7.03.2021

*66 cz. 1*


[muzyka]


Jane stukała nerwowo czubkiem buta o nogę biurka i czekała aż w końcu wybije godzina szesnasta, i wreszcie ten okropny tydzień się skończy. Od kilku tygodni wychodząc z pracy myślała o tym ile jeszcze zdoła wytrzymać.

Nadal była urzędniczką w Wydziale Zwierząt, nieprzypisaną żadnemu konkretnemu biurowi i czuła, że niechciany awans zbliża się nieuchronnie. A wiedziała to, bo podsłuchała rozmowę szefów Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Zwierząt i Rejestru Wilkołaków. Gdy wpadła na nich w korytarzu ukłonili się jej i odpowiedzieli na jej przywitanie, a odchodząc dosłyszała, że "to ją mają przenieść". Dosłownie pół godziny później redagowała ogłoszenie do Proroka Codziennego, że w odpowiedzi na rosnące ataki Ministerstwo prowadzi rekrutację do Wydziału Zwierząt.

Czuła, że odzew będzie duży, szczególnie do stanowisk w Brygadzie Ścigania Wilkołaków, bo zaledwie sześć dni wcześniej doszło do kolejnego ataku i pomimo tego, że nie było pełni, jedna kobieta zmarła z wykrwawienia.

Na samą myśl przeszły ją dreszcze, bo jak we wtorek widziała się z Jess przed jej wyjazdem do Paryża, to okazało się, że przyjaciółka kojarzyła tę kobietę. Próbowała się nieco dystansować od śmierci nieznanych jej ludzi i nie przeżywać tak mocno każdej pojedynczej ofiary. Z początku nawet jej to wychodziło, ale coraz częściej zdawała sobie sprawę z tego, że przez inne znajome osoby mogłaby poznać nieznane jej ofiary.

Po tym ciężkim, dla jej Wydziału, tygodniu miała nadzieję, że weekend będzie naprawdę spokojny i nawet Paul spędzi jak najmniej czasu na pracy dla Zakonu.

Powstrzymała lekki, ironiczny uśmieszek, gdy pomyślała o jego nieśmiałej propozycji, którą przedstawił jej z tydzień temu i głosik w jej głowie mówił, że facet miał wyczucie. I chociaż wtedy spokojnie odmówiła, żeby wykorzystać koneksje teścia na rzecz jej awansu do biura, które jej odpowiadało, tak teraz zamierzała poprosić o to, żeby Robert Parkes pociągnął za kilka sznurków. A nuż się uda i nie przeniosą jej do któregoś biura zajmującego się wilkołakami?

Cóż, jeśliby się nie udało, to już jakiś czas temu zadecydowała, że w takim wypadku najprawdopodobniej rzuci tę robotę w cholerę. Nie zamierzała brać udziału w cyrku jaki się tam dział. Nie mogłaby spojrzeć w swoje odbicie w lustrze i nawet nie przekonałoby ją to, że robi to poniekąd dla Zakonu. Tak, lepiej mieć wszędzie wtyki, ale akurat ona nie chciała być tam wtyką. To nie na jej nerwy.

Zerwała się ze swojego fotela, gdy tylko usłyszała jak zegar wybił szesnastą i aż jęknęła, bo gwałtowne ruchy raczej nie sprzyjały ciąży. Stres podobno też nie.

Wyszła przed Amosem Diggorym, który przytrzymał jej drzwi i podziękowała mu.

Na korytarzu prawie zderzyła się z Emmeliną i we trójkę ruszyli do wind.

– Wreszcie weekend – rzuciła Vance z ulgą, a Parkes z entuzjazmem pokiwała głową.

– Od poniedziałku czekałam na piątek – rzuciła tak, żeby ją usłyszeli. Amos wiedział, że coraz częściej praca jest dla niej męcząca, ale ochoczo zrzucała to na rosnący brzuch, a nie na to, że prawie połowa pracowników Wydziału Zwierząt to sadystyczni idioci i była pewna, że ich liczba wzrośnie po nadchodzącej rekrutacji.

W windzie wymienili kilka uprzejmości, głównie dotyczących planów na weekend i praktycznie jak codzień, ruszyli razem do wyjścia, starając nie zgubić się w tłumie.

Delikatnie uśmiechnęła się na wspomnienie jej pierwszych dni w Ministerstwie. Nie musiała przychodzić tak jak pracownicy z większym stażem pracy i idąc słyszała stukot swoich obcasów. Później, kiedy już pracowała w pełnym wymiarze godzin, stukot obcasów ginął w gwarze rozmów, zapewne, kilkuset osób.

Zatrzymała się gwałtownie. Dosłownie sekundę wcześniej rozbrzmiał nieznośny sygnał alarmujący o niebezpieczeństwie, a Emmelina chwyciła ją pod ramię i stanowczo pociągnęła ją w stronę ściany, przy której mieściły się kominki. Żelazne, ciężkie kraty z hukiem opadały, blokując dostęp do kominków i była pewna, że jedynie nieliczny to słyszą, bo syrena wyła tak głośno.

– Przepraszam. – Usłyszała krzyczącą Vance i pokiwała głową, bo rozumiała co koleżanka chciała zrobić i była jej za to wdzięczna. Bliżej środka mogła zostać stratowana, bo ludzie zamiast się zatrzymać, to pospieszyli ku wyjściu, które prawdopodobnie było już zamknięte.

Uwaga! Uwaga! Uwaga! – Zabrzmiał głośny spokojny, kobiecy głos, gdy syrena w końcu ucichła i Jane odetchnęła z ulgą, gdy w końcu tłum się zatrzymał, i tylko gdzieniegdzie było słychać szmer pojedynczych rozmów. – Ogłaszam alarm w związku z zaobserwowaniem niebezpiecznych zachowań poza terenem budynku Ministerstwa Magii. Wszystkie wyjścia oraz piętra zostaną zamknięte do odwołania! Prosimy o kierowanie się w wyznaczone dla danego departamentu miejsca i zachowanie spokoju! Postępuj zgodnie z poleceniami i stosuj się do podawanych komunikatów. Personel bezpieczeństwa jest do państwa dyspozycji!

– Poczekamy aż się przerzedzi – powiedział Amos i Jane kiwnęła głową. Informacja była powtórzona jeszcze dwa razy, więc ludzie całkiem sprawnie kierowali się pod plansze, które się pojawiły, w czasie pierwszego komunikatu.

Ruszyli w miejsce wyznaczone dla nich i w ciszy czekali, aż podejdzie do nich ktoś z Personelu spisze ich nazwiska, Wydział i stanowisko. W tym momencie cieszyła się, że nie wyszła kilka minut wcześniej.

– Felix! Krzesło dla pani! – krzyknął urzędnik, który dopiero co zapisał jej dane. – Niech pani pójdzie bliżej fontanny.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się nieco niezręcznie i odeszła te kilka kroków, i po chwili już całkiem wygodnie siedziała. – Możemy się później zmienić.

– Ciekawe ile będą nas trzymać – zastanawiał się głośno Amos.

–Ciekawe co się stało – mruknęła Emmelina i domyśliła się, że zapewne myślą o tym samym.

Z tego co wiedziała to w południe Aurorzy mieli wezwanie niedaleko Forth Bridge i był to fałszywy alarm. Skoro teraz Ministerstwo było zamknięte to raczej faktycznie coś złego działo się na zewnątrz.

Rozejrzała się spokojnie po atrium, szczególnie wytężając wzrok w miejscu, gdzie zgromadzili się pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, ale nie dostrzegła nikogo z przyjaciół.

Z tego co wiedziała to kursanci raczej nie wychodzili przed szesnastą, a i Paul czy Robert Parkes od kilku miesięcy kończyli pracę później, więc przekonywała siebie, że nie ma co się obawiać, po prostu utknęli na poziomie drugim. Zapewne też w tym Departamencie wiele osób jeszcze zostanie w pracy i nie zdziwiłaby się, gdyby ci pracownicy z Atrium nie zostali po godzinach.

Tylko musieli czekać na kolejne ogłoszenie, ale tym razem z odwołaniem alarmu.

*******

Kolejne, tym razem krótsze, sygnały rozbrzmiały około półtorej godziny później i Jane odetchnęła z ulgą, kiedy odwołano alarm i pani spokojnym głosem oznajmiła, że można już opuszczać Ministerstwo ale w określonej kolejności i jednym wyjściem. Miała sporo szczęścia, bo była w Atrium i lada moment mogła już wrócić do domu.

Była wdzięczna Emmelinie, że postanowiła towarzyszyć jej w powrocie Błędnym Rycerzem i nie zdziwiła się, że koleżanka przyjęła zaproszenie na herbatę i obiad.

Caroline zawsze była w domu, kiedy wracała i była przekonana, że nawet teraz teściowa czeka na nią, zapewne zestresowana, że jeszcze nie wrócili.

Wysiadły z Błędnego Rycerza i weszły na teren należący do Parkesów. Jane coraz częściej odczuwała dreszcz niepokoju. Wiedziała jak dokładnie chroniony jest ten dom i w razie niebezpieczeństwa mieliby czas na szybką reakcję i ucieczkę, czy schron, ale odkąd James i Lily wyprowadzili się z Kwatery i ich dom był pod Fideliusem, to zaczynała myśleć, że to niegłupie rozwiązanie. Oczywiście wiedziała, że Parkesowie głupi nie są i gdyby uznali, że te zabezpieczenia są niewystarczające, to już dawno Kamienne Wzgórze byłoby pod działaniem Zaklęcia Fideliusa.

– Poczekaj chwilę. Wyślę patronusa rodzicom, że jestem u was. – Emmelina zatrzymała się i zamknęła oczy. Kobieta odetchnęła głęboko i Jane doskonale wiedziała, że stara się uspokoić. Parkes odwróciła się, żeby Vance nie czuła zbyt dużej presji i obejrzała się na nią, gdy usłyszała chrzęst żwirku.

– Oby Caroline nam powiedziała, co właściwie się stało – powiedziała do koleżanki wchodząc po schodach. – Zazwyczaj w podobnych sytuacjach musi być w Kwaterze albo u Dorei.

– Dobrze, że tata już jest na emeryturze – wtrąciła Emmelina i Jane uśmiechnęła się do niej, otwierając drzwi.

– Ale i tak masz powody do zamartwiania się – rzuciła, gdy już weszły do środka. Skierowała kroki do kuchni. – W końcu bierze udział w akcjach i działa nad zabezpieczeniami.

– Tak, ale na szczęście z zabezpieczeniami nie jest... – zaczęła Emmelina, ale urwała, zapewne dlatego, że w kuchni oprócz Caroline byli też rodzice Jane.

– Och, Jane! – Poczuła delikatne szczypanie w oczach, gdy rodzicielka podeszła do niej by ją uściskać. – Tak się zamartwiałam!

– Utknęłam w Atrium – rzuciła, nadal tkwiąc w jej ramionach.

– Pani Parkes nam to powiedziała, ale i tak się martwiliśmy, w końcu... – zaczął jej ojciec, a ona uśmiechnęła się do niego ponad ramieniem matki.

– Nic mi nie jest. Emmelina była obok przez cały czas, a i personel bezpieczeństwa poradził sobie dobrze, i gdyby coś się stało, to z pewnością pomogliby – zapewniła, chociaż do końca nie była tego pewna. O personelu bezpieczeństwa zaczęły krążyć dziwne plotki i głównie dlatego podchodziła do nich nieufnie. W ciągu ostatnich kilku miesięcy pojawiło się tam kilkunastu nowych pracowników i Moody podejrzewał, że z czasem dostaną dodatkowe uprawnienia podobne do tych aurorskich.

– Wiadomo, co z resztą? – zapytała teściowej. Wiedziała, że ta zrozumie o kogo konkretnie pyta.

– Utknęli na piętrze drugim. Charlus musiał wrócić do biura, bo skończył o czternastej. Ma być wydanie Proroka Wieczornego i stamtąd dowiemy się więcej – powiedziała i wstała od stołu. – Wiedzą też, że nic ci nie jest. Listy ze wszystkich pięter trafiły na drugi poziom.

Jane uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością i pełna ulgi. Nie chciałaby, żeby w takiej sytuacji Paul nie wiedział, co się z nią działo.

– Pewnie jesteś głodna – wtrąciła jej mama i Jane nieco się zaczerwieniła, bo nieco było to nieuprzejme, żeby w kuchni Caroline, to jej mama proponowała jej jedzenie. – Z tych nerwów ugotowałam twoją ulubioną zupę.

Zamrugała oczami kilka razy i miała nadzieję, że nie widać łez wzruszenia.

I chociaż czuła, że wieczorne wydanie Proroka nie będzie należało do najprzyjemniejszych, to teraz odczuwała radość, bo wreszcie pojawił się most łączący ją i jej matkę.

*******

Katherina zdziwiła się, kiedy dotarli do Kwatery Głównej i Syriusz upewniwszy się, że nic im, a raczej jej, nie grozi, gdzieś się teleportował. Zaobserwowała, że od dobrych kilku miesięcy zdarza mu się gdzieś znikać i gdy James żartował, że Black ma dziewczynę, ten zbywał to uśmieszkiem. Podejrzewała, że ten uśmieszek to nic innego jak potwierdzenie i chociaż życzyła Syriuszowi jak najlepiej, to nie wyobrażała sobie u jego boku dziewczyny. Innej niż Dorcas.

Powoli godziła się z tym, że ta dwójka już się nie zejdzie. Widziała przez to cholerne, dwukierunkowe lustro, że dobrze jej w tej Australii.

Meadows zawsze była ambitna i w szkole trochę wyśmiewała jej, wręcz obsesję, na punkcie profesora Flitwicka, ale z perspektywy tych kilku lat i jak powiodły się ich drogi, widziała, że decyzje Dorcas wychodziły jej na dobre.

W końcu stworzyła to cholerne dwukierunkowe lustro i pracowała nad Peleryną Niewidką. A nawet nie miała dwudziestych urodzin.

I chociaż Lily marudziła jej, że oprócz rodziny, to tak naprawdę Dorcas nikogo tam nie ma i finalnie pewnie wróci, to ona sądziła inaczej. Meadows miała trudne dzieciństwo, czego dowodem na pewno są traumy, których się dorobiła i które zaczęła ogarniać, ale zawsze chciała rodziny. Będąc w szkole myślała, że wystarczy to, że przyjaciółka wyjdzie za mąż i urodzi dzieci, i wszystko się ułoży. Teraz, widząc Dorcas, która bardzo wstydzi się przyznać to, że w Australii jest jej dobrze, doszła do wniosku, że potrzebna jej rodziny, która pokoleniowo jest wyżej od niej. Cieszyła się, że zarówno babcie przyjaciółki, jak i ojciec, macocha i ciotka, sprawili, że Meadows szybko odnalazła wśród nich swoje miejsce, i może się cieszyć tym, czego przez wiele lat nie miała.

Niestety musiała pogodzić się z tym, że Syriusz i Dorcas juz nigdy się nie zejdą. Ale pocieszające było to, że nadal utrzymują ze sobą jakiś kontakt i raczej nie będzie problemu, żeby zorganizować jakieś spotkanie z udziałem tej dwójki bez obawy, że będzie niezręcznie. Tak jak w przypadku jej i Williama. Chociaż ona była już na tym etapie wyczerpania tym tematem, że wystarczyłaby jej jedna rozmowa. Oczywiście widząc, że okazuje skruchę i jest mu przykro, ale w ciągu ich kilku ostatnich spotkań tego nie widziała, co ją denerwowało.

Zganiła się w myślach za to, że zamiast myśleć o ataku, który miał miejsce trzy godziny wcześniej, to ją zebrało na inne przemyślenia.

Była ciekawa czy już przyszło wydanie Proroka Wieczornego i czy w Kwaterze jest ktoś, kto wie tyle co ona. W kuchni spotkała Prewettów, Amelię oraz Remusa i aż miała ochotę podskoczyć z radości na ich widok.

– Jest Prorok – raczej stwierdziła niż zapytała, widząc, że przed Lupinem leży gazeta. Usiadła obok niego i przysunęła do siebie gazetę. – O kurczę...

– I pomyśleć, że gdyby Jo się udało, to artykuły wyglądałyby inaczej – mruknęła Amelia i Katy głośno wciągnęła powietrze nie wiedząc czy czytać dalej, czy zapytać.

– Masz na myśli siostrę Jess? – Wybrała zapytanie.

– Nie wiedziałaś? – Bones była zdziwiona i Parkes pokręciła głową. – To żadna tajemnica, że nam sprzyjała. Dało się to wyczytać między wierszami. Mieli jej chyba zaproponować, żeby wstąpiła do Zakonu, ale nie zdążyli.

– Jess wie? – zapytała, bo Cay nigdy jej tego nie powiedziała.

– Pewnie tak – powiedziała rudowłosa i Katy poczuła ukłucie w sercu. Była winna temu co się stało między nią a Jess. Jej przeprosiny były szczere i chęć naprawienia więzi tak samo, ale nie odczuwała tego, żeby i Cay tego chciała. Ich stosunki były poprawne, ale raczej było to spowodowane wspólnymi przyjaciółmi niż chęcią odbudowania tego co było.

Przeniosła swój wzrok z powrotem na gazetę. Co najmniej dziesięć ofiar, prawie trzydzieści w św. Mungu i nie wiadomo co z szesnastoma osobami.

Poza tym nadzwyczajne zgromadzenie w Ministerstwie Wizengamotu, Minister Magii oraz jej personelu pomocniczego i szefostwa Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.

Jak opuszczała Biuro Aurorów, to był straszny sajgon i myślała, że zostaną do pomocy, ale Moody zadecydował, że kursanci na ostatnim roku będą pomagać Aurorom.

– Dorea już dała znać, że zebranie jest przesunięte na niedzielę, a i tak to niepewne. W Ministerstwie chcą jak najszybciej wyjaśnić co się stało – powiedział Fabian i Katy zdziwiła się, że mówią to tak otwarcie przy Remusie. Odchrząknęła niby, że jakiś kłaczek i dyskretnie spojrzała na Lupina, a Prewett jedynie parsknął śmiechem. – Może ty jej powiesz?

– Co? – spytał Lupin.

– Dlaczego tak otwarcie przy tobie o tym mówimy – wytłumaczył Fabian i Katherina patrzyła to na Remusa, to na Prewetta zdezorientowana.

– Katy – zaczął przyjaciel poważnie i poczuła dziwny niepokój. – Jestem w dowództwie.

Przez chwilę siedziała z otwartymi ustami totalnie zdziwiona.

– O Merlinie... – rzuciła, będąc nadal w lekkim szoku. – Gratulacje!

– Dzięki – mruknął Remus trochę niezręcznie i uśmiechnęła się do niego.

Nie powinno ją to dziwić. Z całej ich paczki, to właśnie Remus najbardziej się do tego nadawał. Szczególnie po tym co przeszedł.

– Kiedy będzie oficjalnie wiadomo? – zapytała, bo domyśliła się, że nie dziś miała się dowiedzieć.

– Na następnym zebraniu. Więc najwcześniej w niedzielę – powiedział Remus i ona wykonała gest, jakby zasznurowywała usta.

– Czyli będę musiała cię słuchać? – zapytała, żeby Lupin nie był aż tak spięty i uśmiechnęła się szerzej, gdy drgnęły mu kąciki ust.

– Postaram się nie przesadzać – odpowiedział jej. – Ciekawe jak długo to potrwa.

– Myślę, że z tydzień – obstawiła Amelia i Katy zaobserwowała jak na jej twarzy pojawia się podziw. – On to ma łeb.

Wiedziała, że chodzi o Moody'ego i posępniała, bo od wyjścia z Biura próbowała, żeby ta myśl nie rozbrzmiała w jej głowie, ale widocznie tak było.

I zgodnie z przewidywaniami Alastora, właśnie w Ministerstwie Magii rozsądzano o jego losie.

*******

 

Nieterminowość, to powinno być moje drugie imię.

 

Kolejny raz przepraszam.

W sumie, to od ostatnich kilku postów, mam sporo wątpliwości, co nieco spowalnia prace nad rozdziałami, bo zamiast podjąć decyzję co finalnie ma się znaleźć, to rozmyślam czy to dobrze, czy się wstrzymać. Piszę sceny, potem je usuwam (z tej części poleciały dwie, które dotyczyły Jess i Dorcas w Paryżu, ale stwierdziłam, że w sumie akcent nieco humorystyczny w tym rozdziale nie jest potrzebny).

 

A ogólnie też, to napiszę Wam, że prywatnie było i jeszcze przez jakiś czas będzie mi ciężko.

Mam zrywy jakiejś większej chęci i przez kilka dni w wolnych chwilach tworzę jak porąbana, by potem to usunąć i myśleć nad odpuszczeniem sobie bloga.

Ogólnie, to polecę teraz prywatą.

Bardzo bałam się, że stracę pracę zanim znajdę kolejną.

Ale udało się. Niestety jestem z tych stresujących się, więc chociaż kwestia mojego zatrudnieni już nie jest tak niepokojąca jak przez ostatnie piętnaście miesięcy, to jednak będę się denerwowała bo to inna firma, nowi ludzie, a może się nie sprawdzę i milion innych dupereli. I to niestety odbija się głównie na blogu (gdyby nie pandemia, to pewnie odbiłoby się na innych rzeczach), bo zamiast pisać, to ja to odkładam, bojąc się, że przez poświecenie blogu chwili czasu, zawalę coś, przez co mam pieniądze i jest dla mnie ważne.

 

Ogólnie, w mojej głowie jest bałagan i boję się odczuwać przyjemność z pisania, dlatego to mi tak długo czasu zabrało wstawienie tutaj nowości.

Jak już myślę, że to nic strasznego, to ten stan utrzymywał się tylko przez kilka dni i potem znów był dołek.

 

Pracuję nad tym, myślę, że jak już odejdą mi zmartwienia dotyczące mojego źródła dochodu, to odczujecie to też na blogu, no i w Waszych opowiadaniach, bo nie powiem. Nawet inne opowiadania, książki, filmy czy seriale ograniczałam sobie, żeby tylko nie odczuć tej przyjemności płynącej z rzeczy, które są dla mnie rozrywką.

 

Ironicznie i z dystansem podchodzę do swoich problemów, i niestety niby z facjaty jest spoko, ale w środeczku bardzo przeżywam, i tak naprawdę to tylko moja poduszka to wie. :)


Część druga będzie wstawiona w sobotę. Głównie dlatego, że Lika ma urodziny i to też będzie dla niej forma prezentu, jak i wdzięczności, bo w tym emocjonalnie dla mnie trudnym czasie jest przy mnie i bardzo mi pomaga uspokoić moje nerwy.

 

Dziękuję też Wam, bo pewnie gdyby nie Wasz odzew, to faktycznie rzuciłabym bloga. <3

 

Do napisania i buziaki! :*

SBlackLady

2 komentarze:

  1. Kochana, dobrze Cię tu znów widzieć i specjalnie nie mówię tu o rozdziale. Absolutnie się nie przejmuj przerwami w pisaniu, wiadomo, że są rzeczy ważne i zupełnie nieważne (do których należą blogi o Huncwotach). Cieszę się bardzo, że wszystko się w miarę poukładało i razem z Furią będziemy mocno trzymać kciuki za Ciebie i powodzenie w sferze zawodowej. I choć wsparcie ciężko przekazać przez to dziwne internetowe medium, to przesyłamy tysiąc ciepłych słów i uścisków w każdej stresującej chwili ❤❤❤ A z drugiej strony zapewniam o mojej cierpliwości i ciepłym uczuciu, którym darzę to opowiadanie. Mam nadzieję, że sytuacja na tyle się unormuje, że przestaniesz myśleć o porzuceniu bloga. Byłoby mi dziwnie smutno i pusto, bo w tej chwili jest to jedyny blog, na którym jeszcze na coś czekam - reszta stoi w miejscu od bardzo dawna.

    A w kwestii rozdziału, to nie pozostaje powiedzieć nic innego, jak czekam na sobotę i następną część! To krótkie wprowadzenie lekko mnie zaniepokoiło, 10 ofiar, dużo rannych... oby nikt z głównych bohaterów. Ciekawa jestem, co wyniknie z Moodym i jak to wszystko poprowadzisz. Miło było zobaczyć Jane, lubię jej perspektywę. Szkoda, że męczy się w pracy i mam nadzieję, że wypali tą zmiana stanowiska. A swoją drogą - czy to nie blisko rozwiązania? Który to miesiąc? Będzie opis porodu? xd Obiecuję, że pod drugą częścią wypowiem się obszerniej!

    Tymczasem jeszcze raz życzę wszystkiego, wszystkiego najlepszego, trzymaj się tam i pamiętaj, że gdzieś tam, na drugim końcu Polski my myślimy o Tobie ��
    Buziaki!
    Drama

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana! Drama wyżej napisała wszystko co chciałam napisać, więc jedyne co mi zostało to podpisać się obiema łapkami :) Ja też zaglądam, czekam, nigdzie mi się nie spieszy, ani nie planuję przestać czytać, także cierpliwości tu u nas pod dostatkiem, niczym się nie musisz przejmować :)

    Rozdział może nieco krótki, ale zaintrygował i zostawił w oczekiwaniu na odpowiedzi, także będę zaglądać regularnie czy coś wpadło :)

    Mooooorze wsparcia wysyłam od siebie znad morza :*
    Wierna czytelniczka, Elizabeth ;)

    OdpowiedzUsuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Masz jakieś pytania?
Czegoś nie pamiętasz lub nie do końca wiesz, co autorka miała na myśli?
Zapytaj o to w komentarzu – SBlackLady zawsze odpisuje!

KATHERINA (78) JESSICA (68) SYRIUSZ (67) JAMES (63) LILY (62) JANE (54) DORCAS (50) REMUS (47) ANGLIA (42) WILLIAM (42) ADALBERT (40) PAUL (38) TOBIAS (37) ZAKON FENIKSA (35) AUROR (31) MOODY (29) HOGWART (25) BONES (21) CHARLUS (20) DUMBLEDORE (19) AUSTRALIA (18) DOREA (18) MEADOWS (17) ŚMIERCIOŻERCY (15) POTTEROWIE (14) PARKESOWIE (13) CAROLINE (12) KURSY (11) MISJA (11) DAGNY (10) MCGONAGALL (10) INNE SZKOŁY (9) LISTY (9) ORGANIZACJA (9) informacja (9) LARS (8) PAESEGOOD (8) ROBERT (8) ELIZABETH PRONTON (7) TORIN (7) WAKACJE (7) REGULUS (6) ŚWIĘTA (6) ANN (5) HENRY (5) ROSJA (5) SNAPE (5) STANY ZJEDNOCZONE (5) VOLDEMORT (5) WALKA (5) 18+ (4) CLARE (4) GREGORY (4) OKLUMENCJA (4) PATRONUSY (4) POJEDYNEK (4) STEPHANIE (4) ŚLUB (4) ANDROMEDA (3) HUNCWOCI (3) KARTNEY'OWIE (3) MECZ (3) QUIDDITCH (3) BEATRISHA (2) IMPREZA (2) LAGERE (2) MICK (2) OIGHRIG (2) PIERWSZA WOJNA CZARODZIEJÓW (2) WIELKANOC (2) FRANCJA (1) HOGSMEADE (1) JACK (1) JULIETTE (1) KONKURS (1) NOC DUCHÓW (1) OWUTEMY (1)
Theme by Lydia | Land of Grafic