
 – Masz, dzięki za napiwek sprzed południa. – Rzucił jej zużyty kartonik po papierosach, a ona machnęła ręką.
 – Nie ma sprawy. Sykle lepiej się przydadzą niż dolary. – Uśmiechnęła się, jakby to dla niej było nic i poszła w stronę muru, i weszła w przestrzeń między koszami a murem. Całe szczęście, że codziennie z Melissą rzucały tu zaklęcia, żeby nie śmierdziało, to przynajmniej nie miały już odruchu wymiotnego przy teleportacji.
Wraz z ojcem znalazła małe, jednopokojowe mieszkanie w Sydney, tak aby mogła bez problemu dostać się na kursy. Po dwóch tygodniach dostała licencję na teleportację w Australii, ale póki co wolała nie teleportować się na drugi koniec kontynentu.
Położyła kartonik po papierosach na mokrym, brudnym betonie i wycelowała w niego różdżką. Portus pomyślała nad celem jej podróży i gdy kartonik zaczął się mienić, chwyciła go.
Może nie opanowała jeszcze lądowania z taką gracją, z jaką lądowała Stephanie, ale przynajmniej się nie przewróciła i nie było to tak nieprzyjemne, jak za pierwszym razem. W Thundelarra padało mocniej niż w Sydney i skrzywiła się. Podniosła kartonik, który wrzuciła do kosza stojącego na tarasie i zapukała głośno do tylnich drzwi.
Uśmiechnęła się, gdy jedne drzwi otworzył jej Laurenty, a moskitierę Lorcan. Albo na odwrót. Ciągle jej się mylili.
 – Cześć urwisy! – Przywitała się z nimi i dała im po buziaku w policzek, a w dłonie włożyła im po czekoladowej żabie. – Przykro mi chłopaki, to moje dwie ostatnie żaby.
 – Dorcas! – Grace weszła do salonu, mokre kosmyki włosów przykleiły jej się do czoła. Ręce wytarła w fartuch i ucałowała dziewczynę.
 – Gdybym wiedziała, że tak polubią czekoladowe żaby, to napadłabym na Miodowe Królestwo przed wyjazdem. – Uśmiechnęła się do macochy i przeszła z nią do kuchni. Chłopaki pobiegli po schodach na poddasze, gdzie znajdował się ich pokój.
 – Jak tak dalej pójdzie, to nie zmieszczą się w szaty. – Zaśmiała się kobieta. Machnęła różdżką i czajnik nabrał wody, a następnie chwilę później buchała z niego para. Dwie filiżanki miękko opadły na blat, a ze słoiczka w oknie wyleciało kilkanaście listków herbaty i wleciały do filiżanek. Na koniec czajnik napełnił filiżanki wodą. Wszystko odbyło się tak płynnie i miękko, że pewnie zajęło to mniej niż pół minuty. Grace podała Dorcas herbatę i upiła łyk.
 – Jak zaczną rosnąć, to będziesz dziękowała Merlinowi, że niektóre materiały są podatne na zaklęcia rozciągające. – Powiedziała Meadows po dłuższej chwili. Lubiła spędzać czas z Grace w kuchni, bo to co robiła z naczyniami i jedzeniem było przyjemne dla oka. Wciąż nie miała odwagi poprosić ją, żeby ją nauczyła paru sztuczek.
 – Już za to dziękuję. – Grace spojrzała na zegar, który wybił siedemnastą i uśmiechnęła się do niej jakby planowała coś naprawdę złego. – Gotowa?
 – Gotowa na co? – Wystękała Dorcas, bo oparzyła się herbatą w język.
 – Na twój pierwszy mecz quidditcha w Australii. Pioruny z Thundelarry z Wojownikami z Woollongong, uwielbiam te mecze! – Klasnęła w dłonie i oczy jej się zaświeciły. Jeżeli ktoś w rodzinie był fanem quidditcha, to na pewno każdy powiedziałby, że Grace. Dorcas zaśmiała się widząc ekscytację macochy i gdy skończyła się śmiać, uśmiech nadal był na jej twarzy.
A jeszcze cztery tygodnie wcześniej dałaby sobie rękę uciąć, że się nie ułoży.
Przynajmniej o tą jedną sprawę była spokojna i miała nadzieję, że reszta też się kiedyś wyprostuje i sama zaśnie. Póki co, musiała pomagać sobie Eliksirem Słodkiego Snu. Tylko dzięki niemu jakoś dawała sobie radę z zaśnięciem.
*******
Lily w duchu dziękowała Merlinowi za to, że posłuchała Jane i umówiły się na świstokliki o jednej porze. Dzień wcześniej wróciły ze Stanów Zjednoczonych i nie dość, że musiały odespać, to jeszcze długo trwało nim Katherina usnęła. Było jej żal przyjaciółki, bo wszyscy sądzili, że William wyjedzie na kursy dopiero bliżej połowy lipca. Oczywiście bała się też, że Kartney nie dostanie się na kursy po egzaminach wstępnych, bo nie zdążył się przygotować do nich psychicznie, no i też jeszcze nie zdążył odpocząć po weselu Kevina. Dodatkowo Parkes zaczęła obawiać się tego, że nie dostała jeszcze sowy z Ministerstwa Magii z wynikami owutemów, ani z kursów aurorskich o terminach egzaminów wstępnych. Na całe szczęście Katherina nie płakała. W sumie to pierwszy raz widziała ją w takim stanie. Rano, po weselu dłubała widelcem w śniadaniu i była markotna. W południe William z Henrym razem udali się do Nowego Jorku i zaraz po ich wyjeździe zamknęła się w pokoju pod pretekstem spakowania, i odpoczęcia. Po powrocie jej stan się pogłębił. Blondynce było też przykro, że na i Jane wyjeżdżają, z czego Lily aż na trzy lata.
Oczywiście, w przeciwieństwie do Dorcas, Lily była pewna, ze wpadnie do Anglii na któryś wolny weekend. Jane natomiast wracała we wrześniu, więc Katherina będzie mniej tęskniła.
Lily domknęła kufer i pogłaskała sowę, która miała do niej dołączyć kilka dni później. Blondynka spojrzała na nią i miała minę jakby miała się popłakać.
 – Katy... – Rzuciła miękko i usiadła obok niej.
 – Po prostu czuję się, jakbym nic nie robiła. Wyjeżdżacie, zdobywacie świat, a ja widziałam tylko kursy aurorskie, nic więcej. Poza tym, jak mnie rodzice wkurzą, to gdzie się podzieję? – Zapytała Parkes nawiązując do tego, jak w zeszłe wakacje była częstym gościem Lily. Ruda przytuliła przyjaciółkę i pogłaskała po włosach.
 – Nie wyjeżdżam na zawsze. Będę tutaj tak często jak to możliwe. – Pocieszała ją mając na uwadze, że tu nie o nią głównie chodzi. – William napisał?
 – Jeszcze nie. Minęły dopiero dwa dni, a listy zza oceanu dochodzą później. – Powiedziała Katy nieco odsuwając się od Lily. – Przepraszam, powinnyśmy już zejść. Paul i Jane mają tu być za chwilę.
 – Boję się. – Wyznała Lily, gdy schodziły po schodach. Katherina odstawiła kufer na podłogę i odwróciła się do przyjaciółki.
 – Och, Lily. – Teraz ona mówiła miękkim, uspokajającym tonem. – Pojedziesz do Rosji i masz być tam najlepsza. Masz wrócić, a ja się postaram do tego czasu przypilnować Jamesa. Chociaż sądzę, że on sam będzie wiedział, że musi się pilnować.
 – Nie przeinaczaj... Nie o to mi chodzi. – Żachnęła się Ruda. – Boję się o was wszystkich! Masz uważać na siebie Katy na misjach i na kursie. Informuj mnie o wszystkim w listach. Chcę być na bieżąco.
 – Już się żegnacie? – Caroline wychyliła głowę z kuchni, a jej córka drgnęła przestraszona. Otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale do domu weszła Jane w towarzystwie Paula, Syriusza i Jamesa. Z Jess pożegnały się rano, zanim ta wyszła do pracy.
 – Najwyższa pora, mamo. Za pół godziny mają świstokliki. – Powiedziała Katherina zakładając przy tym buty. Poczekała aż mama pożegna się z dziewczynami i jako pierwsza wyszła z domu.
 – Jak się czujesz? – Syriusz zrównał z nią kroku i spojrzał na nią uważnie. – Wyglądasz mizernie.
 – Tak się czuję. – Skrzywiła się i wyszła poza posesję, gdzie mogli się teleportować. – Ostatnio jestem trochę nerwowa. Wiesz, jeszcze nie wiem jak mi poszły owutemy i czy dostanę zaproszenie na egzaminy wstępne.
 – W Hogwarcie miałem na ciebie oko... Nie zaniedbujesz ćwiczeń? – Zapytał, a ona parsknęła śmiechem i pokręciła głową. – Upewniam się.
 – Dobra, wysyłam kufry i teleportujemy się. – Paul machnął różdżką i kufry zniknęły, a chwilę później szóstka młodych osób.
*******
Rozejrzał się po kuchni i jadalni, kolejny raz przeklinając wuja Alfarda. Przez połowę lipca udało mu się jedynie powierzchownie sprzątnąć swoją sypialnie, przedpokój, kuchnię i jadalnie. Od trzech dni miał więcej czasu i zajął się oknami. James wpadał prawie codziennie, ale zamiast pomóc w sprzątaniu, to wyciągał go na krótkie wycieczki na miotle. Mógł odmówić, ale jemu też to poprawiało humor.
Lily i Jane wyjechały dwa tygodnie temu, i Potter szukał chyba swojego miejsca. Uśmiechnął się smutno, gdy sobie przypomniał jak żałośnie wyglądał Rogacz, gdy przyszło mu się żegnać z Rudą. A potem, gdy zapytał ją, czy mógłby do niej napisać, ona tylko uśmiechnęła się złośliwie i odpowiedziała "jako przyjaciel". Był pewny, że przez całą resztę dnia jego przyjaciel szczerzył się jak głupi do sera. Kilka godzin później wrócił do domu i zdziwił się, gdy zauważył dwie sowy na dachu budynku. Jak tylko go spostrzegły, podleciały i upuściły u jego stóp dwa listy. Jedne z wynikami owutemów, a drugie z datą jego egzaminów wstępnych na kurs aurorskich. Tego samego wieczora zjawiła się u niego Katherina. Nadal blada jak ściana, ale już mniej zmartwiona. Wypili po piwie kremowym za same wybitne i została u niego na noc. James zjawił się następnego dnia. Był dumny jak paw, bo nie spodziewał się, że będzie miał Wybitnego z Eliksirów i aż musiał o tym napisać Lily.
Tydzień później mieli egzaminy wstępne na kurs. W liście z Ministerstwa Magii wyjaśniono jak będą wyglądały poszczególne egzaminy, więc nie był zdenerwowany. Musiał śledzić jedną Czarownicę na Pokątnej, potem ukraść kilka słodkości ze sklepu ze słodyczami Sugarpluma, później rozwiązywał jakiś durny test psychologiczny, chwilę się pojedynkował i na samym końcu trafił do gabinetu w którym były trzy osoby. Bitą godziną rozmawiali o jego teście psychologicznym.
Czuł, że się dostanie. Nawet Katherina, która z początku wydawała się przerażona, teraz się wyluzowała i była pewna, że się dostanie.
A James?
On od pierwszego roku w Hogwarcie wiedział, że będzie aurorem.
Usłyszał głośne pukanie do drzwi i szybko przemierzył korytarz.
 – Mówiłem, żebyś nie pukała! – Powiedział głośno, kiedy był już w ganku i otworzył drzwi z rozmachem. Zdziwił się, kiedy na szczycie schodów stał Paul i Robert Parkes, Charlus i Dorea Potter, Alastor Moody i Albus Dumbledore. – Myślałem, że to Katherina.
 – Czekają z Jamesem u nas. – Powiedział Robert i kiwnął mu na przywitanie.
 – Zapraszam. – Black odsunął się od drzwi i poczekał aż wejdą do domu. Zamknął drzwi i zdziwił się jeszcze bardziej, gdy bez skrępowania weszli dalej i rozglądali się z zainteresowaniem po korytarzu. Moody i Potterowie gdzieś mu zniknęli, a Dumbledore obserwował swoje odbicie w lustrze i uśmiechnął się do odbicia.
 – Wyglądasz dzisiaj fantastycznie! – Rzucił uprzejmie. Syriusz parsknął śmiechem, gdy odbicie dyrektora zrobiło nieco inną minę niż prawdziwy dyrektor.
 – Ktoś tu próbuje się przekonać. – Rzekło odbicie, a Dumbledore popatrzył na Syriusza i wzruszył ramionami.
 – Proponowałbym je stąd wynieść. – Dyrektor przeszedł wprost do salonu, a Black nagle został sam w korytarzu.
 – Zaraz, zaraz! – Powiedział szybko i wpadł do salonu, gdzie stał też Robert Parkes. – Co właściwie tu robicie?
 – Oglądamy dom. – Albus uśmiechnął się do niego i stuknął końcem różdżki w kominek, gdy nic się nie wydarzyło mruknął "hmm, ciekawe" i oglądał dalej salon.
 – Na górze czysto. – Warknął Moody wchodząc do salonu.
 – W wieży i części dla Skrzatów chyba też. – Powiedziała Dorea wychodząc z jadalni. Chwilę później dołączył Charlus z Paulem. Szef Biura Aurorów usiadł na zakurzonej kanapie i kiwnął głową do Dumbledore'a, a ten z kolei spojrzał na Charlusa.
 – O co chodzi? – Zapytał Black i patrzył głównie na ojca Jamesa.
 – Gratulujemy dostania się na kursy aurorskie. – Potter podszedł do niego i uścisnął mu ramię. Syriusz uśmiechnął się i objął też Doreę, która mu pogratulowała. Ojciec Katheriny już podchodził, żeby uścisnąć mu dłoń, ale Albus zatrzymał go ręką.
 – Sądzę, że po tym spotkaniu udacie się na Kamienne Wzgórze, żeby świętować, tymczasem... jesteśmy tu w interesach. – Powiedział tajemniczo Dumbledore i zwrócił się do Syriusza. – Szukamy miejsca na Kwaterę Główną Zakonu Feniksa, a to miejsce wydaje się być odpowiednie.
 – To znaczy? – Zapytał Syriusz, bo jego domysły podsuwały mu różne sceny.
 – W tym domu odbywałyby się spotkania Zakonu Feniksa, część członków mogłaby tu znaleźć tymczasowe schronienie, a osoby, które przygotowują się do misji, lub chcą sporządzić raporty mogłyby tu pracować. Oczywiście jeśli się zgodzisz, Syriuszu.
 – Nie ma problemu, ale chyba trzeba ustalić kilka kwestii. – Powiedział Black przechadzając się po pokoju.
 – Chodzi o cenę? – Moody spojrzał na niego tak, że zrobiło mu się słabo, ale zniósł spojrzenie aurora.
 – Moja cena jest raczej niska. – Black machnął ręką i uśmiechnął się do Dorei lekko. – Trzeba sprawdzić stan techniczny domu, no i go posprzątać.
 – Sądzę, że chętnych nie braknie. – Pani Potter odwzajemniła jego uśmiech. Wszyscy wydawali się szczęśliwi, oprócz Alastora.
 – Jesteśmy pod ścianą, Black. – Moody wstał z kanapy i podszedł do niego blisko. – Masz za sobą mocne plecy, ale wiedz, że mam na ciebie oko. Zgodziłem się pod jednym warunkiem, Dumbledore.
 – Jakim? – Zapytał Syriusz czując narastający niepokój.
 – Zaklęcie Fideliusa. – Warknął Alastor i skrzywił się, jakby z niego szydził. – I dla naszego bezpieczeństwa, to Dumbledore zostanie Strażnikiem Tajemnicy.
*******
Katherina rozejrzała się po salonie i pokręciła z niedowierzaniem głową. Przez dziesięć dni, od rana do nocy, była w domu u Syriusza i wraz z ciocią, mamą, babcią, Molly Weasley, Hestią Jones i kilkoma innymi paniami porządkowały Kwaterę Główną. Syriusz z Jamesem zaszywali się w tym czasie na poddaszu i tam sprzątali oraz szykowali miejsce dla ich treningów.
Dom teraz błyszczał, było w nim jaśniej i nie wydawał się być pusty, czy opuszczony.
Moody przestał mówić do członków Zakonu Feniksa i zaczęto rozmowy w mniejszych grupkach. Spojrzała z niechęcią na Petera Pettigrewa, który rozmawiał z Huncwotami... Sam jest Huncwotem, zapomniałaś? Miała ochotę zdzielić wszystkich, którzy decydowali o tym, kto jest, a kogo nie ma w Zakonie. Glizdogon był śliski i nie mogła uwierzyć, ze Syriusz, James i Remus z nim rozmawiają, po tym jak, ich przyjaciel unikał ich przez ostatni rok. Alastor non stop grzmiał o tym, że jest mało ludzi, a ona już trzy razy dawała im cholerną kartkę z nazwiskiem Jess.
A jej nadal nie było.
Dostrzegła jak Tobias Leven, wujek, ojciec i Moody wreszcie zostają sami, i postanowiła walczyć o przyjaciółkę. Przepchnęła się między panią Longbottom i Molly Weasley.
 – Mogę zająć chwilę? – Zapytała i spojrzała po nich. Jej ojciec miał minę podobną do Moody'ego, ale nic nie powiedział. Ogólnie, mało się do niej odzywał po tym, jak dostała się na kursy aurorskie.
 – Tak, Katherina? – Zapytał Charlus, a ona spojrzała na nich i wzięła głęboki oddech.
 – Od kwietnia podsuwam wam Jessicę Cay, a dwa razy Adalberta McSweeney'a i gdzie oni są? – Zapytała patrząc głównie na Moody'ego.
 – Nie wydają nam się odpowiednimi osobami, żeby zaproponować im wstąpienie do Zakonu. – Wytłumaczył jej Moody i chyba sądził, że odpuścił.
 – Co spotkanie mówi pan o tym, że brakuje ludzi. Ja wam podaje nazwiska dwóch osób, a bierzecie takiego Pettigrewa. – Spojrzała na Tobiasa, który zrobił taką minę, jakby ją przepraszał.
 – Ja to załatwię. – Powiedział młody auror i odciągnął ją na bok. – To że szukamy nowych osób nie znaczy, że bierzemy wszystkich z ulicy.
 – Jess nie jest z ulicy! – Syknęła może trochę za głośno i zniżyła głos do szeptu. – Przyjaźnimy się, jej siostra pisze do Proroka, łatwo ją sprawdzić, a wy wybrzydzacie. A Adalbert jest charyzmatyczny i wbrew pozorom ma dużo do zaoferowania. Wzięliście Petera, który boi się, że się potknie o swoje sznurówki!
 – Katy... Przyjaźnicie się z panną Cay od roku, a McSweeney'a znasz miesiąc. Cztery lata był za granicą i nie wiemy dokładnie z kim tam się zadawał. Pettigrew wypada lepiej na ich tle. Od pierwszego roku przyjaźni się z Jamesem i Charlus go zna...
 – Peter od roku unikał chłopaków, a ja przez rok miałam Jess pod nosem! – Znów syknęła i spojrzała na niego ze złością. – Jess i Bert pracują na Pokątnej. Mogą dużo się dowiedzieć jeśli zakręciliby się wokół właściwych osób...
 – Och Katherina! – Powiedział zniecierpliwiony i zirytowany. – Nie wygramy tej wojny rysunkiem! Oni ledwo zdali owutemy!
Cofnęła się o krok i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
 – Och, nie sądziłam, że żeby być członkiem Zakonu Feniksa, trzeba mieć zdane owutemy. – Popatrzyła na niego i starała się wyglądać na zdziwioną. – A ja głupia miałam tylko zdane sumy, jak mnie przyjęliście. Dodatkowo przez kilka miesięcy nie byłam wzorem dobrej uczennicy i wykryto w moim organizmie Wywar Iluzji.
 – Katy... – Zaczął łagodniej, ale machnęła ręką, bo odechciało jej się z nim gadać i odeszła do kuchni. Stanęła przy blacie i chwyciła szklankę z wodą.
 – Przejdzie im. – Drgnęła, gdy usłyszała za sobą miły głos. Odwróciła się bokiem i spojrzała z góry na Molly Weasley. – Artur też długo ich przekonywał, żeby mnie przyjęli. Niepotrzebna im była kobieta w ciąży, która niedługo pęknie. Dobrze, że mam głowę do sprzątania, organizacji i papierów.
 – Słyszałam, że sobie świetnie radzisz. – Katy uśmiechnęła się do niej nieco pocieszona. Będzie próbowała do skutku. – Jak sobie radzicie? Ciężko chyba pogodzić Zakon z wychowywaniem dzieci?
 – Teraz będzie łatwiej. Czasami nie mogłam być na zebraniu, bo nie miałam z kim dzieci zostawiać. A teraz? Śpią sobie słodko w pomieszczeniu obok. Mieli świetny pomysł, żeby założyć gdzieś Kwaterę Główną... Nie rozumiem tylko, dlaczego w domu Blacka? – Rudowłosa kobieta wzdrygnęła się, jakby powiedziała "Voldemort".
 – Znam Syriusza od pierwszego roku i uwierz mi Molly, że w pełni zasłużył na to, żeby tu być. – Powiedziała Katherina w obronie Syriusza, ale jej rozmówczyni nie wydawała się być przekonana.
 – Wracając do rodziny... – Zaczęła ponownie i parsknęła nerwowym śmiechem. – Mieliśmy z Arturem małego stracha, czy czasami znów nie jestem w ciąży. Wiesz, brak okresu, końcem czerwca zaczęły strasznie wypadać mi włosy... Jak mama raz mi dała zupy z wątróbki, myślałam, że cały garnek zjem, a nie lubiłam wątróbki. Całkowicie straciłam rozum i poszłam do św. Munga. Po piątce dzieci powinnam wiedzieć, że to wszystko za wcześnie.  Po bliźniakach mam małą anemię i smaki mi się zmieniły.
Molly pokręciła głową, a Katherina parsknęła śmiechem. Po chwili uśmiech zamarł jej na ustach i przeprosiła na chwilę rudowłosą.
Odeszła do przedpokoju i wzięła kilka głębokich wdechów.
Nie masz okresu odkąd miałaś hemodializę, czyli prawie pół roku... Cholera... Eliksir od Pomfrey nie działał już potem! Mdłości, wymioty, złe samopoczucie, uderzenia gorąca, blada skóra... Wstręt do pewnych dań...
Złapała się za brzuch i wypuściła wstrzymywane powietrze. Mimowolnie pogłaskała się w okolicach pępka czując ogarniające ją przerażenie.
Co z kursami?
Co z Zakonem?
Co z Williamem?
Merlinie... Co ja powiem rodzicom?!
*******
Jessica weszła do księgarni Esy i Floresy i musiała ostrożnie przeciskać się przez stosy z książkami. Remus był w trakcie ustawiania ich na półkach i była pewna, że do wieczora uporządkuje stosy. Początkiem sierpnia w księgarni, jak i u Madame Malkin był mały ruch. Psychicznie szykowali się na nadejście drugiego tygodnia sierpnia, kiedy czarodzieje wrócą ze swoich urlopów i zaczną zakupy do Hogwartu. Znalazła Lupina przy układaniu książek do Zaklęć i Uroków i widać było, że ucieszył się na jej widok.
 – Cześć Lunatyku! – Pomogła mu wstać z ziemi i przeszli na zaplecze, gdzie zazwyczaj spożywali drugie śniadanie, gdy na zewnątrz padał deszcz. – Nie możesz tego robić magią?
 – Skończyłbym godzinę temu. – Uśmiechnął się do niej i wyjął kanapki z papierowej torby. – Ty pewnie też się nudzisz w pracowni.
 – Tak... Madame Malkin chyba zacznie płacić mi wcześniej, bo okazało się, że jednak mam już solidne podstawy. Prawdę mówiąc zaczynam się już tam nudzić. – Ugryzła jabłko i kontynuowała. – Mam więcej czasu na projektowanie, czy szycie w domu, ale tutaj się nudzę. Może jak za tydzień zacznę pracę z klientem, to będzie inaczej?
 – Przepraszam za spóźnienie! – Na zaplecze wszedł Adalbert i mimo że padało, miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem, który odsłaniał tatuaż na prawym ramieniu, oraz nowy na wewnętrznej stronie ręki. Jessica była zachwycona jego nową pracą, bo wytatuował sobie Wierzbę Bijącą, której gałązki wiły się, gdy pogłaskało się tatuaż. Spojrzała na jego twarz i zauważyła, że jest spięty.
 – Stało się coś? – Zapytała go ostrożnie. Wiedziała, że na pewno coś z pracą, bo poza pracą codziennie spędzali ze sobą czas. Ona robiła swoje projekty, a on swoje, czasami wędrowali po Górach Kaledońskich, czy spacerowali wybrzeżem. Denerwowała trochę rodziców tym, że dla nich nie ma czasu, ale ostatnio stawali po stronie jej siostry Jocudny, która miała dla niej pracę w Proroku Codziennym, a Jess nie chciała jej przyjąć.
 – Był u nas jakiś podejrzany typ. – Wzdrygnął się nieco. Codziennie był u niego jakiś podejrzany typ, ale raczej byli przyzwyczajeni do takich wizyt. – Nie mam problemu, żeby robić takim ludziom tatuaży, ale tu przyszedł chłopak i wypytywał się jak można samemu to zrobić.
 – Wiele osób chce zaoszczędzić przecież. – Powiedział Remus, ale Adalbert spojrzał na niego, jakby mówił "to nie koniec historii".
 – Przyniósł pergamin z rysunkiem czaszki i węża, i powiedział, że mam mu powiedzieć, jak zrobić, żeby wiecie... Mieć kontrolę nad nim. To znaczy on, jako twórca tatuażu, mógł wzywać do siebie osoby, którym zrobi ten tatuaż i na odwrót. – Chłopak wzdrygnął się, jakby to było coś strasznego.
 – Co mu powiedziałeś? – Zapytał Remus nagle dziwnie skupiony i zaniepokojony.
 – Że jest to rodzaj czarnej magii, który nie jest praktykowany na żadnych kursach i mam za małą wiedzę na ten temat. – Adalbert pobladł na twarzy i spojrzał na Jess. – Wydaje mi się, że to był Sami –Wiecie –Kto.
 – Co? – Cay pisnęła i zakryła sobie usta rękoma. Lupin nie wyglądał na zdziwionego.
 – Jak wyglądał? – Zapytał go.
 – Całkiem normalnie jak na czarodzieja, który wchodzi drzwiami od Śmiertelnego Nokturnu. Zakapturzony, wysoki, szczupły. Gdy podawał mi rysunek zdziwiłem się, bo miał bardzo długie palce. Był dość kulturalnym rozmówcą, ale ton jego głosu... Mówił do mnie tak, że miałem wrażenie, jakby mi rozkazywał, a ja nie miałem odwagi sprawdzić, co by się stało, gdybym mu nie udzielił odpowiedzi. – Lupin kiwnął głową i milczeli już do końca przerwy. Pożegnali się praktycznie szeptem.
 – Uważaj na siebie. – Szepnęła Jess i pocałowała Adalberta w policzek. Została jeszcze chwilę w księgarni, po tym jak McSweeney wyszedł.
 – Powiesz tacie Jamesa, prawda? – Zapytała Remusa, a on kiwnął głową.
 – I to za chwilę. – Machnął różdżką i książki przez kilkanaście sekund same rozkładały się na półkach. – Dziś wcześniej zamknę. Leć do pracy Jess.
 – Dzięki. – Pocałowała go też w policzek i wyszła na chłodne powietrze. Naciągnęła kaptur i prawie biegiem pokonała drogę do Madame Malkin.
*******
James siedział wygodnie między Tobiasem Levenem, Katheriną, Edgarem Bonesem i patrzył wyczekująco na Moody'ego, który omawiał szczegóły ich pierwszej misji. Kątem oka spojrzał na kuzynkę, która od tygodnia była dziwnie markotna i spięta. Dziś, kiedy na ogólnym zebraniu pojawił się Adalbert, widać było, że się zdenerwowała. Wiedział o tym, że od maja próbuje sprawić, aby Jess była w Zakonie, ale nieskutecznie. Przyjaciel Jessici został przyjęty po tym, jak Remus poinformował jego ojca o tym, że prawdopodobnie McSweeney rozmawiał z Voldemortem. Charlus przesłuchał potem Adalberta i następnego dnia zaproponowali mu dołączenie do Zakonu Feniksa. Ojciec wypytał o niego Jamesa, bo wiedział, że od zakończenia szkoły ma z nim kontakt w czasie spotkań z przyjaciółmi. Brunet wydawał mu się trochę dziwny, ale to chyba przez to, że był artystą. Zauważył, że świetnie dogaduje się z Jess, prawie rozumieli się bez słów, Remus z Katheriną szybko go polubili i chyba przez to, sam przekonał się do chłopaka. Syriusz praktycznie od razu złapał z nim dobry kontakt, bo Adalbert znał się nieco na mugolskich motocyklach.
Po zebraniu Katherina chciała porozmawiać z nim, ale wezwał ich Moody i zostali sami w jadalni, aby omówić pierwszą misję.
Mieli obserwować jeden dom w Montrose i Moody najpierw przedstawił im zasady, a teraz zaczął omawiać plan.
 – Teleportujecie się o piętnastej w lasach Hillside. Następnie będziecie mieć dwie godziny, żeby przejść nad jezioro, tak by nikt was nie zauważył. Chowacie się w krzakach, rzucacie podstawowe zaklęcia ochronne i obserwujecie opuszczony dom przy pomoście. Prawdopodobnie przebywają tam Śmierciożercy, ale zanim wyślę tam grupę aurorów, chcę mieć pewność. Przez cztery dni będziecie tam siedzieć i patrzyć, co się dzieje. Co sześć godzin macie odnawiać zaklęcia ochronne i rzucać zaklęcia wykrywające czarodziejów w pobliżu. Nie wychylacie nosa poza teren obozu, weźcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę powie wam Leven, bo to on tam będzie dowódcą. – Warknął Moody i spojrzał na aurora, który wstał z miejsca i stanął obok niego.
 – Jutro o czternastej spotykamy się w Kwaterze Głównej i przez godzinę jeszcze raz omówimy plan działania. O piętnastej teleportujemy się a potem idziemy nad jezioro, gdzie pierwszą rzeczą jaką zrobimy, to rzucimy zaklęcia ochronne, następnie rozbijamy namiot, Katherina zapiszesz pierwszą część raportu o rozpoczęciu misji. Następnie obserwujemy dokładnie teren, w namiocie jednocześnie mogą być maksymalnie dwie osoby. W nocy nie korzystamy ze światła na zewnątrz namiotu. Edgar i James będą mieć pierwszą nocną wartę, która będzie trwała cztery godziny, następnie ja i Katherina zmieniamy was i o szóstej znów nas zmieniacie. Jeśli będziecie chcieli to około dziesiątej się zdrzemniecie. Po każdej nocnej warcie każda para wspólnie pisze raport. W dzień Katherina będzie pisała i ważne żeby w godzinach popołudniowych i wieczornych teren obserwowały minimalnie trzy osoby, bo zazwyczaj o tej porze mogą być ich spotkania. – Powiedział Tobias i rozłożył na stole mapę.
 – A jak będzie atak? – Zapytał James, bo chyba tylko tego nie omówił Leven.
 – Mało prawdopodobne. – Westchnął auror. – Ale jakby miał być atak, to Katherina, twoim zadaniem jest jak najszybsze wzięcie raportu. Jak chcesz, to możesz cały czas go trzymać przy sobie. Ja i Edgar wysyłamy patronusy z wiadomością do Moody'ego i Pottera, a następnie wszyscy walczymy, lub uciekamy, zależy jak zadecyduję. Macie mnie słuchać, nawet jeśli wam się wydaje, że sami wiecie lepiej. Ta misja to bułka z masłem, bo nawet nie wiadomo, czy te plotki są prawdziwe. Wielokrotnie obserwowaliśmy większymi grupami różne opuszczone domy i w tym czasie, gdzieś indziej atakowano mugoli, dlatego teraz na misje, gdzie zadaniem jest tylko obserwowanie wyrusza mała grupka.
 – To dlaczego nie wyślecie tam aurorów, żeby sprawdzili teren? – Zapytała Katherina, a on kiwnął głową, bo to samo pytanie wpadło mu do głowy.
 – Nie jest to dom w którym ktoś na stałe mieszka, spotkania mogą odbywać się o różnych porach i aurorzy mogą nie trafić w porę. – Powiedział i pochylił się nad mapą. – Pokażę wam teren i trasę, którą będziemy szli.
*******
Parkes spojrzała na Syriusza, który z równie zaciekawionym wyrazem obserwował Petera i Jamesa, którzy grali w Eksplodującego Durnia. Jej kuzyn wygrał już dwie partyjki i wyglądało na to, że trzecią też wygra. Katherina przybyła godzinę przed umówionym czasem i miała nadzieję, że porozmawia z Jamesem i Syriuszem na osobności, żeby poparli ją i też intensywnie proponowali dołączenie Jess do Zakonu Feniksa, ale w domu obecny był też Peter i nie chciała poruszać tego tematu przy nim, bo jeden z argumentów brzmiał "Glizdogona przyjęli, a on jest bardziej bojaźliwy od Jess". Ziewnęła znudzona i wypiła duszkiem pół szklanki lemoniady. Mimowolnie dotknęła ręką delikatnie zaokrąglony brzuszek i pogłaskała go przez chwilę.
Planowała w przyszłym tygodniu w sobotę wybrać się do Williama, choćby na kilka godzin, żeby mu powiedzieć o ciąży. Pisali do siebie dość długie listy, opisywała mu prawie każdy dzień, pochwaliła się, że dostała się na kurs i że miała same Wybitne z owutemów. On też dostał się na kursy i już zaczął naukę, i nie spodziewał się, że już na samym początku będzie ciężko. Moody po spotkaniu ostrzegł ją, że jak pisze listy, to żeby nie zawierała tam ważnych informacji. Jakby nie wiedziała...
Listy do Dorcas, Jane i Lily były szyfrowane. Elliot po owutemach zebrała kilka zwrotów i zastąpiła je innymi, potem dała je przyjaciółkom i gdy były do przekazania jakieś ważne informacje, stosowały wymyślony szyfr Jane.
Cztery dni temu była w św. Mungu i jej obawy potwierdziły się. Była w dwudziestym tygodniu ciąży i po szybkich obliczeniach wiedziała, że zaszła w ciążę po balu w marcu. Sama sobie była winna, bo zapomniała, że po detoksykacji organizmu eliksir, który jednocześnie regulował jej okres i zapobiegał zajściu w ciążę, nie działał i powinna iść z tym do Pomfrey.
Jak wróciła od uzdrowiciela leżała długo w łóżku i myślała. Wszystko było do pogodzenia, bo na początku kursu uczyli się teorii, a ona miała termin porodu na Wigilię Bożego Narodzenia. Nie chciała też, żeby William rezygnował z kursów i była pewna, że odwiedziny dziecka, to dobry powód na jego kursach, do przepustki. Bała się jedynie reakcji rodziców. Była pewna, że ojciec będzie chciał, żeby zrezygnowała z kursów, więc czekała ją batalia. No i zapewne do końca życia będzie nią rozczarowany, a miała nadzieję, że wkrótce, gdy zacznie kursy, w końcu się przekona, że nie jest głupia i umie podejmować właściwe decyzje, a jej postępowanie kierowane jest tym, co rzeczywiście chce robić, a nie tym, żeby jemu robić na złość.
Usłyszała, jak drzwi wejściowe otwierają się i w duchu odetchnęła z radością, że wreszcie coś się zacznie dziać, bo już miała dość patrzenia na grę Petera i Jamesa.
 – Cześć! – Zawołał Edgar wesoło i wszedł do kuchni. – Chodźcie do jadalni, szczegółowo omówimy plan i o piętnastej zmykamy!
*******
James poprawił paski od plecaka na ramionach i wyszedł przed bramę posiadłości Syriusza. Katherina była blada jak ściana, ale nie wyglądała na zdenerwowaną. Poprawił dwukierunkowe lusterko w kieszeni spodni i chwycił różdżkę w dłoń.
 – Chwyćcie mnie za ręce, różdżki w pogotowiu, na trzy się teleportujemy. – Leven wyciągnął ręce, a oni chwycili go mocno. – Raz, dwa... trzy!
Poczuł ucisk wokół pępka i chwilę później opadł na kolana na ściółce leśnej, która złagodziła upadek. Katherina już się podnosiła i dosłownie nad jej głową mignął czerwony promień, a za nimi w ich stronę pomknęło kilka innych.
 – Protego! – Krzyknęła Katherina wyczarowując zaklęcie tarczy, które przez chwilę chroniło ich od ataku.
 – Cholera jasna! – Edgar posłał kilka zaklęć w krzaki z drugiej strony, a Leven odwrócił się i próbował odeprzeć atak z jeszcze innej strony.
 – Otoczyli nas! Odwrót! – Krzyknął Leven, a James wstał i chciał się teleportować, ale nic się nie wydarzyło. – Cholera!
Zaklęcie tarczy Katheriny zniknęło i wspólnie zaczęli atakować, a raczej bronić się przed zaklęciami po ich stronie. Stali plecami do Bonesa i Levena, i miał nadzieję, że aurorzy lepiej sobie radzą od nich. Z ilości zaklęć, które były posyłane w ich stronę wywnioskował, że przeciwników może być z dziesięciu. Niezła walka... Prawie dwadzieścia osób na cztery. Spojrzał na Katy, która wyglądała na przerażoną, ale świetnie sobie radziła. Zaklęcia rzucała szybciej niż on, ale wiedział, że to nie jest to, na co ją stać.
Miał już rozcięty policzek i nie zapowiadało się na to, że ktoś przyśle posiłki... Jasne James... Przecież ani Bones, ani Leven nie mają nawet czasu na to, żeby wysłać patronusa z wiadomością do Moody'ego czy jego ojca.
 – Katherina! Odpal się! – Warknął na nią, kiedy na chwilę znieruchomiał od jakiegoś zaklęcia. Spojrzała na niego krótko i wróciła do atakowania.
 – Nie mogę się skupić! – Powiedziała nieco rozpaczliwie i z coraz większą złością rzucała zaklęcia.
 – Zacznij się bronić! Na chwilę odpuszczę! – Powiedział i kiedy kiwnęła głową, upadł na ziemię i szybko wygrzebał z kieszeni lusterko. – Syriusz! Syriusz!
Black obiecał mu, że będzie miał przez ten czas swoje lusterko przy sobie i miał nadzieję, że szybko przyjaciel odpowie.
 – Już się stęskniłeś Rogaczu? – W lusterku pojawiła się uśmiechnięta twarz.
 – Zaatakowali nas. Jest z dwadzieścia osób. Lasy Hillside! Wezwij kogoś! – Powiedział rozgorączkowanym tonem i nie czekając na odpowiedź przyjaciela, schował lusterko do kieszeni, szybko podniósł się i dołączył do Katheriny, która wyglądała na wściekłą. Nie miał już w ogóle czasu na atak, co chwilę rzucał zaklęcia tarczy i ucieszył się, gdy usłyszał głośny jęk, gdy zaklęcie Parkes trafiło w cel. W gęstych zaroślach mogli jedynie się domyślać, gdzie są przeciwnicy.
 – Dajecie radę? – Zapytał Leven i warknął, gdy jedno z zaklęć przeleciało blisko jego boku.
 – Dałem znać Syriuszowi, niedługo ktoś się zjawi. – Powiedział szybko James i znów na chwilę zdrętwiał. Chciał wrzasnąć, kiedy czarny promień przebił się przez zaklęcie tarczy Katheriny i ugodził ją w pierś. Odrzuciło ją do tyłu z ogromną siłą i usłyszał jak ktoś krzyknął radośnie. Gdy tylko poczuł, że może się już ruszyć wyczarował zaklęcie tarczy i powoli zbliżał się do leżącego ciała Katheriny. Nie patrzył na nią, tylko cały czas starał się utrzymywać zaklęcie i obserwować, czy zjawiło się wsparcie.
Poczuł panikę, gdy jedno z zaklęć świsnęło mu tuż obok ucha i jeszcze raz rzucił zaklęcie tarczy.
 – James! – Usłyszał i zobaczył jak podbiega do niego ojciec wraz z Syriuszem, który go osłaniał. W kilku innych miejscach pojawili się inni aurorzy i odetchnął z ulgą.
 – Dostała czymś! Czarny promień, przeszło przez zaklęcie tarczy! – Powiedział szybko, a Charlus kiwnął głową na Syriusza, który posłał jeszcze kilka innych zaklęć i podszedł do nich szybko.
 – Macie tu stać i nie dać się zabić! Uważajcie na nią! – Krzyknął i pobiegł głębiej w las, gdzie przeniosły się walki.
 – Drętwota Duo! – Krzyknął Syriusz, gdy któryś ze Śmierciożerców wychylił się zza drzewa. Zobaczyli jak jego ciało opada na ściółkę, a Leven rzuca na niego zaklęcie wiążące.
 – Chyba już po wszystkim. – Tobias ostrożnie podszedł do nich, kucnął przy Katherinie i przyłożył jej dwa palce do szyi. Wstał szybko i otrzepał kolana, gdy podbiegł do nich Potter.
 – Złapaliśmy dwunastu i zabieramy ich do Azkabanu na przesłuchania. Leven, weź ją do Munga, a wy macie poinformować Roberta i Caroline. Masz wpuścić do niej tylko lekarzy i miej na nią oko. Powiesz tylko, że oberwała jakimś czarnym zaklęciem i reszty nie możesz mówić, bo Szef Biura nie pozwala. – Powiedział Potter i gestem ręki zwołał resztę aurorów do siebie.
*******
Jess wpisała imię i nazwisko klienta, który zamówił sobie szaty wyjściowe, obok zebranej miary i zamknęła teczkę.
 – Pańskie szaty będą do odbioru jutro o dziewiątej. – Uśmiechnęła się do łysiejącego mężczyzny w średnim wieku i nie zdziwiła się, kiedy skrzywił się w odpowiedzi. Przy zbieraniu miary ukuła go parę razy, ale była pewna, że nie było to bardzo bolesne. Wyszedł bez słowa i mruknęła. – Do widzenia.
 – Dobrze się spisałaś. – Powiedziała do niej Madame Malkin, gdy wyszła z zaplecza ubrana już w szaty codzienne. – Idź moja droga uszyć mu szatę, a ja podliczę utarg i wpiszę do księgi.
 – Dziękuję. – Jessica uśmiechnęła się, bo był to jej pierwszy dzień pracy z klientami i czuła, że idzie jej dobrze. Na zapleczu rozwinęła rolkę ciemnoszarej tkaniny, naniosła miarę i za pomocą różdżki wycięła obrys szaty. Na manekinie ułożyła materiał i zaczęła starannie fastrygować szatę, aby było jej prościej przy ostatecznym szyciu. Chwyciła igłę, czarną nić i zanim rzuciła zaklęcie, upewniła się, że materiał na pewno dobrze leży na manekinie. Rzuciła zaklęcie i z uśmiechem obserwowała, jak igła przebija się przez materiał raz za razem i po kilku minutach szata wyjściowa dla pana Dawlisha była gotowa. Rzuciła jeszcze jedno zaklęcie które wyczyściło i wygładziło materiał, a następnie zdjęła szatę z manekina i zawiesiła na wieszaku. Szybko odstawiła użyte przedmioty, chwyciła torebkę oraz cienką kurtkę i wyszła z zaplecza.
 – Już skończyłam. – Powiedziała do Madame Malkin, która zapisywała utarg w księdze.
 – Dziękuję ci moja droga. Do zobaczenia jutro! – Pożegnała się z szefową i wyszła na ulicę Pokątną. Coś wisiało w powietrzu, bo od kilku dni było szaro, chłodno i chyba było to kwestią czasu zanim zacznie znów padać.
 – Jess! – Odwróciła się i zdziwiła się, gdy zobaczyła podbiegającego Syriusza.
 – Cześć! – Uśmiechnęła się radośnie, o od kilku dni nie widziała się z nim. Uśmiechnął się lekko, ale było widać, że jest czymś zmartwiony.
 – Miałem nadzieję, że jeszcze cię złapię. Katherina jest w Mungu... Jesteś już wpisana na listę osób, które mogą ją odwiedzić. Pomyślałem, że chciałabyś ją zobaczyć. – Powiedział szybko, cichym głosem.
 – Jasne! Co się stało? Jak się czuje? – Zapytała, kiedy szli w stronę przejścia do Dziurawego Kotła.
 – Nie wiadomo... Od dwóch dni się nie wybudziła. – Powiedział zmartwionym głosem, a ona stanęła jak wryta.
 – Od dwóch dni!? – Krzyknęła i spojrzała na niego z oburzeniem. – Katherina jest od dwóch dni w szpitalu, a ty mi dopiero teraz o tym mówisz?

6 komentarzy:

  1. Cześć! Tak się cieszę, że do mnie napisałaś :D Wybacz, że odpisuję u Ciebie, ale nie pamiętam nawet hasła do bloga i nie mogę odpowiedzieć na Twój komentarz tam ;< Super, że wciąż piszesz, będę miała co poczytać po obronie :) A jak Ci się żyje? Jakbyś chciała popisać, to pisz śmiało na maila (monmajorke@gmail.com) - teraz jestem bardziej w świecie recenzji książkowych, ale blogować wciąż bloguję :)

    Pozdrawiam, kochana i koniecznie się odezwij! <3
    Nika

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć! Do czytania siadałam już kilka razy, ale rozdział taki długi, że nie mogłam go doczytać do końca za jednym zamachem. Teraz sesja, mnóstwo nauki, zaliczeń... więc chyba sama rozumiesz, że ciężko znaleźć czas. Nawet na własnym blogu mamy kolosalne zaległości w publikowaniu. Ale mam nadzieję wkrótce to zmienić.

    A przechodząc wreszcie do treści. Pierwsza była Dorcas. Cóż, dziwnym dla mnie jest ten jej wyjazd do Australii. Ma tam ojca i nową rodzinę, więc wiadomym jest, że z jednej strony chce tam być. Ale z drugiej... to jest ucieczka. Ona po prostu nie może pogodzić się z przeszłością, nie wie, co ma zrobić ze swoim uczuciem do Syriusza. Próbuje kierować się rozumem, ale moim zdaniem jej decyzje nie są racjonalne. Ona się boi i tchórzy. Nie wiem teraz, czy nie pomylę (bo czytam bardzo wiele blogów i na każdym Dorcas jest nieco inna), ale ona u Ciebie była silnym charakterem. To zachowanie tym bardziej do niej nie pasuje. Ale oczywistym jest, że każdy w życiu może się zagubić. Może dojrzeje do zmiany zdania, a może czas utwierdzi ją w decyzji. Z chęcią się będę temu przyglądać.
    Cieszę się, że Lily pozwoliła napisać Jamesowi. Może coś zaiskrzy między nimi podczas tej długiej rozłąki pełnej rzewnych listów.
    Adalberta nie potrafię jeszcze ocenić jako człowieka. Mało o nim wiadomo, ale to chyba dobrze, że będzie w Zakonie. Rozpoznał Voldemorta, chociaż ten wygląda jeszcze w miarę normalnie i zachowuje się jak człowiek. Zachował czujność, jak by to powiedział Szalonooki i nie umarł ze strachu przy okazji. Może być przydatny. Natomiast w sprawie Jess w zupełności popieram odmowy Moody'ego. Nie każdy jest żołnierzem. Nie każdy chce i nie każdy się nadaje. I nie chodzi tu o OWUTEMy i nie chodzi tu o samą odwagę cywilną. To jest wojna, a nie potyczka ze Ślizgonami w szkole.
    Ale najciekawiej dzisiaj u Katheriny! Ja wiedziałam!!! Wiedziałam, że ona jest w ciąży. Fajnie, że nie spanikowała, że nie pomyślała, że to najgorsze, co ją mogło spotkać. Mam nadzieję, że Will się ucieszy i dla nich wróci z kursu i będzie bliżej. No i walka na sam koniec. W sumie nie spodziewałam się tak żywej akcji od pierwszych sekund. Katy dała tam popis swoich umiejętności, odpierając ataki licznych przeciwników i osłaniając przy tym Jamesa. Mam nadzieję, że obudzi się już w następnym rozdziale i że nic poważnego nie stało się jej, a tym bardziej dziecku.
    Jedno tylko "ale": pojedynek, jak sama nazwa wskazuje, jest walką 1:1, a nie 20:4 ;)

    Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tak długiej zwłoki. Po sesji postaram się być na bieżąco, chociaż widzę, że na kolejny rozdział przyjdzie mi długo poczekać. Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę łatwych egzaminów oraz miłego odpoczynku po nich!
    Drama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :) cieszę się, że udało Ci się znaleźć czas, żeby przeczytać i skomentować :) Jednak sesja to niestety ta mniej milsza część studiowania :/
      Jeżeli chodzi o Dorcas, to tak, masz rację. Jej myślenie i postępowanie nie jest zbyt racjonalne, wydaje jej się, że robi dobrze uciekając od tego co w Anglii. Główny powód- Syriusz, ale czy tylko to? Teraz przeżywa słabsze momenty i zobaczymy do czego ją to zaprowadzi :) Akurat w tym przypadku, jej ucieczka i to, że nie chce uzależniać swojego szczęścia od tego, czy z kimś jest, będzie ważnym wątkiem. Niby jej rodzina i przyjaciele rozumieją, że musiała się odciąć, i ona sama nawet jest tego świadoma, ale jej sytuacja jest głębsza :) Myślę, że rok czasu blogowego i zacznie się dziać u Dorcas :)
      Co do Lily i Jamesa... U nich wiadomo, że będą razem, więc nie martw się :D Będą z tego dzieci :P
      Voldemort zjawił się u Adalberta z nieco zmienionym wyglądem, poza tym w moim opowiadaniu jest on po prostu bardzo dobrym, zdolnym czarodziejem i jego dusza nie jest podzielona :) Rozpoznał go, ale to nie do końca było tak, że go zobaczył i stwierdził "to Voldemort", tylko to zasługa jego umiejętności :)
      Wrzucę go do jednego worka z Jess. Zakon Feniksa przyjmuje te zdolne, silne charaktery, które umieją walczyć, są odważne i sprytne. Sęk w tym, że to właśnie wojna i nawet słabe jednostki mogą się jednak na coś przydać ;) Jess i Bert to "świat artystów", dodatkowo chłopak ma wizje, i nie pasuje to do nieco racjonalnego punktu widzenia Zakonu.
      Tak, Katherina wybudzi się w następnym rozdziale, będzie miała trochę problemów z rodzicami, ale jej się ułoży :)
      To z pojedynkiem zmienię, jak się uporam z sesją :)

      Ucz się pilnie, zdawaj szybko i wstawiajcie coś u siebie :) Ja postaram się w ciągu 3 tygodni coś wrzucić, o ile pójdzie mi gładko z resztą zaliczeń i egzaminów :)

      Również pozdrawiam i powodzenia!
      SBlackLady

      Usuń
  3. Czas na kolejny komentarz :)
    Czytałam rozdział w drodze do pracy, później w drodze na uczelnię i trochę przed zajęciami, więc zbytnio się nie rozpiszę za co przepraszam :( Obiecuję, że wieczorny komentarz pisany w domu będzie dłuższy :)

    Bardzo mi się podoba, że dużo czasu poświęciłaś na zapoznanie nas z nowym życiem Dorcas :) Wiem, że przed nią daleka droga do normalnego życia, ale cieszę się, że powoli zaczyna się jej układać i kibicuję jej mocno.
    Podobało mi się, jak Katherina walczyła o Jess w Zakonie, szkoda, że tak ciężko jest przekonać osoby decyzyjne, ale myślę, że może mają jakiś powód i się to wyjaśni.
    Nie sądziłam, że na misji od razu będzie akcja, miło mnie zaskoczyłaś :D To znaczy nie miło, ale wiesz o co mi chodzi :D Fajnie, że akcja, niefajnie, że konsekwencje.
    Co do Katheriny, to jednak ciąża, a już powoli zaczynałam w to powątpiewać. Mam nadzieję, że jej i dziecku nic się nie stało przez ten atak...
    Szkoda tylko, że Jess tak późno się dowiedziała :/
    Teraz skupiam się już na nauce, a wieczorem wracam i jeszcze z jeden rozdział przed snem ugryzę :) Do potem! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę się doczekać wieczoru, w takim razie!

      Katherina sama dowiedziała się później i pierwszą osobą, która miała się dowiedzieć był William.
      Jess domyśliła się ciut wcześniej, ale nie poruszała tego tematu dopóki, Katherina by go nie zaczęła :)
      Udanej nauki!
      Buziaki :*

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Masz jakieś pytania?
Czegoś nie pamiętasz lub nie do końca wiesz, co autorka miała na myśli?
Zapytaj o to w komentarzu – SBlackLady zawsze odpisuje!

KATHERINA (78) JESSICA (68) SYRIUSZ (67) JAMES (63) LILY (62) JANE (54) DORCAS (50) REMUS (47) ANGLIA (42) WILLIAM (42) ADALBERT (40) PAUL (38) TOBIAS (37) ZAKON FENIKSA (35) AUROR (31) MOODY (29) HOGWART (25) BONES (21) CHARLUS (20) DUMBLEDORE (19) AUSTRALIA (18) DOREA (18) MEADOWS (17) ŚMIERCIOŻERCY (15) POTTEROWIE (14) PARKESOWIE (13) CAROLINE (12) KURSY (11) MISJA (11) DAGNY (10) MCGONAGALL (10) INNE SZKOŁY (9) LISTY (9) ORGANIZACJA (9) informacja (9) LARS (8) PAESEGOOD (8) ROBERT (8) ELIZABETH PRONTON (7) TORIN (7) WAKACJE (7) REGULUS (6) ŚWIĘTA (6) ANN (5) HENRY (5) ROSJA (5) SNAPE (5) STANY ZJEDNOCZONE (5) VOLDEMORT (5) WALKA (5) 18+ (4) CLARE (4) GREGORY (4) OKLUMENCJA (4) PATRONUSY (4) POJEDYNEK (4) STEPHANIE (4) ŚLUB (4) ANDROMEDA (3) HUNCWOCI (3) KARTNEY'OWIE (3) MECZ (3) QUIDDITCH (3) BEATRISHA (2) IMPREZA (2) LAGERE (2) MICK (2) OIGHRIG (2) PIERWSZA WOJNA CZARODZIEJÓW (2) WIELKANOC (2) FRANCJA (1) HOGSMEADE (1) JACK (1) JULIETTE (1) KONKURS (1) NOC DUCHÓW (1) OWUTEMY (1)
Theme by Lydia | Land of Grafic