Jane stukała nerwowo czubkiem buta o nogę biurka i czekała aż w końcu wybije godzina szesnasta, i wreszcie ten okropny tydzień się skończy. Od kilku tygodni wychodząc z pracy myślała o tym ile jeszcze zdoła wytrzymać.
Nadal
była urzędniczką w Wydziale Zwierząt, nieprzypisaną żadnemu konkretnemu biurowi
i czuła, że niechciany awans zbliża się nieuchronnie. A wiedziała to, bo
podsłuchała rozmowę szefów Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Zwierząt i
Rejestru Wilkołaków. Gdy wpadła na nich w korytarzu ukłonili się jej i
odpowiedzieli na jej przywitanie, a odchodząc dosłyszała, że "to ją mają
przenieść". Dosłownie pół godziny później redagowała ogłoszenie do Proroka
Codziennego, że w odpowiedzi na rosnące ataki Ministerstwo prowadzi rekrutację
do Wydziału Zwierząt.
Czuła,
że odzew będzie duży, szczególnie do stanowisk w Brygadzie Ścigania Wilkołaków,
bo zaledwie sześć dni wcześniej doszło do kolejnego ataku i pomimo tego, że nie
było pełni, jedna kobieta zmarła z wykrwawienia.
Na
samą myśl przeszły ją dreszcze, bo jak we wtorek widziała się z Jess przed jej
wyjazdem do Paryża, to okazało się, że przyjaciółka kojarzyła tę kobietę. Próbowała
się nieco dystansować od śmierci nieznanych jej ludzi i nie przeżywać tak mocno
każdej pojedynczej ofiary. Z początku nawet jej to wychodziło, ale coraz częściej
zdawała sobie sprawę z tego, że przez inne znajome osoby mogłaby poznać
nieznane jej ofiary.
Po
tym ciężkim, dla jej Wydziału, tygodniu miała nadzieję, że weekend będzie
naprawdę spokojny i nawet Paul spędzi jak najmniej czasu na pracy dla Zakonu.
Powstrzymała
lekki, ironiczny uśmieszek, gdy pomyślała o jego nieśmiałej propozycji, którą
przedstawił jej z tydzień temu i głosik w jej głowie mówił, że facet miał
wyczucie. I chociaż wtedy spokojnie odmówiła, żeby wykorzystać koneksje teścia na
rzecz jej awansu do biura, które jej odpowiadało, tak teraz zamierzała poprosić
o to, żeby Robert Parkes pociągnął za kilka sznurków. A nuż się uda i nie
przeniosą jej do któregoś biura zajmującego się wilkołakami?
Cóż,
jeśliby się nie udało, to już jakiś czas temu zadecydowała, że w takim wypadku najprawdopodobniej
rzuci tę robotę w cholerę. Nie zamierzała brać udziału w cyrku jaki się tam
dział. Nie mogłaby spojrzeć w swoje odbicie w lustrze i nawet nie przekonałoby
ją to, że robi to poniekąd dla Zakonu. Tak, lepiej mieć wszędzie wtyki, ale
akurat ona nie chciała być tam wtyką. To nie na jej nerwy.
Zerwała
się ze swojego fotela, gdy tylko usłyszała jak zegar wybił szesnastą i aż
jęknęła, bo gwałtowne ruchy raczej nie sprzyjały ciąży. Stres podobno też nie.
Wyszła
przed Amosem Diggorym, który przytrzymał jej drzwi i podziękowała mu.
Na
korytarzu prawie zderzyła się z Emmeliną i we trójkę ruszyli do wind.
–
Wreszcie weekend – rzuciła Vance z ulgą, a Parkes z entuzjazmem pokiwała głową.
–
Od poniedziałku czekałam na piątek – rzuciła tak, żeby ją usłyszeli. Amos
wiedział, że coraz częściej praca jest dla niej męcząca, ale ochoczo zrzucała
to na rosnący brzuch, a nie na to, że prawie połowa pracowników Wydziału
Zwierząt to sadystyczni idioci i była pewna, że ich liczba wzrośnie po nadchodzącej
rekrutacji.
W
windzie wymienili kilka uprzejmości, głównie dotyczących planów na weekend i
praktycznie jak codzień, ruszyli razem do wyjścia, starając nie zgubić się w
tłumie.
Delikatnie
uśmiechnęła się na wspomnienie jej pierwszych dni w Ministerstwie. Nie musiała
przychodzić tak jak pracownicy z większym stażem pracy i idąc słyszała stukot
swoich obcasów. Później, kiedy już pracowała w pełnym wymiarze godzin, stukot
obcasów ginął w gwarze rozmów, zapewne, kilkuset osób.
Zatrzymała
się gwałtownie. Dosłownie sekundę wcześniej rozbrzmiał nieznośny sygnał
alarmujący o niebezpieczeństwie, a Emmelina chwyciła ją pod ramię i stanowczo
pociągnęła ją w stronę ściany, przy której mieściły się kominki. Żelazne,
ciężkie kraty z hukiem opadały, blokując dostęp do kominków i była pewna, że
jedynie nieliczny to słyszą, bo syrena wyła tak głośno.
–
Przepraszam. – Usłyszała krzyczącą Vance i pokiwała głową, bo rozumiała co
koleżanka chciała zrobić i była jej za to wdzięczna. Bliżej środka mogła zostać
stratowana, bo ludzie zamiast się zatrzymać, to pospieszyli ku wyjściu, które
prawdopodobnie było już zamknięte.
–
Uwaga! Uwaga! Uwaga! – Zabrzmiał
głośny spokojny, kobiecy głos, gdy syrena w końcu ucichła i Jane odetchnęła z
ulgą, gdy w końcu tłum się zatrzymał, i tylko gdzieniegdzie było słychać szmer
pojedynczych rozmów. – Ogłaszam alarm w
związku z zaobserwowaniem niebezpiecznych zachowań poza terenem budynku
Ministerstwa Magii. Wszystkie wyjścia oraz piętra zostaną zamknięte do
odwołania! Prosimy o kierowanie się w wyznaczone dla danego departamentu
miejsca i zachowanie spokoju! Postępuj zgodnie z poleceniami i stosuj się do
podawanych komunikatów. Personel bezpieczeństwa jest do państwa dyspozycji!
–
Poczekamy aż się przerzedzi – powiedział Amos i Jane kiwnęła głową. Informacja
była powtórzona jeszcze dwa razy, więc ludzie całkiem sprawnie kierowali się
pod plansze, które się pojawiły, w czasie pierwszego komunikatu.
Ruszyli
w miejsce wyznaczone dla nich i w ciszy czekali, aż podejdzie do nich ktoś z
Personelu spisze ich nazwiska, Wydział i stanowisko. W tym momencie cieszyła
się, że nie wyszła kilka minut wcześniej.
–
Felix! Krzesło dla pani! – krzyknął urzędnik, który dopiero co zapisał jej
dane. – Niech pani pójdzie bliżej fontanny.
–
Dziękuję. – Uśmiechnęła się nieco niezręcznie i odeszła te kilka kroków, i po
chwili już całkiem wygodnie siedziała. – Możemy się później zmienić.
–
Ciekawe ile będą nas trzymać – zastanawiał się głośno Amos.
–Ciekawe
co się stało – mruknęła Emmelina i domyśliła się, że zapewne myślą o tym samym.
Z
tego co wiedziała to w południe Aurorzy mieli wezwanie niedaleko Forth Bridge i
był to fałszywy alarm. Skoro teraz Ministerstwo było zamknięte to raczej
faktycznie coś złego działo się na zewnątrz.
Rozejrzała
się spokojnie po atrium, szczególnie wytężając wzrok w miejscu, gdzie
zgromadzili się pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ale
nie dostrzegła nikogo z przyjaciół.
Z
tego co wiedziała to kursanci raczej nie wychodzili przed szesnastą, a i Paul
czy Robert Parkes od kilku miesięcy kończyli pracę później, więc przekonywała
siebie, że nie ma co się obawiać, po prostu utknęli na poziomie drugim. Zapewne
też w tym Departamencie wiele osób jeszcze zostanie w pracy i nie zdziwiłaby
się, gdyby ci pracownicy z Atrium nie zostali po godzinach.
Tylko
musieli czekać na kolejne ogłoszenie, ale tym razem z odwołaniem alarmu.
*******
Kolejne,
tym razem krótsze, sygnały rozbrzmiały około półtorej godziny później i Jane
odetchnęła z ulgą, kiedy odwołano alarm i pani spokojnym głosem oznajmiła, że
można już opuszczać Ministerstwo ale w określonej kolejności i jednym wyjściem.
Miała sporo szczęścia, bo była w Atrium i lada moment mogła już wrócić do domu.
Była
wdzięczna Emmelinie, że postanowiła towarzyszyć jej w powrocie Błędnym Rycerzem
i nie zdziwiła się, że koleżanka przyjęła zaproszenie na herbatę i obiad.
Caroline
zawsze była w domu, kiedy wracała i była przekonana, że nawet teraz teściowa
czeka na nią, zapewne zestresowana, że jeszcze nie wrócili.
Wysiadły
z Błędnego Rycerza i weszły na teren należący do Parkesów. Jane coraz częściej
odczuwała dreszcz niepokoju. Wiedziała jak dokładnie chroniony jest ten dom i w
razie niebezpieczeństwa mieliby czas na szybką reakcję i ucieczkę, czy schron,
ale odkąd James i Lily wyprowadzili się z Kwatery i ich dom był pod Fideliusem,
to zaczynała myśleć, że to niegłupie rozwiązanie. Oczywiście wiedziała, że
Parkesowie głupi nie są i gdyby uznali, że te zabezpieczenia są
niewystarczające, to już dawno Kamienne Wzgórze byłoby pod działaniem Zaklęcia
Fideliusa.
–
Poczekaj chwilę. Wyślę patronusa rodzicom, że jestem u was. – Emmelina
zatrzymała się i zamknęła oczy. Kobieta odetchnęła głęboko i Jane doskonale
wiedziała, że stara się uspokoić. Parkes odwróciła się, żeby Vance nie czuła
zbyt dużej presji i obejrzała się na nią, gdy usłyszała chrzęst żwirku.
–
Oby Caroline nam powiedziała, co właściwie się stało – powiedziała do koleżanki
wchodząc po schodach. – Zazwyczaj w podobnych sytuacjach musi być w Kwaterze
albo u Dorei.
–
Dobrze, że tata już jest na emeryturze – wtrąciła Emmelina i Jane uśmiechnęła
się do niej, otwierając drzwi.
–
Ale i tak masz powody do zamartwiania się – rzuciła, gdy już weszły do środka.
Skierowała kroki do kuchni. – W końcu bierze udział w akcjach i działa nad
zabezpieczeniami.
–
Tak, ale na szczęście z zabezpieczeniami nie jest... – zaczęła Emmelina, ale
urwała, zapewne dlatego, że w kuchni oprócz Caroline byli też rodzice Jane.
–
Och, Jane! – Poczuła delikatne szczypanie w oczach, gdy rodzicielka podeszła do
niej by ją uściskać. – Tak się zamartwiałam!
–
Utknęłam w Atrium – rzuciła, nadal tkwiąc w jej ramionach.
–
Pani Parkes nam to powiedziała, ale i tak się martwiliśmy, w końcu... – zaczął
jej ojciec, a ona uśmiechnęła się do niego ponad ramieniem matki.
–
Nic mi nie jest. Emmelina była obok przez cały czas, a i personel
bezpieczeństwa poradził sobie dobrze, i gdyby coś się stało, to z pewnością
pomogliby – zapewniła, chociaż do końca nie była tego pewna. O personelu
bezpieczeństwa zaczęły krążyć dziwne plotki i głównie dlatego podchodziła do
nich nieufnie. W ciągu ostatnich kilku miesięcy pojawiło się tam kilkunastu nowych
pracowników i Moody podejrzewał, że z czasem dostaną dodatkowe uprawnienia podobne
do tych aurorskich.
–
Wiadomo, co z resztą? – zapytała
teściowej. Wiedziała, że ta zrozumie o kogo konkretnie pyta.
–
Utknęli na piętrze drugim. Charlus musiał wrócić do biura, bo skończył o czternastej. Ma być wydanie Proroka
Wieczornego i stamtąd dowiemy się więcej – powiedziała i wstała od stołu. –
Wiedzą też, że nic ci nie jest. Listy ze wszystkich pięter trafiły na drugi
poziom.
Jane
uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i pełna ulgi. Nie chciałaby, żeby w
takiej sytuacji Paul nie wiedział, co się z nią działo.
–
Pewnie jesteś głodna – wtrąciła jej mama i Jane nieco się zaczerwieniła, bo
nieco było to nieuprzejme, żeby w kuchni Caroline, to jej mama proponowała jej
jedzenie. – Z tych nerwów ugotowałam twoją ulubioną zupę.
Zamrugała
oczami kilka razy i miała nadzieję, że nie widać łez wzruszenia.
I
chociaż czuła, że wieczorne wydanie Proroka nie będzie należało do
najprzyjemniejszych, to teraz odczuwała radość, bo wreszcie pojawił się most
łączący ją i jej matkę.
*******
Katherina
zdziwiła się, kiedy dotarli do Kwatery Głównej i Syriusz upewniwszy się, że nic
im, a raczej jej, nie grozi, gdzieś się teleportował. Zaobserwowała, że od
dobrych kilku miesięcy zdarza mu się gdzieś znikać i gdy James żartował, że
Black ma dziewczynę, ten zbywał to uśmieszkiem. Podejrzewała, że ten uśmieszek
to nic innego jak potwierdzenie i chociaż życzyła Syriuszowi jak najlepiej, to nie
wyobrażała sobie u jego boku dziewczyny. Innej niż Dorcas.
Powoli
godziła się z tym, że ta dwójka już się nie zejdzie. Widziała przez to
cholerne, dwukierunkowe lustro, że dobrze jej w tej Australii.
Meadows
zawsze była ambitna i w szkole trochę wyśmiewała jej, wręcz obsesję, na punkcie
profesora Flitwicka, ale z perspektywy tych kilku lat i jak powiodły się ich
drogi, widziała, że decyzje Dorcas wychodziły jej na dobre.
W
końcu stworzyła to cholerne dwukierunkowe lustro i pracowała nad Peleryną
Niewidką. A nawet nie miała dwudziestych urodzin.
I
chociaż Lily marudziła jej, że oprócz rodziny, to tak naprawdę Dorcas nikogo
tam nie ma i finalnie pewnie wróci, to ona sądziła inaczej. Meadows miała
trudne dzieciństwo, czego dowodem na pewno są traumy, których się dorobiła i które
zaczęła ogarniać, ale zawsze chciała rodziny. Będąc w szkole myślała, że
wystarczy to, że przyjaciółka wyjdzie za mąż i urodzi dzieci, i wszystko się
ułoży. Teraz, widząc Dorcas, która bardzo wstydzi się przyznać to, że w Australii
jest jej dobrze, doszła do wniosku, że potrzebna jej rodziny, która pokoleniowo
jest wyżej od niej. Cieszyła się, że zarówno babcie przyjaciółki, jak i ojciec,
macocha i ciotka, sprawili, że Meadows szybko odnalazła wśród nich swoje
miejsce, i może się cieszyć tym, czego przez wiele lat nie miała.
Niestety
musiała pogodzić się z tym, że Syriusz i Dorcas juz nigdy się nie zejdą. Ale
pocieszające było to, że nadal utrzymują ze sobą jakiś kontakt i raczej nie
będzie problemu, żeby zorganizować jakieś spotkanie z udziałem tej dwójki bez
obawy, że będzie niezręcznie. Tak jak w przypadku jej i Williama. Chociaż ona
była już na tym etapie wyczerpania tym tematem, że wystarczyłaby jej jedna
rozmowa. Oczywiście widząc, że okazuje skruchę i jest mu przykro, ale w ciągu
ich kilku ostatnich spotkań tego nie widziała, co ją denerwowało.
Zganiła
się w myślach za to, że zamiast myśleć o ataku, który miał miejsce trzy godziny
wcześniej, to ją zebrało na inne przemyślenia.
Była
ciekawa czy już przyszło wydanie Proroka Wieczornego i czy w Kwaterze jest
ktoś, kto wie tyle co ona. W kuchni spotkała Prewettów, Amelię oraz Remusa i aż
miała ochotę podskoczyć z radości na ich widok.
–
Jest Prorok – raczej stwierdziła niż zapytała, widząc, że przed Lupinem leży
gazeta. Usiadła obok niego i przysunęła do siebie gazetę. – O kurczę...
–
I pomyśleć, że gdyby Jo się udało, to artykuły wyglądałyby inaczej – mruknęła
Amelia i Katy głośno wciągnęła powietrze nie wiedząc czy czytać dalej, czy
zapytać.
–
Masz na myśli siostrę Jess? – Wybrała zapytanie.
–
Nie wiedziałaś? – Bones była zdziwiona i Parkes pokręciła głową. – To żadna
tajemnica, że nam sprzyjała. Dało się to wyczytać między wierszami. Mieli jej chyba
zaproponować, żeby wstąpiła do Zakonu, ale nie zdążyli.
–
Jess wie? – zapytała, bo Cay nigdy jej tego nie powiedziała.
–
Pewnie tak – powiedziała rudowłosa i Katy poczuła ukłucie w sercu. Była winna
temu co się stało między nią a Jess. Jej przeprosiny były szczere i chęć
naprawienia więzi tak samo, ale nie odczuwała tego, żeby i Cay tego chciała.
Ich stosunki były poprawne, ale raczej było to spowodowane wspólnymi
przyjaciółmi niż chęcią odbudowania tego co było.
Przeniosła
swój wzrok z powrotem na gazetę. Co najmniej dziesięć ofiar, prawie trzydzieści
w św. Mungu i nie wiadomo co z szesnastoma osobami.
Poza
tym nadzwyczajne zgromadzenie w Ministerstwie Wizengamotu, Minister Magii oraz
jej personelu pomocniczego i szefostwa Departamentu Przestrzegania Prawa
Czarodziejów.
Jak
opuszczała Biuro Aurorów, to był straszny sajgon i myślała, że zostaną do
pomocy, ale Moody zadecydował, że kursanci na ostatnim roku będą pomagać
Aurorom.
–
Dorea już dała znać, że zebranie jest przesunięte na niedzielę, a i tak to
niepewne. W Ministerstwie chcą jak najszybciej wyjaśnić co się stało –
powiedział Fabian i Katy zdziwiła się, że mówią to tak otwarcie przy Remusie.
Odchrząknęła niby, że jakiś kłaczek i dyskretnie spojrzała na Lupina, a Prewett
jedynie parsknął śmiechem. – Może ty jej powiesz?
–
Co? – spytał Lupin.
–
Dlaczego tak otwarcie przy tobie o tym mówimy – wytłumaczył Fabian i Katherina patrzyła
to na Remusa, to na Prewetta zdezorientowana.
–
Katy – zaczął przyjaciel poważnie i poczuła dziwny niepokój. – Jestem w
dowództwie.
Przez
chwilę siedziała z otwartymi ustami totalnie zdziwiona.
–
O Merlinie... – rzuciła, będąc nadal w lekkim szoku. – Gratulacje!
–
Dzięki – mruknął Remus trochę niezręcznie i uśmiechnęła się do niego.
Nie
powinno ją to dziwić. Z całej ich paczki, to właśnie Remus najbardziej się do
tego nadawał. Szczególnie po tym co przeszedł.
–
Kiedy będzie oficjalnie wiadomo? – zapytała, bo domyśliła się, że nie dziś
miała się dowiedzieć.
–
Na następnym zebraniu. Więc najwcześniej w niedzielę – powiedział Remus i ona
wykonała gest, jakby zasznurowywała usta.
–
Czyli będę musiała cię słuchać? – zapytała, żeby Lupin nie był aż tak spięty i
uśmiechnęła się szerzej, gdy drgnęły mu kąciki ust.
–
Postaram się nie przesadzać – odpowiedział jej. – Ciekawe jak długo to potrwa.
–
Myślę, że z tydzień – obstawiła Amelia i Katy zaobserwowała jak na jej twarzy
pojawia się podziw. – On to ma łeb.
Wiedziała,
że chodzi o Moody'ego i posępniała, bo od wyjścia z Biura próbowała, żeby ta
myśl nie rozbrzmiała w jej głowie, ale widocznie tak było.
I
zgodnie z przewidywaniami Alastora, właśnie w Ministerstwie Magii rozsądzano o
jego losie.
*******
Nieterminowość,
to powinno być moje drugie imię.
Kolejny
raz przepraszam.
W
sumie, to od ostatnich kilku postów, mam sporo wątpliwości, co nieco spowalnia
prace nad rozdziałami, bo zamiast podjąć decyzję co finalnie ma się znaleźć, to
rozmyślam czy to dobrze, czy się wstrzymać. Piszę sceny, potem je usuwam (z tej
części poleciały dwie, które dotyczyły Jess i Dorcas w Paryżu, ale
stwierdziłam, że w sumie akcent nieco humorystyczny w tym rozdziale nie jest
potrzebny).
A
ogólnie też, to napiszę Wam, że prywatnie było i jeszcze przez jakiś czas
będzie mi ciężko.
Mam
zrywy jakiejś większej chęci i przez kilka dni w wolnych chwilach tworzę jak
porąbana, by potem to usunąć i myśleć nad odpuszczeniem sobie bloga.
Ogólnie,
to polecę teraz prywatą.
Bardzo
bałam się, że stracę pracę zanim znajdę kolejną.
Ale
udało się. Niestety jestem z tych stresujących się, więc chociaż kwestia mojego
zatrudnieni już nie jest tak niepokojąca jak przez ostatnie piętnaście
miesięcy, to jednak będę się denerwowała bo to inna firma, nowi ludzie, a może
się nie sprawdzę i milion innych dupereli. I to niestety odbija się głównie na
blogu (gdyby nie pandemia, to pewnie odbiłoby się na innych rzeczach), bo
zamiast pisać, to ja to odkładam, bojąc się, że przez poświecenie blogu chwili
czasu, zawalę coś, przez co mam pieniądze i jest dla mnie ważne.
Ogólnie,
w mojej głowie jest bałagan i boję się odczuwać przyjemność z pisania, dlatego
to mi tak długo czasu zabrało wstawienie tutaj nowości.
Jak
już myślę, że to nic strasznego, to ten stan utrzymywał się tylko przez kilka
dni i potem znów był dołek.
Pracuję
nad tym, myślę, że jak już odejdą mi zmartwienia dotyczące mojego źródła
dochodu, to odczujecie to też na blogu, no i w Waszych opowiadaniach, bo nie
powiem. Nawet inne opowiadania, książki, filmy czy seriale ograniczałam sobie,
żeby tylko nie odczuć tej przyjemności płynącej z rzeczy, które są dla mnie
rozrywką.
Część
druga będzie wstawiona w sobotę. Głównie dlatego, że Lika ma urodziny i to też
będzie dla niej forma prezentu, jak i wdzięczności, bo w tym emocjonalnie dla
mnie trudnym czasie jest przy mnie i bardzo mi pomaga uspokoić moje nerwy.
Dziękuję
też Wam, bo pewnie gdyby nie Wasz odzew, to faktycznie rzuciłabym bloga. <3
Do
napisania i buziaki! :*
SBlackLady
Kochana, dobrze Cię tu znów widzieć i specjalnie nie mówię tu o rozdziale. Absolutnie się nie przejmuj przerwami w pisaniu, wiadomo, że są rzeczy ważne i zupełnie nieważne (do których należą blogi o Huncwotach). Cieszę się bardzo, że wszystko się w miarę poukładało i razem z Furią będziemy mocno trzymać kciuki za Ciebie i powodzenie w sferze zawodowej. I choć wsparcie ciężko przekazać przez to dziwne internetowe medium, to przesyłamy tysiąc ciepłych słów i uścisków w każdej stresującej chwili ❤❤❤ A z drugiej strony zapewniam o mojej cierpliwości i ciepłym uczuciu, którym darzę to opowiadanie. Mam nadzieję, że sytuacja na tyle się unormuje, że przestaniesz myśleć o porzuceniu bloga. Byłoby mi dziwnie smutno i pusto, bo w tej chwili jest to jedyny blog, na którym jeszcze na coś czekam - reszta stoi w miejscu od bardzo dawna.
OdpowiedzUsuńA w kwestii rozdziału, to nie pozostaje powiedzieć nic innego, jak czekam na sobotę i następną część! To krótkie wprowadzenie lekko mnie zaniepokoiło, 10 ofiar, dużo rannych... oby nikt z głównych bohaterów. Ciekawa jestem, co wyniknie z Moodym i jak to wszystko poprowadzisz. Miło było zobaczyć Jane, lubię jej perspektywę. Szkoda, że męczy się w pracy i mam nadzieję, że wypali tą zmiana stanowiska. A swoją drogą - czy to nie blisko rozwiązania? Który to miesiąc? Będzie opis porodu? xd Obiecuję, że pod drugą częścią wypowiem się obszerniej!
Tymczasem jeszcze raz życzę wszystkiego, wszystkiego najlepszego, trzymaj się tam i pamiętaj, że gdzieś tam, na drugim końcu Polski my myślimy o Tobie ��
Buziaki!
Drama
Kochana! Drama wyżej napisała wszystko co chciałam napisać, więc jedyne co mi zostało to podpisać się obiema łapkami :) Ja też zaglądam, czekam, nigdzie mi się nie spieszy, ani nie planuję przestać czytać, także cierpliwości tu u nas pod dostatkiem, niczym się nie musisz przejmować :)
OdpowiedzUsuńRozdział może nieco krótki, ale zaintrygował i zostawił w oczekiwaniu na odpowiedzi, także będę zaglądać regularnie czy coś wpadło :)
Mooooorze wsparcia wysyłam od siebie znad morza :*
Wierna czytelniczka, Elizabeth ;)