2.04.2019

*56 cz. 2*


Leven wypadł na korytarz, słysząc, że jest tam ktoś jeszcze. Zobaczył Enid i Algiego Longbottomów, którzy również wyglądali jak po walce. Kobieta pochylała się przy wieszaku i dopiero, gdy podszedł zauważył siedzącą na siedzisku Augustę, która była zrozpaczona.

– Kiedy się poznaliśmy? – zapytał i wycelował różdżkę w starszego mężczyznę. Pan Algie spojrzał na niego załzawionymi oczami i wziął kilka głębokich oddechów zanim odpowiedział.
– Na pierwszym spotkaniu Zakonu w 1976 roku, to było w Gospodzie Pod Świńskim Łbem – wyszeptał Longbottom i Tobias opuścił różdżkę.
– Nie żyje... Mój mąż... – wyszlochała Augusta i schowała twarz w dłoniach, gdy zaczęła głośniej szlochać.
– Co się wydarzyło? – zapytał łagodnie chociaż czuł narastającą złość oraz współczucie dla nich. Algie pokręcił głową i usiadł obok bratowej, i tak jak ona, ukrył twarz w dłoniach, gdy zaczął płakać. Enid uklękła przed nimi i jako jedyna nie kryła przed nim swoich łez.
– Zostaliśmy otoczeni. Zewsząd latały zaklęcia... – Kobieta pokręciła głową, jakby nie mogła już nic więcej powiedzieć.
– Chodźcie do kuchni – zaproponował i pomógł wstać pani Enid oraz pani Auguście.
Amelia nadal płakała histerycznie w ramionach Edgara, a Cecile brała głębokie oddechy i trzymała się za brzuch. Marcus wyczuł, że stało się coś niedobrego i zaczął głośno płakać, wręcz się wydzierać, gdy do kuchni wszedł Algie.
– Siądźcie... Wszystko w porządku, C? – zapytał przyjaciółkę, bo wyglądała, jakby miała zacząć rodzić. Wyciągnął Marcusa z krzesełka i przytrzymał go jedną ręką, a drugą wyciągnął do Cecile. Wyprowadził ich z kuchni do pokoju chłopca. – Będziesz rodzić?
– Nie... Nie mam skurczy, wody mi nie odeszły, ale młoda się rozszalała... Daj mu eliksir, proszę... Nie jestem w stanie go opanować. Pewnie zaraz dostaniecie wezwanie, a oni... Merlinie... – urwała swoją wypowiedź i opadła na kanapę. Płakała cicho i nadal oddychała głęboko.
Położył chłopca w łóżeczku i znów poszedł do kuchni, aby wziąć z szafki Eliksir Słodkiego Snu.
– Charlus przysłał patronusa. Mamy być jak najszybciej w Biurze – powiedział mu na wejściu Bones, który próbował odsunąć od siebie siostrę. – Amelia, puść mnie! Zostańcie tutaj i nie wpuszczajcie nikogo, jeżeli nie macie pewności, że to nie jest ktoś od nas... Tobias, co ty, do cholery, robisz?
– Idę dać Marcusowi eliksir, to zajmie chwilę – odpowiedział i wyszedł, trzymając w dłoni fiolkę z eliksirem. – Masz, C! Musimy już się zbierać. Rzucimy na dom dodatkowe zaklęcia. Nie otwierajcie nikomu, jeśli...
– ...Znam procedury, lećcie! – przerwała mu i złapała fiolkę, którą rzucił. – Za chwilę do nich pójdę. Tobias...
– Tak? – zapytał, gdy już się odwracał i zobaczył Edgara idącego w jego stronę.
– Uważajcie na siebie.
– Jak zawsze, C – zapewnił i przesunął się, żeby zrobić przyjacielowi miejsce w drzwiach.
– Rodzisz, kochanie?
– Nie – odpowiedziała rudowłosa i zrobiło mu się nieswojo, gdy zauważył wzrok, jakim obdarzyła męża. – Lećcie już!
– Kocham was...
– My ciebie też – wyszeptała rudowłosa i poczuł łzy pod powiekami, więc machnął jej dłonią, i odwrócił się, aby ruszyć w stronę wyjścia.
Na zewnątrz rzucili szybko zaklęcia ochronne, tak dla pewności, że pozostali będą bezpieczni i teleportowali się do dzielnicy Londynu, w której znajdowało się jedno z wejść do Ministerstwa Magii.
W Biurze panował rozgardiasz. Było zdecydowanie więcej aurorów niż zazwyczaj o tej porze dnia. Od razu ruszyli w kierunku Pottera, który kilkadziesiąt minut wcześniej, tak jak oni, skończył zmianę.
– Czekamy jeszcze na Fenwicka, Bordforda i Twardowskiego – powiedział do nich rzeczowym tonem i Tobias dostrzegł ruch zaciskanych zębów.
– Co się wydarzyło? – zapytał, bo nie było go przy tym, gdy patronus pojawił się w domu Edgara.
– Atak na ślubie córki Freda Winsborna. Moody już tam jest z Prewettami, Dawlishem, Shackleboltem i kilkoma innymi. My ruszamy za trzy minuty z Analitykami – przekazał i kiwnął głową na chłopaków z Działu Analitycznego, którzy mieli przy nogach torby z potrzebnym sprzętem.
Kilka minut później, za pomocą świstoklika, dostali się na przedmieścia Londynu, gdzie mieszkali Winsbornowie.
Weszli do środka dużego domu ostrożnie omijając pierwsze ciało jakiegoś mężczyzny, leżące tuż przy drzwiach frontowych.
– Tutaj! – Usłyszał krzyk Moody'ego i weszli dalej, do dużej sali, w której odbywało się wesele.
Ja pierdolę! – pomyślał i zerknął na Edgara, który ledwo trzymał się na nogach, i stał podparty o jedną z marmurowych kolumn.
Wielka, bogato zdobiona sala wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado. Fortepian stojący w rogu był rozwalony, a na jego pokrywie leżała jakaś kobieta. Stoły z jedzeniem były połamane, krzesła roztrzaskane. Chyba nie było kawałka podłogi, gdzie nie walały się fragmenty połamanych mebli oraz skrawki materiałów z obrusów, zasłon, czy części garderoby gości. Nawet obrazy na ścianie były zniszczone. Pocięte płótna odstawały z ram i był ciekawy, w jakiej części domu znajdą postacie z malowideł, które ukryły się w ramach innych obrazów.
Najbardziej zatrważający był jednak widok pięciu wielkich, kryształowych żyrandoli, z których zwisało siedem trupów. Ciała wisiały przywiązane za kostki, głowami w dół. Krew powoli skapywała i pokryła już większą część lakierowanego parkietu pod nimi.
Zapach krwi zmieszanej z rozlanym alkoholem uderzył go w nozdrza, gdy wziął głębszy wdech. Nie był to przyjemny zapach, szczególnie przy bardzo rozwiniętym zmyśle powonienia. Naciągnął na nos golf, który miał pod szatą pracowniczą i zapachy przestały być aż tak bardzo odczuwalne, bo wszyty miał tam fragment smoczej skóry.
– Zdejmijcie ich – nakazał Alastor chłopakom z Analitycznego i ostrożnie, za pomocą zaklęć zaczęli opuszczać żyrandole.
Pociemniało mu przed oczami, gdy dostrzegł, że za ciałem masywnego mężczyzny powieszone były jeszcze dwa, dużo mniejsze, dziecięce ciałka.
– Atak skończył się tuż przed naszym przybyciem. Chłopaki ruszyli w pościg, może uda się kogoś złapać. Wysłałem Dawlisha do Proroka, żeby wydali Wieczornego. Goście, którzy uciekli mają się zgłosić w najbliższych dniach... Tak mi przykro Charlusie i Edgarze... – dodał Moody ciszej i kiwnął głową, żeby poszli za nim. Za jednym z rozwalonych stołów leżeli Bonesowie, Potterowie, Paesegoodowie i Theodoric Longbottom. – Przeniosłem ich tutaj... Dostałem patronusa od Enid, że Amelia, Augusta i Algie są z nią, ale...
– Jessica? – zapytał, przypominając sobie, że miała być na tym weselu. Wiedział też, że gdyby impreza była słaba, to mieli urwać się z tego wesela wcześniej.– I Adalbert?
– Niektóre ciała są rozczłonkowane i zmiażdżone... Z Zakonu jestem pewien tylko ich... – powiedział Moody dziwnym głosem i odchrząknął. – Powiedzcie mi, jak znajdziecie wśród niezidentyfikowanych chłopaka i dziewczynę z tatuażami na ramionach! Dziewczyna może mieć też żółte oczy...
– W prawym uchu kilka kolczyków, nosi też okulary i różowe, albo blond włosy! – dodał, przypominając sobie chyba najważniejsze jej cechy. – Chłopak ciemne włosy i broda!
– Mamy coś! Jakie te tatuaże? – zapytał Walt Beamish z drugiego końca sali. Znów pociemniało mu na chwilę przed oczami i przez moment myślał, że upadł, gdy przez szum w uszach usłyszał odgłos upadku, ale gdy szok minął, dostrzegł, że to Edgar zemdlał.
– Wynieś go stąd, Leven... Jak się ocuci, to zadbaj, żeby bezpiecznie dotarł do domu, a ty wróć tu jak najszybciej.
*******
Spotkanie jutro o dziewiętnastej. Pilne. – Katherina wpatrywała się w miejsce, gdzie chwilę wcześniej pojawił się patronus wuja Charlusa, czyli niedźwiedź. Jeszcze chwilę przed tym, otrzymała patronusa od Paula, żeby jak najszybciej wracała do Kwatery jeśli jest u Larsa, bo zaraz tu będą.
Wybiegła z saloniku i spojrzała na schody, kiedy usłyszała, gdy ktoś po nich zbiega.
– Też otrzymałaś patronusa? – zapytał Syriusz i kiwnęła głową. Za nim powoli schodziła Lily ubrana w szlafrok i James, który wyglądał na mocno zaspanego, a dochodziła przecież dopiero dwudziesta pierwsza.
– Co jest? – zapytała przechodząc do korytarza, słysząc, że ktoś wchodzi do Kwatery. – Mama?
– Och, Katy! – wyszlochała matka i przyciągnęła ją w ramiona. Spojrzała ponad jej ramieniem na Paula i Jane, którzy wyglądali, jakby walczyli, żeby się nie rozpłakać. – Dziadkowie... Oni...
– N–nie... – wyjąkała, od razu rozumiejąc, co się wydarzyło i obraz jej się zniekształcił przez napływające łzy. – Nie...
– Przejdźmy do salonu... Niedługo pojawi się Charlus i Dorea. Możliwe też, że Bonesowie i Longbottomowie. Chce mieć nas w jednym miejscu – powiedział Paul i poprowadził je do salonu.
– Co się stało? Jak? – zaczęła dopytywać, gdy już weszli do salonu.
– Usiądźcie wszyscy – powiedział brat i dopiero kiedy usiedli, kontynuował – ze trzy godziny temu śmierciożercy zaatakowali na weselu Ann Winsborn. Tata dostał wezwanie z Ministerstwa i potem dostaliśmy patronusa, że dziadkowie, dziadkowie Potterowie... Bonesowie i pan Theodoric nie żyją... Nie żyje mnóstwo osób.
– Merlinie – jęknęła Katy, czując fizyczny ból w klatce piersiowej. Przytuliła mamę, której łzy zdążyły przemoczyć kawałek jej koszulki i spojrzała na Paula wyczekująco. – Jess i Bert?
– Nic nie wiadomo, Katy... – zaczął, ale przerwał, bo zapewne usłyszał kroki w korytarzu.
– Och, Cary! – wyszeptała Enid Longbottom, patrząc ze współczuciem na jej matkę i z zaczerwienionych oczu popłynęły jej łzy. Katy otarła swoje i obserwowała, jak wchodzą kolejne osoby.
Pan Algie praktycznie niósł Augustę, która była zrozpaczona. Za nimi wszedł Leven z udręczonym wyrazem twarzy i płaczącą Amelią, która podtrzymywała się jego ramienia.
– Charlus będzie w ciągu kilku minut... – powiedział w stronę Paula.
– Jess? – zapytała go, mając nadzieję, że coś wie. Pokręcił głową i posadził Amelię na fotelu obok Syriusza, który patrzył na przybyłych ze smutkiem.
– Nie wiemy. Byłem u nich, ale ich nie ma...
– Patronus... – wyjąkała jej matka i Leven kiwnął głową.
– Przyniosę coś do picia – mruknął, i gdy wyszedł dostrzegła w korytarzu srebrną łunę, która po chwili zniknęła.
Auror szybko wrócił z tacą z kilkunastoma szklankami i dzbanem wody, które myślała, że upadną, gdy nagle pojawił się srebrnobiały, wielki na jakieś dziesięć stóp, dziwny koń. Kelpia?
Jesteśmy w Portree. Bezpieczni. – Patronus przemówił głosem Adalberta i rozmył się w powietrzu.
– Będą tu?
– Lepiej, żeby zostali. Potterowie zjawią się lada moment... – odpowiedział i usiadł na oparciu fotela Amelii i objął ją ramieniem.
Katherina kiwnęła głową i czekali aż przybędą Potterowie. Syriusz wytrzasnął skądś chusteczki i rozstawił je w kilku miejscach. Później razem z Lily wyszli i przynieśli dzban z herbatą, oraz herbatniki.
Parkes podała mamie chusteczkę i oparła skroń o czubek jej głowy. Zamknęła oczy i skrzywiła się, aby powstrzymać głośny szloch. Szloch bólu, ale też ulgi, że Jess i Bert są bezpieczni, i nic im się nie stało.
– Tato! – Drgnęła, słysząc Jamesa, który wstał i ruszył w kierunku ojca. Chwilę mierzyli się spojrzeniami, jakby nie wiedzieli, co zrobić, aż w końcu padli sobie w ramiona. Ciocia Dorea, która stała obok wujka, pociągnęła nosem i Potter przyciągnął ją do nich, i we trójkę trwali tak przez chwilę.
– Tak bardzo mi przykro – powiedziała cichym i cienkim głosem Lily. Wujek usiadł obok niej i ścisnął jej dłoń.
– Co z Edgarem? – zapytał Levena.
– Cecile zajęła się nim... Kiedy myśleliśmy, że znaleźli Jessicę i Adalberta, to było dla niego za dużo. Zostali w domu, jutro już powinien być – odpowiedział krótko Tobias. – Adalbert i Jessica są w Portree.
– Kwadrans przed atakiem rozmawiałam z nimi, a potem, to wszystko wydarzyło się tak szybko... – zaczęła Amelia i Katy wyczuła, że poniekąd ona też czuje ulgę z ich powodu.
– Co się wydarzyło? – zapytała cicho Jane.
– Mogę? – spytała Amelia, patrząc na Pottera.
– Tak.
– Weszli przez wszystkie możliwe drzwi do tej sali. Rozmawiałam wtedy z młodym Bartym Crouchem. Od razu pociągnął mnie na podłogę i zaczęliśmy walczyć z nimi. Znalazł swoich rodziców i trzymaliśmy się razem. Enid, Algie, Augusta i Theodoric byli tuż obok, a rodzice... – urwała i kilka łez poleciało jej z oczu. – Mamy nie widziałam, a tata... Dostał zaklęciem morderczym w plecy...
– Crouchowie walnęli, jakimś zaklęciem i utorowali wyjście w ścianie. Szli oni, Amelia, Augusta, ja, Algie i Theo... Trzymaliśmy się naprawdę blisko... Było zielono od zaklęć i jedno z nich ugodziło Theodorica – kontynuowała Enid i ścisnęła mocno dłoń szwagierki, gdy wspomniała szwagra. Katherina poczuła pod powiekami, jak zbierają się kolejne łzy. – Jakoś zdołaliśmy się wydostać. Barty zdjął buta i zrobił z niego świstoklik. Wylądowaliśmy kilka ulic dalej. Nakazał nam teleportować się w bezpieczne miejsce, a żonie i synowi kazał wracać do domu. On powiadomił Ministerstwo jeszcze w ogrodzie i powiedział, że od razu uda się do Ministerstwa, żeby pracować.
– Robert miał wezwanie – powiedziała cicho jej matka. – Chwilę później otrzymaliśmy patronusa z wieściami, co się stało i żebyśmy tu byli.
– Co z resztą? Kto przeżył?
– Możliwe, że w Biurze już mają listę gości i pewnie ją sprawdzają. Dwadzieścia osiem osób umarło. Siedmioro naszych. Nie wiemy, czy kogoś mają. Jutro z Proroka dowiemy się konkretów – powiedział Charlus i jednym duszkiem wypił szklankę wody. – Rozlokujmy się w wolnych pokojach i idźmy spać. Czekają nas ciężkie dni...
– Dostaliśmy Proroka Wieczornego! – Katherina drgnęła i pisnęła wystraszona, słysząc Franka Longbottoma w korytarzu. Och, Merlinie... Jego ojciec. Wpadł do salonu i przez chwilę patrzył na swoje wujostwo oraz mamę. Za nim stała Alicja, która objęła go w pasie, gdy ramiona jej męża opadły po chwili. Patrzył na matkę, która na jego widok zaszlochała jeszcze głośniej. Jego twarz wyrażała czysty ból i Katy, widząc to, znów się popłakała. – Nie...
*******
Otarła łzy bezsilności, gdy wyszła z Biura Świstoklików w Australijskim Ministerstwie Magii. Nie wierzyła. Po prostu nie wierzyła, że nie ma już możliwości na skorzystanie ze świstoklika do Anglii w ciągu najbliższych czterech dni.
Nawet babci Stephanie nie udało się tego załatwić, a była pewna, że ta poruszyła niebo i ziemię.
Spojrzała na zegarek na ręce i przeklęła, bo była spóźniona na swoje pierwsze spotkanie z inwestorem, który zainteresował się jej pracami. Przynajmniej miała nadzieję, że tak było.
Była pewna, że na tle innych wypada nieco lepiej, ponieważ od dwóch lat tworzyła portfolio. Może nie było ono duże, ale znalazło się w nim kilka projekcików, które udało jej się wykonać, czy to w ramach zajęć, czy z własnej inicjatywy. Dzięki temu można było określić w czym jest dobra i co mogłaby wykonać.
Teleportowała się blisko swojej Akademii i ruszyła w stronę kawiarni, w której miało odbyć się to spotkanie.
Na miejsce dotarła z prawie półgodzinnym opóźnieniem, ale dzień wcześniej uprzedziła pana Parfita, że ma coś do załatwienia w Ministerstwie Magii i może się spóźnić kilka minut, więc nie czuła się aż tak źle z tym spóźnieniem.
Weszła do lokalu i od razu zauważyła, jak nauczyciel do niej macha. Ruszyła w stronę czteroosobowego stolika, który był zajęty przez pana Parfita oraz jej potencjalnego inwestora.
– Dzień doby, bardzo przepraszam za spóźnienie – powiedziała ze skruchą, stając przy stoliku. Spodziewała się, że mężczyzna będzie dużo młodszy i miała nadzieję, że nie widać po niej, iż jest zawiedziona, bo nieznajomy wyglądał na odrobinę młodszego od pana Doge'a.
– Miło mi cię poznać, Dorcas – przywitał się z nią serdecznie. Miał ciepły, choć nieco ochrypły głos i sympatyczny uśmiech. – Jestem Antoine Poulain.
– Dorcas Meadows – przedstawiła się i wymieniła z nim uścisk dłoni.
– Pan Poulain zapoznał się z twoim portfolio i jest przekonany, że nawiążecie współpracę – oznajmił pan Parfit, nie kryjąc zadowolenia. Usiadła i spojrzała zaskoczona na pana Antoine'a.
– Ja jestem pewien, Dorcas. Wiem, że to szybko, ale zależy mi na czasie, bo na stałe nie mieszkam w Australii, a potrzebuję kilku rzeczy – wytłumaczył i kiwnęła głową. Dosłyszała po tym jak mówi, że na pewno nie jest Australijczykiem. Mówił z francuskim akcentem, który był bardzo przyjemny dla jej ucha – Na co dzień, podróżuję. Specjalizuję się w odnajdywaniu magicznych zwierząt oraz roślin, które są przydatne w alchemii. Los przywiał mnie tu kilka tygodni temu i od jednego ze znajomych dowiedziałem się o tym cudownym programie na twoim kursie! Twoje dotychczasowe prace są imponujące i wierzę, że uda ci się zrealizować kilka moich pomysłów.
– O czym dokładnie pan myślał? – zapytała, bo nijak nie potrafiła połączyć swoich prac z jego zajęciem.
– Mów mi Antoine, dziecko – zaproponował przyjaźnie. Zerknęła ostrożnie na pana Parfita, który miał rozbawioną minę i odetchnęła z ulgą, że nie tylko ona ma podobne odczucia, co do pana Poulainiego, ale zdusiła w sobie parsknięcie śmiechem.
– Dobrze, Antoine – zaczęła i oczy załzawiły jej z rozbawienia – mam powielić którąś z moich poprzednich prac, czy myślał pan o czymś nowym?
– Mam kilka pomysłów na coś nowego i nawet to spisałem, o proszę! – powiedział z entuzjazmem i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki rulonik pergaminu. – Kilka prostych zaklęć, rzuconych na kilka prostych rzeczy.
– Kilka prostych zaklęć? – zapytała sarkastycznie, nie kryjąc już uśmiechu. Patrzyła na listę i wypuściła głośno powietrze, gdzieś w połowie czytania. – Niechybiający bumerang?
– Wiem, że można je kupić, ale niestety mają ograniczony zasięg. Czasami muszę strącić coś z sekwoi i próba kończy się fiaskiem – wyjaśnił.
– Cóż... Część z tych rzeczy po prostu kupię i zmodyfikuję je do pańskiego... Twojego użytku... – zaczęła i wyjęła pióro oraz atrament z torby, i zaczęła dopytywać o to, jakie zmiany ma wprowadzić do tej listy. Tak jak myślała z notesem miała mieć najwięcej problemu.
Praca wydawała się być bardzo podobna do jej projektu z finałowego zadania konkursu zaklęć w Hogwarcie i fakt, na rynku istniały podobne przedmioty, ale nie pełniły one takich funkcji, jakich oczekiwał pan Poulain.
No i peleryna niewidka... Tej pozycji obawiała się chyba najbardziej, bo nawet nigdy nie czytała o tym, jak ją stworzyć.
– Na kiedy potrzebujesz tego wszystkiego? – zapytała, w duchu błagając, żeby powiedział, iż kilka miesięcy.
– Od trzech do czterech miesięcy – rzucił takim tonem, jakby ją o to spytał. Wypuściła głośno powietrze i rozmasowała skronie.
– Dam radę z większością rzeczy. Nie ukrywam, że notes zajmie mi dużo czasu, bo niektóre zaklęcia muszą być rzucane z kilkudniowymi odstępami. Co do peleryny, to do tej pory nawet nie interesowałam się, jakie zaklęcia są używane przy tworzeniu. Na pewno trzeba będzie kupić materiał tkany z sierści demimoza... – zaczęła, starając się, żeby nie okazać podenerwowania. Jak najbardziej podobało jej się robienie takich rzeczy, ale do tej pory robiła to dla przyjemności. Teraz ktoś miał jej za to zapłacić, a ona nawet nie miała pojęcia, czy podoła temu zadaniu w ponad trzy miesiące.
– O tkaninę nie musisz się martwić. Złożę zamówienie i w ciągu dwóch tygodni ją otrzymasz – zapewnił ją. Spojrzała w jego duże, czekoladowe oczy i uśmiechnęła się. Wyglądał, jakby naprawdę wierzył w jej umiejętności, co nieco ją podbudowało.
– Czy stworzył pan kiedyś pelerynę niewidkę? – zapytała pana Parfita, ale on pokręcił głową.
– Nie, nigdy nie miałem okazji. Popytam wśród innych nauczycieli i może uda mi się zdobyć dla ciebie listę zaklęć, albo jakieś ciekawe tytuły książek – obiecał.
– Myślę, że uda mi się z większością tych przedmiotów, ale od razu zaznaczam, iż nie mogę obiecać tej peleryny niewidki. Jeżeli w jakiś sposób zniszczę materiał, to oddam ci pieniądze za wyrządzone szkody... – zaczęła, na co mężczyzna machnął ręką.
– Jak coś się stanie, to dasz mi znać, droga Dorcas, a ja ci załatwię następny materiał. Koszty dla mnie nie grają roli, a jeżeli będą straty, to trudno. I tak jest mi niezmiernie przyjemnie, że będę miał wkład w rozwój twojego talentu – zapewnił, posyłając jej tak ciepły uśmiech, że zmiękło jej serce. Po chwili ciszy, nieco się opanowała, bo jednak wydało jej się dziwne, że jest aż tak dla niej życzliwy, a nawet jej nie zna i rzuciła okiem na listę.
– Mam nadzieję, że nie dojdzie do takiej sytuacji... Czy kupnem reszty przedmiotów mam zająć się sama? – zapytała.
– Gdybyś była tak uprzejma. Tak chyba będzie dla nas szybciej – powiedział i uśmiechnął się do niej, a następnie wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki skórzaną sakiewkę, którą położył na środku stolika. – Tutaj masz pieniądze na te rzeczy i inne potrzebne przedmioty. Pięćset galeonów powinno wystarczyć.
– I to z nawiązką – wyjąkała, nie kryjąc zdziwienia.
– Preferuję towary z najwyższej półki – wyznał, jakby się tego wstydził, a ona zanotowała w myślach, żeby nie oszczędzać na materiałach.
Przez następny kwadrans omawiali szczegóły dotyczące następnego spotkania, na które obiecała przygotować już część przedmiotów. Miała nadzieję, że uda jej się ze wszystkim w ciągu tych czterech miesięcy, ale Antoine zapewnił ją, że jeżeli przez pelerynę niewidkę zejdzie jej trochę dłużej, to nic się nie stanie. Obiecała mu, że będzie informowała go o postępach na bieżąco i niestety musiała już kończyć to spotkanie, bo miała jeszcze umówioną wizytę u Miriam.
Dopiero u uzdrowicielki jej ponury humor powrócił.
– Czekolady? – zapytała Dimeru, kładąc na stolik tabliczkę otwartej czekolady. Wzięła kilka kawałków, żeby za chwilę nie schylać się kolejny raz i zdjęła buty. Uzdrowicielka spojrzała na nią zdziwiona, ale nie przejęła się tym. Usiadła po turecku na kanapie i westchnęła.
– Pojutrze jest pogrzeb i nie udało nam się zdobyć dla mnie świstoklika – powiedziała, czując napływające łzy pod powiekami. – Nawet nie mam jak dać im znać, że nie dam rady. Dopiero babcia Stephanie im powie, jak tam się zjawi. Czuję się z tym wyjątkowo paskudnie.
– Przyjaciele na pewno zrozumieją w jak trudnym położeniu jesteś. W Anglii jest stan wojenny i wprowadzono wszędzie zaostrzenia przepisów... – zaczęła jej tłumaczyć spokojnym głosem, a ona przecież to wszystko rozumiała.
– Wiem to... Nie masz kogoś znajomego w Ministerstwie, Miriam? Mam wrażenie, że jestem odcięta od informacji, a w Bumerangu w kąciku zagranicznym wiadomości z Wielkiej Brytanii są niewystarczające – zaczęła narzekać, pochłaniając przy tym kolejne kostki czekolady. – Ciekawe czy pogrzeb ministra Minchuma już się odbył i kiedy wybory...
– Dorcas, to są sprawy, które od ciebie nie zależą. Przyjaciele zrozumieją. Będą wiedzieli, że próbowałaś każdego, możliwego sposobu – zapewniła ją i kiwnęła głową.
– Każdego legalnego sposobu. Mogłabym spróbować stworzyć świstoklik do Londynu. Myślę, że udałoby mi się – powiedziała i trochę się rozchmurzyła, gdy Miriam uśmiechnęła się nieco pobłażliwie.
– Też uważam, że by ci się udało, ale pomyśl, co by się wydarzyło później? Mogłabyś dużo stracić.
– Tylko to sprawia, że siedzę teraz tutaj, a nie pakuję manatki na nielegalną wyprawę do Anglii – mruknęła ironicznie i sięgnęła po kolejny kawałek czekolady. – Jeden z inwestorów jest mną zainteresowany. Czekają mnie ciężkie tygodnie, o ile nie miesiące, ale zarobię tyle, że nie będę musiała zapożyczać się u taty na prezent dla Lily. Lustra będą już jutro i od razu zabieram się do roboty.
– Na pewno ci się uda – powiedziała z przekonaniem Dimeru, a ona parsknęła śmiechem.
– Mam nadzieję, inaczej Lily i ja będziemy posiadaczkami najdroższych luster na świecie. I to w drewnianych ramach, a nie złotych. Ale jestem prawie całkowicie pewna, że to się uda i dzięki temu będę miała z nią normalny kontakt. Tylko wtedy będziemy musiały pamiętać o różnicy w czasie – zażartowała i upiła łyk lemoniady. Czuła na sobie cierpliwy wzrok Miriam i westchnęła. – Wiem, przeciągam.
– Myślałaś o tym, co chcesz mi powiedzieć?
– Tak... – szepnęła, czując przechodzące dreszcze. – Dzisiaj chciałabym zacząć o relacjach z ciocią Julie. To ona się mną zajęła, gdy Edward zmarł, a Elizabeth została przyjęta na oddział w Mungu. Wydaje mi się, że obwiniała babcię...
– Dorcas... To nie czas na analizę jej relacji z matką, tylko tego, co dotyczy ciebie i ją – przypomniała jej Dimeru i kiwnęła głową.
– Traktowała mnie bardzo dobrze i to ona zaraziła mnie pasją do zaklęć. Była paranoiczką, co teraz wydaje mi się całkowicie normalne, że zachowywała się tak, a nie inaczej. Była cudowna – westchnęła tęsknie i otarła pierwszą spływającą łzę. – Wtedy myślałam, że niektórymi swoimi zachowaniami chce, abym była taka jak ona, tylko w tym negatywnym sensie. Najgorzej było, gdy miałam czternaście lat. Gardziłam nią i tym, że tak wszystko kontroluje. Kłóciłam się z nią przez całe wakacje, a potem w listach też nie byłam miła. Nie chciała, żebym miała tak wcześnie chłopaka, więc co zrobiłam? Zaczęłam umawiać się z chłopakami. Miałam ich naprawdę wielu i zmieniałam ich częściej niż pościel. Z kilkoma nawet pozwoliłam sobie na więcej, z czego teraz nie jestem dumna. Myślałam, że robię jej na złość. Miałam nadzieję, że tak jest, a przecież ona nie miała pojęcia co wyrabiam, bo skąd? Nikt mnie na tym nie przyłapał, a i ja nie miałam odwagi jej tego powiedzieć. W przerwie wielkanocnej przed SUMami trochę przesadziłam i wtedy uznałam, że muszę przystopować. Wtedy umawiałam się z Denisem. Był kapitanem naszej drużyny i za chwilę miał kończyć szkołę. Był naprawdę miły i mnie lubił, ale straszny był z niego czaruś... Och, tak... To chyba temat na inną okazję. Po SUMach starałam się, żeby świadomie jej nie denerwować. Wtedy dogadywałyśmy się bardzo dobrze. Pozwalała mi sprawdzać codziennie zaklęcia zabezpieczające dom i nawet mogłam niektóre rzucać, a jak przylatywała sowa z Ministerstwa, to dawała im znać, że to ona rzucała, a nie ja. Jak tak teraz myślę, to była jak babcia Stephanie. Nie było dla niej rzeczy, której by dla mnie nie załatwiła. Napisała petycję do szkoły, żeby Klub Zaklęć prowadził nauczyciel, dzięki temu po prostu więcej się nauczyłam. Dzięki niej wiele się nauczyłam. Wspierała mnie tak bardzo, że miałam poczucie, iż kiedyś zdobędę świat. Teraz mi głupio i smutno, że tak źle o niej myślałam i denerwowała mnie jej paranoja.
Dorcas przyjęła od Miriam chusteczkę i otarła policzki. Zaczęła chichotać cicho, gdy coś sobie przypomniała.
– Wiem, że miałyśmy dziś nie poruszać jej relacji z Elizabeth i babcią, ale to całkiem zabawne... W sensie, to smutne, ale na swój sposób zabawne – powiedziała i wyciągnęła zza ucha dwie wsuwane spinki do włosów, i trzymała je przed sobą. – Jak mnie uczyła tej sztuczki, to opowiadała mi, że Elizabeth dla zabawy zamykała ją w pod schodami i w końcu nauczyła się za ich pomocą otwierać zamki. Teraz wiem, że w ten sposób ją karała. Zamykała ją w łazience, czy w komórce i siedziała tam dopóki nie wracała babcia. Podobno dość szybko nauczyła się tak otwierać zamki. Nawet jak była dorosła to miała je we włosach, tak samo jak ja teraz, a nie są potrzebne.
– Wiesz dlaczego nadal je nosiła? – zapytała Dimeru i Dorcas westchnęła.
– Tak... To chyba najcenniejsza lekcja jaką mi udzieliła, chociaż wtedy tak nie sądziłam i zrozumiałam to niedawno. Z każdej trudnej sytuacji da się wyjść, trzeba tylko znaleźć odpowiedni sposób – powiedziała i z powrotem wsunęła spinki za ucho.
– Dlaczego je nosisz? – Dorcas spojrzała na uzdrowicielkę i w myślach podziękowała jej za to pytanie.
– Bo przez jakiś czas ich nie nosiłam i zapomniałam o tej cennej lekcji, Miriam. One przypominają mi, że zawsze jest jakieś wyjście.
*******
William przebiegł wzrokiem tłum w poszukiwaniu Moody'ego lub Katheriny, ale nie dostrzegł ani szefa Biura Aurorów, ani byłej dziewczyny.
Przeszedł do salonu i dostrzegł blondynkę stojącą samotnie przy oknie, i nie myśląc dłużej ruszył w jej stronę.
– Cześć – rzucił na wydechu i czekał aż się odwróci, a kiedy to zrobiła posłał jej smutny uśmiech. Jej bursztynowe oczy były szklące i przepełnione bólem. – Przykro mi. Byli fantastyczni...
– Fantastyczni? – prychnęła i kiwnęła na kieliszek szampana, który trzymała w dłoni. – Byli nadzwyczajni i nietuzinkowi. Tylko oni mogli mieć zapis w testamencie, że na stypie mamy pić szampana, a Enid Longbottom ma ubrać kimono.
– Nie dziwi mnie to – powiedział cicho ze śmiechem. Katherina uśmiechnęła się lekko, ale szybko spochmurniała i skrzyżowała ramiona. Patrzyła na niego spod byka i westchnął. Już zaczynał się cieszyć, że znów z nim rozmawia, a najwyraźniej na chwilę się zapomniała. – Możemy porozmawiać?
– O czym? – spytała beznamiętnym tonem i przez chwilę milczał, szukając w myślach bezpiecznego tematu.
– Jak kurs?
– Dobrze.
– To świetnie – mruknął i ponownie spróbował zagaić rozmowę – a jak w Zakonie? Miałaś jeszcze jakąś misję, czy tylko tę jedną?
– Chyba sobie ze mnie kpisz w tym momencie?! – rzuciła oburzona, na tyle głośno, że kilka stojących bliżej osób zamilkło i czuł na sobie ich wzrok. Jej spojrzenie wyrażało wściekłość i głęboką urazę.
– Tylko pytam – rzucił cicho i wzruszył ramionami.
– Nie wierzę – parsknęła wściekle. – Naprawdę?! Chcesz teraz o tym rozmawiać?! Akurat dzisiaj! Jesteś po prostu...
– ...Parkes, do diabła, uspokój się! – warknął na nią Moody, który podszedł do nich z prawej strony. Will zerknął na niego, a potem na Katherinę, która zacisnęła zęby i miał wrażenie, że teraz ma ochotę zabić nie tylko jego, ale też Moody'ego. – Nie róbcie sceny!
– To nie ja zaczęłam! – syknęła, nadal patrząc na aurora wściekle. Spojrzał na Alastora, który swoim magicznym okiem obserwował Katherinę, a drugim jego.
– Podobno mnie szukałeś, Kartney – przypomniał mu Moody i przytaknął.
– Możemy porozmawiać w cztery oczy? – zapytał, mając nadzieję, że szybko wyjdą z salonu.
– Do gabinetu, za mną.
– Przepraszam – mruknął do Katheriny na odchodne i wyszedł za Alastorem do gabinetu Roberta Parkesa. Zamknął drzwi i stanął naprzeciwko aurora. – Chciałbym wrócić. Czy udałoby się wcisnąć mnie na kurs?
– Teoretycznie tak, ale praktycznie nie – odpowiedział Alastor i wyrwało mu się ciche przekleństwo. Myślał o tym od dawna, ale od świąt praktycznie codziennie zasypiał z przekonaniem, że przecież tak byłoby lepiej.
– Czyli jakbym chciał wrócić, to musiałbym zaczynać od nowa?
– Nie w tym rzecz, William. Sęk w tym, że musisz zostać w Stanach. Gdybyś wrócił, to mogliby cię spróbować zwerbować, bo myślą, że Dumbledore uczył cię czegoś więcej niż tylko animagii – wytłumaczył Alastor, świdrując go spojrzeniem. – Poza tym, gdy przyjdzie czas będziesz nam bardzo potrzebny. Jesteś siłą, której nikt nie liczy, a co najważniejsze, nie jesteś jedyny, więc dokończ tam kurs i trzymaj się Thomasa. Musimy mieć w zapasie wykwalifikowanych wojowników, rozumiesz?
– Tak – powiedział, czując niezadowolenie.
– Kiedyś się nawalczysz, ale to jeszcze nie pora – rzucił Moody i ruszył w stronę drzwi. – I może lepiej unikaj Katheriny do końca swojego pobytu. To nie jest odpowiedni czas na kłótnie byłych kochanków.
*******
Podniosło ją na duchu to, że od czasu wyprowadzki w jej dawnym pokoju niewiele się zmieniło. Myślała, że może rodzice coś z nim zrobią, ale już dawno zrozumiała, iż ocenia ich zbyt surowo. Była pewna, że to nadal będzie jej pokój, nieważne co.
Usiadła na podwójnym łóżku, które zostało wstawione po jej przeprowadzce do Kwatery i spojrzała na dużą szafę, jakby miała dać jej ukojenie.
Ostatni raz płakała przed pogrzebem pana Longbottoma. Później stała w tłumie i gdy tylko czuła napływające łzy, to zaciskała szczęki i nie roniła ani jednej kropli.
Na pogrzebie Ophelii i Henry'ego Potterów oraz Bonesów robiła tak samo. Myślała, że u dziadków pozwoli sobie na łzy, ale tak się nie stało. Stała obok taty i dzielnie zniosła całą uroczystość.
Stypa trwała w najlepsze, ale miała już dość tłumienia w sobie wszystkiego, więc spławiła Larsa i postanowiła przesiedzieć resztę tego czasu w swoim pokoju.
Nienawidziła go. Do dzisiaj sądziła, że czuje do niego żal, pogardę i wielkie rozczarowanie, ale teraz wiedziała, iż do tej listy należy dopisać czystą nienawiść.
Oczy ją zapiekły i przy mrugnięciu powiek pierwsze łzy spadły na jej policzki, a później kolejne. Pociągnęła nosem i nawet już nie bawiła się w powstrzymywanie płaczu.
Jedynie wstała z łóżka, otworzyła drzwi szafy i skuliła się na jej dnie, pogrążając się w rozpaczy. Nad dziadkami, nad ojcem Franka, nad Ann i jej ojcem, nad wszystkimi, którzy tam zginęli. I nad Williamem. Nad tym, że od półtora roku nadal ją tak bardzo rani.
– Katy? – Usłyszała i uchyliła jedno skrzydło drzwi. Ojciec nie wydawał się być zdziwiony tym, że siedzi w szafie. Podszedł powoli i usiadł na podłodze. Chwyciła chusteczkę, którą jej podał. – W porządku?
– Nie – odpowiedziała i spuściła wzrok. – Która godzina?
– Dochodzi siedemnasta. Długo tu siedzisz? – zapytał, a ona pokręciła głową.
– Z godzinę – odpowiedziała i znów na niego spojrzała. – Babcia to przewidziała.
– Co?
– Pod koniec stycznia wróżyła ze szklanki wody i widziała w niej trzydzieści nagrobków – wyszeptała i pociągnęła głośno nosem.
– Zmarło dwadzieścia osiem osób, Katy – przypomniał jej łagodnym głosem.
– Ann i jej ojciec też nie żyją... Może jeszcze ich trzymają przy życiu, ale na pewno zginą – powiedziała cicho i znów się rozpłakała. Ojciec objął ją ramieniem i przysunęła się jeszcze bliżej niego. – Nawet nie wiesz jak mi jest przykro. Nie lubiłam jej w szkole, ale tak naprawdę nigdy nie życzyłam jej źle, a teraz... Ona i jej tata zostali porwani, wybili jej całą rodzinę, męża i jego rodzinę, gości... Jest mi z tym tak źle. A dziadkowie? Przez te dwa lata nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć.
– Cii, córeczko – wyszeptał uspokajająco jej ojciec, głaszcząc ją po włosach i przytulając mocniej, na co jeszcze głośniej zaszlochała. – Na pewno są teraz w lepszym miejscu... Oni...
– Tak, tato? – zapytała, patrząc na niego wyczekująco, gdy zamilkł i wyglądał, jakby zbierał myśli.
– Oni byli gotowi na śmierć.
*******
Trening szedł jej tak źle jak jeszcze nigdy i gdy wylądowała, prawie przewracając się, była pewna, że Torin nie pozostawi tego bez komentarza. W bojowym nastroju, gotowa na opieprz z jego strony, ruszyła ku niemu.
– I? – zapytała chociaż wiedziała, że jej dzisiejszy lot należał do najgorszych.
– Koniec na dziś – powiedział i westchnął. – Adalbert powinien wrócić za jakiś kwadrans, może mniej.
– Nie opieprzysz mnie? – zdziwiła się i Leven pokręcił głową.
– Widzę jak wyglądasz Jess, gdybym cię opieprzył, to byś się popłakała, a nie lubię, gdy kobiety płaczą w moim towarzystwie. Chyba że ze śmiechu. – Mrugnął do niej lewym okiem i parsknęła cichym śmiechem, ale po chwili umilkła. – Jak się czujesz?
– Dziwnie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Podobno dzieliły ich trzy minuty od tej rzezi. To był dla niej szok, gdy następnego ranka Adalbert powiedział jej co się wydarzyło. Wtedy też już wiedziała, że McSweeney ma rację i jej obawy, co do tego, czy jego wizje uwzględniają wojnę, rozwiały się. To ona wtedy nagle zdecydowała, że czas wracać i praktycznie od razu wyszli. Pomachała jeszcze dziadkom Katheriny na pożegnanie. Wrócili do Portree do domu pani Maladory, wypili z Adalbertem jeszcze jedną butelkę wina i poszła spać. A następnego dnia dowiedziała się jak wiele ludzi tam zabito. Dwadzieścia osiem trupów. Ann i jej ojca porwano, i z początku czuła, że może zdołali uciec, albo się ukryli, ale dzień po pogrzebie Ministra Magii i jego żony, Moody dostał przesyłkę. Dwa małe palce i dwie obrączki...
– Hej... – Usłyszała i poczuła jak ją przytrzymuje mocno w talii, bo prawie osunęła się na ziemię.
– Przepraszam – mruknęła po kilku głębszych oddechach, gdy szum w uszach ustał. Spojrzała na jego zmartwioną twarz i poczuła ciepło rozlewające się w piersi. Niechętnie odsunęła się od niego, żeby nie poddać się temu przyjemnemu momentowi i schyliła się, żeby podnieść miotłę, którą przez przypadek upuściła. Miała wielką nadzieję, że Torin nie dostrzega jej skrępowania.
– Miotła ci się trzęsie – zauważył.
– To przez rękę – mruknęła jeszcze bardziej zawstydzona i bezradnie złapała się lewą dłonią pod prawym łokciem, aby nieco ustabilizować trzęsącą się kończynę górną.
– Co z nią nie tak?
– No... trzęsie się – idiotko! – no wiesz... Robisz to specjalnie!
– Co takiego? – zapytał Torin, uśmiechając się lekko, jakby nie miał pojęcia o co jej chodzi.
– Nabijasz się ze mnie – powiedziała ze sceptyczną miną.
– Tylko się droczę! – zapewnił i uniósł dłonie do góry. Opuścił je i znów spojrzał na nią ze zmartwioną miną. Powoli zbliżył się do niej i ona zamiast się odsunąć, jak jej podpowiadał rozum, to stała z rozdziawionymi ustami jak kołek. Torin pochylił się nieco i odebrał jej miotłę. Odwrócił się, żeby ją odłożyć, a ona westchnęła. Z jednoczesną ulgą oraz zrezygnowaniem.
– Adalbert zaraz wróci? – zapytała, żeby zmienić temat i spojrzała na północny wschód, bo z tamtego kierunku miał nadlecieć.
– Mam nadzieję – rzekł, jakby nie mógł się tego doczekać. Spojrzała na niego nieco zdziwiona. – Wtedy zapytam, czy nie miałby nic przeciwko, gdybym zabrał cię na drinka.
– Adalbert nie jest moim opiekunem prawnym, a ja nie jestem nieletnia! – oburzyła się.
– Jestem świadomy twojej nie–nieletniości – powiedział prawie takim samym tonem, jakim raczył ją często jego młodszy brat, ale ta wypowiedź zdecydowanie nie miała w sobie krzty kpiny. Wprawdzie jej ciało zareagowało podobnie, ale nie kierowała nią złość, a coś innego, coś znacznie lepszego.
– To dobrze – stwierdziła i odwróciła się z powrotem, aby wypatrywać na niebie Adalberta. Usłyszała cichy śmiech Torina i sama też zaczęła chichotać pod nosem.
*******
– Gdzie byłaś? – Weszła do ciemnego mieszkania, ale nagle stała się jasność i aż pisnęła przestraszona na widok Adalberta siedzącego na kanapie. Wcale nie wyglądał na złego, czy zmartwionego, tylko pobłażliwie się do niej uśmiechał. – Jak randka z panem Białym Rogiem?
– To nie była randka... Uch... Czy tylko dla mnie to pytanie miało nieprzyzwoity wydźwięk? – zapytała, zdejmując buty, a jej myśli zabłądziły w bardzo dziwne rejony. – Och, nie... Teraz mi się to będzie tylko z jednym kojarzyło!
– Mam nadzieję, że cię odprowadził i nie wracałaś sama – powiedział Bert, gdy wreszcie przestał się śmiać, a ona opadła obok niego na kanapę.
– Tak. Byliśmy w Belfaście. Piliśmy kawę po irlandzku.
– Już jesteśmy na etapie "my"? – zapytał ironicznie McSweeney, na co walnęła go w ramię. – Pani Dorea przysłała mi patronusa, żebyśmy wpadli wcześniej.
– Jak bardzo wcześniej? – zapytała, patrząc na zegarek. Dochodziła druga w nocy.
– Dziesiąta – odpowiedział i jęknęła. Od kilku dni miała problem ze snem i po rozmowie z Torinem czuła, że uda jej się przespać z dziesięć godzin. Wstała więc z kanapy i wyciągnęła dłoń do Adalberta.
– Będziesz znów spał ze mną? – zapytała i uśmiechnęła się z wdzięcznością, gdy kiwnął głową. – Jesteś cudowny.
– To jest nas dwoje, Jessie.
*******
Patrzyła jak patronus Mary Macdonald znika nagle i po chwili, na jego miejscu, pojawił się srebrzysty leming, który przemówił głosem pani Caroline "brawo Mary!".
Ucieszyła się, gdy mama Jamesa powiedziała, że na dziś koniec zajęć. Była jej wdzięczna, że pozostawiła bez komentarza jej kolejne, nieudane próby wyczarowania patronusa niosącego wiadomość.
Pożegnała się z dziewczynami i podeszła powoli do Adalberta, który przez cały czas jej pomagał, co powodowało, że czuła jeszcze większą frustrację, bo znów się gapił na nią, jakby była miłością jego życia.
– Wydłubię ci te oczy – zagroziła mu i usiadła na stole obok niego. – Naprawdę się staram!
– Wiem.
– Co jest ze mną nie tak? Wałkujemy już ten temat przez trzecie spotkanie, a przecież jeszcze ty mnie czasami tego uczysz... Jestem beznadziejna – jęknęła, opierając głowę o jego ramię.
– To nie ty jesteś beznadziejna, tylko twoja różdżka – powiedział i wyprostowała się. Wyciągnęła różdżkę i obejrzała ją dokładnie.
– Co z nią nie tak? – zapytała i gdy zauważyła na niej jakieś plamy, to za pomocą rękawa zaczęła ją polerować. Nie obyło się bez kilku czerwonych iskier.
– Należała do twojej babci. Jesion i włos z ogona jednorożca? – zapytał i kiwnęła głową. – Ile ta różdżka ma lat?
– Chyba... – zaczęła i przez chwilę liczyła w myślach. – Siedemdziesiąt jeden.
– Włosy jednorożca są mało wytrzymałe, więc możliwe, że w rdzeniu jest mało magicznej mocy, natomiast jesion potrzebuje zdecydowanego właściciela i niestety źle znosi zmianę swoje pierwszego właściciela – powiedział.
– Skąd ty to wszystko wiesz? – spytała, czując ukłucie zazdrości, że nie wiedziała o tym, iż zna się na takich sprawach.
– Z książek. Jesteś bardzo pewna niektórych zaklęć, Jess. Zaklęcie tarczy, te które używasz przy szyciu, czy gotowaniu, cielesny patronus... No i nie mógłbym zapomnieć o upiorogacku. Różdżka czuje twoją pewność i ci wychodzi, ale trochę obawiasz się atakować, bo chyba wychodzisz z założenia, że i tak czymś oberwiesz, i moc zaklęcia jest słabsza przez twą niepewność – wyjaśnił jej i spojrzała na swoją różdżkę żałośnie. – A z tym gadającym patronusem, to po prostu zakładasz, że to trudne i to przez to.
– Jak kupie sobie nową, to nagle będzie lepiej? – zapytała i chociaż próbowała nie zabrzmieć kpiąco, to i tak, tak zabrzmiała.
– No wiesz... Wątpię, żebyś stała się od razu mistrzem pojedynków, ale na pewno będzie lepiej niż teraz – zapewnił ją i w sumie od razu mu uwierzyła. Spojrzała znów na różdżkę, która należała do jej babci i żałośnie wydęła dolną wargę. – Oprawimy ją w gablotkę.
– Różdżka kosztuje z dziesięć galeonów – westchnęła, nie przyznając się do tego, że zapewne po kupnie różdżki będzie głodowała przez dwa miesiące, albo półtora, to zależało od ruchu w pracowni. Kupno i remont lokalu oraz inne wydatki pochłonęły sporo pieniędzy, a jednak chciała mieć małą sumkę odłożoną na czarną godzinę. Tak żeby przeżyła chociaż z miesiąc. – Ale jeśli dzięki temu będzie szło mi lepiej, to chyba ją kupię. Tylko poczekam aż Madame Malkin da mi wypłatę za luty. Merlinie, jak to dobrze, że mamy rok przestępny i luty jest o jeden dzień dłuższy!
*******
Pierwsze co poczuł, to przyjemne ciepło. Rozchylił powieki i szarpnął się gwałtownie, próbując wyrwać nogi i ręce ze sznurów, którymi przywiązany był do krzesła. Rozejrzał się wkoło, nie rozpoznając tego miejsca.
Promienie wschodzącego słońca wdzierały się do wielkiej piwnicy przez kilka małych, wąskich okienek umieszczonych na ścianie tuż pod sufitem.
Nie był już w piwnicy Dołohowa. Tamta była zimna, wilgotna, brudna i zbudowana z cegły, oraz zwykłego kamienia, a ta taka nie była.
Przede wszystkim było mu ciepło. Czarna, marmurowa podłoga lśniła, jakby dopiero co była wypastowana i wypolerowana. Z tego co dostrzegł to ściany były z jasnego marmuru i tuż przy kinkietach skraplała się wilgoć. Świece nadal się paliły, mimo że w całym pomieszczeniu było jasno od słońca.
Nadal siedział w zamkniętym lochu i rozejrzał się po kilku innych celach, ale był sam.
Do czasu.
Nie wiedział ile dokładnie minęło, bo tarcza jego zegarka była przesunięta, ale promienie słońca już nie wdzierały się do środka.
Usłyszał szczęk otwieranego zamka, a później odgłos tarcia drzwi o kamienną podłogę.
– Nie! Dlaczego mnie jeszcze trzymacie? Zabijcie mnie, tak jak jego! – Usłyszał zrozpaczony krzyk i był pewny, że gdzieś już słyszał ten głos, ale nie mógł sobie przypomnieć. – Do czego wam jeszcze jestem potrzebna? Powiedziałam wszystko, co...
Usłyszał odgłos uderzenia i jęknięcie bólu.
– Zamknij się, kochanico szlam, bo ci wyrwę język! – warknęła Bellatriks Lestrange. Jej głos poznałby wszędzie. Usłyszał kolejne jęki bólu i spojrzał w lewo, gdzie zapewne były umieszczone drzwi do reszty domu. Dostrzegł śmierciożerczynię, ubraną w czarną, długą, elegancką szatę. Dopiero, gdy była na wysokości sąsiedniej celi zauważył, że ciągnie ona za blond włosy...
– Ann? – wychrypiał z niedowierzaniem.
– Remus! Remusie! – krzyknęła Gryfonka z nadzieją w głosie i zaczęła się wyrywać, za co otrzymała kopniaka w brzuch od Lestrange. Kobieta wyciągnęła różdżkę i machnęła nią w kierunku Winsborn, a ta nagle zamilkła.
– Poznaj owdowiałą pannę młodą – syknęła w jego stronę i wtrąciła Ann do celi naprzeciwko. Zamknęła ją na klucz i odwróciła się gwałtownie. Podeszła bliżej krat, uśmiechając się do niego czarująco. – Witam na moich włościach, wilczku. Tu będzie ci lepiej, kochany. W pełni zasłużyłeś sobie na ciepło, wyleczenie ran i na...
Zaklaskała dwa razy w dłonie i spojrzała w stronę wejścia do piwnicy. Remus też tam skupił swój wzrok i po chwili dostrzegł cztery skrzaty niosące tace z różnymi naczyniami. Skrzaty teleportowały się do jego celi z cichym trzaskiem i stanęły tuż przed nim.
Czuł jak ślina napływa mu do ust, gdy poczuł zapach parującej pieczeni wydobywający się z jednego półmiska. Jeden skrzat trzymał na tacy karafkę wina, soku dyniowego i złoty puchar, drugi trzymał paterę z kilkoma rodzajami ciast oraz kawałkami owoców, trzeci tę pysznie pachnącą pieczeń, a czwarty miał na tacy dwa talerze i sztućce.
– Przyjmij ten oto skromny posiłek, jako dowód wdzięczności za wskazanie nam kilku nazwisk – powiedziała kpiącym tonem Bellatriks i szybko na nią spojrzał. Opuścił wzrok, próbując odgonić od siebie ten ogromny głód, który czuł. Skup się, skup się... – Paesegoodowie, Bonesowie, Potterowie... Z Longbottomami mieliśmy małego pecha, ale mordercze zaklęcie dosięgło jednego z nich... Może potraktują to jako lekcję i szansę, w końcu wtedy dorwaliśmy tę małą dziwkę. Wybiliśmy jej szlamowatego mężulka, jego mugolską rodzinkę i kilku innych.
Potterowie? Serce zabiło mu mocniej, gdy pomyślał, że James...
– Przewidziałam dla ciebie jeszcze inną nagrodę! – zapiszczała podekscytowana i machnęła różdżką w jego stronę, i liny opadły na podłogę. Znów zaklaskała dwa razy i usłyszał czyjeś kroki. – Zostawię was na chwilę, zakochane kundle.
Odeszła energicznym krokiem, a on wstał z krzesła i zbliżył się do bocznej kraty, aby zorientować się jakie ma pole widzenia. Gdy dostrzegł, kto idzie, cofnął się gwałtownie, zszokowany.
– Remusie. – Usłyszał jak cicho wypowiedziała jego imię, kiedy stanęła w miejscu, gdzie przed chwilą stała Bellatriks. – Dobrze wyglądasz.
– Dobrze wyglądam? – Nie krył się z urazą. Miał nadzieję, że jego wzrok wyraża to, jak bardzo czuje się zdradzony. – Torturowali mnie dzień, w dzień. Od prawie trzech lub czterech miesięcy. Który mamy dzisiaj?
– Dwudziesty piąty luty – odpowiedziała Dagny, spuszczając wzrok na dłonie, którymi chwyciła kraty. – Miałam rację.
– Gówno miałaś, a nie rację! – wybuchnął i gwałtownie podniósł się z krzesła, a wszystkie skrzaty teleportowały się gdzieś indziej, wyraźnie przestraszone. Miał zamiar rozpieprzyć kopniakami wszystkie naczynia, ale powstrzymał się. Chwycił karafkę z sokiem dyniowym i na talerz nałożył kilka ciastek, owoce oraz kawałek pieczeni. Wyciągnął je w stronę Norweżki. Dopiero teraz zauważył, że po jej policzkach płyną łzy. Chciał poczuć żal, ale czuł tylko odrazę. – Daj to Ann.
Chwyciła naczynia bez słowa i odwróciła się, aby podać je blondynce.
– Polują na nas od miesiąca. Ludzie z Ministerstwa, sama widziałam. Mieli naszywki na piersi... – zaczęła i parsknął gorzkim śmiechem.
– I co? Dopadli was? Zabili? Torturowali? – zapytał, a ona pokręciła głową.
– N–nie – wyjąkała.
– I tak będzie. Szczują was na Ministerstwo, odwalicie za nich część brudnej roboty, nadal będą was tropić, ale nic wam nie zrobią, a wy dalej będziecie zabijać niewinnych! Prawdziwe Ministerstwo nie będzie dawało sobie z wami rady, więc ludzie będą szukać innego obrońcy. Taki się znajdzie, Dagny. Obieca, że zrobi porządek z wilkołakami... Przecież on wie, gdzie jest ich stado. Sam ich tam umieścił – cedził przez zaciśnięte gardło, nie wierząc, że jest tak głupia, by nie pojąć, że jest pionkiem. – Wybiją was co do jednego.
– Fenrir nas obroni...
– Nie jest w stanie... On nie będzie w stanie obronić samego siebie. Ich nie obchodzą wilkołaki... Zabiją cię prędzej czy później, Dagny. Ciekawe czy będzie mi cię żal? – rzucił retorycznie i zaśmiał się gorzko.
– Pozwól mi pomóc... Ben i ja moglibyśmy coś zrobić... Tylko wybacz mi Remusie – wyszeptała, chwytając się krat, jakby miały uchronić ją od upadku. – Widziałam, że się wyłamujesz. Wykorzystałeś mnie...
– Od początku wiedziałaś po co tam idę! – wtrącił, bo przecież tak było. – Ufałem ci! I kochałem! A ty mi wbiłaś nóż w plecy!
– Nie byłam sama, nie pamiętasz? Z tego co... – zaczęła, ale rozległy się szybkie kroki, które odbijały się głuchym echem od ścian.
– Koniec waszej randki, wilczki! Wynoś się stąd! – warknęła Bellatriks na Dagny. Spuścił wzrok i głęboko oddychał, aby szybko się opanować.
– Też cię kocham... – Usłyszał zanim odeszła i prawie od razu Lestrange zaniosła się głośnym śmiechem.
Jęknął z bólu, czując jak na jego nadgarstkach i wokół tułowia oraz ramion zaciskają się niewidzialne liny.
Drzwi od celi otworzyły się ze skrzypnięciem.
– Wychodź! Nie próbuj żadnych sztuczek – ostrzegła go i zaczęła iść, prowadząc go za ten niewidzialny sznur. Co chwilę odwracała się, jakby sprawdzała, czy nie próbuje czegoś zrobić. Chciał, ale brakowało mu sił.
Wyszedł za nią z piwnicy i zaczęli iść w górę schodów. W połowie miał już dość i prawie poleciał do przodu, gdy szarpnęła go mocniej tą liną.
Na szczycie schodów miał wrażenie, że wypluł płuca. Nogi trzęsły mu się i każdy jego kolejny krok był niepewny.
Spojrzał spod łba na wiszący na ścianie obraz, na którym postać prychnęła na jego widok.
Bellatriks przystanęła i przyłożyła dłoń do wielkich drewnianych drzwi, które były wzmocnione metalowymi elementami. Drzwi nie miały klamki, ale po chwili otworzyły się, a Lestrange przyłożyła palec wskazujący do ust. Magia krwi.
Stęknął, gdy szarpnęła mocno i poleciał na kolana. Wstał tak szybko, na ile pozwalały mu siły i wlókł się za nią. Wzrok utkwiony miał w marmurowej podłodze i dopiero gdy zauważył rant szarego dywanu, podniósł głowę.
Skup się.
Przeszył go strach na widok kilkunastu zamaskowanych osób zebranych wokół wysokiego mężczyzny.
– Panie – odezwała się Bellatriks tonem głosu, jakiego jeszcze u niej nie słyszał. Serce podeszło mu do gardła, gdy Lord Voldemort ruszył w ich stronę. Skup się. – To on. To z niego wyciągnęliśmy informacje o...
– To ja go zdemaskowałem, Panie. Ja i Dagny. – Usłyszał złowieszczy głos, ale nawet nie spojrzał w stronę Greybacka. – Od końca listopada trzymali go w tajemnicy przed tobą...
– Zamknij się, mieszańcu! – syknęła Bellatriks. – Panie, wybacz nam. Po tym Francuzie nie chcieliśmy już popełnić błędu. Opierał się legilimencji przez długi czas. Sam Dumbledore go uczył, to on go mianował...
– Zamilcz, Bella. – Ledwo usłyszał głos Lorda Voldemorta. Brzmiał jak syk pomieszany z tysiącami igiełek, przeszywających powietrze, które aż zaczęło drżeć wokół niego. – Spójrz na mnie, wilkołaku.
Wziął głęboki wdech i zanim spojrzał na mężczyznę przed nim, zerknął na Dagny.
Podniósł głowę i skupił się, żeby nie myśleć o tym, jak cienka i blada jest skóra czarnoksiężnika, i jak złowieszcze są jego czerwone oczy. Jak przerażający był on cały.
Poczuł ucisk w głowie i upadł na kolana, na tę niespodziewaną próbę legilimencji. Próbował ją odeprzeć, ale czuł jak przedziera się przez te metaforyczne mury, więc go wpuścił.
Wpuścił go do wspomnień, gdy matka uczyła go jeździć na rowerze, gdy świętowali jego czwarte urodziny, gdy dostał list z Hogwartu. Bombardował go wspomnieniami z okresu dzieciństwa, a te późniejsze krył w odmętach swojego umysłu.
Dyszał ciężko, leżąc na ciemnym dywanie.
Crucio! – Pierwsza fala bólu przeszyła jego ciało i już wiedział od kogo Bellatriks się uczyła. Upadł i nawet nie zdążył jęknąć, a już poczuł charakterystyczny ucisk głowy. Skronie paliły go niemiłosiernie i nadal próbował trzymać mury w swej głowie, a kiedy znów padły, w głowie miał tylko wspomnienia z dzieciństwa.
– Stary kretyn. – Dotarło do niego po chwili, co powiedział Voldemort. – Kiedy go złamaliście?
– Trzy dni po pełni, panie – odpowiedziała pokornie Bellatriks.
– Głupcy! Daliście mu jeść, opatrzyliście mu rany! Złamiecie go jeszcze raz i wtedy mi go dacie! – syknął czarnoksiężnik.
– Panie, dziewczyna. – Remus podniósł głowę i spojrzał z przerażeniem na śmierciożerczynię, która patrzyła na Dagny. – To jego ukochana.
– Nie! – wrzasnął, gdy Voldemort machnął różdżkę w stronę brunetki i jakby niewidzialna siła przyciągnęła ją bliżej ich.
– Panie, ona pomagała! – krzyknął Greyback.
– Zamknij się! Każdy służy Czarnemu Panu najlepiej jak może. Ona usłuży nam w ten sposób. – Lestrange mówiła do Fenrira, ale to Remusowi patrzyła prosto w oczy.
– Ona jest moja! Panie, proszę... Jest jedną z najlepszych! – błagał Greyback
– To nie ode mnie zależy, Fenrirze, tylko od pana Remusa Lupina... Powiedz nam wszystko co wiesz o Zakonie. O miejscach spotkań, o innych dowódcach, o członkach... Inaczej ona zginie – zagroził Lord Voldemort, a on zacisnął szczęki i spojrzał na Dagny, która zaczęła płakać.
– Proszę, Remusie. Błagam... – wyjąkała, dławiąc się łzami. Mama też błagała.
– Informacje za jej życie – wyszeptał czarnoksiężnik z groźbą w głosie, a on przełknął rosnącą gulę w gardle. I tak ją zabije, jak mamę.
– Ona nie jest tego warta. – Usłyszał swój głos, jakby nie należał do niego.
Błysnęło zielone światło.
Dla niego nastała ciemność.


22 komentarze:

  1. O mój bosz...
    Popłakałam się... Kilkakrotnie.
    Miałam nadzieję że do tego nie dojdzie :(
    Dobrze że Bert i Jess przeżyli
    Czemu Katy nadal milczy, niech ona komuś powie co się stało, choćby ojcu..
    Trzymam kciuki za Dorcas ale mam wrażenie, że gościu jest zły za bardzo mi to wszystko pasowało na potrzeby Voldiego.
    Żal mi Remusa ale dobrze że się nie złamał. Bellatrix popełniła błąd, gdyby jej nie widział wcześniej to może by im się udało.
    Nie mogę się doczekać kolejnej części.
    Życzę dużo weny i czasu :D
    A w ogóle... Pierwsza! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Cię doskonale, sama nieźle ryczałam przy pisaniu :(
      Bert ma wizje i dzięki nim trochę tam wie na temat jego i Jess przyszłości.
      Katherina jeszcze trochę pomilczy. Jednak jest wojna i wiele przyjaźni, czy ciepłych relacji by się rozpadło, a w tym czasie trzeba się jednoczyć, a nie dzielić.
      Ogólnie to ja lubię Antoine (o czym świadczy jego nazwisko, Poulain, w filmie Amelia, główna bohaterka takie miała nazwisko. :D) Niewątpliwie Dorcas nauczy się dzięki niemu wiele, ale też i odkryje kilka rzeczy. To będzie dla niej owocująca znajomość. :)
      Remus nie ma teraz u mnie dobrego czasu i niestety te notki co mam tak szczegółowo zaplanowane, to tam jeszcze Remus jest w niewoli.
      Bellatriks popełnia kilka błędów. Dagny nie zdołałaby wtedy go uwolnić, bo ona nie posiadała różdżki, a też drzwi wyjściowe z piwnicy były na magię krwi (a czym ona jest, to myślę, że wrócę do tego tematu jeszcze, więc nie zdradzam :)).
      Czas mi się przyda. Czuję nadchodzące zmiany i wydaje mi się, że nie wyrobię się jednak w kwietniu z nowym rozdziałem (chyba że będę pisała w pociągach :P).
      Chciałam napisać, że druga, ale Ada mnie uprzedziła :P
      Buziaki! :*

      Usuń
    2. Kochana, trzecie miejsce to wciąż podium :D Aczkolwiek ja czuję niedosyt przez to drugie :P

      Usuń
    3. Hahaha :D Podobno trzecie miejsce najbardziej się cieszy, bo jest na tym podium, pierwsza wiadomo radocha, ale drugie jest rozczarowane, że nie pierwsze :P
      Potwierdzasz to :D

      Usuń
  2. Witam <3
    I znów się widzimy, wczoraj u mnie, dziś u Ciebie <3 Tak by mogło być każdego dnia, ale tak szybko nie umiemy jeszcze pisać :'D

    Och... Wiedziałam po końcówce, czego się spodziewać, ale... och :( Te martwe ciała zwisające z żyrandoli... Aż nie wiem, co powiedzieć... Wymordowałaś prawie całe trzecie pokolenie... Nawet Moody nie potrafił głosu opanować!!! :'(
    Wiesz, że zawsze puszczam sobie w miarę możliwości tą muzykę, a nigdy jej nie skomentowałam. Jakoś tak zawsze zapominałam. Ale kurde, potrafisz odnaleźć pasujące perełki do opowiadania <3

    Szkoda mi Dorcas. W sensie cieszę się, że jest tam bezpieczna, ale widzę, że ma trochę wyrzuty sumienia. Jestem ciekawa, czy kiedykolwiek zdecyduje się wrócić do Anglii na stałe. Poruszenie tematu ciotki Julie bardzo mi się spodobało :) Z perspektywy czasu zawsze widać więcej. Ale pomysł z lustrami był taki ojeju, słodki <3
    A ten Antoine taki miły :O Aż próbowałam go wygooglować, czy może jakiś taki śmierciożerca nie był, bo to było podejrzanie miłe, ale nie znalazłam takowego :P

    Jezu, William... No wrócić chce. Co jeszcze -_- No może i on naprawdę tylko porozmawiać chciał, ale... Kurde... To było takie nietaktowne, uderzył w czuły punkt niemal od razu... Się chyba nigdy chłopak nie nauczy traktowania Katy.

    Nareszcie tata Katy zachował się jak na ojca przystało! Czekała na ten moment tak długo!

    No niech no Torin pocałuje Jess, tak w czółko albo coś <3 Naprawdę ich shippuję! Boziu, jak dobrze, że nic się jej nie stało... Tak bardzo ją lubię, że nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś się jej stało!
    Ale przyjaźń Jess z Bertem jest taka cudowna <3 Pasują do siebie :D Oboje tak o siebie dbają <3

    Boziu, jaki Remus jest dzielny, aaaaaaaasch, mój Remus! Niech on w końcu ucieknie, albo go uratują, albo cokolwiek! Ale dobrze, że się nie złamał. Dagny naprawdę nie była tego warta. Jednak żałuję i współczuję mu tego, że musiał stanąć przed takim wyborem. No i pojawia się Voldemort we własnej osobie! Nienawidzę typa, ale czekałam na coś z jego udziałem! Ugh, jeszcze bardziej go nienawidzę. Jestem ciekawa, co to się dalej podzieje z Remusem...

    Czekam na więcej, dużo więcej! Mam nadzieję, że znajdziesz jak najwięcej czasu i będziesz miała wystarczająco dużo weny, by wrzucić coś jeszcze w kwietniu :D
    Życzę powodzenia w pisaniu <3

    Ściskam Cię mocno i przesyłam miliony buziaków! <3 :*
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A uszanowanko!
      Takie dni mogłyby być zawsze, ale tutaj znów powtórzę: u mnie chyba będzie trochę zmian i nie wiem jak znajdę czas na pisanie, ale będę się starała wykorzystać każdą wolną chwilę. :)

      Te martwe ciała zwisające z żyrandoli, to była rodzina pana młodego (mugole). W trakcie pisania sceny przypomniało mi się, co odwalili z mugolakami (albo mugolami, nie pamietam) na Mistrzostwach Świata i stwierdziłam: to takie w ich typie. Więc to napisałam. Ogólnie to jest w tym coś strasznego, ale tak mi się podoba ta scena! I tutaj też dodam, że tam w sumie wisiały cztery pokolenia, ale o tym może będzie w następnym rozdziale. Albo w 58 cz. 1.

      Ojejku, Nightwish porusza we mnie strunę, o której istnieniu czasami nie mam pojęcia. W sumie muzyka wprawiała mnie w taki idealny nastrój do pisania tego rozdziału (fragment z Remusem pisałam do "Phantom Of The Opera"). No i fakt, taki rodzaj muzyki (szkoda, że tekst romantyczny :P) fajnie pasuje. Cieszę się, że to doceniłaś <3

      Och, Dor ma duże wyrzuty. Dla niej mam już plan, ale niczego nie zdradzę. :) Lubię Julie, a raczej jej wspomnienie. Była cudowna.
      Nie, Antoine to mój wymysł. A czy coś z nim nie tak? Okaże się.

      William akurat teraz chce wrócić, żeby działać w Zakonie, nie chodzi tu o Katy. No może podświadomie tak :P To było w ch** nietaktowne! Ale Katy już nie ma złudzeń, że może nie było to tak jak to wtedy odebrała.

      Jeju! Ja muszę tego Roberta pisać! :D Kobieto, to nie na ten moment czekałaś. Następny rozdział sprawi, że się na niego zdenerwujesz, ale dodatek i 58 cz. 1: to na te momenty czekasz. :D

      Torin jest tak cudowny! W końcu gwiazda sportu :D A Jess... Złego diabli nie biorą :D
      Przyjaźń Jess i Berta, tak... Uwielbiam ich tak bardzo <3 :D

      Niestety Remus bez krwi swoich oprawców no i różdżki, niewiele może zdziałać, czego stał się boleśnie świadomy. W jego głowie raczej wyboru trudnego nie było. Kiedyś już postąpił tak, jak mówiło mu serce i jego matkę zabito, tutaj uznał, że ta sytuacja powtórzyłaby się. A nawet jeśli Voldemort by ją oszczędził, to i tak by zginęła "prędzej czy później".
      No i cieszę się, że jesteś zadowolona z debiutu Voldemorta w tym opowiadaniu. :)

      Potrzebuję więcej czasu. Gib mi Zmieniacz, plz, hooman :P
      Nie obiecuję kwietnia, ale w maju coś na pewno będzie. :)

      Ojeju! Jaka ja dziś jestem dopieszczona! <3 Tyle miłości! :D
      Również ściskam i buziaków w ch** przesyłam :* (uwielbiam jednostkę miary: w ch** :D)
      ;)

      Usuń
    2. To jest cudowna jednostka miary, ja jeszcze czasem ulepszam ją i dodaję końcówkę "i ciut" :D

      NO CZEKAM NA TEGO ROBERTA I CZEKAM, MAM NADZIEJĘ, ŻE POTRAKTUJE WILLIAMA JAKIMŚ PODŁYM ZAKLĘCIEM :D

      Dałabym Ci ten zmieniacz, ale... Sorry, no magic outside Hogwarts :P

      Buziaczki! <3 :*

      Usuń
    3. To "ch** i ciut", to takie matematyczne "n do potęgi (n+1)" :P
      Nie mam pojęcia czy rodzice Katheriny kiedykolwiek się dowiedzą o całej akcji, także... Nie mogę obiecać :D

      Buziaki! :*

      Usuń
    4. Kiedyś lubiłam matematykę, więc poszłam na ekonomię i cóż... Po roku dałam jednak szansę humanowi i teraz uczę się genetyki i innych biologii na psychologii 😅 Ciut jak dla mnie jest całkiem antymatematyczne 😂😂😂

      Usuń
    5. Ważne, że dałaś matematyce szansę, a że Wasz romans nie wyszedł... Nie każde związki kończą się ślubem :D

      Usuń
  3. Ogólnie trafiłem tu jakiś czas temu przypadkiem i spędziłem kilka dni pod rząd na nadrabianiu poprzednich rozdziałów, bo historia wciągnęła mnie o wiele bardziej niż się spodziewałem; wpadłem dzisiaj w końcu zostawić komentarz a tu proszę - nowy rozdział! : D

    Naprawdę świetnie się czyta to co piszesz, nawet mimo tego że interpunkcja czasem bardzo leży i czasem wyłapuję literówki lub przejęzyczenia, Twój styl narracji wynagradza wszystko. Całość czyta się lekko i przyjemnie, pomimo że historia jest dość ciężka i bardzo naładowana emocjonalnie - co również bardzo mi się podoba swoją drogą, nie uciekasz od ciężkich wątków i nie trywializujesz ich, co przynajmniej dla mnie jest kolejnym ogromnym plusem.

    Wyraźnie widać też, że masz naprawdę dużą wiedzę na temat świata stworzonego przez Rowling i wszystkie elementy które dodajesz od siebie są również bardzo dokładnie przemyślane; tak samo postacie, nawet najbardziej poboczne, są zawsze dopracowane i rzadko ma się wrażenie, że są wprowadzane tylko po to żeby były. Strasznie miło było widzieć tak wiele tak dopieszczonych detali!

    Mówiąc już o postaciach, moimi ulubieńcami są zdecydowanie Jane i Paul, uwielbiam tych dwoje i jeśli coś złego im się przydarzy chyba wyciśniesz ze mnie w końcu kilka łez (chociaż kilka razy było już blisko); bardzo podoba mi się też Twoja charakteryzacja kanonicznych postaci, zwłaszcza Huncwotów. I muszę też przyznać - mimo że przez początkowe rozdziały naprawdę nie mogłem jej znieść, Katherina ostatecznie skradła moje serce i mam szczerą nadzieję że wszystko się w końcu dla niej ułoży.

    Mógłbym pewnie wyliczać w nieskończoność co mi się podobało, bo naprawdę jest tego mnóstwo, ale nie chcę jednak przeprowadzać szczegółowej analizy w komentarzu więc powiem tylko żeby podsumować - Twoja historia naprawdę podbiła moje serce i zdecydowanie zostaję na dłużej, bo po prostu muszę wiedzieć jak wszystko się dalej rozwinie i jak się skończy.

    Powodzenia w pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba już kiedyś to wspominałam, ale powtórzę się: uwielbiam takie "przypadkowe" wejścia!
      No i jak ładnie trafiłeś z tą nową notką ;D

      Cieszę się bardzo, że opowiadanie Cię wciągnęło i te plusy, które wypisałeś wynagradzają moje braki w interpunkcji, stylistyce... Wszelkie błędy. Staram się pisać lepiej, i lepiej, więc mam nadzieję, że faktycznie to widać. :)
      Wiem, że życie bywa czasami szare, bure i ponure, i jednak staram się, żeby poruszać też cięższe wątki tak, aby ich nie spłaszczać. Chciałabym, żeby to opowiadanie nie tylko dostarczało rozrywki, ale też czasami było fajną lekcją. :)

      Rozpływam się pod tym komentarzem. <3 Szczególnie o tych dopieszczeniach, bo czasami sam research na dany temat trwa dłużej niż pisanie sceny/rozdziału. :D Czuję się bardzo doceniona! :D

      Chyba plusem tego, że czyta się opowiadanie "na raz" jest to, że faktycznie widzi się zmiany u bohaterów, tak jak w przypadku Katheriny, która na początku jest denerwująca. :D Cieszę się, że finalnie skradła Twoje serce i oby przyszłe rozdziały umocniły Cię w tym uczuciu. (To moja najbardziej ulubiona postać kobieca i chciałabym, żeby Czytelnicy też ją lubili.) :D

      Dziękuję Ci bardzo za tyle ciepłych słów i cieszę się, że tu z Nami zostaniesz. :)
      Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze w kwietniu!

      Pozdrawiam serdecznie!
      Buziaki! :*

      Usuń
  4. Nie powinnam chyba sobotniego poranka zaczynać czytaniem tego wpisu :( był tak cholernie smutny i przygnębiający, że teraz to już kompletnie nie mam ochoty wyłazić spod kołdry... Tego się właśnie obawiałam. Dziadkowie Jamesa i Katy, Longbottomowie, szkoda ich. Może nie dawałaś im nie wiadomo jak dużo czasu antenowego, ale zawsze, kiedy się pojawiali, było sympatycznie. Opis tego, co zastało Biuro Aurorów po wkroczeniu na miejsce zbrodni był przerażający i wbijał się mocno w pamięć. Czytając nawet kolejny fragment, ten o poinformowaniu reszty bohaterów, nie mogłam się skupić na ich rozmowach i łzach.

    Pozytywnym aspektem rozdziału jest na pewno scena z Dorcas, ja tam nie twierdzę, że Antoine jest podejrzany, musiałby włożyć totalnie nieproporcjonalnie wiele wysiłku w stosunku do efektu końcowego, by znaleźć na drugim końcu świata jednego członka Zakonu, przede wszystkim złamanego na duchu i nie potrafiącego radzić sobie ze swoim własnym życiem, a na dodatek który nie może nawet w wielkiej potrzebie udać się do kraju :/ to raczej brzmi na owocną współpracę i szansę zawodową. No i scena z Jess. Ona jest ostatnio takim promyczkiem słońca w Twoim opowiadaniu i każdy jej moment przyjmuję z radością :) taką miałam nadzieję na jakiegoś szybkiego całusa z Torinem, ach!!! No i trzeci aspekt to interakcja Katy z ojcem. Tu zgadzam się z resztą komentujących.

    Will to palant i to nie wymaga rozwiajania tematu. Jak on mógł?! Niech się do niej nie zbliża! Dobrze, że Moody nie pozwolił mu wrócić i wymyślił tą lipną wymówkę. Palant poczuł się ważniejszy, niż jest, ma poczucie misji i obowiązku, a w Anglii zwyczajnie nie będzie wadził. Myślę, że Moody bardzo liczy na Katherinę w swoim aurorskim zespole, a obecność palanta mogłaby negatywnie na nią wpływać.

    No i Remus. Musi mieć ogromne wyrzuty sumienia, że to z jego głowy wypłynęły nazwiska ludzi, na których urządzono sobie polowanie. Chociaż to nie jego wina. Po prostu Voldemort był lepszy :( krótka rozmowa z Dagny i Bellatrix była totalnie odrażająca, cieszę się, że Remus mimo bólu i złamanego serca nie zdradził przyjaciół dla marnej próby uratowania jej życia. Ten jego tekst z końcówki był tak mocny... i tak prawdziwy. Niechże Zakon w końcu przedsięweźmie wszystkie dostępne im sposoby, żeby go uwolnić. Przecież drugie jego złamanie przez Bellę może skończyć się sypnięciem wszystkiego. W końcu to człowiek, nie maszyna...

    Pełna emocji czekam na ciąg dalszy!
    Drama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że jednak udało Ci się w sobotę wstać z łóżka. Była tak piękna pogoda, że zbrodnią byłoby siedzenie w domu!

      W sumie, to najbardziej było mi smutno, że "zabiłam" dziadków Katheriny i Paula. To były wolne duchy i będzie mi ich brakowało. :(
      Dziwnie to zabrzmi, ale cieszę się, że miałaś takie odczucia, przy czytaniu opisu tej masakry. Ten fragment pisało mi się świetnie i jestem z niego naprawdę zadowolona. :)

      Współpraca Dorcas i Antoine będzie dla niej bardzo dużą lekcją. :)
      Hahaha :D Widzę, że tutaj #teamTorin przeważa u Czytelników. :D Myślę, że 57-58 będą rozdziałami, gdzie ta dwójka dostarczy wiele uśmiechu na twarzy. :D
      Ach, i Robert.
      Powinnam zacząć go pisać. :P Sądzę, że po tym dodatku wiele się wyjaśni. :) (Oby)

      No i Will, aż się bałam dojść do tej części komentarza. :)
      Cóż, tutaj znów masz rację: Moody bardzo liczy na Katy i obecność Willa mogłaby na nią źle wpłynąć.
      Uspokoję Cię nieco, jeżeli wspomnę, że przez około półtora roku (czasu blogowego) ta dwójka nie będzie się widziała? :D

      Oj, Remus... :( Serce mi się kraje za każdym razem, gdy mam coś do napisania z jego perspektywy.
      Ogólnie to nie lubię Dagny, ale starałam się, żeby u Remusa czuć było takie zranienie, wynikające z tego, że jednak coś do niej czuł.
      Tutaj napiszę, że Remus jeszcze się nacierpi, bo jednak jestem zafascynowana Bellą i chcę jeszcze pobawić się tą postacią, bo później będzie się pojawiać, ale sceny jej zabaw nie będą tak bogato opisane.

      Mam nadzieję, że uda mi się szybko coś naskrobać i wstawić. :)
      Sama nie mogę się doczekać ciągu dalszego, bo w 58 poznamy jeden z sekretów Berta. :D

      Cieszę się, że część druga wywarła takie wrażenia i dzięki za wszystkie przemyślenia. <3

      Buziaki! :*

      Usuń
    2. Trochę uspokoisz, aczkolwiek teraz na poczekaniu wymyśliłam coś lepszego. Niech się Syriusz z Jamesem dowiedzą o tym, co jej zrobił i niech go zgnoją totalnie :D ja wiem? Na przykład wybiją zęby, pękną śledzionę, wpakują na pół roku do szpitala xd możesz to dla mnie zrobić?

      A fascynacja Bellą chyba nie jest zbyt zdrowa, nie sądzisz?

      Sekretów Berta nie mogę się doczekać! To chyba najbardziej tajemnicza z Twoich postaci :)

      Buziaki <3
      Drama

      Usuń
    3. Och, chłopaki się dowiedzą... Kiedyś. Ale co zrobią? Niczego nie obiecuję. To nastąpi za jakiś czas i pewnie do tego czasu koncepcja mi się zmieni kilka razy. ;)

      A nie wiem, czy fascynacja Bella nie jest zdrowa, ale zabrnę w to :D

      Jeszcze trochę i wreszcie będzie wiadomo, co takiego ukrywa Bert. :D Sama nie mogę się doczekać, bo to zmieni bardzo dużo. :D

      Buziaki! :*

      Usuń
  5. W reszcie udało mi się przeczytać oba rozdziały! Nie wiem jakim cudem ogarniasz pisanie, skoro ja czasami nie mam czasu żeby przeczytać! :) Bardzo podziwiam ;)

    Emocji od groma... W cz. 1 machnęłaś taki clifhanger, że nie szło pójść spać, całe szczęście moje gapiostwo spowodowało, że od razu mogłam przejść dalej. Bardzo mi przykro z powodu całego trzeciego pokolenia, straszny cios dla prawie wszystkich bohaterów, ale wojna tak właśnie wygląda, inaczej byłaby niewiarygodna.

    Bardzo się cieszę, że przy całym ogromie nieszczęścia udało się znaleźć jakieś promyki nadziei :) Bardzo kibicuję wszystkim trzem dziewczynom, zarówno w aspektach romantycznych, jak i zawodowych. Za to z panów bracia Leven wbijają mi się chyba obaj na miejsce 1 :) Zawsze bardzo mnie to dziwi, że zaczynam czytać bloga dla Jamesa, Syriusza i Lily, a na jakimś tam etapie bliżej serca jest Jess, Adalbert, Katy czy Edgar i Leven, to chyba oznacza, że dobrze napisałaś postacie :)

    Chciałam napisać, że William to palant, drań i w ogóle jeszcze gorzej, ale wtedy sobie przypomniałam, że wcześniej był wspaniały, a potem pomyślałam, że może ktoś mu po prostu powinien powiedzieć, co uczynił i dlaczego to jest aż tak złe. Bo może on jest po prostu nieświadomy, i gdyby go uświadomić to wszystko jakoś by się znowu zaczęło kleić... Kurcze, nie podejrzewałam się o takie pokłady sentymentu względem tego typa.. jak to jest wciąż możliwe?

    Podsumowując, umiejętnie wyważyłaś dramat i wszechobecną tragedię, z taką zwyczajną ludzką potrzebą tego, żeby się mimo wszystko gdzieś uśmiechnąć :) Więc czekam na więcej Jerin (mam nadzieję, że Adalbert zatwierdził w 100%) ;)

    I jak to jest, że na dwóch ulubionych blogach człowiek musi czekać na rozdział postaci nazwanej Robertem :D Przypadek...? ;)

    Pozdrawiam serdecznie i życzę jak zawsze dużo czasu na pisanie ;*
    Elizabeth

    P.S.
    Jestem na świeżo po 4,5,6 i 3 części Harry'ego i bardzo mocno wnioskuję o wykopanie Glizdogona w przestrzeń kosmiczną. Niechęć do tej postaci buzuje we mnie obecnie aż nazbyt intensywnie. Ogłoś go zdrajcą i miejmy go z głowy :D

    P.S.2
    Miesiąc temu odkryłam coś fantastycznego! Nie wiem czy znasz, dlatego pomyślałam, że na wszelki wypadek się podzielę :D Wydaje mi się, że naprawdę powinno Ci się spodobać :) Daj znać czy już czytałaś, czy może się skusisz ;)
    https://archiveofourown.org/works/750146/chapters/1400000

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czeeeść! :* <3
      Nie jest źle, aczkolwiek teraz mam mały deficyt, no bo Święta i Gra o Tron (nie wiem, co ważniejsze ;p), no i inne seriale, no i jakieś wyjazdy, i stres... No ostatnio jest ciężej, ale piszę na dokumentach google, więc mogę jakieś sceny pisać na telefonie, gdy nie mogę spać, czy w pociągu. Dzięki temu, czasami rozdział idzie mi szybciej, niż jakbym miała do tego uruchamiać komputer. :D A jednak mam w głowie dużo scen i chciałabym już powoli doprowadzać tę historię do końca, więc to działa na mnie motywująco. No i dzięki jakiejś systematyczności jest Was tutaj tak wiele. :)
      Uwielbiam cliffhangery i będzie ich jeszcze sporo. Spodobało mi się to dzielenie rozdziałów i dzięki temu zabiegowi mogę zrobić ich jeszcze więcej. :)
      Szczerze powiem, że zabicie trzeciego pokolenia, to dla mnie też taki wstęp do zabijania innych postaci. Nie lubię zabijać moich ulubieńców, a darzę sympatią naprawdę wiele postaci i myślałam, że lepiej to wszystko zniosę, ale nie. Uryczałam się jak głupia i niestety wiem, że jeszcze niejeden taki moment przede mną, co mnie niesamowicie smuci. :(
      Panowie bracia Leven <3 Oni są chyba moim wyobrażeniem faceta, jakiego bym chciała mieć, a jako, że są to postacie moje, to mogę przy nich popłynąć. Cieszę się, że te postacie wykreowane przeze mnie tak Ci się podobają. <3
      Sprawa z Williamem nie należy do najprostszych. Konfrontacja Katheriny i Williama będzie za jakieś dwa lata czasu blogowego, może te 2-3 miesiące później (wcześniej chyba pisałam, że półtora, ale zapomniałam, że tu jest luty 1980 r., a to jednak się wydarzy na początku 1982 może ciut później ;P).
      Myślę, że jego zachowanie będzie dla Was wtedy sensowne, bo zawsze przemycam do jego fragmentów coś, co później nabierze mocniejszego sensu. Tutaj Ci obiecam, że o swoich uczuciach uświadomi go sama Katherina, no i ktoś jeszcze (jedna osoba). :P
      Wydaje mi się, że masz takie pokłady sentymentu do niego przez to, że tak, a nie inaczej kieruję jego osobą. Gdybym na tamtym momencie skończyła jego perspektywę, to pewnie byś go nienawidziła, ale nadal piszę sceny z jego perspektywy i jednak czuć, że to nadal ten sam chłopak, który tylko w aspekcie Katheriny dał dupy. :)
      Chciałabym mieć już rozpisane rozdziały, tak na przyszłość, żeby móc określić, w którym dokładnie to się wydarzy, ale jeszcze nie wiem. Teraz akcja mi nieco zwolniła, ale po 60 znów trochę przyspieszę, żeby znów trochę zwolnić.
      Kolejny raz się cieszę, że masz takie odczucia i ciepło mi na sercu, że jednak tak ciężki wątek udało mi się dobrze opisać. :)
      Adalbert zatwierdził, ale raczej będzie studził zapał Jess. Z resztą, nie on jeden ;)
      Ejże! U mnie najpierw pojawi się 57, ale zacznę (w sumie to skończę, bo jedną scenę już mam napisaną :P), gdy skończę z Robertem, bo 57 skończy się w takim momencie, że raczej nie będziecie pałać do niego sympatią, więc dodatek chcę napisać wcześniej, żeby pojawił się przed 58. :D
      Tak i też strasznie czekam na Roberta u Dramy i Furii <3
      Nie lubię Glizdogona, ale niczego nie mogę obiecać. Pewnie nie spodoba Ci się to, co dla niego szykuję, ale potrzebny mi jest też potem. Bardzo żywy. :P
      Zerknęłam na tego fanfika i kurde. Gdyby to była każda inna postać (albo jakaś swoja), a nie Ginny (Hermionę też by mi się dziwnie czytało :P), to pewnie bym zaczęła czytać jak porąbana, ale jakoś takie czuję wewnętrzne opory. :P Jeszcze akurat wyczytałam, że jej relacja z Syriuszem kroiła się na więcej. :P Jednak #teamHarry jeśli chodzi o Ginny. :P

      Dziękuję bardzo! Cieszę się, że udało Ci się znaleźć czas, wpaść, przeczytać i zostawić tak obszerny komentarz. <3
      Myślę, że 57 pojawi się jakoś do 10 maja. Może wcześniej. (Ale dat jeszcze nie zmieniam w Sowiej Poczcie, najpierw skończę Roberta :P)

      Również pozdrawiam i przesyłam buziaki! :*

      Usuń
    2. Widzę swój człowiek z serialami :D ja chyba nieco odpuszczę ze świętami na rzecz ponadrabiania moich seriali :D nieumyte okna chyba przeżyją do maja... ;)
      Dobrze, że uprzedzasz! Będę czytać dopiero po pojawieniu się drugiej części każdego rozdziału :D
      Ja ze swojej strony wnoszę wniosek - dajmy w końcu Jess poszaleć, co by radości i miłości więcej w życiu zagościło :)
      Że też Glizdogon jest komukolwiek do czegokolwiek potrzebny... ehhhh, ale skoro mówisz, że potrzebny to będę znosić jego obecność w niemym cierpieniu xD
      Ja też miałam opory, gdyż fanką Ginny nie jestem, zupełnie, ale historia jest tak dobrze napisana, że gdzieś tam to nastawienie się zmienia :) A Syriusz jest tak opisany... kiedyś była taka emotka ;) Ale rozumiem zastrzeżenia, nie będę namawiać :)

      Dzięki, że tak ultra szybko odpowiedziałaś <3

      Usuń
    3. Wieczorami zawsze mam otwartą przeglądarkę z mailem i blogiem, no i w ciągu dnia sprawdzam maile, to jestem w miarę na bieżąco z komentarzami. :D No i nie ukrywam, że brakowało mi bardzo od Ciebie komentarza, ale całkowicie rozumiem. Dorosłość bywa czasochłonna. :D

      Chciałabym Ci obiecać taką Jess i zrobię to, ale nie wiem, kiedy to nastąpi. :D Ogólnie ona cieszy się z małych rzeczy, ale gdzieś w głębi duszy nie jest to tak radosne jak się wydaje.
      I tak mało jest tego Glizdogona, więc nie marudź. :P
      O jeju... Może jednak kiedyś przeczytam skoro Syriusz jest fajny? :D
      Kurde.
      Mam dylemat teraz. :P

      Buziaki! :*

      Usuń
  6. Czołem!

    Przyznaję, że wzruszył mnie ten rozdział. Prawie cały czas kręciła mi się łezka w oku. Nawet nie wiem jak go skomentować.
    Przez chwilę myślałam, że to może Ann i jej rodzina ma coś wspólnego ze śmierciożercami i może dlatego to wesele, ale coś mi nie grało i już wiem dlaczego.
    Bardzo zgrabnie to wszystko opisałaś, chociaż wdarło ci się parę literówek, itp.
    Myślę sobie, co chciałam jeszcze skomentować i może tylko to, że podoba mi się pomysł z Dorcas. Sesje terapeutyczne są bardzo spoko opisane i fajnie się to czyta.
    Super, że na chwilę pojawił sie will, ale jeju, niech ta Katy mu wreszcie nieco odpuści, no! Ileż można...
    A co do Remusa. Liczyłam, że coś się zmieni w jego sytuacji, ale nie sądziłam, że na gorzej. Smutno mi się strasznie to czyta. Dobrze, że chłopak się opierał teraz, chociaż mimo wszystko trochę żal mi Dagny. I nawet nie chcę myśleć jakie wyrzuty sumienia będzie miał.
    Na ten moment to tyle :D

    ślę uściski,
    Panna Czarownica

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam ponownie! :D

      Autorka płakała jak pisała, także rozumiem co czułaś. :)
      Rodzina Ann jest tutaj mocno poszkodowana i niestety dalej nie będzie za kolorowo.
      Cieszę się, że podoba Ci się wątek Dorcas. :) Jednak na problemy psychiczne zaklęcia nie ma i musi swoje przepracować.

      Katherina jest głęboko urażona, także jeszcze się na niego trochę powścieka ;)
      Chciałabym napisać, że u Remusa będzie lepiej, no ale... Uwierz, naprawdę bym chciała.

      Jeszcze trochę i będziesz na bieżąco! :D
      Się nie mogę doczekać! :D

      Buziaki! :*

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Masz jakieś pytania?
Czegoś nie pamiętasz lub nie do końca wiesz, co autorka miała na myśli?
Zapytaj o to w komentarzu – SBlackLady zawsze odpisuje!

KATHERINA (78) JESSICA (68) SYRIUSZ (67) JAMES (63) LILY (62) JANE (54) DORCAS (50) REMUS (47) ANGLIA (42) WILLIAM (42) ADALBERT (40) PAUL (38) TOBIAS (37) ZAKON FENIKSA (35) AUROR (31) MOODY (29) HOGWART (25) BONES (21) CHARLUS (20) DUMBLEDORE (19) AUSTRALIA (18) DOREA (18) MEADOWS (17) ŚMIERCIOŻERCY (15) POTTEROWIE (14) PARKESOWIE (13) CAROLINE (12) KURSY (11) MISJA (11) DAGNY (10) MCGONAGALL (10) INNE SZKOŁY (9) LISTY (9) ORGANIZACJA (9) informacja (9) LARS (8) PAESEGOOD (8) ROBERT (8) ELIZABETH PRONTON (7) TORIN (7) WAKACJE (7) REGULUS (6) ŚWIĘTA (6) ANN (5) HENRY (5) ROSJA (5) SNAPE (5) STANY ZJEDNOCZONE (5) VOLDEMORT (5) WALKA (5) 18+ (4) CLARE (4) GREGORY (4) OKLUMENCJA (4) PATRONUSY (4) POJEDYNEK (4) STEPHANIE (4) ŚLUB (4) ANDROMEDA (3) HUNCWOCI (3) KARTNEY'OWIE (3) MECZ (3) QUIDDITCH (3) BEATRISHA (2) IMPREZA (2) LAGERE (2) MICK (2) OIGHRIG (2) PIERWSZA WOJNA CZARODZIEJÓW (2) WIELKANOC (2) FRANCJA (1) HOGSMEADE (1) JACK (1) JULIETTE (1) KONKURS (1) NOC DUCHÓW (1) OWUTEMY (1)
Theme by Lydia | Land of Grafic