10.02.2019

*54*

Ostry ból przeszył jego mięsień dwugłowy ramienia, ale zignorował to i dalej rytmicznie uderzał worek. Biały podkoszulek przykleił się do jego ciała i zupełnie nie przeszkadzało mu to, że krople potu kapią z niego na podłogę.
Co jakiś czas kopał worek bosą stopą i po każdym takim ciosie, jego dłonie mocniej dosięgały celu. Już od ponad godziny wyżywał się na ciężkim worku. Miał nadzieję, że frustracja, którą czuł od dwóch dni minie, ale ten sposób mu nie pomagał.

Z początku próbował sobie wyobrazić, że worek to Lars Fawley, ale przecież facet niczym nie zawinił. Dopiero po kilkudziesięciu minutach odkrył, że czuje się ciut lepiej, kiedy myśli, że worek to on sam.
– Stary, daj już spokój. Zaraz go rozpieprzysz. – Henry wyszedł ze swojego pokoju i stanął tuż za workiem. – Stało się coś?
– Lars Fawley – wystękał zmęczony, dalej uderzając pięściami. Spojrzał na Pottera, który widocznie był zdezorientowany. – Palant jest świetny. Dobrze wygląda, nie jest idiotą i widać, że coś do niej czuje. Nawet James go lubi.
– Hej, przestań! – Henry wysunął się przed worek i William zatrzymał się. Warknął na niego i zębami odczepił sobie rzepy. – Chodzi ci o chłopaka Katheriny?
Nie odpowiedział. Ze złością ściągnął rękawice z dłoni i rzucił je na fotel. Nigdy nie mówił Henry'emu o tym jakie go łączą relacje z Parkes.
– Ty sobie chyba żartujesz?! – Miał ochotę zdzielić Pottera ręcznikiem, którym się właśnie zaczął wycierać, bo chłopak wydawał się być całkowicie rozbawiony. – Zabujałeś się w córce ludzi, którzy cię przygarnęli? Przecież, jak ona by się dowiedziała...
– Wiedziała, Henry. Byliśmy razem. Mieliśmy powiedzieć jej rodzicom we wrześniu rok temu, bo oficjalnie byliśmy ze sobą pięć miesięcy, a nieoficjalnie dziewięć – rzucił.
– Prawie jak ciąża - mruknął Henry po chwili ciszy, chyba, żeby rozładować to dziwne napięcie, ale Kartney kolejny raz posłał mu ostre spojrzenie. – Poczekaj... Wtedy, co byłem w Święta, to wy...
– Tak.
– Kim jest ten cały Lars? – zapytał Potter i usiadł na kanapie.
– Pałkarz z drużyny Jamesa. Przyprowadziła go na rodzinny obiad i myślałem, że robi to tylko po to, żeby mnie wkurzyć, ale gdybyś ich tylko widział. Facet jest z tych, co to się przedstawia ich rodzicom. Patrzy na nią, jakby świata poza nią nie widział. A kiedy, ona na niego patrzyła, to wydawała się być taka radosna... – Głos mu się załamał i podszedł znów do worka, ale tym razem po to, aby go przesunąć w kąt. – Gdybym tylko wiedział, że to nie przebiegnie tak, jak się umawialiśmy...
– Chwila, chwila... Co?
– Jak się rozstaliśmy. Naprawdę miałem nadzieję, że skupimy się na tych cholernych kursach i będziemy robić swoje. Wrócę i tak rok wcześniej, niż z początku myślałem... – zaczął, ale kolejne myśli zaprzątnęły jego głowę. – Chociaż...
– Co? – dopytał Henry nie kryjąc zaciekawienia. Kartney machnął ręką i skierował kroki do łazienki, bo już nie chciał tłumaczyć Potterowi, chłopakowi, który znał Katy dość dobrze, że blondynka jest popieprzona.
Pchała go na ten kurs, ale gdy przyszło, co do czego, to widocznie miała z nim wielki problem. Dostrzegał jej skrzywienie za każdym razem, gdy jej ojciec pytał o postępy w nauce i chwalił go. Parkes zawsze widziała wszystko w tym gorszym świetle i jeszcze wcześniej, gdy miał z nią dobry kontakt, starał się, żeby rozumiała, że nie szuka atencji jej rodziców.
Ale ona widziała tylko to, że go chwalą i wspierają. Jednocześnie była ślepa na wszystko inne, co teraz zaczęło go jeszcze bardziej denerwować. Bo przecież dziewczyna była praktycznie najlepsza na kursie, ale i tak miała problem z tym, że on jest za oceanem na podobnym kursie, i też mu dobrze idzie. Jakoś Jamesa czy Syriusza nie gromiła wzrokiem, gdy jej ojciec wypytywał ich o postępy i też ich chwalił.
Jak zawsze jemu musiało się obrywać tym wściekłym bursztynowym spojrzeniem.
Był przyzwyczajony do zupełnie innego spojrzenia i dopiero te dwa dni temu zrozumiał, że już nigdy nie będzie mógł na to liczyć.
Bo zrobił coś, co wydawało mu się, że jest po jej myśli.
*******
Ślub Jane i Paula oraz Sylwester wydawały mu się być bardzo odległymi wydarzeniami. Lada moment mieli zacząć wprowadzenie do tego, jak wygląda praca w Biurze Aurorów i zewsząd trąbiono, że to praktycznie ich najważniejszy moment kursów.
Syriusz od kilku dni miał mętlik w głowie. James zachowywał się dziwnie i zaszywał się z Lily w ich sypialni, gdy tylko wracali z zajęć. Nie mieli w ogóle czasu na to, żeby razem pomyśleć o tym, co z Remusem.
Po ślubie Jane i Paula, udali się do niego, ale nikogo nie zastali w domu. Przez kolejne dni powtarzali swoje wizyty, ale odpowiadała im głucha cisza.
Od kilku dni prószył śnieg i miał nadzieję, że w białym puchu zauważą jakieś świeże ślady, które nie będą należały do niego i Jamesa. Niestety wokół domu nie było żadnego śladu.
Pełnia skończyła się dwa dni temu i Remusa nadal nie było.
Teleportowali się do Kwatery Głównej, bo Potter miał się zobaczyć przed zebraniem z ojcem. On w tym czasie, chciał porozmawiać z Jane. Ojciec Remusa pracował w tym samym departamencie, co ona, więc miał nadzieję, że w poniedziałek Parkes z nim porozmawia. Jednak nie zastali go w domu, a Peter mówił coś o tym, że Lyall Lupin nie mieszkał tam od jakiegoś czasu.
Jane niemało go zdziwiła, gdy oznajmiła, iż wczoraj rozmawiała z panem Lupinem. Dowiedziała się, że był w domu w Święta, ale nikogo tam nie spotkał. Uznał, że syn i żona spędzają ten czas u przyjaciół Remusa. Obiecał, że zajrzy do domu i popyta znajomych o nich.
Nie mógł się doczekać poniedziałkowego popołudnia, kiedy Jane wróci po pracy do Kwatery i opowie im o tym, czego dowiedział się Lyall Lupin.
*******
Ojciec przed zebraniem nie znalazł dla niego czasu, zatem poszedł do sypialni, gdzie drzemała Lily i obudził ją, bo za chwilkę miało się rozpocząć spotkanie. Wiedział, że żona będzie przekazywała listę z ilością eliksirów. Ruda dostała na Święta dwa, duże kociołki, za co była bardzo wdzięczna, bo przynajmniej mogła pracować jeszcze efektywniej niż do tej pory.
Uznał, że podepnie się pod jej spotkanie z dowództwem, bo sprawa dotyczyła też jej.
Kilkanaście minut później siedzieli już na zebraniu. Syriusz szeptem przekazywał mu to, czego dowiedział się od Jane, bo też pomyślała o tym, żeby porozmawiać z ojcem Remusa. Miał szczerą nadzieję, że Lupin z matką wybyli gdzieś, bo kobieta źle zniosła rozstanie z mężem.
Złowieszczy dreszcz przeszedł mu po karku, kiedy Moody potwierdził, że informacje w Proroku nie były przesadzone i faktycznie, wilkołaki w czasie pełni wybiły dwie mugolskie wioski w Irlandii.
Dołączył do Lily, gdy ta kilka minut po zakończeniu zebrania ruszyła w kierunku jadalni. Chwycił jej dłoń i uśmiechnął się delikatnie, żeby dodać jej otuchy. Lily zaczynała się skarżyć na mdłości i ostatnio wieczorami miała delikatne gorączki. Nie mogła stosować dużej ilości Eliksiru Pieprzowego, więc praktycznie zaraz po kolacji kładła się do łóżka i przykrywała się kilkoma kocami. Rumieńce na jej policzkach świadczyły o tym, że ma wyższą temperaturę i naprawdę, miał nadzieję, iż szybko im pójdzie, i położą się niedługo do łóżka.
– James, czy to nie może zaczekać? – zapytał jego ojciec, gdy zamknął za sobą drzwi. Wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by zrozumieć, że nie ma żadnych pretensji i pyta go, tylko po to, żeby nie zrobił tego Moody.
– To nie może zaczekać – powiedział James i stanął za Lily, która już siedziała na krześle. Położył dłonie na jej ramionach i uśmiechnął się do niej delikatnie, gdy spojrzała na niego. – Przyszedłem, bo jutro składam rezygnację u Limusa.
– Nie możesz ot tak zrezygnować, chłopcze! – warknął na niego Alastor i kiwnął głową, bo oczywiście wiedział o tym.
– Niech Mary mnie zastąpi. Jest świetną zawodniczką i to jedyna dziewczyna w drużynie, więc ma przewagę nad całą resztą – zapewnił, bo czasami aż musiał sobie zatykać uszy, żeby nie słuchać uwag, jakie robili zawodnicy pod adresem Macdonald. – Przekażę jej wszystko.
– Mary mogłaby się w łatwy sposób dostać do pierwszego składu – zaczęła Lily i nawet Moody wydawał się być zdziwiony, kiedy się niespodziewanie odezwała. – Wystarczy zrobić małe zamieszanie wokół drużyny, że stawiają na samych mężczyzn, a przecież quidditch to sport dla każdego. To znaczy... To nie jest jakiś genialnie opracowany plan, ale u mugoli to się sprawdza. Wystarczy mała nagonka medialna...
– Merlinie... Ten plan w ogóle nie jest opracowany, Evans – warknął na nią Moody.
– Ona ma na nazwisko Potter! – syknęła jego matka i delikatnie się uśmiechnął. – Plan może się udać, ale na to potrzeba kilku miesięcy.
– Mary nie ma innego zajęcia, więc będzie chciała się dostać wyżej – wtrącił szybko James. – Radzi sobie świetnie i na pewno będzie w pierwszym składzie, ale można to przyspieszyć. Mógłbym... Ja nie mogę zostać w drużynie i chcę to zrobić z jak najmniejszymi konsekwencjami. Sami wiecie, że mało, co się dowiedziałem. Żebym był skuteczniejszy musiałbym zrezygnować z kursów, a tego nie zrobię!
– Potter, czy ja mam ci przypomnieć, że już mówiłem: nie możesz sobie ot tak z tego zrezygnować! – zagrzmiał Moody, a on jęknął głośno.
– Mary nie będzie ode mnie gorsza! Ona ma więcej czasu, jest skoncentrowana tylko na graniu, a ja? Zaraz zacznie się obserwacja Biura, a potem praktyki! Do cholery, niedługo mi się dzieciak urodzi! – powiedział podniesionym głosem i dopiero, gdy usłyszał, jak Lily wciąga głośno powietrze, zorientował się, co mu się wymsknęło. Taaa... Powiemy wszystkim po trzecim miesiącu poszło się... Alastor patrzył na niego uważnie. James zerknął szybko na wujostwo, Levena, Paesegoodów i Bonesów. Coś mu nie pasowało. – Dlaczego wyglądacie tak, jakby was to nie zdziwiło?
– Bo...
– Cisza! – warknął Moody na jego matkę, gdy chciała coś powiedzieć. – Siadaj, Potter.
Usiadł posłusznie obok Lily, która była blada na twarzy. Chwycił jej dłoń i głaskał jej zimne palce. Objął ją ramieniem, gdy zaszlochała cicho.
– Przepraszam – pisnęła i zaczęła się trząść od powstrzymywanego płaczu. I jeszcze te hormony.
– Na litość... – mruknął Moody i James spojrzał na niego wymownym spojrzeniem, bo Potter przestała się kontrolować i zaczęła płakać. – Lily, uspokój się, proszę.
Czuł jak Ruda kiwa głową na słowa Moody'ego i dopiero po upływie minuty przestała drżeć.
– James, rozumiem, że wasza sytuacja życiowa diametralnie się zmieni, ale nie możesz z dnia na dzień opuścić drużyny. Musimy mieć dobrą strategię. Pomysł z Macdonald nie jest zły, ale nie wiemy, czy się nadaje na to, żeby węszyć – powiedział spokojnym tonem Szef Biura Aurorów. – Jutro ktoś porozmawia z Macdonald. Jak się zgodzi, to w lutym mógłbyś odejść z drużyny, a jeśli nie, to będziemy próbowali z Fawley'em. Na twojej głowie będzie przekazanie im tego, co już ustaliłeś. Co do drugiej sprawy... Ja, Charlus i Leven wiedzieliśmy przed Świętami, że Lily jest w ciąży. Leven... Wezwij Parkes.
James spojrzał zdziwiony na Tobiasa, który otworzył drzwi i zawołał Katherinę, która weszła szybko. Wydawało mu się, że stała pod drzwiami przez cały czas. Posłała mu przepraszające spojrzenie i był nieźle zdezorientowany. Lily podniosła głowę i otarła łzy.
– Katherina ma informatora i dowiedziała się... – zaczął młodszy auror i zerknął na Parkes. Dał jej znak dłonią, żeby zaczęła mówić, a on był wręcz oniemiały z zaskoczenia. Jaki informator?!
– Dowiedziałam się piętnastego grudnia – powiedziała jego kuzynka i poczuł, jak włoski zjeżyły mu sie na karku. Wiedziała od trzech tygodni?!
– Przed Świętami Lily miała dostać misję i Katherina powiedziała mi o tym, że jest w ciąży. Ja przekazałem to Alastorowi i Charlusowi i szybko zamieniliśmy wykonawcę – kontynuował Tobias.
– Powiedzieliście nam w Święta, więc mieliśmy pewność, że to na pewno nie są żadne plotki. Potwierdziliśmy to Alastorowi. Skontaktowaliśmy się z Dumbledore'em i poinformowaliśmy resztę. Katherina działała z informatorem... – mówiła spokojnym tonem jego matka, ale była tak spięta, że wiedział, iż jej myśli nie są aż tak spokojne.
– ...Mój informator nie jest zbyt blisko Voldemorta. Dowiedział się jedynie, że to na pewno prawdziwa informacja, a nie żadna plotka i praktycznie wiadomo to od źródła – Parkes szybko zerknęła na Levena, który kiwnął głową. Spojrzała na niego i widział, że powie coś, co może mu się nie spodobać. – Jedyna osoba, której moglibyście powiedzieć wcześniej, to Syriusz...
– Chyba sobie kpisz! – warknął aż Lily pisnęła.
– Przecież wiesz, że tak nie myślę, James! Myślałam, że może komuś by się wygadał, ale plotka w Zakonie szybko by się rozprzestrzeniła, a do tej pory wie tylko dowództwo, ja i potencjalny zdrajca! – rzuciła szybko.
– Mówiliśmy o tym tylko w sypialni. – Potter spojrzał na żonę. Ruda kiwnęła powoli głową.
– Ktoś mógł was podsłuchać – powiedział Moody, jakby to było oczywiste.
– Mamy rzucone zaklęcia ochronne. Rzuciliśmy chyba wszystkie znane nam zaklęcia wyciszające i praktycznie nie da się tam wejść, jeśli nie otworzymy drzwi – odpowiedział i usłyszał, jak Katherina szepnęła "przecież wam to mówiłam".
– Lily? Mówiłaś komuś jeszcze? – zapytała matka.
– Wiedział tylko uzdrowiciel. Tego samego dnia powiedziałam Jamesowi, a potem rozmawialiśmy o tym tylko w sypialni, bo w końcu to tak wcześnie... – urwała, ale raczej wszyscy zrozumieli, co chciała przekazać. Nagle jęknęła i spojrzała na niego, jakby sobie coś przypomniała. – Siedzieliśmy kiedyś w salonie i myśleliśmy, że nikogo nie ma i wtedy o tym rozmawialiśmy, James... To był chyba czwartek albo piątek...
– Czwartek – potwierdził, kiedy przypomniał sobie tę sytuację. – Odwołali nasz trening, bo jeszcze nie było wiadomo, co z rozgrywkami i trwały rozmowy. Wtedy nie było prawie nikogo. Siedzieliśmy w salonie i weszła Enid Longbottom... Od razu urwaliśmy rozmowę i zaczęła sobie z nas żartować, że nie musimy się nią peszyć...
– Gdyby to była ona, to bym się dowiedziała od niej – powiedziała z przekonaniem Augusta Longbottom. – Ale trzeba ją zapytać, co usłyszała.
– Kiedy wraca? – zapytał jego ojciec.
– We wtorek.
– Dorea... Przekaż Hortensii, żeby spróbowała dowiedzieć się czegoś w szpitalu – nakazał Moody i zwrócił się do Longbottomów – Enid ma się zjawić we wtorek wieczorem w Kwaterze. Trzeba ją wypytać. Może coś wie. Potter... Wstrzymaj się z odejściem dopóki nie zorganizujemy ci zastępstwa.
– Przepraszam... – zaczęła Lily cicho i kilka par oczu wlepiło w nią spojrzenie. – Dlaczego ktoś mógłby się tym interesować?
– Próbuję to ustalić, Lily – odpowiedziała Katy i skrzywiła się. – Wydaje mi się, że po prostu w szkole zalazłaś za skórę kilku osobom. Dodatkowo... Wżeniłaś się w rodzinę czystej krwi i myślę, że dzięki tobie, niektórzy mogliby się wybić w ich hierarchii... Ale to nie jest nic pewnego. To tylko hipoteza, jedna z wielu.
– Bądźcie we wtorek wieczorem. Ustalimy, co wie Enid i zdecydujemy, co dalej. Nadal nie mówcie nic o ciąży. Postarajcie się nie rozmawiać nawet między sobą. – James kiwnął głową.
– Jest jeszcze jedna sprawa – zaczął. – Czy wiadomo coś o Remusie? Nie widzieliśmy go od miesiąca. Profesor nas uspokajał, ale on nie pojawił się na ślubie Jane i Paula. Od prawie dwóch tygodni codziennie teleportujemy się do niego, ale nikogo nie ma w domu.
– Co mówią jego rodzice? – zapytał jego ojciec.
– Jego mamy nie ma, a Jane rozmawiała z jego ojcem... On tam nie mieszka już od jakiegoś czasu i myślał, że są u któryś ze znajomych. Ma popytać i powiedzieć jej w poniedziałek, co z nimi – powiedziała Katherina. Jego ojciec potarł skronie, jakby nad czymś głęboko myślał.
– Zajmiecie się tym? – Ojciec zwrócił się do cioci i mamy. – Skontaktujcie się z Dumbledore'em i porozmawiacie z Jane.
– Przedwczoraj skończyła się pełnia... Możliwe, że wkrótce się zjawi – rzekła jego matka, a on pokręcił głową, czując większe rozdrażnienie. Wstał z miejsca, bo chociaż miał ochotę wiele powiedzieć, to nie było sensu nic mówić. Tak naprawdę musieli czekać te kilka dni, bo może Remus zaszył się gdzieś z matką i po prostu kobieta jest w tak złym stanie, że musi się nią zająć. Ale przecież skontaktowałby się z nimi, do cholery!
– Ciociu... Wydaje mi się, że Remus się nie zjawi – powiedziała drżącym głosem Katherina. Spojrzał w przerażone oczy Lily i naprawdę starał się zachować kamienny wyraz twarzy. Ścisnął jej dłoń i dopiero, gdy odwróciła wzrok, posłał Parkes zaniepokojone spojrzenie.
Potem, po zebraniu, nie mógł zasnąć. W myślach przeklinał Katherinę, która jako pierwsza wypowiedziała to, czego się najbardziej obawiali.
To wszystko stało się zbyt realne.
*******
Poniedziałek nadszedł za szybko. Syriusz i James przekonywali ją, że poranny trening dobrze jej zrobi, ale została w łóżku, żeby chociaż jeszcze chwilę się zdrzemnąć.
Od dwóch dni mało co spała, bo zadręczały ją złe myśli. Black i Potter starali się ją podnieść na duchu. Widziała, że sami bardzo martwią się o Lupina, ale wierzyli, że w poniedziałek po południu już będzie coś wiadomo. Ona też w to wierzyła, ale praktycznie od ślubu Jane i Paula miała złe przeczucia.
Porozmawiała o tym z Paulem, bo przecież jego intuicja była jeszcze lepsza niż jej i w sumie poszła do niego tylko po pokrzepienie, a dostała coś zupełnie innego. Jej brat również przeczuwał coś złego i od tamtej rozmowy nie potrafiła myśleć pozytywnie.
Spotkania ze Snape'em stały się częstsze, ale nadal nie wniosły nic nowego do sprawy. Pierwszy raz zapragnęła, żeby był jakiś atak, w którym Ślizgon mógłby wziąć udział i wykazałby się swoimi umiejętnościami. Wtedy byłby bliżej tego szaleńca i może wiedziałby więcej.
Nadal nie mogła wymyśleć lepszego powodu, dla którego Śmierciożercy zainteresowaliby się tak Jamesem i Lily. Jedynie zemsta ze strony Ślizgonów. Niestety Snape tego nie potwierdził, a jednak sam był świeżą krwią, trzymał z podobnymi ludźmi i sądził, że to nie o to chodzi.
Przekroczyła próg Akademii i nawet się ucieszyła, bo wreszcie mogła się skupić na czymś innym. Leven skrupulatnie jej przypominał, że jej potknięcie na kursie będzie zauważone, a od ostatniego spotkania zaczął budować jej pozycję w Zakonie. Uwielbiała tego człowieka, bo rozumiał ją jak mało kto i sam twierdził, że jej potencjał jest marnowany. Pewnie nie byłaby tak wysoko, gdyby nie jego rady.
Stanęła obok Jamesa, Syriusza, Alicji i Franka. Czekali aż przyjdzie Glamson, który miał zaprowadzić całą ich grupę do Biura Aurorów. Czuła zdenerwowanie na myśl, że przez tydzień będą mieć wykłady o Biurze, a potem, w małych grupkach będą mieć kilkudniowe praktyki z różnymi pracownikami Biura. Pod koniec stycznia miały być egzaminy. Po nich każdy wybierze, co chce dalej robić i miała nadzieję, że wtedy już będzie miała podjętą decyzję.
Za pomocą Sieci Fiuu dostali się do Biura Aurorów i tam powitał ich Frederick Winsborn. Zaprowadził ich do pomieszczenia, w którym mieli się stawiać codziennie przez najbliższe kilka dni. Sala była najbliżej kominków i od razu zaznaczył, żeby nawet nie myśleli o tym, aby robić sobie wycieczki po Biurze bez obecności pracowników.
Spojrzała tęsknie na rzędy kabin w których pracowali aurorzy. Była tu z dwa, może trzy razy. Teraz było piękniej niż wtedy. Może to dlatego, że wkrótce miała się stać częścią tego przybytku?
James i Syriusz zostawili jej miejsce między nimi. To był dość sprawdzony i efektywny układ w czasie zajęć z teorii, bo po pierwsze, chłopaki ograniczali swoje rozmowy i skupiali się na prowadzącym, a po drugie, byli jej osobistym buforem przed Andym. Niby wytłumaczyli chłopakowi, że z tej mąki chleba nie będzie, ale i tak czuła, iż nadal ma nadzieję.
Winsborn wyszedł na chwilę z sali i od razu zyskał w jej oczach, bo nie upomniał ich, żeby byli cicho. W Akademii, gdy tylko któryś z prowadzących wychodził, to wspominał o ciszy i spokoju, co jednak miało odwrotny skutek.
– Zestresowana? – Wystarczyło jedno spojrzenie na Syriusza, żeby wiedzieć, że nie pyta, o te zajęcia, a o Winsborna.
– Znów jedziemy na tym samym wózku, co nie, James? – Szturchnęła Pottera.
– Ja zerwałem z jego córką, a ty ją pobiłaś... Wydaje mi się, że to nie ja tu mam przechlapane. – Uśmiechnął się do niej delikatnie i nie kontynuowała zaczepki, bo jego spojrzenie nie było radosne. Wbiła wzrok w tablicę przed nimi i od czasu do czasu zerkała na chłopaków. Od kilku dni tak się działo. Ktoś zaczął żartować i nagle ciach! jednocześnie zaczęli odczuwać poczucie winy i wstyd, że mają czelność tak się zachowywać.
Nawiązała kontakt wzrokowy z Alicją, która siedziała kilka miejsc dalej. Była dziwnie blada i w połączeniu ze zmartwionym wyrazem twarzy wyglądała na chorą. Pokręciła głową, gdy wyczytała z ruchu warg dziewczyny "co z nim?" Posłały sobie smutne uśmiechy, kiedy pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
Longbottom wyprostowała się, kiedy do sali wrócił Winsborn i zanim Katy również spojrzała na aurora, dostrzegła jak Frank z czułością gładzi brzuch koleżanki.
Merlinie... Alicja też?
*******
– Skupiłaś się? – zapytał ją Adalbert. Kiwnęła głową i przez chwilę milczeli. Zapewne czekał aż przestanie przytulać się do nowiutkiego Zmiatacza 6, który dostała od niego na urodziny, które dopiero będzie miała za kilka miesięcy.
– Nawet o tym nie myśl. Do jutra nie wypuszczę jej z objęć.
– Jess, będziesz spała z miotłą? – Uśmiechnęła się do niego czarująco. – Ze sztyletami też spałaś?
– I w perłach - dodała zadowolona. Oczywiście nie spała z nimi, ale nie musiał tego wiedzieć. Jednak obawiała się tego, że ta śliczna broń, którą dostała na gwiazdkę, mogłaby ją przypadkiem zranić. Odłożyła ostrożnie miotłę i spoważniała. – Już się skupiłam.
– Żeby przejść do meritum sprawy, muszę ci nieco wyjaśnić zasady panujące na wyścigach. Zawsze odbywają się one w innym miejscu, niż poprzednie. Rozgrywki są czteromiesięczne, a gdy się skończą, to nie ma przerwy, tylko od nowa się zaczynają. Jest kilka kategorii w zależności od modelu mioteł i my skupimy się właśnie na Zmiataczach 6, bo nie rzucają się w oczy tak jak Nimbusy, są tańsze i jednak tu mam większe szanse. – Upił łyk wody i odkaszlnął. – Pierwszy wyścig wyłania ośmiu najlepszych zawodników. Potem każdy kolejny wyścig eliminuje po jednym zawodniku. W finale biorą udział dwaj zawodnicy z aktualnej rozgrywki i zwycięzca poprzedniej, o ile się pojawi. Tak, Jess?
– To się nie trzyma kupy... – zaczęła i opuściła dłoń, którą podniosła, żeby pokazać mu, iż chce zabrać głos. – A jak zwycięzca się nie pojawi, to tylko tych dwóch się ściga?
– Tak.
– Ale to trochę bez sensu, Bert. Rozumiem, że inne miejsce ma zmylić, ale jednak zjawiać się tam, jeśli chcesz wygrać... Po pierwsze, to niebezpieczne, a po drugie, to co jeśli masz wtedy pracę, czy coś takiego? – zapytała.
– Jess... Wszystko zrozumiesz, jak tam się pojawisz. I szczerze? Argument "to niebezpieczne" w tym przypadku ci nie przeszkadza. Widzę jak ci się świecą do tego oczy i nawet nie próbuj zaprzeczać, że jest inaczej. Ja ci objaśniam tylko to, jak wygląda kategoria, w której ja biorę udział, a jeżeli tak cię interesuje organizacja, to znajdziesz tam kogoś mądrego, kto ci to wytłumaczy. O ile będzie na tyle miły, żeby to zrobić. Zatem, są jeszcze tak zwane sprinty, czyli krótkie dystanse i co wyścig każdy ma szansę wziąć w tym udział. Sprinty są dla osób, które chcą chociaż raz tego spróbować, lub liczą na szybki zastrzyk pieniędzy. – Kiwnęła głową, chociaż nie do końca rozwiał jej wątpliwości.
– Ale jak to działa? Przecież organizacja tego wszystkiego, to jakiś kosmos... Przecież każdy może podpieprzyć odpowiednim służbom, że coś takiego ma miejsce i co wtedy? – pytała, bo miała nadzieję, że to akurat wie i nie będzie musiała szukać tam kogoś miłego. Fakt, wiedziała jak się organizuje mecze quidditcha i były boiska na które rzucono zaklęcia ochronne. W dniu meczu, zawsze były przedsięwzięte środki ostrożności na terenie o promieniu trzech mil.
– Podobno wcześniej organizowano tylko sprinty, a od jakichś dwóch lat, to się mocno rozrosło, Jess. Aurorzy nie mają teraz czasu na to, aby się tym zająć. Wyścigi odbywają się nieregularnie, najczęściej dwa razy w miesiącu. Informacja o dacie i miejscu jest znana na trzy dni przed wyścigiem, i przekazuje ją osoba do tego upoważniona. Po prostu idzie się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu, szuka osoby, którą się widziało na poprzednim wyścigu i podaje hasło... – Otworzyła szeroko oczy. Bert wcześniej nie pomylił się z oceną jej podejścia do tematu. Coś intrygującego było w tej całej konspiracji i czuła ekscytację na myśl, że przez jakiś czas będzie częścią tego wszystkiego.
– A skąd wiedzą osoby nowe? Przecież nie mają pojęcia do kogo podejść i co powiedzieć... – Bardzo spodobał jej uśmiech, którym obdarzył ją Adalbert.
– To ulica Śmiertelnego Nokturnu, Kochanie. Pytaj, a znajdziesz – odpowiedział tajemniczo i zrobiła naburmuszoną minę, bo zdecydowanie nie była to precyzyjna odpowiedź na jej pytanie.
– Kontynuując, biorę udział w tych rozgrywkach czteromiesięcznych, żeby mieć dużo czasu...
– ...A jeśli odpadniesz wcześniej? – zapytała równocześnie unosząc palec, jak uczennica.
– Jest szansa, że wskoczę na miejsce kogoś, kto się nie pojawił – wytłumaczył. – Jess... To, co się tam dzieje, może cię mocno zdziwić. Nagrody są w setkach lub tysiącach galeonów. Są też zakłady i tam sumy już są pięciocyfrowe. Odbywa się tam handel nielegalnymi substancjami czy przedmiotami. To może dwa lata temu były nielegalne wyścigi i ta nazwa nadal obowiązuje, ale teraz, to bardziej przypomina bezprawny targ objazdowy. Jak wiesz, takie miejsce przyciąga wielu typów spod ciemnej gwiazdy...
– Adalbert, powiedz mi, jak mam rozpoznać śmierciożerców w tłumie różnych innych złych typów, którzy możliwe, że nie są poplecznikami Sam–Wiesz-Kogo? – zapytała, czując, że ta misja jest bez sensu.
– Przede wszystkim skupiam się na zwycięzcy tego wyścigu. Facet startuje w kategorii Zmiataczy 6 i Nimbusa 1500. Wiem, że wygrywa już od ponad roku i znajomy Torina oszacował, że spokojnie zarobiono na nim z pół miliona z samych zakładów. Ten sam znajomy twierdzi, że Przyczajony Wąż ma ciekawy tatuaż na przedramieniu. – Mimowolnie parsknęła śmiechem, zastanawiając się, kto mu wymyślił taki pseudonim. Wyprostowała się i spojrzała na Berta przekornie.
– A ty? Jaki jest twój pseudonim?
– Jess... Przed chwilą powiedziałem ci, że facet ma Mroczny Znak, a ty zarejestrowałaś jakiś głupi przydomek?
– Hej! To było do przewidzenia, że to śmierciożerca... Teraz dawaj... Bo jak będzie słaby, to trzeba ci będzie go zmienić. – Spojrzała na niego wyczekująco i prawie parsknęła śmiechem, gdy dostrzegła rumieniec.
– Koliber – powiedział.
– Ooo... Urocze – skomentowała rozczulona.
– Jess...
– No, dobra... Nie baw się w Levena, bo ten kijek w dupie ci nie pasuje – rzuciła i puściła mu oczko. – Co wiadomo o tym Wężu?
– Tylko tyle, że skurczybyk wygrywa, jest śmierciożercą i ściga się w masce, więc nie wiadomo jak wygląda. – Zrobiła niezadowoloną minę, bo jednak to utrudniało zadanie.
– Zawsze mogę go poderwać – mruknęła z ironią, bo jakoś nie miała pojęcia jak się dowiedzą kim jest ten facet.
– Też będę tego próbował. Mamy to szczęście, że nasza drużyna może wbić się w jego preferencje. – Teraz on puścił jej oczko i ucieszyła się, że podjął żart, a nie opieprzył ją za niewłaściwy komentarz. Spojrzał na zegarek zaraz po tym jak ziewnął. – Reszta wyjdzie z czasem, więc nie ma sensu zaprzątać twojej różowej głowy, Jess. Jutro o osiemnastej jest pierwszy trening. Ubierz się wygodnie i ciepło. I nie połam w nocy tej miotły.
– Będziemy się grzecznie bawiły – zakpiła, bardziej ze swojego ubogiego życia seksualnego, niż z niego. Pocałowała go mocno w policzek i z czułością podniosła miotłę, aby zabrać ją do swojej sypialni.
Następny dzień nie dłużył się jej, z czego była zadowolona. Pracę skończyła z lekkim opóźnieniem, ale to tylko dlatego, że Madame Malkin poprosiła ją o propozycję projektu sukni ślubnej. Przekazała jej inspiracje panny młodej oraz jej matki i listę wytycznych. Miała tydzień czasu na to, żeby coś z tego wymyśleć i przelać swoją wizję na papier.
Adalbert już na nią czekał w mieszkaniu, więc prędko się przebrała i chwyciła miotłę.
– Wyglądamy dziwnie – mruknęła do niego, kiedy wyszli przed kamienicę i jakaś mijająca ich kobieta, spojrzała na nich dziwnym wzrokiem. McSweeney zachichotał cicho i wciągnął ją w zaułek, aby teleportować się z nią na miejsce umówionego spotkania.
– Gdzie my, u licha, jesteśmy?! – krzyknęła, gdy powiew lodowatego powietrza uderzył ją w twarz. Wzięła głęboki oddech i od razu go pożałowała, bo poczuła ostry ból w zatokach.
– Torr Head w Irlandii Północnej – powiedział i poprowadził ją w stronę jakichś ruin. Dreptała za nim i żałowała, że na tę okazję nie ubrała cieplejszej, skórzanej kurtki, bo wiedziała, że jak wsiądzie na miotłę to i tak przemarznie.
Weszli po kamiennych schodkach i zaczęli iść w kierunku pomieszczenia, z którego widać było światło. Prawie potknęła się o kupkę gruzu, ale Bert od razu ją przytrzymał i uniknęła upadku.
Jęknęła, kiedy okazało się, że miejsce, gdzie czekał na nich Torin jest na zewnątrz.
Serce zabiło jej szybciej, gdy dostrzegła sylwetkę miotlarza wyścigowego. Był może niewiele wyższy od Adalberta, wydawało jej się, że był równy swojemu bratu, ale była pewna, iż jest od niego drobniejszy. Odwrócił się do nich i wstrzymała oddech, bo zauważyła jego uroczy uśmiech, który widywała często, gdy była nastolatką. Ojejciu! Jest piękniejszy niż na plakatach!
– Jess? – Zamrugała szybko, bo nie usłyszała, co wcześniej mówił Bert, tak się zagapiła.
– Co?
– To jest Torin Leven. – Zarumieniła się, kiedy zauważyła, że mężczyzna wyciągnął do niej dłoń i tak ją trzyma.
– Jessica, strasznie mi miło. Byłam wielką fanką w czasach szkolnych – paplała non stop potrząsając jego ręką. Brunet zaśmiał się.
– Założę się, że wisiałem u ciebie na ścianie.
– Wiele razy – przyznała w końcu puszczając jego rękę. Zerknęła na Adalberta, który patrzył na nią ze złośliwym uśmieszkiem. Zarumieniła się, bo dotarło do niej, że ze spotkania, tak jakby służbowego, zaczęła robić randkę. Odkaszlnęła i spojrzała w jego brązowe oczy. – To od czego zaczynamy?
– Macie zegarki? – zapytał, a ona z radością uniosła rękę i odsłoniła nadgarstek z zegarkiem, który otrzymała od Dorcas dwa lata temu. – To dobrze. Nastawimy je na ten sam czas. Następnie teleportuję się na wybrzeże Kintyre. Będziecie się kierowali na północny wschód. Od czasu do czasu, będę puszczał czerwone iskry w niebo, które powinny być dla was widoczne. W końcu to tylko piętnaście mil w linii prostej, morze i prawie bezchmurne niebo. Wystartujecie za dokładnie dwie minuty i wtedy zacznę wam liczyć czas. Wszystko jasne?
– Tak – potwierdziła skupiona, chociaż cisnęło jej się na usta pytanie, co ma zrobić, jak wpadnie do wody?
– To widzimy się niedługo. Powodzenia, dziecino! – powiedział i teleportował się, zanim zdążyła się oburzyć za nazwanie jej w ten sposób.
– Bert? – zapytała, a chłopak mruknął coś niezrozumiale. – Na jakiej wysokości mam lecieć?
– Nie za blisko wody i nie za blisko słońca – zażartował i walnęła go łokciem w żebra. Przecież jest wieczór.
– Pytałam poważnie!
– Jesteśmy nad wodą Jess, więc myślę, że pięć jardów wystarczy. Jakbyśmy trenowali w lesie, to wtedy łapiesz taką wysokość, żeby nie zahaczyć o korony drzew – wytłumaczył i kiwnęła głową. – Jakbyś widziała jakiś statek, to wtedy poleć trochę wyżej. I broń Merlinie, nie zwalniaj tempa. Przygotuj się.
– A jak spadnę do wody? – zapytała i przerzuciła nogę przez trzonek miotły. – O nie... Nie próbowałam wcześniej na niej latać.
– Jess... Dwadzieścia sekund... – Dosłyszała w jego głosie lekkie rozbawienie i uspokoiła oddech. Przecież nie takie rzeczy robiłaś ze szwagrem po niedzielnym obiedzie...
Trzymała mocno trzonek i wytężyła wzrok przez szkła okularów, aby dojrzeć sekundnik. Mogłam cofnąć zaklęcie.
Przełknęła głośno ślinę, gdy zostało pięć sekund.
Odepchnęła się mocno, kiedy wskazówka poruszyła się i była na dwunastce. Zachwiała się nieco, gdy miotła wyrwała się do przodu i zdecydowanie miała lepszy zryw niż jej Zmiatacz 5, który został w domu w Portree.
Krzyknęła radośnie i pochyliła się bliżej trzonka, aby lecieć jeszcze szybciej, co było trochę niekomfortowe, bo mroźne powietrze boleśnie smagało jej twarz.
Adalbert już po kilku jardach wyprzedził ją na długość jednej miotły i przez chwilę go obserwowała, bo dziwnie schował głowę między ramionami.
Miotła szarpnęła w prawo i znów skupiła się na tym, żeby dobrze ją prowadzić, bo przy takiej prędkości, najmniejsze przeciążenie na którąś ze stron mogło spowodować problemy. A wolała dotrzeć do Kintyre sucha.
Pochyliła się jeszcze niżej, chociaż czuła, że mogłaby jeszcze bardziej, ale uniemożliwiła jej to puchowa kurtka.
Dostrzegła na niebie czerwone iskry i skorygowała tor lotu w tamtą stronę, bo jednak zniosło ją trochę na północ. Starała się skupić tylko na tym świetlnym znaku, ale też obserwowała, czy nie płynie jakiś statek, lecz byli tylko oni i morze.
Jęknęła żałośnie, bo Bert był już kilkanaście jardów przed nią i nie zapowiadało się na to, że ich odległość się zmniejszy, ale trwała w tej pozycji. Wiedziała, że w tych legalnych rozgrywkach użycie różdżki w celu zmienienia wyniku końcowego jest zabronione, więc zaczęła zastanawiać się nad tym, czy rąbnięcie rywala w nielegalnych wyścigach też jest niedopuszczalne.
Iskry wydawały się być coraz bliższe i kolejny raz jęknęła, bo nie wiedziała, gdzie tak właściwie jest meta. Na szczęście, szybko się ogarnęła i postanowiła dopiero wylądować, tam gdzie wyląduje Bert.
Widziała już ląd i nawet w pewnym momencie dostrzegła ciemną postać, która raz po raz wypuszczała z różdżki czerwone iskry. Przeleciała szybko ponad postacią i zaczęła delikatnie wyhamowywać, bo nie czuła jeszcze tej miotły, i nie chciała z niej zlecieć, gdyby zrobiła to zbyt gwałtownie.
Musiała się wrócić, bo odleciała za daleko i dołączył do niej Adalbert. Posłała mu szeroki uśmiech, i gdy wylądowali na ziemi, to dopiero wtedy poczuła, jak bardzo drżą jej nogi.
– Merlinie... To jest genialne – wyszeptała totalnie oczarowana nowym doświadczeniem. Uśmiechała się szeroko i od czasu do czasu szczękała zębami z zimna, ale nie przejmowała się tym, tak wielka była jej ekscytacja. – Jak mi poszło?
– Całkiem dobrze, jak na amatora. Grałaś w szkole w quidditcha? – zapytał Torin, gdy do nich podszedł. Świetlista kula podążała przed nim i zatrzymała się w tym momencie, co on.
– Grywałam w domu ze szwagrem. No i creaothceann na szyszki. – Od razu dopowiedziała, że na szyszki, bo jednak pełna wersja gry była bolesna. I nielegalna.
– Na następny raz ubierz się w coś, co nie odstaje ci za bardzo od ciała – spojrzał sceptycznie na jej kurtkę i miała ochotę parsknąć śmiechem, bo taką samą minę często strzelał jego brat. – Wszelka skórzana odzież jest mile widziana, ale musi być miękka, żeby nie krępowała ruchów. Co jeszcze... Kup kompas, może być pomocny na następnych treningach. Do okularów polecam zaklęcie Impervious, które odpychają krople wody i dzięki temu będziesz miała lepszą widoczność. Zapewne czas ci się wtedy poprawi o jakąś niecałą minutę, więc też musisz trochę poćwiczyć sama. Siądź na miotłę i unieś się na jard.
Posłusznie przełożyła nogę nad trzonkiem i uniosła się gwałtownie, i gdy zahamowała, to mocno nią szarpnęło.
– Mamy dzisiaj swój debiut i jeszcze się nie zaprzyjaźniłam z nową koleżanką – wytłumaczyła, bo nie chciała wyjść na niezdarę. Wiedziała, że lata dobrze, nawet pokusiłaby się o stwierdzenie, iż wychodzi jej to świetnie, bo nauczył ją Bert, a potem latała z Charliem, który przecież trenował Chluby Portree.
– Dobra, na ziemię – powiedział, kiedy skończył się jej przyglądać. – Musisz wzmocnić mięśnie ud i zacznij się rozciągać. Żeby osiągnąć jak największą prędkość, trzeba być jak najbliżej miotły, a jak widziałem, gdy mnie mijałaś, to cóż...
– ...To wina kurtki – wyrwało jej się i Torin parsknął śmiechem.
– Zwalmy zatem na kurtkę. – Uśmiechnęła się do niego lekko. – A jak twoje wrażenia?
– Było genialnie – jęknęła z rozmarzeniem.
– Baw się tym, dziecino, oczywiście z głową. Dobra technika, to połowa sukcesu. Reszta to ubiór, waga i motywacja – wytłumaczył. – Mam nadzieję, że szybko załapiesz, o co chodzi, bo Adalbert jest coraz lepszy i potrzebuje na treningu małe wyzwanie.
– A ty nie możesz? – zapytała i zmarszczyła brwi zdziwiona, gdy Bert parsknął śmiechem.
– Obecnie ścigam się na Nimbusie 1500, a on jest znacznie szybszy od Zmiatacza 6. No i mam monopol na Nimbusy – przyznał trochę niechętnie i zaciekawiło ją, co to oznacza, więc zapytała. – To dla mnie żartobliwy termin. Tata z wujkiem tworzą Nimbusy, więc nie godzi się, abym dosiadał innej miotły. Patrzeć i dotknąć ręką mogę, na szczęście.
– Żartujesz?! – krzyknęła zdziwiona i gdy dotarło coś do niej, to walnęła otwartą dłonią w czoło. – No jasne! Biały Róg! Devlin Whitehorn to twój wujek?
– Tak.
– Niesamowite! – wyszeptała z uznaniem. – 1500 jest świetny. Prawie się zabiłam jak na nim leciałam. Aczkolwiek mogliby poprawić kształt trzonka na smuklejszy. Lepiej by to wyglądało. Ale farby nie zmieniajcie. W mojej pracowni podłoga będzie w kolorze trzonków Nimbusa.
– Zanotuję... Zapamiętałaś wskazówki?
– Jasne. Kupić kompas, zmienić ciuchy, wyrobić uda i porozciągać się – wyrecytowała i uśmiechnęła się do Berta, gdy Leven kiwnął głową. Wyglądał na zadowolonego i to bardziej ją ucieszyło.
Jednak obawiała się, że Torin, jako starszy brat, będzie jeszcze gorszy niż Tobias. Gdyby nie widoczne gołym okiem podobieństwo, to nie powiedziałaby, że są braćmi. Chociaż nie... Faktycznie, tłumaczył wszystko prawie takim samym tonem, ale no jednak forma tego była przyjemniejsza. No i był gwiazdą. Same plusy!
– Cóż, nie ma już sensu dziś się ścigać, więc nauczysz się przydatnej umiejętności. Nazywamy to: spadek nie do końca swobodny. – Zerknęła z niepokojem na Berta. Czy to jest to, co myślę?
– Co to jest?
– Może się wydarzyć taka sytuacja, że spadniesz z miotły. Wtedy działa na ciebie tylko siła grawitacji i spadasz swobodnie. Gdy się jest już blisko gruntu, to używa się zaklęcia Arresto Momentum – tłumaczył powoli, a jej ekscytacja minęła. Oczywiście zaklęcie znała, ale czy uda jej się poprawnie je rzucić? – Trudność polega na tym, że jeżeli zrobisz to za wcześnie, to będziesz za wysoko i przy spadaniu nie zabijesz się, tylko połamiesz. Jeżeli zrobisz to za późno, to cóż... Umrzesz.
Arresto Momentum – mruknęła cicho. – To można używać różdżki?
– Tylko w sytuacji zagrożenia – potwierdził. – Adalbert, pokażesz?
– Jasne! – Brunet wsiadł na miotłę i odepchnął się od ziemi.
– Wyżej! – krzyknął Torin i Bert wzniósł się jeszcze wyżej. – Odsuńmy się trochę... Już!
Patrzyła w górę i zmrużyła oczy, żeby dostrzec coś w mroku. Otworzyła szeroko usta, gdy dostrzegła czarną sylwetkę spadającą z dużą prędkością. Zauważyła, że w prawej dłoni trzymał już różdżkę, a w lewej miotłę. Jak już był jakieś dziesięć jardów nad ziemią, usłyszała wypowiadaną formułę zaklęcia. Nagle McSweeney zawisł w powietrzu, dosłownie dwa jardy od twardego gruntu. Wisiał tak ze trzy sekundy i opadł, cicho jęcząc. Podniósł się i otrzepał ubranie.
– Wyglądało znajomo? – zapytał ją, a ona przełknęła ślinę.
– Cykor przy tym to gargulki. Nie robiłam tego z osiem lat – powiedziała. Gdy byli mali, to znaczy mieli te kilkanaście lat, to mieli podobną zabawę, którą nazwali Cykor. Polegała ona na tym, że brali miotły i lecieli na nich na górę Glamaig. Wybierali strome zbocze, rzucali się z niego z miotłą ściskaną w dłoniach i dosiadali jej, gdy byli naprawdę nisko. Adalbert zdecydowanie był w niej lepszy, bo zaczynał już rzucać się, trzymając miotłę jedną ręką. Czuła, że jeszcze kilka lat i też by to osiągnęła. Niestety, zabawa skończyła się, gdy Adalbert złamał nogę i musiała go holować do Portree. Na samo wspomnienie tyłek zaczął ją piec, takie lanie wtedy dostała. Ale nie żałowała.
– Spróbujesz? – zapytał Torin. Chyba miał wątpliwości, bo minę zrobiła raczej nietęgą. Zdecydowanie miała wątpliwości, w końcu nie mogła asekurować się miotłą.
– Spróbuję – powiedziała pchana jakimś dziwnym rodzajem ekscytacji. Odepchnęła się od ziemi i poleciała w górę. Słyszała krzyk Torina, żeby leciała wyżej, i gdy przestała go słyszeć, to zatrzymała się.
Wzięła jeden głęboki oddech. O Merlinie!
Wzięła drugi głęboki oddech. A jak się zabiję?
Trzeci głęboki oddech. Przecież masz żyć długo i szczęśliwie... Tak! Ale nie teraz.
Czwarty głęboki oddech. Ale się nie zabijesz...
I zrobiła coś bardzo głupiego i skrajnie nieodpowiedzialnego. Wiedziała to jeszcze zanim przełożyła prawą nogę nad trzonkiem.
Spadała i patrzyła w gwiazdy, które nie zostały przykryte przez chmury.
Spadała odwrotnie niż spadał Adalbert.
Przekręciła lekko głowę, żeby dostrzec jak blisko jest ziemia. Starała się, aby miotła była ułożona równolegle do jej ciała. Ścisnęła różdżkę prawą dłonią i skierowała ją w dół. Żeby się udało.
Kątem oka widziała ziemię coraz bliżej.
Przełknęła głośno ślinę i zrobiła coś jeszcze bardziej głupszego, i bardziej nieodpowiedzialnego.
Arresto Momentum! – pomyślała i nagle zatrzymała się na moment, i opadła plecami na ziemię. Odetchnęła z ulgą i zaśmiała się głośno.
– Pojebało cię?! – wrzasnął na nią Adalbert i postawił ją gwałtownie i boleśnie na nogi. Nie mogła opanować wielkiego uśmiechu i znów roześmiała się. – Mogłaś się zabić!
– Nie, Bert... Przecież sam mówisz, że będę żyła długo i szczęśliwie – powiedziała cicho, mając nadzieję, że jednak tylko on ją usłyszy.
– To przenośnia, do cholery! – warknął, a ona przekręciła oczyma.
– Oj, przecież wiem... Mówisz, że trochę pożyję i kiedyś będę naprawdę szczęśliwa, Bertie, a teraz nie jestem, więc nic mi się nie stanie. Logika! – powiedziała i pyknęła go palcem w pierś. Jego twarz została bardziej oświetlona, gdy Torin podszedł bliżej i dostrzegła, że Adalbert zaciska mocno zęby. Znała doskonale tę minę.
Mam rację i ktoś tu nie jest zadowolony!
Poczuła satysfakcję oraz dziwną, wręcz nieposkromioną radość i nawet reprymenda od Levena nie sprawiła, że uśmiech zniknął z jej twarzy.
Na szczęście Torinowi wystarczyła obietnica, że już więcej nie zachowa się tak na treningu.
Na treningu nie...
*******
Wyszedł ze swojego gabinetu, gdy usłyszał trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Zdziwił się, że jest prawie pół godziny po dziewiętnastej. Zazwyczaj trening Torina z McSweeney'em trwał minimum dwie godziny.
– Co tak wcześnie? – zapytał brata i poszedł za nim do kuchni. Torin wyciągnął z małej chłodni wczorajszy obiad i podgrzał go jednym zaklęciem.
– Nie było sensu ich trzymać więcej czasu. Następnym razem zejdzie nam pewnie dłużej – odpowiedział i usiadł naprzeciwko.
– Nie będzie wam wadziła?
– Czas miała średni, ale to wina kurtki – zaczął Torin i spojrzał na brata ze zdziwieniem. – Była puchowa, więc miała większe opory powietrza. No i to był jej debiut na tej miotle, więc jeszcze się nie zdążyła zaprzyjaźnić z nową koleżanką.
– Ty powtarzasz jej słowa – zaśmiał się, bo był pewny, że prawie trzydziestoletni facet, sam by tego nie wymyślił.
– Jest całkiem zabawna. No i zdecydowanie cierpi na słowotok. – Prawie przytaknął, ale jednak wolał się skupić na omówieniu przygotowania do ich zadania. Machnął na niego ręką, żeby kontynuował. – Całkiem dobrze orientowała się w terenie, ale warunki nie były złe, więc miała łatwiej. Technikę ma do poprawienia, nawet dużo umie. Następnym razem zobaczymy, jak będzie bez tej kurtki. Wydaje mi się, że nie będzie wadziła.
– Czyli możesz ją niańczyć, żeby nie robiła głupot?
– Moody każe, sługa musi. – Torin skłonił się i włożył do ust dużą porcję ziemniaków. – Ae szy upot ne endzie obić, to uuuu...
– Co? – zapytał, bo nie zrozumiał, co znaczy to "uuuu".
– Ale czy głupot nie będzie robić, to uuuu.... – czyli dobrze zrozumiałem.
– Co zrobiła? – zapytał, przeczuwając, że nie błysnęła zachowaniem.
– Pamiętasz jeszcze spadek nie do końca swobodny? – Kiwnął głową, bo przecież we dwoje wymyślili tę nazwę. – Udoskonaliła to ćwiczenie.
– Zabiła się? – spytał z przesadną nadzieją w głosie.
– Bardzo śmieszne – mruknął ironicznie brat. – Spadała plecami do ziemi. Specjalnie.
– Skąd wiesz, że specjalnie? – Minęła chwila zanim zadał to pytanie.
– Adalbert się mocno wkurzył, a ona się cieszyła i coś mówiła, że przecież nic się jej nie stanie. – Torin wzruszył ramionami, co oznaczało "dziwne". – Ale miałeś rację... Są dziwni. Sam McSweeney jest trochę taki... Hmm... Ma coś w sobie intrygującego i jest bardzo charyzmatyczny, ale miotły tak od razu bym mu nie pożyczył. A ona...
– Tak, Torinie?
– Daj mi trochę więcej czasu. Nie chcę rzucać słów na wiatr. – Uśmiechnął się tajemniczo i miał ochotę jęknąć, bo doskonale wiedział, co ten uśmiech oznacza.
Miał nadzieję, że Jessica Cay nie stanie się częstym gościem w ich mieszkaniu.
*******
Lekcja legilimencji z Katheriną właśnie dobiegła końca. Dziewczyna poczęstowała go czekoladową żabą i usiadła obok niego. Szło jej już naprawdę dobrze i miał nadzieję, że będzie miała szansę poćwiczyć na kimś innym. W końcu oni obchodzili się ze sobą bardzo delikatnie. Ufał jej, ale nie aż na tyle, by wpuszczać ją na beztroskie spacery po bezkresach swojego umysłu.
– Wiadomo już, co z Remusem? – zapytała, a on pokręcił głową.
– Jego ojca nie było w pracy. Wziął urlop na żądanie – odpowiedział i usłyszał jej ciche westchnięcie. – Jak ci się podobało w Biurze?
– Było fajnie – odpowiedziała mocniejszym głosem. – Myślałam, że Winsborn będzie gorszy, bo w końcu na szóstym roku pobiłam Ann.
– Pobiłaś jego księżniczkę? – Zaśmiał się cicho i uśmiechnął lekko. Widywał ją jak zaczynał praktyki w Biurze. Nie dało się jej nie zapamiętać.
– Tak... Nazbierało jej się trochę. James, Lily, Jess... – Zmarszczył brwi.
– To ta Ann? – zapytał ją zdziwiony, bo skojarzył, że to o niej mówiła Jessica, gdy podsłuchał ją i Adalberta. Katy kiwnęła głową i trochę zrozumiał, co miała na myśli Cay, mówiąc o Ann. – Przyjaźniły się?
– Jakoś do końca piątego roku, albo trochę później... Była dla niej jędzowata – powiedziała Katherina.
– Katy? – zaczął powoli. Mruknęła, a on zaczął się zbierać, żeby delikatnie zaproponować jej coś, co chodziło mu po głowie już od jakiegoś czasu. Jednak tor tej rozmowy sprzyjał tej propozycji.– Nie masz ochoty na małe śledztwo?
– Czy znów chodzi o Jess? – Spojrzał na nią i dostrzegł, że patrzy na niego z karcącym uśmiechem.
– Bardziej o Adalberta... – i o Jess tak mniej. – Mam trochę więcej informacji.
– Powiedz mi i się zastanowię – powiedziała i dosłyszał nutkę ciekawości w jej głosie.
– Pamiętasz jak w połowie grudnia poprosiłem ich do siebie? – zapytał, a ona kiwnęła głową. – Jak wyszli z gabinetu, to poszli wcześniej do mniejszych sypialni i podsłuchiwałem ich. Jess była wtedy dziwna...
– Miała okres – wtrąciła Katherina, a on spojrzał na nią z powątpieniem. – Chyba...
– Wtedy było pierwsze zebranie Mary Macdonald. Jess ją dręczyła w szkole – powiedział i po jej minie wiedział, że nie miała o tym pojęcia. – To było po tym, jak skończył Hogwart...
– Mówiła, że się wtedy posypała, ale nie wiedziałam, że aż tak... – wyszeptała Katherina, bardziej do siebie niż do niego.
– Dało się słyszeć, że ma mu to za złe... Usłyszałem jeszcze coś ciekawego i w piątek udało mi się wynieść z Munga kopię dokumentów Adalberta – wyznał i zniósł jej ostre spojrzenie. Uniósł rękę w geście uciszenia, bo już otwierała usta. – Co wiesz o jego ojcu?
– No nie... Kolejny?! – warknęła jakoś dziwnie rozdrażniona.
– Pytam poważnie...
– Nie mam pojęcia! To dla niego drażliwy temat i nie mówi konkretów – powiedziała i poczuł satysfakcję.
– Podsłuchiwałem ich nieraz i faktycznie, nie poruszają konkretów, ale wyraźnie słyszałem, że mówili coś o spotkaniu jego ojca... – Katherina spojrzała na niego nadal zirytowana. – Mam kopię jego aktu urodzenia, Katy. Jego ojciec nazywał się Cameron Humphrey. Był mugolakiem i zmarł w trakcie Pierwszej Wojny. Z tego by wynikało, że Adalbert jest półkrwi. A raz Jess stwierdziła, że jego krew jest czystsza niż jej. Ona jest czystej krwi.
– Dobrze znasz, Jess... Pewnie zażartowała – stwierdziła Parkes.
– Mówiła wtedy poważnie. W jego karcie, jako ojciec wpisany jest jego wujek, który nie żyje od prawie dwudziestu pięciu lat, a z ich rozmów wynika, że jego ojciec żyje.
– Tobias... Wtedy była wojna. Może coś pomieszali? Szpital nie jest bezbłędny... Przypominam, że wariatka Marie porwała Paula i zabrała dokumenty. Poza tym, daj już spokój. Jess nie jest zdrajcą. – Kiwnął głową, bo przecież nieraz już mu to mówiła i to akurat do niego dotarło.
– A Adalbert? Spójrz na niego obiektywnie, a nie przez pryzmat znajomości jego i Jess. Nie było go cztery lata, rozstali się w nieprzyjemnej atmosferze i praktycznie przywitała go z otwartymi ramionami. Rozmowy z nim nigdy nie schodzą na tematy osobiste. Wiesz, gdzie on pracuje, a w większości przypadków, klientela to typy spod ciemnej gwiazdy. Syriusz kilka razy widział go w nieciekawym towarzystwie... Może mieć coś za uszami. Jeszcze sprawa jego wizji... Całkiem wygodna teoria, że ma wizje, nie może o nich mówić i to wszystko musi się stać. Doskonała podkładka, co nie? Cholera... Na pewno jak pomyślisz, to przypomnisz sobie wiele dziwnych sytuacji z nim związanych. – Zakończył swój wywód i chociaż Katherina nadal wyglądała na rozdrażnioną, to dostrzegł w jej oczach cień niepewności. To musiało mu wystarczyć. – Może dmucham na zimne, ale wolę mieć pewność, niż potem pluć sobie w brodę, że miałem szansę czemuś zapobiec. Zastanów się, Katherina. Tutaj też chodzi o twoją przyjaciółkę.
*******
Przebudził się, słysząc ciche skrzypnięcie drzwi. Ostatnie tygodni wyczuliły jego słuch. Gdyby nie to, że praktycznie cały czas starał się oddychać miarowo, aby być opanowanym, to odetchnąłby z ulgą, bo rozpoznał po krokach, że idzie Lucija Dołohow.
Zmrużył oczy, gdy światło, zapewne wydobywające się z jej różdżki, stawało się bardziej intensywne.
W piwnicy nie było żadnego okna, a pochodnia na ścianie paliła się tylko raz dziennie, gdy Dołohow przychodził wyciągnąć z niego informacje. Od dłuższego czasu przebywał głównie w mroku i jakiekolwiek światło wprawiało go w ból głowy.
Gdyby nie to, że jest wilkołakiem, to nie wiedziałby ile czasu minęło od pojmania. Kilka dni temu skończyła się druga pełnia, którą spędził poza tą piwnicą. Dołohow zdał mu szczegóły tego, czego dokonał w czasie przemiany, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że ma na sumieniu kilka żyć.
Powoli usiadł i oparł się o mur, gdy kobieta zostawiła przed kratą miskę z owsianką oraz kawałek chleba i plaster suchej wołowiny. Wyszła nie mówiąc ani jednego słowa.
Przysunął się do jedzenia i chwycił miskę uważnie wąchając zawartość. Zmysł węchu również mu się wyostrzył, co było przydatne, bo obawiał się podtruwania.
Odgryzł skórkę przy brudnym paznokciu i po chwili zlizał kroplę krwi. Wsadził ostrożnie palec do jeszcze ciepłej owsianki i gdy nie poczuł szczypania, ani mrowienia w miejscu ranki postanowił, że zacznie jeść.
Jego posiłki zawsze wyglądały tak samo. Owsianka w której było dużo mleka, czerstwy chleb i sucha wołowina.
Wyłowił palcami płatki owsiane i wsadził je do ust. Już dawno przestało mu przeszkadzać, że nie dostaje łyżki i musi wybierać jedzenie palcami.
Przechylił miseczkę i upił łyk mleka.
Oczywiście miał wątpliwości, czy przypadkiem nie dodali do jedzenia veritaserum, ale pomimo ciągłego zmęczenia oraz małego otępienia, nadal miał wiedzę.
Nie był pewny, czy jego oklumencja pozwoliłaby na przeciwstawienie się działaniu veritaserum, ale dodanie eliksiru do mleka nieco osłabiało jego działanie, więc jego szanse rosły. Mleko tak dawkował, żeby starczało mu na cały dzień i nawet wołowinę nim popijał.
Do tej pory nie podano mu eliksiru prawdy i nie wiedział czemu tego nie zrobiono. Próba wyciągnięcia z niego informacji polegała jedynie na legilimencji i torturach, które udawało mu się znosić, ale nie wiedział, jak długo jeszcze wytrzyma nic nie mówiąc.
Na początku, sprzączką od zegarka rył w kamieniu kreski liczące dni, ale gdy Dołohow odkrył co robi, to sprawił, iż jego prowizoryczny kalendarz zniknął. Na szczęście zostawił mu zegarek "żebyś wiedział, która jest godzina, ale nie wiedział jaki jest dzień".
Starał się nie emocjonować i praktycznie o niczym nie myśleć, ale i tak codziennie po zjedzeniu owsianki pozwalał sobie na chwilę słabości. Wtedy kręcił wskazówkami zegarka, mając nadzieję, że jest na tyle blisko przyjaciół, iż uda mu się z nimi skontaktować Żałował, że nigdy nie zbadali tego, na jaką odległość mają one łączność, bo póki co nie miał odzewu.
I przez te kilka minut czuł czystą nadzieję, a gdy kończył starał się, aby nic nie odczuwać i o niczym myśleć.
Tylko czysta, czujna egzystencja.
*******
Dzień po ślubie Jane i Paula wróciła do Australii, i przez te ostatnie dni grudnia pomagała ojcu i Grace w sklepie, bo nie miała zajęć, a Dimeru była na urlopie i dopiero w drugim tygodniu stycznia miała swoją pierwszą terapię w nowym roku.
Początkowo była przerażona, że nie poradzi sobie przez te kilkanaście dni bez rozmów z nią, ale nie było aż tak źle. Widziała zatroskany wzrok ojca, gdy zbliżał się wieczór i była wdzięczna, że nie okazywał troski w bardziej nachalny i nieprzyjemny sposób.
Wróciła do Sydney po tygodniu w Thundelarra i z radością rozpoczęła kolejny semestr. Jej humor poprawił się, gdy pan Parfit poprosił ją oraz innych kursantów na rozmowę do swojego gabinetu.
Na tym etapie kursu, pojawiali się tak zwani inwestorzy. Były to najczęściej instytucje lub osoby prowadzące własny biznes. Oferowali one wsparcie finansowe w zamian za jakieś małe prace. Oczywiście, zgłosiła się do tego programu i miała szczerą nadzieję, że ktoś się nią zainteresuje.
Dorcas nie sądziła, że ucieszy się, gdy poczuje osobliwy zapach gabinetu Miriam. Usiadła na dobrze znanej, wygodnej kanapie i upiła łyk lemoniady. Wymieniła z uzdrowicielką uprzejmości i nawet nie była bardzo zdenerwowana, gdy przeszły do konkretów.
– Nie sądziłam, że będę aż tak spokojna, gdy się nie widziałyśmy. Pomagałam tacie w pracy, więc musiałam zmienić mój harmonogram i wieczorami myślałam o tym, co mnie gnębi. Później musiałam trochę pomedytować, ale to jednak nie dla mnie, strasznie mnie to nudzi, więc muszę poszukać czegoś innego – zaczęła swój wywód i zwilżyła usta oraz gardło napojem. – Powiedziałam przyjacielowi w Anglii o eliksirze i o terapii z tobą, i jestem w trakcie pisania listu do reszty paczki. Myślę, że wkrótce go skończę, bo jednak topornie mi idzie.
– Jak się z tym poczułaś?
– Lekko – przyznała z delikatnym uśmiechem. – To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to ma sens i jednak wiesz... Nowy rok, nowa ja. Póki co, bardzo optymistycznie patrzę na te nasze spotkania. W czasie twojej nieobecności, dużo myślałam o tym, co mnie boli i czuję, że mamy tematy na kolejne spotkania. Och! I miałam tylko dwa ataki paniki, ale potrafiłam je opanować. Koniecznie zanotuj postęp!
– Zanotowałam – potwierdziła Miriam, gdy skończyła pisać coś w notatkach. – Postaraj się trochę stonować Dorcas. Twój optymizm mnie cieszy, ale na tym etapie może być zgubny. Musimy powoli posuwać się do przodu, żeby niczego nie pominąć. O czym chciałabyś dziś porozmawiać?
– O całym moim życiu – powiedziała zawstydzona, bo nie chciała wybierać jednego konkretnego tematu. – Czy może tak być? Wiem, że ostatnim razem skupiłyśmy się na Edwardzie i tym, co było przede mną. Wiem też, że od babć i taty wiesz co nieco o tym, jak to ze mną było, ale nie wiesz tego ode mnie. Mogłabym ci dzisiaj powiedzieć z mojej perspektywy, co się działo, a później zgłębiałybyśmy to.
– Możemy to wypróbować. Możliwe, że taka forma przyniesie większe efekty, ale nie możesz nic przeoczyć. Twoja opowieść ma być kompletna. Musisz być szczera i nie możesz zataić przede mną żadnej ważnej relacji. Musisz mi mówić o tym jak się czułaś i co wtedy myślałaś. – Pokiwała na znak, że rozumie. – Dziś omówimy dzieciństwo. Później zastanowisz się nad latami szkolnymi, a jak skończymy, to zabierzemy się za gruntowne porządki. Zaczynaj, Dorcas.
– Moja opowieść zaczyna się, kiedy miałam pięć lat, bo to wtedy rzucono na mnie zaklęcie zapomnienia...
*******
Była już środa, a oni nie otrzymali jeszcze ani jednej wieści od ojca Remusa, który wziął tydzień urlopu. Potter i Black codziennie byli na przedmieściach Cardiff i dopytywali Lyalla, czy już dowiedział się czegoś, ale on nadal szukał żony i syna.
Wujek Charlus powiedział, że w poniedziałek Dawlish przyjął zgłoszenie o zaginięciu i dopiero we wtorek dowiedział się o tym. Od razu przejął sprawę i wczoraj przesłuchiwał Petera, Jamesa i Syriusza. Dzisiaj miał zająć się nią, Lily, Jane oraz Jess. W sumie nie umówili się na konkretną godzinę, co teraz rozdrażniło ją trochę, bo miała spotkać się z Larsem u niego w domu. Ich związek zaczął robić się poważny i nawet po ślubie Jane i Paula wskoczyli na wyższy poziom, ale nadal nie mówiła mu nic o Zakonie i teraz miała mały dylemat, co zrobić, ale postanowiła nie opuszczać Kwatery Głównej.
Siedziały w ciszy, za co była w tym momencie wdzięczna, bo musiała ogarnąć notatki, które zrobiła w czasie wykładu o Dziale Analitycznym. Jednak wolała mieć wszystko ładnie przepisane, żeby potem przed testami nie denerwować się na bałaganiarskie notatki.
Na szczęście dziewczyny też miały zajęcie, chociaż kątem oka widziała, jak Jess zaczynała się wiercić i około osiemnastej przeprosiła je, tłumacząc, że ma ważne spotkanie, i jeżeli pan Potter się zgodzi, to jutro odwiedzi go w domu, aby powiedzieć, co wie, a raczej czego się domyśla.
Dzień wcześniej, wspólnie z chłopakami stwierdzili, że dopóki nie porozmawiają z Potterem, to nie podzielą się swoimi przemyśleniami, żeby przypadkiem nie zasugerować sobie czegoś niewłaściwego, co według niej było nawet dobrym rozwiązaniem, chociaż dostrzegła pewne wady. Przecież już o tym rozmawiali w niedzielę, więc zapewne nieświadomość spłatała im figla i powiedzą coś, czego wcześniej nie myśleli.
Dochodziła dwudziesta i gdy sprawdzała swoje notatki, usłyszała tupot stóp w przedpokoju. Szybko zwinęła pergamin i wrzuciła go do torby, nie bawiła się nawet w to, aby posprzątać przybory. Wstała gwałtownie w prawie tym samym momencie, gdy wszedł wuj i Edgar Bones. Za nimi wszedł Syriusz i James.
Wystarczyło jej jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że wydarzyło się coś złego.
– Do jadalni – powiedział szorstko Charlus i bez słowa ruszyli do pomieszczenia. Usiedli przy dużym stole i patrzyła wyczekująco na wuja, który nadal stał.
Spojrzała na Jamesa, który wyglądał na zdruzgotanego. Lily trzymała jego ramię i głaskała go uspokajająco.
– Dostaliśmy dziś zgłoszenie od Lyalla Lupina. Znalazł mogiłę swojej żony.


15 komentarzy:

  1. Dzień dobry! SBlackLady dołączyła do wszystkich tych, którzy w ostatnim czasie opublikowali jakiś rozdział! Serce mi się raduje! Ach, jak to naprawdę przyprawia mnie o uśmiech :D
    Widziałam rozdział już w nocy, ale chyba było dla mnie ciut za późno, by czytać ze zrozumieniem, więc zabieram się za niego teraz :P

    No, no, no... Mamy trochę więcej Williama na sam początek. Naprawdę staram się go zrozumieć. Próbuję, robię co w mojej mocy. Okej, może i Katherina była zazdrosna o to, jak jej rodzice go traktowali. Ale no, prawda jest taka, że no trochę niesprawiedliwie się zachowywali wobec swoich "dzieci", tak samo jak niesprawiedliwie zachowują się teraz wobec tych prawdziwych dzieci. A jednak James czy Syriusz to nie są członkowie rodziny (tak, wiem, James jest kuzynem, ale tu chodzi mi o ścisłą rodzinę), więc logiczne, że na nich będzie się patrzeć inaczej.
    A William zamiast myśleć, co będzie po myśli Katheriny, powinien ją o to zapytać. Porozmawiać. Podjął za nich oboje decyzję i teraz płaci za swoje błędy.
    Wieści o ciąży rozeszły się naprawdę szybko. Jestem ciekawa, czy w najbliższym czasie dowie się jeszcze więcej osób. Nie wiem, dlaczego, ale jakoś tak marzy mi się przeczytać rozmowę Katheriny z Lily na temat ciąży. Jakby nie patrzeć, są przyjaciółkami.
    Niezwykle długi był fragment z udziałem Jess, ale nie narzekam. Naprawdę bardzo lubię klimat, który można odczuć przy tych fragmentach. Mają one zawsze w sobie trochę ironii, trochę czarnego humoru, trochę sprośnych żarcików. No i faktycznie :D Spotkanie służbowe potraktowała jako okazję do flirtu :D
    Dziewczyno! Musisz szybko zacząć działaś z Flawleyem, bo zaraz w przypadku Katheriny i Jessici będę #teambraciaLeven :D
    Ale niezwykle mocno spodobało mi się to, jak opisałaś lot na miotle. Wiatr na policzkach i w ogóle. Pokazałaś, że nie chodzi tylko o to, by wsiąść na miotłę, a jednak że na dobry lot składa się więcej czynników. Czapki z głów <3
    "– Moody każe, sługa musi. – Torin skłonił się i włożył do ust dużą porcję ziemniaków. – Ae szy upot ne endzie obić, to uuuu..." - już gościa lubię :D
    O tak, jestem już #TEAMTORIN <3 <3 <3
    #TeamTobias jestem tak mniej, no ale... Tu się wiele zmienia w zaskakującym tempie.
    Tobias naprawdę węszy. Z jednej strony go rozumiem. Chce wywęszyć węszyciela. Stała czujność - jak to mówi Moody. Z drugiej jednak taki brak zaufania do wszystkich wokół... No sama nie wiem.
    Bardzo lubię Adalberta i mam nadzieję, że jednak mogę mu ufać. Wśród tych całych tajemnic jest w nim coś takiego... Szczerego. Zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu. Jednak trwam przy Adalbercie ufnie :)
    Fragment o Rwmusie był niezwykle smutny :( Jak ja bym chciała dać mu szczęście! :(
    O! I Dorcas! Faktycznie, podeszła do swoich problemów bardzo entuzjastycznie, ale to są okropnie zgubne wahania nastrojów. Oby wszystko szło już do przodu. Może wreszcie dziewczyna ułoży sobie jakoś życie. Choć nawet nie masz pojęcia, jak mnie boli za każdym razem, gdy uświadamiam sobie, że ona i Syriusz... Że to raczej nie wypali :(
    Końcówka dla czytelników z pewnością nie była aż tak szokująca, bo jednak wiedzieliśmy, że matka Remusa została zamordowana. Jednak nie wyobrażam sobie nawet, jak zareagowali bohaterowie opowiadania... Tak bardzo martwią się o Remusa, a tu się dowiadują, że jego matka nie żyje, a o nim wciąż nic nie wiadomo... Ugh, aż mnie się w brzuchu skręca.
    Masz rację, rozdział zbyt wiele w całe opowiadanie nie wniósł. Był raczej taki stonowany. Co dla bohaterów było niespodzianką, czytelnicy wiedzieli. Ale z pewnością nie był on za krótki :) Mi czytało się z przyjemnością. Taka chwila wytchnienia od natłoku nowych informacji :) Czasem i tak jest potrzeba ;)
    W każdym razie rozdział mi się spodobał :)
    Mam nadzieję, że znajdziesz trochę czasu i weny na dokończenie dodatku, bo widzę, że zostało Ci niewiele do dopracowania. No i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :D
    Pozdrawiam cieplutko! Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakże :D Pomyślałam sobie "nie będę gorsza" i przez dwa dni przed wstawieniem siadłam i skończyłam. :D
      Haha :D Już taki mój urok, że większość postów publikuję w nocy i doskonale rozumiem ten problem z czytaniem ze zrozumieniem o tej porze :D
      Jejusiu. Ja muszę zabrać się za końcówkę Caroline i zacznę Roberta pisać (bo się okazało, że jednak będą dwa dodatki o rodzicach Katheriny) i tam naprawdę dużo się wyjaśni. U Caroline to w sumie mało co będzie, bo skupię się na latach 1947–1952, a u Roberta będzie duży skok czasowy, bo zacznie się w 1959r. a skończy na 1980, więc u niego już głównie skupię się na relacjach rodzinnych, i może nawet pokuszę się o poprowadzeniu narracji pierwszoosobowej, bo chyba taka forma "wspomnień" będzie tutaj najlepsza. No i wtedy, myślę, że trochę inaczej spojrzysz na tę rodzinę.
      Rozmowa na temat ciąży będzie, ale póki co będą o tym milczeć na prośbę dowództwa. Myślę, że w 55 już reszta paczki się dowie, ale nie obiecuję, bo może coś się przesunie. :)
      O Jess uwielbiam pisać, bo w latach szkolnych była strasznie stłamszona. Bała się pokazać swoje prawdziwe oblicze i teraz zaczyna się bawić. :D Ona jest jeszcze taka nieokiełznana, zawsze czymś zaskoczy i świetnie przełamuje, i rozluźnia rozdział :D
      Merlinie, ty mi częściej przypominaj o Larsie! Mam co do niego plany, oczywiście, ale gdyby nie William i jego przemyślenia, to bym zapomniała, że ta postać istnieje :P Na szczęście w porę sobie przypomniałam. Lars na pewno będzie w następnym rozdziale i dalej będziesz #teamFawley, tak sądzę. :)
      Hmm... Wydaje mi się, że gdyby od rozdziału 32 nie było żadnej sceny z perspektywy Jess i posiłkowalibyśmy się jedynie na obserwacji innych, to padałoby duże podejrzenie na nią i Berta, że mogą być zdrajcami. Jednak znamy perspektywę Jess i my wiemy, że no ten typ tak ma. Levenowi to już chyba wszystko jedno czy Bert jest zdrajcą, czy też nie. Jednak tak długo poświęcił czasu, że po prostu chce pytania na swoje odpowiedzi :D
      Torina da się lubić, ale czy będzie go jakoś dużo więcej, to nie wiem. Jess i Bert jeszcze będą mieć inne zobowiązania, no i jednak to brat Tobiasa :P
      Cieszę się, że polubiłaś Adalberta pomimo jego tajemnic i tego, że jednak nie będzie z Jess z wiadomych przyczyn :P
      Remus jeszcze trochę się nacierpi i tutaj mam kilka pomysłów na rozwiązanie, więc muszę wybrać jeden. :(
      U Dorcas, od razu powiem, że to na pewno pójdzie do przodu. Robiła kilka podejść, ale tak naprawdę musiała w spokoju przemyśleć i ta forma jest dla niej najlepsza. Jednak wcześniej skupiała się na problemach, które zna jedynie z opowieści, a które jakoś wpłynęły na jej życie. Postaram się jakoś streścić jej punkt widzenia, ale nie obiecuję. Ale to też jest mały wstęp do tego, co będzie u niej później. Poukłada sobie kilka spraw i zrozumie swój, jeden, duży błąd. Aż się palę, żeby zdradzić coś więcej, ale uf, uff, niech ochłonę :D
      Zaspoileruję, że zacznę następny rozdział od Jane i zacznie się on właśnie od tego momentu, co Charlus przekazuje im złe wieści. Później będę już skakała co kilka dni, więc powoli będą dowiadywać się nowych rzeczy.
      O tak. Rozdział nie był za krótki, miał ponad 20 stron (21, albo 23, już nie pamiętam, bo ciemno było ;P) Raczej trochę wprowadza do tego, co będzie w przyszłym rozdziale i poniekąd trochę będzie tłumaczył myśli i decyzji bohaterów. Ale pewna nie jestem, bo to mam w planach, a zacznę pisać i wyjdzie zapewne coś innego :P
      U Caroline mam ten problem, że zatrzymałam się na 1950 roku i myślę, co dalej :D Ale nie ma tak dużego ciśnienia. Pewnie wstawię go przed lub po 55 :)
      Właśnie siadam do kolejnego rozdziału, ale ze wstawieniem poczekam, aż skończę dodatek, zacznę 56 i może już powoli zacznę Roberta :)
      Mam nadzieję, że następny rozdział już będzie bardziej dynamiczny :)
      Również pozdrawiam cieplutko!
      Buziaki! :*

      Usuń
    2. Tam wyżej miało być, że Leven chce odpowiedzi na swoje pytania :D :D :D

      Usuń
  2. Hej,
    Bardzo się cieszę, że nowość u ciebie zagościła! Zawsze jestem pod wrażeniem długości rozdziałów i muszę się maksymalnie skupiać, brylując między wydarzeniami, ale bardzo to lubię.
    William jest dla mnie bardzo intrygującą postacią i wbrew opinii innych, jest w nim coś takiego, co lubię. Może dlatego, że w świecie literackim moje serce skradają aroganccy dżentelmeni? ;> Widać jego irytację, ale w sumie nie dziwie mu się. Katherina również nie jest święta.
    Myślę, że większość już się dowie niedługo o ciąży. Ciekawa jestem jak na wszystko zareagują. Wydaje mi się, że Jess teraz odżywa. Jest taka pozytywna i rozluźnia atmosferę. Myślę, że dorosłe życie bardzo jej służy i bardzo dobrze!
    No i oczywiście Dorcas! Mam ogromną nadzieję, że pójdzie do przodu i pokona swoje wewnętrzne demony. Głęboko wierzę, że jeszcze ona i Syriusz odnajdą do siebie drogę, bo inaczej moje serce się załamie! Oby dali radę!

    Pozdrawiam i życzę dużo weny❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, to jest "urok" tego, że tylu bohaterów i ja naprawdę nie mam serduszka, żeby ich zabijać. No może nie teraz, kiedy mam wobec nich plany :D :D
      Cieszę się, że obecna kreacja bohaterów jest dla Ciebie zadowalająca i czekasz na to, co będzie z nimi dalej. Jednak u niektórych zmiany przychodzą bardzo wolno, co wzbudza irytację (nawet u mnie :P).
      Na razie Syriusz i Dorcas to dla mnie otwarty temat. Tak naprawdę to chyba jedyne postacie, na których mój plan zatrzymał się na pewnej dacie, i gdy będzie bliżej, to zacznę myśleć, czy ich drogi się jeszcze splotą. W końcu minie kilka lat :)
      Tymczasem trzymaj kciuki, może im się uda :D

      Również pozdrawiam!
      Buziaki! :*

      Usuń
  3. Wspominałam już kiedyś, że nie lubię Williama? Chyba tak, więc teraz Cię zaskoczę, bo fragment z jego perspektywy wyjątkowo mi się podobał. Czapki z głów dla Ciebie, bo sądziłam, że wszystko związane z tą postacią będzie mnie już tylko i wyłącznie denerwować, ale te jego myśli fajnie skomponowały się z opisami i wyszło bardzo fajnie. Dalej uważam, że jest chamskim idiotą, który nie ma mózgu, co nie zmienia faktu, że fragment był dobry.

    Kolejne części - Jess odrobinę mi się dłużyła. Ja lubię jej wątki prywatne, teraz była lekko irytująca. Dobra zagrywka z tym, że ona tam jest, żeby nie przeszkadzać gdzieś indziej i żeby była czymś zajęta. To takie w stylu Moody'ego. Podoba mi się postać Torina, coraz bardziej lubię obu braci. Chcę ich więcej, wydają mi się totalnie męscy, kiedy o nich czytam, to obraz, który mam przed oczami, czyli ich wyobrażenie, płata mi przyjemne figle xd

    Remusa mi tak szkoda... niech on jeszcze odrobinę wytrzyma, proszę. Fajnie, że nic nie powiedział, nie zdradził. Czy wątek o obronie oklumencyjnej przeciw veritaserum to motyw kanoniczny, czy Twój autorski pomysł?

    Rozdział czytało się bardzo miło, czekam na te dodatki, zapowiadają się całkiem ciekawie, z tego co mówisz ;)
    Pozdrawiam serdecznie i wyjątkowo wiosennie ❤
    Drama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry! :D
      Uff, uff... Wprowadzenie jakiejkolwiek wzmianki o Williamie jest dla mnie bardzo stresujące, bo nigdy nie wiem, jak to zostanie odebrane. :P Jestem rada, że spodobał Ci się fragment z jego perspektywy. :D
      Jess w tym rozdziale to taki szczeniak cieszący się z pcheł i tak szczerze powiem, że też mnie lekko irytuje, ale wiem, że to praktycznie ostatni rozdział z taką podekscytowaną, głupiutką Jess, więc na pewno będę miała sentyment do tego rozdziału. :D
      Wydaje mi się, że Levenów będzie więcej. :D Bardzo ich lubię i tak, w moich wyobrażeniach to bardzo męscy faceci, przez co muszę działać ostrożnie, żeby nie zburzyć tego wyobrażenia o nich :D
      Nie zdradzę nic o Remusie, ale wydaje mi się, że nie spodoba Ci się przyszły rozdział.
      Przy pisaniu pożytkuję się stroną harrypotter.fandom.com i tam jest wspomniane, że przed veritaserum można obronić się za pomocą oklumencji i to wykorzystałam, chociaż nie wiem, jak to się dzieje w kanonie, ale napiszę jak to sobie wyobrażam.
      Według mnie, to jest trochę jak z zaklęciem Imperiusa. Niektórzy czarodzieje potrafili się mu przeciwstawić (w Czarze Ognia, Harry całkiem dobrze sobie radził, kiedy Moody - młody Barty Crouch - rzucił na niego to zaklęcie w czasie lekcji).
      Czarodzieje nie wiedzą czy wypili veritaserum, ale gdy zaczynają się pytania, no to już czują działanie eliksiru. Na tym etapie już wiedzą, że są pod wpływem jego działania i normalnie odpowiadają na pytania, chociaż czują, że nie chcą. Jeśli ktoś zna oklumencję, to może ją zastosować, ale jak? W komentarzu tego nie zdradzę, bo to wyobrażenie jest nadal prowizoryczne i jestem w trakcie udoskonalenia tego patentu :p Nawiążę do tego jakoś w rozdziale 58 cz.2 – 60 i wytłumaczy Nam to sam Tobias Leven. :D

      Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę, że przyjęłaś tak ten rozdział. :)
      Dodatek z Caroline jeszcze wiele nie wyjaśni, ale Robert to już dużo wniesie.
      Nie mogę się doczekać aż zacznę pisać Roberta, ale pewnie zacznę go pisać jak skończę 55 i 56, czyli w kwietniu :(

      Również pozdrawiam i słonecznej niedzieli życzę :)
      I liczę, że niedługo zobaczymy się u Ciebie i Furii :D

      Buziaki! :*

      Usuń
    2. Nie stresuj się tak Williamem. Ja się trochę pogotuję podczas czytania, ale to przecież bardzo dobrze. Nie można lubić wszystkich postaci w tak długim, wielowątkowym opowiadaniu, bo po jakimś czasie zrobiłby się mdło i nudno ;)

      Usuń
    3. Łatwo Ci pisać :P Czasami czuję, że albo zbiorę chłostę od Antyfanklubu Williama, albo od Liki i naprawdę ciężko mi wybrać od kogo mam zebrać cęgi :P
      Ale cały czas wierzę, że kiedyś jeszcze go polubisz :D

      Usuń
    4. Na Twoim miejscu bym w to za bardzo nie wierzyła xdd

      Usuń
    5. Ejże! Ja tu nie piszę, żeby mu od razu wybaczać, co to, to nie! Ale możliwe, że będą takie wydarzenia po których zapałasz do niego (ponownie :P) sympatią :D
      Na końcu pierdyknę oklepanym aforyzmem: stara miłość nie rdzewieje. :D

      Usuń
    6. Jeja! :O
      Droga SBlackLady, obiecuję, nie schłostam Cię! Pisz sobie na spokojnie o tym Williamie! :O Będę narzekać, ale do rękoczynów nie dojdzie!

      Usuń
    7. O Merlinie :D :D
      Jesteście takie wspaniałomyślne i łaskawe! :D

      Usuń
  4. Za ten początek od Williama to cię uwielbiam jeszcze bardziej. Jak ja kocham tego faceta <3. Odnoszę dziwne wrażenie, że i on i Katy mają odmienne spojrzenie na ich zerwaniu. Zachował się jak ostatni ciul drętwy (ostatnio polubiłam to okreslenie), ale chyba on to widzi jakoś inaczej. Chciałabym jakiejś konfrontacji między nimi!

    Cieszę się, że wreszcie ogarnęli, że Lupin nie rozpłynął się w powietrzu i coś musiało się zadziać. Mam nadzieję, że zaraz do tego dojdą i uratują mi Remusa, bo coś mi mówi, że on już dłużej nie pociagnie. Jest silny, ale oni całkowicie odbierają mu człowieczeństwo, a to może złamać każdego.

    Scena z Jess jak zwykle majstersztyk, ale proszę mi tutaj nie swatać jej z drugim Levenem, ona jest przeznaczona dla pierwszego i tak ma być. Taką chemię jak między nimi widzę jeszcze tylko w jednym miejscu (u Ciebie w opowiadaniu to jedyna para z taką chemią), także myk myk i parować mi ich. Rozbawiła mnie mega jej lekkomyślność i to, że stwierdziła, nie umrę, więc ciul, zrobię to po swojemu, patrzcie i się martwcie. :D

    Tobias zaczyna podejrzewać Berta i chce go inwigiliować? Zaczyna mi się to podobać, bo to oznacza, że nie tylko ja go nie lubię. A przez tę wzajemną niechęć do Berta jeszcze bardziej lubię Tobiasa.

    Lily i James - trochę mnie ta scena jakoś tak, ehh nie wiem. Pamiętam, że jak ją czytałam to mi się to podobało, ale teraz praktycznie zapomniałam o tym wątku. Co prawda fajnie wiedzieć, kto ich wydał, zasiało to mocne ziarno niepokoju i ciekawa jestem jak to wszystko dalej się potoczy.

    Sorry, że z taką obsuwą komentuję i robię to mocno po łebkach, ale musiałam sama sobie co nieco poukładać, a ten rozdział mi mocno w tym przeszkadzał. Jakoś poruszyłaś w nim rzeczy, które drgały moje słabe struny i nie potrafiłam się zebrać do skomentowania, mimo że sam w sobie był bardzo dobry i wiele ciekawych wątków (jedynie w jednym fragmencie trochę mi się perspektywa pokopała, ale to już Ci pisałam).

    Ślę uściski,

    Panna Czarownica

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siemanko! :*
      Jeju, nastawiałam się na to, że pozostawisz ten rozdział bez komentarza, a tu jednak! :D

      Konfrontacja (taka fest) między Williamem i Katy będzie, ale na to trzeba chwilę poczekać. Zdradzę, że niedługo ta dwójka znów się zobaczy i nawet trochę porozmawiają, ale t nie będzie to czego oczekujesz. :D

      O Remusie nie będę nic zdradzała. Wybacz :P

      Tak szczerze, między nami, to jeżeli Jess miałaby być z którymś Levenem, to właśnie z Torinem. :D Tak swoją drogą, to jest mi niezmiernie miło, że Torin został przyjęty przez Czytelników tak ciepło, bo osobiście pałam do niego dużą sympatią. :D

      O tak, Tobias bierze się za Berta, chociaż tutaj zdradzę, że Jess nadal mu nie pasuje, ale chce "urobić" Katherinę i już o Cay nie wspomina, bo wie, że wtedy nic by nie ugrał. A co z tego wyniknie? Problemy! :D

      Już w następnym rozdziale będzie coś więcej o Jamesie i Lily. Niestety dowództwo nie mówi im wszystkiego i tak poważniej myślę nad tym, żeby coś więcej zdradzić u Tobiasa, ale mam sporo wątpliwości. Jednak z Remusem mam teraz taki problem, bo my wiemy co się z nim dzieje, ale oni nie wiedzą i czasami ciężko mi to sobie wyobrazić. :P Także trzymaj kciuki. Może u Tobiasa przemycę trochę tego, co podejrzewa dowództwo (ale nie obiecuję :P).

      Ooo... Ważne, że jesteś, a i tak trochę przegadałyśmy wcześniej temat :P
      Postaram się przeczytać jeszcze raz rozdział, ale to za jakiś czas, bo jednak więcej błędów dostrzegam z perspektywy czasu niż tak "na świeżo". :)

      Dziękuję bardzo! <3
      Buziaki!:*

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Masz jakieś pytania?
Czegoś nie pamiętasz lub nie do końca wiesz, co autorka miała na myśli?
Zapytaj o to w komentarzu – SBlackLady zawsze odpisuje!

KATHERINA (78) JESSICA (68) SYRIUSZ (67) JAMES (63) LILY (62) JANE (54) DORCAS (50) REMUS (47) ANGLIA (42) WILLIAM (42) ADALBERT (40) PAUL (38) TOBIAS (37) ZAKON FENIKSA (35) AUROR (31) MOODY (29) HOGWART (25) BONES (21) CHARLUS (20) DUMBLEDORE (19) AUSTRALIA (18) DOREA (18) MEADOWS (17) ŚMIERCIOŻERCY (15) POTTEROWIE (14) PARKESOWIE (13) CAROLINE (12) KURSY (11) MISJA (11) DAGNY (10) MCGONAGALL (10) INNE SZKOŁY (9) LISTY (9) ORGANIZACJA (9) informacja (9) LARS (8) PAESEGOOD (8) ROBERT (8) ELIZABETH PRONTON (7) TORIN (7) WAKACJE (7) REGULUS (6) ŚWIĘTA (6) ANN (5) HENRY (5) ROSJA (5) SNAPE (5) STANY ZJEDNOCZONE (5) VOLDEMORT (5) WALKA (5) 18+ (4) CLARE (4) GREGORY (4) OKLUMENCJA (4) PATRONUSY (4) POJEDYNEK (4) STEPHANIE (4) ŚLUB (4) ANDROMEDA (3) HUNCWOCI (3) KARTNEY'OWIE (3) MECZ (3) QUIDDITCH (3) BEATRISHA (2) IMPREZA (2) LAGERE (2) MICK (2) OIGHRIG (2) PIERWSZA WOJNA CZARODZIEJÓW (2) WIELKANOC (2) FRANCJA (1) HOGSMEADE (1) JACK (1) JULIETTE (1) KONKURS (1) NOC DUCHÓW (1) OWUTEMY (1)
Theme by Lydia | Land of Grafic