[muzyka]
Katherina jako pierwsza wypadła z
Pod Trzech Mioteł i zderzyła się z Remusem Lupinem, który osłaniał Jane i Jess.
Dziewczyny wraz z kilkoma innymi uczniami wbiegły do pubu. Oglądała się na
biegnących uczniów, którzy szukali schronienia w sklepach, czy nawet domach.
– Co się dzieje? – William szybko pojawił się
obok niej. Przycisnął ją bliżej siebie i Lupina. – Masz tu różdżkę? Zostawiłaś
wszystko w środku.
– Tak mam. – Wyciągnęła różdżkę z kieszeni
spodni. Jak dobrze, że nie zostawiła jej w kurtce. – Co się dzieje Remusie?
– Tyle, co wyszliśmy ze sklepu Gladraga. Zaczęło
się w Gospodzie Pod Świńskim Łbem. Słychać było wrzaski, pomyślałem, że to
jakaś burda, dopóki ktoś nie wybiegł wrzeszcząc, że to śmierciożercy. Pod
Trzema Miotłami zawsze jest któryś z profesorów. Dlatego tu przybiegliśmy. – Wytłumaczył
szybko, a Katy i Will ledwie go zrozumieli. – Jest ich coraz więcej.
– Ubieraj się szybko, wzięłam ci kurtkę. –
Dorcas przecisnęła się do niej, a Katherina szybko ubrała się. Evans stanęła po
jej drugiej stronie i szybko plotła ze swoich włosów warkocza. Parkes pokręciła
głową, właśnie dotarło do niej, że sama wybiegła z zamiarem pomocy.
– Dziewczyny, do środka. Już! – Syriusz
pociągnął ją i Lily za łokcie bliżej drzwi.
– Ej! – Ruda wyrwała mu się z uścisku i przysunęła
się bliżej Remusa.
– Puszczaj mnie, Potter. – Katherina parsknęła
śmiechem, bo James został kopnięty przez Dorcas, która stanęła po drugiej
stronie Lupina. Black przystanął nadal trzymając Parkes za ramię. Westchnął
ciężko i zdawało jej się, że usłyszała jak przeklina. Puścił ją i przeprosił
cicho. Poklepała go po ramieniu i stanęła ponownie obok Williama.
– Powinnyście być w środku. – Mruknął wściekle
James, a Dorcas jedynie przewróciła oczyma.
– Wy też. – Powiedziała Lily i odwróciła się,
żeby obserwować wioskę. Krzyki były coraz bliżej i było kwestią czasu, aż
Śmierciożercy pojawią się również bliżej sklepów.
– Trzeba uważać na pub. – Powiedziała szybko
Katy i odwróciła się, żeby zobaczyć, czy ktoś jeszcze tam wchodzi. – Jane!
– Pomogłam zawiadomić profesorów! Co za
dzień... Nie było nikogo w pubie. Razem ze mną wyszły może cztery osoby. Madame
Rosmerta zamknęła pub, ale bez zaklęć ochronnych nic to nie da. – Elliot
zapięła kurtkę i wyjęła różdżkę. – Dorcas rzuć jakieś zaklęcia.
– Nie pomyślałam o tym. – Meadows odsunęła się
od nich i zaczęła mamrotać formułki zaklęć pod nosem. Z jej różdżki wystrzeliła
nitka białej mgły, która stworzyła nad pubem bańkę, która po chwili zniknęła. –
Powinni być bezpieczni.
– Idziemy tam? – Zapytała Lily drżącym głosem.
– Nie... Poczekamy tutaj. – Katherina
spojrzała na nią nieco zdenerwowana. – James i Syriusz, będziecie ze mną i
Williamem z przodu. Lily i Jane zostaniecie bliżej Pubu. Remus i Dorcas
będziecie między nami.
– Powinnaś zostać z dziewczynami. – Powiedział
James i patrzył na nią z troską.
– James, przecież wiesz, że dobrze wychodzi mi
walka. – Powiedziała łagodnie, a on kiwnął głową.
– Uważajcie na siebie. – Syriusz spojrzał na
pozostałych przyjaciół i zawiesił wzrok dłużej na Meadows. – Różdżki w
pogotowiu.
– Chodźmy. – Katherina pociągnęła Williama za
rękę i odeszli od pubu. Trzymała jego ciepłą dłoń i starała się jak mogła
wywołać stan idealny do walki. Ale nie czuła tego.
– Uspokój się. – Powiedział Kartney i
zatrzymał się blisko uliczki, skąd mieli lepszy widok na to, co się dzieje na
krańcu wioski. Nieliczni starali się odeprzeć ataki, część uczniów i
mieszkańców szukało schronienia, gdzieś w innej części wioski unosił się ciemny
dym.
James i Syriusz przystanęli
kilkanaście metrów od nich.
– Gdzie do cholery są nauczyciele? – Zapytał
Black obserwując z daleka uciekających ludzi.
– Oby się pojawili. Gdyby tylko więcej osób
zechciało powalczyć... Moglibyśmy tam pomóc. – James wskazał różdżką w uliczkę.
– Dają radę... – Zaczął, ale przerwał bo kilka
metrów przed nimi pojawiło się kilka osób. Ze zdziwieniem dostrzegł, że atak
zaczęła Katherina. Zaklęcie trafiło dokładnie w momencie ich pojawienia się.
James, William i Syriusz szybko do niej dołączyli, co pewnie nieco
zdezorientowało ich przeciwników. Zakryci czarnymi szatami Śmierciożercy szybko
odzyskali pion i zanim padł pierwszy, zaczęli odpierać atak.
– Biorę tego po prawej. – Rzucił szybko James
i dał kilka kroków do przodu, z zaciętością wymalowaną na twarzy, rzucał
zaklęcia. Przeklął głośno, kiedy jedno zaklęcie powaliło go z nóg. – Drętwota!
– Co Rogaczu? Nie ćwiczyłeś zaklęć
niewerbalnych? – Syriusz zaśmiał się, bo jemu szło dość dobrze. Od zeszłego
roku starał się jak najwięcej ćwiczyć zaklęcia niewerbalne, bo wiedział, że
jako auror musiał być jak najmniej przewidywalny w pojedynku, a wypowiadanie
zaklęć na głos, znacząco wpływało na pogorszenie szans w pojedynkach.
– Od jutra się poprawię. – Potter zaśmiał się
do niego, kiedy powalił swojego pierwszego przeciwnika. Szybko mina mu zrzedła,
bo jak na złość zjawiało się coraz więcej przeciwników.
Katherina próbowała walczyć
najlepiej jak potrafiła. Cieszyła się, że dobrze sobie radzi, mimo, że nadal
nie osiągnęła tego stanu idealnego. Jak ćwiczyła z Paulem i Williamem było jej
łatwiej. Może to przez sytuację? Była w kłopotach.
– Szlag! – Warknęła, kiedy zauważyła, że
pojawiło się więcej śmierciożerców.
– Nadal nic? Depulso! – William posłał
zaklęcie w stronę grupki śmierciożerców. Zostali odrzuceni, przez co Syriusz i
James zyskali małą przewagę.
– Czyżby prymus Dumbledore'a? – Zaśmiał się
jeden ze sługusów Voldemorta i zaczął zasypywać Williama zaklęciami, które
sprawnie unikał. Nie miał jednak szans na atak. Parkes starała się pokonać
swojego przeciwnika, widząc, że blondynowi coraz trudniej przychodzi obrona.
Sama oberwała jednym zaklęciem i chwilę leżała w śniegu nie mogąc się poruszyć.
Z dołu obserwowała jak Syriusz i James, próbują ich ochronić, ale żaden nie
zdołał powstrzymać śmierciożercę, który atakował Kartney'a. Uklękła na śniegu ledwo
łapiąc oddech. Podbiegł do niej Remus, którego osłaniała Dorcas i pomógł jej
wstać.
– Katherina! – Poklepał ją po policzkach, a
jej powoli wracała jasność umysłu. Lupin przytrzymywał ją w pasie jedną ręką.
Drugą ręką trzymał różdżkę, którą teraz zaciekle wymachiwał. Starał się jak
najbardziej ich bronić.
– Przepraszam, oberwałam czymś. – Parkes
stanęła pewnie na nogach i wzięła głęboki oddech. Wysłała Drętwotę w grupkę śmierciożerców,
ale gładko odparli jej próbę ataku.
– Broń się, nie mamy szans ich pokonać. –
Warknął na nią Lupin, a ona kiwnęła głową i starała się jak najlepiej bronić.
Tyle razy pojedynkowała się z Paulem i udawało jej się ujawnić swoje zdolności.
Przeklęła głośno, bo zjawiło się więcej śmierciożerców. Garstka uczniów oraz
kilkunastu mieszkańców broniła się, ale nadal nie nadchodziła pomoc.
Parkes nagle spostrzegła, że
Williama teraz atakuje dwóch śmierciożerców i prawie krzyknęła, kiedy
poślizgnął się, a jedno z zaklęć trafiło go. Szybko odzyskał równowagę i starał
się odeprzeć atak. Kolejne zaklęcie trafiło go i usłyszała jego jęk bólu.
Zauważyła jak z jego prawej ręki cieknie krew.
Odwrócił twarz w jej stronę. Został
unieruchomiony, ranny, przed sobą miał dwóch śmierciożerców, a znikąd nie widać
było wsparcia. Stała blisko Lupina i broniła się jak najlepiej potrafiła.
Dosłownie został wmurowany w
ziemię, a myśli błądziły szybko w jego umyśle. Skupił całą uwagę tylko na niej,
na rozwianych włosach i zaczerwienionych policzkach. Na jej ustach, które cicho
mamrotały formułki zaklęć. Tak bardzo chciałby ją pocałować zanim...
– Avada ke... – Po pierwszym słowie nagle
odwróciła się w jego stronę i przerażenie w jej twarzy, zmroziło mu serce.
– Nie! – Wrzasnęła dziko, a jego przeciwników
odrzuciło do tyłu. Wylądowali z głuchym trzaśnięciem na ścianie jednego z
domów, osunęli się bezwiednie na śnieg, a on przewrócił się. Odzyskał władzę w
swoim ciele i wstał szybko.
Przez łzy widziała, to co się
działo wokół niej. Głośno zaszlochała i machała różdżką w ogarniającej furii.
Usłyszała charakterystyczne dla teleportacji trzaski gdzieś za sobą, a potem
wrzaski i krzyki walczących.
– Aurorzy! – Wrzasnął Remus i kontynuował
atak. Niedaleko nich James i Syriusz pokonali jednego ze śmierciożerców.
Dosłownie tuż obok Katheriny pojawiła się McGonagall i jeden z aurorów.
Zaatakowali trzyosobową grupkę i wkrótce ich obezwładnili.
– Parkes nie jesteś w stanie, wracaj do pubu!
– Surowy ton profesorki rozbrzmiał w jej głowie. Spojrzała ponad nią i
zauważyła czerwony błysk, który miał trafić w Minerwę. Ręka sama jej się
poderwała, a z końca jej różdżki wytrysnął błękitny promień, który trafił w śmierciożerców
przed nimi. Nie słyszała nic, widziała jedynie jak słudzy Voldemorta zamarli w
bezruchu. Tępy ból w skroniach sprawiał, że miała wrażenie, że głowa jej
eksploduje.
William patrzył na to z niedowierzaniem.
Obok niego stał auror, który walczył z nim w parze, ale teraz wyglądał na
równie zdezorientowanego, co on sam.
– Moja dziewczynka. – Kartney mruknął cicho
pod nosem i się zaśmiał. Spojrzał na Katherinę, która stała z opiekunką Gryfonów.
Wiedział, co za chwilę nastąpi i szybko podbiegł do nich. Wziął ją pod ramię i
przytrzymał, poczuł jak bezwiednie osuwa się na nim.
– Zabierz ją stąd, to już koniec. – Kiwnął
głową, a on wziął ją na ręce. Słodko ciążyła mu na rękach, poczuł łzy pod
powiekami i zaśmiał się delikatnie.
Wygrali.
*******
Lily pochylała się nad
kociołkiem, przechyliła fiolkę z krwią salamandry i poczuła dumę, jak eliksir
zmienił kolor z różowego na zielony. Od ponad trzech godzin siedziała w sali od
eliksirów i pomagała Slughornowi w przygotowaniu odpowiednich eliksirów. Na
szczęście udało się obronić wioskę, ale wiele osób było rannych. W Skrzydle
Szpitalnym przebywali uczniowie, którzy najbardziej ucierpieli i na całe
szczęście kilka łóżek było jeszcze wolnych. W Wielkiej Sali natomiast były
osoby z mniej poważnymi obrażeniami i czekali oni jedynie na Eliksir Wiggenowy
lub Eliksir Wzmacniający. Ucieszyła się, kiedy Slughorn przyjął jej pomoc,
dzięki temu mogła pomóc wszystkim tym, którzy ucierpieli. W ten sposób, Slughorn
mógł szybciej przygotować miksturę dla Katheriny, która jak zwykle zemdlała.
Lily nie widziała wszystkiego,
ale wiedziała, że to dzięki jej przyjaciółce udało się obronić Hogsmeade.
Minęło pięć godzin odkąd wróciła stamtąd. Od razu doczepiła się do Slughorna i
Pomfrey. Nie wiedziała nawet co z niej przyjaciółmi. Widziała, że Dorcas i Jane
są całe i zdrowe. Remus chyba miał kilka zadrapań. Syriusz, mimo że od początku
był na czele pojedynków, był bez zadrapań. William miał paskudną ranę na
przedramieniu. A James... Westchnęła cicho. Przez krótką chwilę widziała go i
miała ochotę podbiec, mocno go objąć. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła jego zmęczoną,
zadrapaną twarz i połamane okulary. Dostrzegła, że szuka kogoś w tłumie. Na
moment zawiesił na niej wzrok i zdawało jej się, że ucieszył go jej widok. Ale
znów zaczął się oglądać i wiedziała, że to tylko jej wyobraźnia.
Delikatnie mieszała w kociołku,
czując coraz dokuczliwszy ból w ramieniu. Spojrzała na swój zasiniaczony,
wybity obojczyk. Oberwała zaklęciem i niefortunnie upadła na ziemię.
– Profesorze, już gotowe. – Odwróciła się do
Slughorna, który mieszał w swoim kociołku.
– Zdejmijcie kociołek ostrożnie z ognia i
połóżcie na stojaku. – Powiedział profesor do aurorów siedzących przy ławce. –
Lily, w biurku są fiolki. Przelej całość do nich i zanieś do Skrzydła
Szpitalnego. Powiesz pani Pomfrey, że eliksir dla panny Parkes będzie za pół
godziny.
– Dobrze. – Zabrała się do napełniania fiolek
i układania ich w skrzynce. Cieszyła się, że aurorzy zostali, bo była pewna, że
nie poradzi sobie z doniesieniem wszystkiego do Wielkiej Sali. Ustawiła
ostatnią fiolkę z Eliksirem Wiggenowym w skrzynce i jednym zaklęciem wyczyściła
kociołek.
– Dobra robota Lily. – Profesor posłał jej
ciepły uśmiech. – Girdy, Bordford, weźcie skrzynki i zanieście do Wielkiej
Sali. A ty Lily masz iść do Skrzydła z tym obojczykiem. Miejmy nadzieję, że nie
jest za późno na nastawienie.
– To nic profesorze. Cieszę się, że mogłam
pomóc. – Uśmiechnęła się do niego i wyszła wraz z aurorami z sali.
– Zdolna z ciebie dziewczyna. – Pochwalił ją
Girdy. Mógł być niewiele starszy niż Charlus Potter.
– Co będziesz robiła po zakończeniu szkoły? –
Zapytał ją Bordford. Lily od razu poczuła do niego sympatię. Bardzo przypominał
jej ojca.
– Zamierzam się dostać na kursy medyczne. –
Uśmiechnęła się z wdzięcznością za pochwały. – Chciałabym być Mistrzem
Eliksirów w Mungu.
– I na pewno będziesz. – Zapewnił ją Girdy.
Przystanął przy schodach, gdzie mieli się rozdzielić. – Powodzenia, Lily Evans.
– Czas teraz, żebyś pomogła sobie. – Bordford
spojrzał na nią uważnie. – Do zobaczenia.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się do nich i
wspięła się na pierwsze stopnie. – Do widzenia.
*******
– Dorcas! – Meadows odwróciła się do swojej
babci. Stephanie podeszła do niej i przytuliła mocno.
– Tak się bałam! Nie pozwolili mi iść do
Hogsmeade. Musiałam zostać w razie ataku na szkołę. – Wytłumaczyła drżąc w
ramionach wnuczki.
– Babciu... – Brunetka uśmiechnęła się z
czułością do niej. – Nic mi nie jest.
– Wiem... Powiedzieli mi jaka byłaś wspaniała.
– Dziewczyna zarumieniła się nieco. – Ale pamiętaj, żeby trzymać jak najmocniej
różdżkę. Co z ręką?
– Dobrze. – Uśmiechnęła się lekko i uniosła
dłoń przed siebie. – Boli bardzo, ale wypiję eliksir i naprawi się.
– Pani Pronton! – Stephanie odwróciła się do
stołu nauczycielskiego, skąd wołał ją jeden z francuskich pedagogów.
– Porozmawiamy potem. – Pogładziła jej
policzek i oddaliła się. Dorcas odwróciła się w stronę ławek. Nie było żadnej z
przyjaciółek. Jessica musiała iść do Pokoju Wspólnego, Jane jako prefekt
musiała patrolować korytarze, Katherina wylądowała w Skrzydle, a Lily dołączyła
do Slughorna. W Wielkiej Sali mieli zostać ci z drobniejszymi obrażeniami i ci
co walczyli. Nikt poza tym.
– Meadows! – Usłyszała jak ktoś krzyczy jej
nazwisko. Serce prawie stanęło jej w miejscu.
– Czego chcesz Black? – Odwróciła się powoli
przybierając obojętną pozę.
– Widziałaś Evans? – Zapytał, kiedy stanął
naprzeciwko.
– Nie. – Odpowiedziała od razu. Dostrzegała,
że jego oczy wędrują prawie po całym jej ciele. Zatrzymał się dłużej na jej
spuchniętej prawej dłoni, a potem na zdartych kostkach u lewej dłoni.
– Nic mi nie jest. – Powiedziała cicho.
Spuściła wzrok chcąc jak najszybciej skończyć ich rozmowę.
– To dobrze. – Spojrzała mu w oczy i poczuła
niemiłosierny uścisk w piersi. Widziała, że mu ulżyło.
– Dorcas. – Chwilę trwało nim przeniosła wzrok
na Jamesa.
– Hej, James. – Rzuciła niby na luzie.
– Dobrze, że nic ci nie jest. – Uśmiechnął się
do niej i poprawił potłuczone okulary.
– Reparo. – Wycelowała w jego oprawki i
okulary były jak nowe. – Nie nauczyłeś się jeszcze?
– I kto to mówi? Pojedynek u czarodziei,
polega na trzymaniu w ręku różdżki, a ty ją zgubiłaś. – Wytknął jej James, a
ona roześmiała się. Powoli jej ciało rozluźniało się. Nie rozmawiała z nim od
prawie trzech tygodni.
– James, każdy sobie radzi jak może. – Spojrzała
na Syriusza, który nie spuszczał z niej wzroku. – Poza tym, znalazłam swoją
różdżkę. Wyślizgnęła mi się.
– Proponuję, żebyś smarowała dłoń klejem. –
Zmrużyła oczy, kiedy jej były chłopak powiedział złośliwym tonem.
– Proponuję, żebyś smarował usta klejem. –
Rzuciła równie złośliwie.
– Chodź James... Musimy znaleźć nasze dziewczyny. Jesteśmy teraz bohaterami. –
Zaśmiał się Łapa i poklepał przyjaciela po plecach. Dorcas czekała aż odejdą. Prychnęła
pod nosem i kopnęła ławkę. Cholerni farciarze. Jedyne szkody u Syriusza, to
potargane włosy, a u Jamesa złamane okulary i kilka otarć na twarzy. Nic
poważnego. A ona? Prawa dłoń paliła ją z bólu, ale nie kwalifikowała się o
Skrzydła Szpitalnego. Usiadła na ławce i znudzona zaczęła liczyć świece nad
sobą.
*******
Słyszała ciche głosy w swojej
głowie. Słyszała przesuwane przedmioty po podłodze, otwierane i zamykane drzwi,
kroki.
Potem poczuła ciepło, szczególnie
na jej dłoni. Ktoś ją trzymał za dłoń i ani na chwilę nie puszczał. Otworzyła
oczy i pierwsze co zobaczyła, to niebieskie oczy, które się w nią wpatrywały.
– Udała nam się pierwsza randka, nie ma co. –
Powiedziała zachrypniętym głosem. William pocałował ją w czoło i zaśmiał się
miękko. Trzymał usta na jej czole.
– Tak się bałem. – Poczuła ciepły oddech i
mimowolnie rozluźniła mięśnie.
– Ja bardziej. – Pogładziła jego policzek,
kiedy odsunął się nieco. Łzy zasłoniły jej widok i poczuła na policzkach ich
wilgoć.
– Hej, Katy. – Usiadł obok niej i wziął ją w
ramiona. Cicho zaszlochała, kiedy ciasto otulił ją swoimi ramionami. –
Uratowałaś mnie.
– Och... – Odsunęła się od niego i otarła łzy.
– Nigdy więcej mi tego nie rób.
– Nie chciałem. – Usiadł na krześle, nadal
trzymając jej dłoń. – Byłaś niesamowita.
– Trochę za późno. – Mruknęła niezadowolona.
Za długo trwało nim jej zdolności dały o sobie znać. Nieprzyjemny dreszcz
przeszył jej ciało. Patrzyła na Kartney'a i miała ochotę dalej płakać. Prawie
go straciła... Słyszała jak jeden ze śmierciożerców zaczyna wypowiadać
mordercze zaklęcie, na szczęście nie udało mu się skończyć. Patrzyła na niego
uważnie szukając obrażeń. Pamiętała, że widziała krew, która skapywała na
śnieg.
– Nie myśl o tym, proszę cię. – Ścisnął
mocniej jej dłoń, a ona znów spojrzała mu w pełne troski oczy.
– Co z twoją ręką? – Zapytała i usiadła na łóżku.
– Już dobrze. Miałem dość sporą ranę, ale
Pomfrey już mnie opatrzyła. Będę miał bliznę. – Uśmiechnął się do niej dumnie.
Parsknęła śmiechem, ale jęknęła, kiedy zaburczało jej w brzuchu. – Boli cię
coś?
– Nie... Chyba nic mi nie jest. Jestem tylko
głodna. – Wyszeptała, ale nagle wyraz jej twarzy zmienił się. – Ile czasu byłam
nieprzytomna?
– Z cztery godziny. Pomfrey nie znalazła
żadnych obrażeń, ale kazała Slughornowi przygotować dla ciebie eliksir, żebyś
od razu stanęła na nogi. – Patrzyli na siebie przez chwilę w ciszy. Czuła jak
poci jej się dłoń, akurat ta, którą trzymał William. – Jesteś niesamowita
Katherina. Nigdy nie zapomnę, co zrobiłaś.
– To na pewno. – William szybko puścił jej
dłoń, a Katherina usiadła prosto. Zza parawanu wyszedł średniego wzrostu
mężczyzna. Poczuła smutek widząc jego twarz naznaczoną bliznami. Słyszała o nim
i to dużo. Był żywą legendą i mimo że, do tej pory jeszcze go nie widziała na
żywo, był jej idolem... Chciała być jak on. Może niekoniecznie z tyloma
bliznami. Podsunął wózek do łóżka. – Zapakuj ją.
– Tylko mnie nie torturuj. – Mruknęła cicho
pod nosem i skrzywiła się lekko, kiedy William wziął ją na ręce i posadził na podstawionym
wózku. Żebra nieco ją bolały, ale przynajmniej nie były złamane.
– To zależy od tego jak będziesz
współpracowała. – Powiedział Moody i zaczął prowadzić jej wózek do gabinetu
Pomfrey. Parkes rozejrzała się po Skrzydle i z ulgą stwierdziła, że nie wszystkie
łóżka są zajęte. Zatem atak śmierciożerców nie przyniósł zbyt dużo rannych
osób.
– Ci z delikatnymi zranieniami są w Wielkiej
Sali. Tutaj są ciężkie przypadki. – Alastor zamknął drzwi i zasunął żaluzje w
okienkach z widokiem na salę. – Mów.
– Byłam z Williamem w pubie Pod Trzema
Miotłami. Nie zdążyłam nawet wypić połowy piwa, kiedy wbiegła jakaś dziewczyna
z krzykiem, że w wiosce są śmierciożercy. Od razu wybiegłam na zewnątrz i
wpadłam na Remusa Lupina. Powiedział, że wszystko zaczęło się w Gospodzie Pod
Świńskim Łbem. Wcześniej dołączył William, potem Lily Evans, Dorcas Meadows,
Syriusz Black, James Potter i Jane Elliot. Widzieliśmy dym palących się domów i
ludzi, którzy szukali schronienia w sklepach, czy też domach. Słyszeliśmy
krzyki. Było wiadomo, że prędzej, czy później dotrą do centrum wioski. Jane nam
powiedziała, że pomogła zawiadomić profesorów. Jak na złość nikogo nie było w
wiosce, a powinni być, bo przecież dużo uczniów było w Hogsmead. Dorcas rzuciła
jakieś zaklęcia ochronne na pub i się rozdzieliliśmy. James, Syriusz, Will i ja
byliśmy na przodzie, ponieważ dobrze sobie radziliśmy w pojedynkach z szkole.
Remus i Dorcas za nami. Mieli zając się niedobitkami. Lily i Jane tuż przed pubem.
Do Hogsmeade co chwilę teleportowali się śmierciożercy. Widziałam, że kilku
mieszkańców broni wioski. My staraliśmy się, żeby nie dostali się do pubu. Nie
dawaliśmy rady. – Wzięła głęboki wdech i pomasowała skroń. Miała obolałe gardło
i chrypę. Niestety nie zauważyła nigdzie żadnego picia. – Pewnie już pan wie,
że mam pewne zdolności. Na początku nie udało mi się ich wywołać, zapewne
dlatego, że się bałam. Co innego na zajęciach, a co innego w praktyce. William
się potknął i stracił możliwość obrony. Ja wiem, że mordercze zaklęcie jest
ciężko poprawnie rzucić. Pewnie, gdybym teraz je na pana rzuciła, to dostałby
pan trądziku, ale wiem, że Voldemort, to potrafi i uczy śmierciożerców, jak
poprawnie rzucać to zaklęcie. A ktoś chciał go rzucić na Williama. Poza tym...
Chyba to ważne. Oni wiedzieli, że Dumbledore uczy go animagii, to znaczy, chyba
nie wiedzieli, że dokładnie tego. Nazwali go pupilkiem Dumbledore'a. I kiedy
ten śmierciożerca rzucał na niego zaklęcie, to moje zdolności dały o sobie
znak. Odrzuciło ich na budynek za nimi i stracili przytomność. Potem pamiętam
jak przez mgłę, że odrzuciło też innych, że pojawili się aurorzy i nauczyciele.
McGonagall coś do mnie mówiła i widziałam, że ktoś w nią celuje. Potem nie
pamiętam.
– Musisz to opanować Parkes. – Rzucił Moody i
usiadł na fotelu. Patrzył na nią uważnie. – Nic nie pominęłaś.
– Starałam się. – Rzuciła cicho. – Wie pan, co
z moimi przyjaciółmi?
– Nic im nie jest. – Wstał, nie spuszczając z
niej wzroku. – Dumbledore i Potter powiedzieli mi o tobie jakiś czas temu.
Nauczyciele pojedynku potwierdzili te informacje. Leven miał dać ci wyraźnie do
zrozumienia, że masz ćwiczyć...
–...Minął dopiero miesiąc. Staram się jak
mogę. Dwa razy w tygodniu ćwiczę to z Parkersonem i Williamem i ostatnio się
udawało. Wiem, że muszę ciężko pracować i robię to. – Przerwała mu, czując
irytację.
– Staraj się bardziej. Wkrótce dostaniesz
bardziej wymagających przeciwników. Tylko muszę przekonać do tego Dumbledore'a.
– Poruszył się niespokojnie. – I twojego ojca.
– Mojego ojca? – Uniosła brwi zdziwiona. Nie
miała pojęcia, że rodzice wiedzą, co się z nią dzieje.
– Jest naprawdę ciężkim przypadkiem
racjonalisty i strasznie boi się powtórki z pierwszej wojny. Może gdyby był
aurorem, byłby bardziej otwarty na dziwne zjawiska i mniej martwiłby się o
ciebie? Niewątpliwie jesteś dziwnym zjawiskiem. – Przez chwilę wydawało jej
się, że się do niej minimalnie uśmiechnął. – Wyćwicz to Parkes.
– Dobrze, panie Moody. – Kiwnęła głową, czując
wzrastające poczucie wątpliwości i niepewności. Nie była taka dobra jak
przypuszczała. Musiała jeszcze ciężej pracować, a czasu miała coraz mniej.
Rozdział cudowny, wiele bardzo się działo, cały ten pojedynek mega wciągający! Cieszę się, że nic więcej im się nie stało! Ciekawa jestem bardzo relacji Dorcas i Syriusza.. jak to wszystko potoczy się dalej!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na więcej! :)
Hej,
Usuńdziękuję bardzo za miłe słowa.
W następnych rozdziałach będzie więcej scenek z nimi, także będziesz zadowolona!
Również pozdrawiam!
SBlackLady
Mega się cieszę, że dalej wstawiasz rozdziały! Twoje opowiadanie jest bardzo wciągające, całym sercem kibicuję bohaterom. Życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńHej,
Usuńcieszę się, że Ci się podoba.
Mam teraz więcej czasu i systematycznie będę coś wstawiała. Na szczęście wena dopisuje, więc rozdział następny wstawię koło 15 marca :)
Pozdrawiam!
SBlackLady
Jestem z powrotem <3
OdpowiedzUsuńJejciu, jak mi serce waliło jak to czytałam!
Całe szczęście, że nikomu nic poważnego się nie stało.
Katherina to mój mistrz <3
Konfrontacja Syriusza i Dorcas boska! Boli mnie serce, że nic więcej się nie podziało, ale no na wszystko trzeba czasu, wiem :)
Chyba jeszcze dzisiaj coś poczytam :)
Buziaki! :*
Chyba każda konfrontacja Syriusza i Dorcas (do końca szkoły) będzie bardzo iskrząca :)
UsuńCieszy mnie Twoja wytrwałość <3 chyba moim hobby stanie się odpowiadanie na Twoje komentarze.
I nadal bardzo się raduję, że podoba Ci się praktycznie każdy rozdział *.*
Buziaki :*