Ostatnie dni były zbyt
nerwowe i denerwowało ją to, że nie mogła opuszczać terenu Kwatery Głównej.
Miała nadzieję, że razem z Adalbertem uda się na wyścigi i tam, plątając się
pomiędzy rożnymi szemranymi typami, uspokoi swoje myśli, ale Moody miał co do niej
inne plany i musiała zostać w miejscu, gdzie nie czuła się mile widziana.
Po weekendzie
spędzonym w Kwaterze Głównej, wypad do pracy na Pokątnej był dla Jess jak
wyjazd na długo wyczekiwane wakacje. Jeszcze rano pani Dorea poradziła jej,
żeby spróbowała się uspokoić i przestała obwiniać za sytuację Remusa, bo w
końcu ma brać udział w misji.
Misja... Na myśl o
niej miała ochotę zwymiotować. Nie wiedziała, co miała w głowie, gdy zgłosiła
chęć uczestniczenia w tym wszystkim. Tak, chciała jakoś pomóc, chciała jakoś
wynagrodzić Remusowi swoje zaniedbanie, chciała pokazać, że jej zależy, ale nie
sądziła, że zostanie wybrana.
Zaczęła głęboko
oddychać, żeby uspokoić szybko bijące serce. Wierzchem dłoni otarła łzy i
rozejrzała się po zapleczu, bo tak się zamyśliła, że nie była pewna, czy na
pewno jest sama.
Napięcie z niej nie
schodziło, chociaż praca trochę ukoiła jej myśli. Z dbałością o szczegóły wykończała
szatę, która w sumie nie potrzebowała tego, aby ją dopieszczać.
Drgnęła, gdy wybiła
godzina piętnasta. Zerknęła na drzwi, które prowadziły do sklepu.
Wypuściła powietrze i
zaczęła zastanawiać się, czy rozmowę z Madame Malkin nie przełożyć o kolejną godzinę,
ale po pięciu minutach stwierdziła, że przecież wezwanie może dostać w każdej
chwili i nie chciałaby opuścić sklepu, bez wcześniejszego uprzedzenia szefowej.
Wyszła z zaplecza i
podeszła do wieszaków, przy których stała kobieta.
– Dziś mały ruch –
stwierdziła Madame Malkin, wieszając odkurzoną szatę. – Jak szaty?
– Została jeszcze
jedna do wykończenia, ale dzisiaj będzie gotowa – odpowiedziała Jess i
przygryzła dolną wargę. – Mam sprawę.
– Słucham, Jess.
– Moja mama ma wpaść
na kilka dni – zaczęła, uśmiechając się nieśmiało, chociaż czuła duży
dyskomfort. Nienawidziła okłamywać osób, które są jej bliskie. – Żeby było
bezpieczniej nie wiem, kiedy to będzie. Bardzo zła pani będzie, jeśli któregoś
dnia się nie zjawię, albo w środku dnia wyjdę?
– Widzisz jak jest,
Jess... – westchnęła szefowa, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Jakoś dam sobie
radę. Pracy nie jest tak dużo, jak przed śmiercią Ministra.
– Oczywiście będę
zostawała dłużej, żeby jakoś to odrobić i żeby... – zaczęła szybko i kobieta
zaśmiała się.
– Żeby wypłata nie
była mizerna? – dokończyła za nią i Jess mimowolnie wyszczerzyła zęby w
uśmiechu.
– Wie pani, że jest
najlepszą szefową? – zapytała, czując wdzięczność, że kolejny raz jest tak
wyrozumiała.
– Najlepszą i mam nadzieję, że jedyną. – Madame Malkin
spojrzała na nią tak, że oczy Jess zaszkliły się.
Ona i Dorea Potter
zdecydowanie potrafiły sprawić, że przez chwilę czuła namiastkę tego, co już
dawno straciła.
*******
Katherina uśmiechnęła
się smutno, gdy dopiero co przybyły Edgar Bones pogratulował jej tego, że dostała
się na resztę kursu do Działu Dochodzeniowo–Śledczego.
Chociaż wyniki testów
półrocznych oraz ocenę kursu znała już wcześniej, to dopiero dzisiaj pojawiły
się listy z przydziałami do poszczególnych działów.
Z tego co zdążyła
zauważyć, to chyba tylko cztery osoby nie dostały się tam gdzie chciały w
pierwszej kolejności i zostały przyjęte do działów, które były ich drugim
wyborem.
Zdziwiła się trochę,
że Alicja zdecydowała się na Dział Lokalizacji, a nie Dział Analityczny. W
końcu była zdecydowanie najlepsza z ich piątki z zaklęć i to właśnie wśród
analityków jej zdolności przydałyby się bardziej, ale argumentacja koleżanki,
że przecież te dwa Działy to prawie to samo, miała sens.
Parkes z kolei nie
była zdziwiona, że James, Syriusz i Frank też dostali się tam, gdzie ona.
Martwiło ją trochę to, że razem z nimi dostał się też Andy, jej partner z
ćwiczeń. Przez prawie całą ich współpracę miała nadzieję, że tutaj ich drogi
się rozejdą i praktycznie zaraz po wynikach, zaczęła się denerwować, że resztę
kursu spędzi razem z nim. A tego nie chciała.
– Mam nadzieję, że
wkrótce razem z Remusem będziemy to świętować – powiedziała do Bonesa. – Zjesz
dziś z nami?
– Nie... –
odpowiedział i usiadł obok Levena, który przeglądał jakieś papiery. – Zaraz
spadam do domu.
Katy usiadła na drugim
końcu stołu i obserwowała jak Tobias podpisuje dokumenty, które przyniósł mu
przyjaciel. Poczuła się trochę nieswojo, gdy oboje spojrzeli na nią z lekkimi
uśmiechami. Odwzajemniła gest, chociaż nie wiedziała o co im chodzi.
– To widzimy się jutro
– powiedział Edgar i wstał. – Trzymajcie się!
– Cześć! –
odpowiedziała i gdy wyszedł, znów spojrzała na Levena, który zaczął sprzątać
dokumenty.
– Szybko dzisiaj –
zauważyła. – Edgar nie musi siedzieć w Kwaterze?
– Nie – powiedział,
wstając i podchodząc do blatu. – Wie jaka jest jego rola i zna plan, więc jak
najwięcej czasu chce spędzić z bliskimi.
– Och – westchnęła
zawstydzona. Chociaż ich uspokajano, że ich grupa prawdopodobnie jest w
najmniejszym niebezpieczeństwie, tak inne grupy miały gorzej.
Moody i wujek chyba
jednogłośnie stwierdzili, że to właśnie ci, którzy będą pacyfikować wilkołaki
będą najbardziej narażeni. Trochę martwiło ją to, że nikt nie powiedział o
grupie, w której był właśnie Leven. Zapytał o to jedynie Gideon lub Fabian (nadal
jej się mylili), ale ten drugi brat mu odpowiedział "wiadomo".
A ona nie wiedziała i
to sprawiało, że czuła jeszcze większy niepokój o grupę, która miała zadbać o
to, aby oni mogli spokojnie wejść do Lestrange'ów uwolnić Remusa.
– Katy? Mówiłem do
ciebie. – Spojrzała na Tobiasa, który znów siedział przy stole.
– Jak bardzo w dupie
jesteśmy? – zapytała cicho. Wstała ze swojego miejsca i usiadła bliżej aurora.
– Wiem, że dla większości z was to już nie wiadomo, która akcja, ale dla mnie
to tak naprawdę pierwsza. Nie wiem czego się spodziewać, nie wiem czy naprawdę
Moody jest tak pewny swojego, że tak jakby lekceważy wroga...
– Lekceważy? –
parsknął Leven i pokręcił głową. – Nie wiem za dużo o grupie Edgara, ale wiem,
że ich plan jest dobrze dopracowany i oni akurat muszą mieć taki plan, bo oni
będą współpracować z ludźmi z Ministerstwa, którzy możliwe, że sympatyzują z
Voldemortem. Co do naszych grup, wystarczy nam cel. My musimy odciągnąć jak
najwięcej ludzi od dworu, a wy musicie znaleźć Remusa i go odbić. Każdy z nas
ma jakieś role i po prostu musimy je wykonać, tak jak potrafimy najlepiej.
Moody nie lekceważy wroga, Katy. On po prostu nie wie czego się po nim
spodziewać, więc stawia na improwizację. Wy, będziecie improwizować najmniej,
za to my, będziemy musieli się wykazać.
– Właśnie tego się
boję – powiedziała cicho i spojrzała na niego znacząco. – Obiecaj mi, że
będziesz uważał...
– Nie mogę ci tego
obiecać – westchnął. – W kwestii misji mogę słuchać jedynie Moody'ego i własnej
intuicji. I to dokładnie w takiej kolejności.
*******
Paul razem z ojcem
oraz Moodym wszedł do biura Bartemiusza Croucha, który dopiero co wrócił ze
spotkaniem z Dolores Umbridge.
Gdy usiedli na
przygotowanych fotelach, Szef Departamentu od razu przeszedł do sedna sprawy.
– Mamy zgodę od pani
Minister – zaczął i rozłożył przed sobą teczkę. – Mamy uzgodnić kto będzie brał
w tym udział. Oczywiście jest to akcja naszego Departamentu, więc na pewno będą
te osoby, które wskazałeś, Alastorze, ale musisz dodać jeszcze kilku aurorów.
– Będziesz miał do
dyspozycji tych, którzy będą mieć wtedy zmianę w Biurze... Oczywiście jak
sytuacja się zaogni – obiecał Alastor i Barty kiwnął głową.
– Na początku wyślemy
do wilkołaków delegację i zaproponujemy im swoje warunki. Przede wszystkim
muszą zostać umieszczeni w Rejestrze, a pełnie będą spędzać w św. Mungu, gdzie
specjalnie dla nich otworzymy specjalny oddział z bezpiecznymi salami. Co do
kwestii ewentualnej pracy czy opieki zdrowotnej, będziemy otwarci na rozmowy –
powiedział Crouch.
– A nieoficjalnie? –
zapytał Moody.
– Niestety nie mogłem
się upierać, żeby to Robert był przedstawicielem Ministerstwa. Rozmowy będzie
prowadził Szef Rejestru Wilkołaków. W skład delegacji będzie wchodziło
prawdopodobnie cała Brygada Ścigania Wilkołaków. Od nas będziecie to wy,
Robercie i Paulu. Dla bezpieczeństwa będzie też Charlus i Edgar Bones. Czy
wasza czwórka wystarczy, by w razie zagrożenia utrzymać opór dopóki nie pojawią
się posiłki? – zapytał Barty. Paul spojrzał na ojca, który kiwnął głową.
– Mamy kogoś swojego w
Rejestrze Wilkołaków czy Brygadzie? – zapytał ojciec.
– Szef zapewnia mi
lojalność, więc zakładam, że faktycznie podejdzie do tego zgodnie z danym mi
słowem. Nie mamy tej pewności w przypadku Brygady. Jestem pewny, że wilkołaki
będą chciały was zaatakować i obecność Brygady może zaognić całą sytuację, bo
niestety mają swoje przepisy, których chętnie się trzymają. W tej sytuacji,
Charlus wezwie aurorów do pomocy. Ach, Paulu... Będziesz odpowiedzialny za
zapisywanie przebiegu negocjacji z nimi, bo czuję, że ten papier będzie mi
potem potrzebny, jasne?
– Oczywiście –
odpowiedział.
– Na kiedy mamy być
gotowi? – zapytał Moody.
– Powiedziałem
Umbridge, że chcę ich wziąć z zaskoczenia, ale na pewno jeszcze w tym tygodniu,
żeby nie byli aż tak agresywni jak przed pełnią. Powiedziałem też, że muszę
omówić to z tobą i ustalić plan działania na wypadek interwencji Biura Aurorów,
co zajmie nam zapewne dwa dni... – Barty spojrzał na nich i potarł czoło. – Jak
sprawa z chłopakiem? Jesteście gotowi, czy potrzebujecie jeszcze czasu?
– Jesteśmy w gotowości
– powiedział Alastor i Crouch pokiwał głową.
– Szykujcie się na
jutro. O osiemnastej nasi ruszą na wilkołaków – postanowił Szef. – Jeszcze
jutro omówimy całą sprawę, a teraz zostawcie mnie i Alastora samych.
*******
Przeczuwał, że
wczorajsze spotkanie jest tym najważniejszym i kolejne będzie już tuż przed
misją.
Cały czas był
zdziwiony, że Moody zgodził się na plan Katheriny. Wiedział, że jego rodzice,
tak jak i on, zrobią wszystko co w ich mocy, żeby zapewnić Lily bezpieczeństwo,
więc nie oponowali pomysłu jego kuzynki.
Innego zdania była
Lily, która mniej optymistycznie podchodziła do całej sprawy.
Kiedy decyzja
ostatecznie została podjęta nie odzywała się do niego i Katheriny przez niecałe
dwie godziny, ale w końcu niechętnie im odpuściła.
W poniedziałkowy
wieczór Moody ponownie zebrał swoją oraz ich grupę. Były też tam obecne Marlena
McKinnon, Hestia Jones i ciocia Caroline.
Przeczuwał, że w plan
będą też wciągnięte osoby, które znają się na uzdrawianiu, bo na pewno nie
wszyscy wyjdą z tego cało.
Szybko wyjaśniono im
rolę Hestii, która została włączona do ich grupy. Miała być pod wpływem
wielosoku, jako Katherina. I oczywiście nikt więcej miał o tym nie wiedzieć.
Oficjalnie miała pójść
później informacja, że do ich grupy włączono też Lily, nieoficjalnie Potter
miała siedzieć z Marleną i Caroline w jadalni, i czekać na ich powrót. Chociaż
on wolał, żeby żona trzymana była od tego wszystkiego z daleka, bo nie wiedział
w jakim stanie wrócą i czy wszyscy wrócą. Chciał jedynie, żeby Lily była
odrobinę spokojniejsza.
Dziś znów siedzieli w
jadalni, pochyleni nad projektem części dworu Lestrange'ów oraz mapą okolicy.
Kiedy Moody skupił się na omawianiu planu swojej grupy, on skupił się na
zapamiętaniu ich schematu działania. Wejść, znaleźć piwnicę, znaleźć Remusa,
dać mu Eliksir Słodkiego Snu, wziąć go na nosze, wyprowadzić głównym wejściem.
On i Syriusz dbają o jego bezpieczeństwo, reszta dba o ich bezpieczeństwo. Użyć
Świstoklika do Andromedy, a stamtąd Świstoklik, który zabierze ich blisko
Kwatery Głównej. Stamtąd szybko do środka, żeby zająć się Remusem.
– Wszystko jasne? –
zagrzmiał Moody, patrząc na każdego z osobna. James kiwnął sztywno głową. –
Akcja ministerstwa zacznie się za piętnaście minut i wtedy my teleportujemy się
w wyznaczone miejsca. Nasza grupa czeka na wieści od grupy Charlusa, a później
wy czekacie na patronusa od nas. I ostatni raz powtarzam: macie się słuchać
Caradoca, jasne?!
– Tak! – odpowiedzieli
zgodnie z Syriuszem, Katheriną i Hestią.
– Caroline, rozdaj
dziewczynom po dwóch fiolkach. Pierwszą weźmiecie tuż przed wyjściem stąd, a drugą
jak już będziecie przy Świstokliku lub zaraz po wylądowaniu u Andromedy. Albo
jeśli uznacie, że już pora. Jedna dawka powinna Wam wystarczyć na kilka godzin,
ale lepiej wziąć drugą – wytłumaczył Alastor i zaczął zwijać plany, które
następnie włożył do teczki, którą podał Marlenie. – Masz ją strzec, jak oka w
głowie. Oddasz ją mi lub Charlusowi, zależy, który z nas pierwszy wróci.
– A jak... – zaczęła
cicho McKinnon i Jamesowi skręcił się żołądek na myśl, że ojciec mógłby nie
wrócić.
– To Dorei, Robertowi
lub Dumbledore'owi – wymienił Moody i wstał od stołu. – Parkes i Jones, gotowe?
Potter spojrzał na
kuzynkę i Hestię, które trzymały przed sobą odkorkowane już fiolki, które
owinięte były w skórę. Katherina dodała do swojej fiolki kilka rudych włosów, a
Hestia blond włosów.
Ścisnął mocniej dłoń
Lily, gdy Parkes uniosła buteleczkę do ust i wypiła zawartość jednym haustem.
Z szybko bijącym
sercem, obserwował jak jego kuzynka skurcza się, twarz wydłuża się i jej rysy
łagodnieją, a włosy prostują się i zmieniają kolor na ciemnorudy. Z niepokojem
spojrzał w dół i odetchnął, gdy dostrzegł delikatną krągłość brzucha.
Teoretycznie wiedział, że będzie widać ciążowy brzuszek, ale wolał się upewnić.
Obie dziewczyny
zniknęły za parawanami, gdzie całkiem szybko zmieniły swoje ubrania.
– Gotowe – powiedziały
razem.
– Musisz mieć trochę
łagodniejszy wyraz twarzy, Katy – stwierdził Syriusz w kierunku Katheriny. – A
ty bardziej skupiony, Hestio.
– Za pięć minut
widzimy się na zewnątrz – zarządził Alastor i wyszedł przez drzwi prowadzące do
kuchni.
– Uważajcie na siebie,
chłopcy – powiedziała ciocia Caroline i ucałowała w policzek jego, jak i
Syriusza, a następnie mocno przytuliła Katherinę, i nie wypuszczała ją z
ramion.
– James – zaczęła Lily
i spojrzał na żonę. Uśmiechnął się lekko, żeby dodać jej otuchy.
– Wszystko będzie
dobrze, Evans. – Puścił jej oczko i gdy zauważył, że kąciki jej ust drgnęły,
objął ją i wtulił policzek w czubek jej głowy. – Widzimy się za kilka godzin.
– Przygotuję wam
Eliksir Wzmacniający na jutro, jakby kawa okazała się dla was za słaba –
wyszeptała i odsunęła się od niego. Spojrzał w jej zielone oczy i pogładził
kciukiem jej policzek, gdy dostrzegł napływające łzy. – Masz uważać na niego.
Skrzywił się, gdy
niespodziewanie Lily wyswobodziła się z jego objęć i przytuliła Syriusza.
Wymienił z Blackiem szybkie spojrzenia i przyjaciel uśmiechnął się delikatnie.
– Jak zawsze, Lily!
– A ty musisz mieć
naprawdę łagodniejszy wyraz twarzy. – James w duchu jęknął, gdy żona zaczęła
się w niedosłowny sposób żegnać z Katheriną. – Katy...
– Będę uważała na
siebie i na nich, Lily... – zapewniła kuzynka i odsunęła się od niej.
– Tylko się nie pomyl
– rzucił Syriusz, który chyba chciał nieco rozładować napięcie, ale dostrzegł,
że i jemu nie jest do śmiechu. – Musimy już iść.
Kiwnął głową i ostatni
raz przytulił się do żony, starając się odrzucić cały niepokój, który czuł od
kilku dni.
*******
Teleportowali się do Cotwall
End pod Wolverhampton w dwanaście osób i był pewny jedynie, że wśród nich jest
tylko pięć osób, które chcą to rozegrać jak najbardziej pokojowo.
Przed nim szedł jego
ojciec i Howard Bernett, szef Rejestru Wilkołaków. Za nim szło siedmiu
pracowników Brygady Ścigania Wilkołaków, a całą grupę zamykał wuj Charlus i
Edgar Bones.
Paul zwolnił, gdy
zauważył, że ojciec też tak zrobił. Pewniej chwycił podkładkę z przygotowanymi
już pergaminami i piórem do zapisywania przebiegu tego spotkania.
– Stać! – Usłyszał,
gdy po dziesięciominutowej wędrówce, gdy byli tuż przed niewielką rzeczką.
Stanął nieco z boku i obserwował jak przez mostek przechodzi masywny mężczyzna.
Gdy był już w połowie, pojawiło się za nim kilka postaci, które stanęły, jakby
czekając na dalszy ruch.
– Jesteśmy z
Ministerstwa Magii! – krzyknął donośnym głosem pan Howard.
Mężczyzna zatrzymał
się, jak tylko zszedł z mostka i Paul pospiesznie zapisał na pergaminie
"Fenrir Greyback".
– Czego tu chcecie?
– Chcemy porozmawiać z
wilkołakami osiedlonymi na tym terenie, żeby omówić kwestie dotyczące tego, jak
w przyszłości mogłaby wyglądać relacja z Ministerstwem – zaczął Bernett i Paul
skrzywił się nieco, słysząc jak urzędnik owija w bawełnę, zamiast przejść do
sedna sprawy. – Wierzymy, że wspólnie możemy dojść do kompromisu!
– Chcecie kompromis?
Nie wchodźcie na nasz teren i się wypchajcie! – rzucił Greyback i splunął na
ziemię. – Nie zamkniecie mojego stada w klatce. To wolne wilki!
Paul wytężył słuch,
gdy ludzie z Brygady zaczęli między sobą szeptać.
– Ministerstwo nada
wam te ziemie w zamian za to, że uzupełnimy Rejestr i czas pełni spędzicie na
oddziale w św. Mungu, który zostanie specjalnie do tego przygotowany! – zaczął
wygłaszać postulaty pan Howard. – Również pragniemy pomóc wam w znalezieniu
pracy oraz udzielić wszelkiej innej pomocy!
Czekali chwilę aż
Greyback coś odpowie, ale ten tylko kolejny raz splunął.
Dostrzegł jak Szef
Rejestru Animagów zerka na jego ojca, jakby nie wiedział już co robić i stało
się coś, czego się nawet nie spodziewał.
– Fenrir Greyback? –
Charlus razem z Edgarem podeszli bliżej z wyciągniętymi przed siebie różdżkami.
– Zatrzymujemy pana za zabójstwa,
ataki i celowe zarażanie likantropią!
I zaraz potem zaczęła
się jatka.
*******
Od prawie dziesięciu
minut czekali przyczajeni w niewielkim zagajniku i obserwowali dwór
Lestrange'ów. Przez ten czas nie wydarzyło się nic ciekawego. Nie zauważyli,
żeby ktoś przybył do dworu, ani żeby ktoś go opuścił.
Tobias kątem oka
zerknął na Jessicę Cay, chociaż panował półmrok to był przekonany, że
dziewczyna nadal jest blada jak ściana.
Gdy zebrali się w
jadalni to prawie jej nie poznał. Zrezygnowała z okularów, teraz jej włosy były
czarne, upięte w ciasny warkocz i chyba pierwszy raz widział jej kły, które nie
były skrócone żadnym zaklęciem. Jeżeli sądził, że nie weźmie sobie słów
Moody'ego do serca, to się mylił. Jeśli przeżyje, to na bank nie zostanie rozpoznana.
O ile wróci do starego wyglądu.
Teraz jedynie go
ciekawiło jak poradzi sobie z nimi w terenie.
Syknął, gdy poczuł, jak
któryś z bliźniaków go szturchnął i odwrócił się w ich stronę.
– Dostaliśmy wezwanie od Charlusa. Zaczynajcie – przemówił cichym głosem
Dorei jej patronus, który rozmył się w powietrzu.
– Czekajcie –szepnął
Moody, kiedy dostrzegli jak bramy do posesji Lestrane'ów otwierają się. Wyszło
przez nie może jakieś pięć osób, które po chwili zniknęły, zapewne teleportując
się do Catwall End. – Robicie, co mówię. Jasne, aurorzy?
– Tak jest! –
powiedzieli zgodnie.
– Fabian i Gideon,
teraz wasza kolej – zarządził Moody.
Tobias patrzył jak
bliźniacy odbiegli i zatrzymali się na kilka jardów przed ogrodzeniem. Mieli
wyciągnięte przed sobą różdżki, więc był już przekonany, że sprawdzają jakie zaklęcia
ochronne są używane.
Uniósł kącik ust,
czując satysfakcję, że już po chwili bracia zaczęli łamać zaklęcia i
różnokolorowe iskry wystrzeliwane z ich różdżek w kierunku dworu Lestrange'ów
zatrzymują się na niewidzialnej barierze.
Tak jak się
spodziewał, po chwili widoczna była biała poświata, tworząca kopułę nad całą
posesją, w której po chwili dostrzegł delikatne pęknięcia.
Zerknął na Moody'ego,
który wyszedł kilka kroków do przodu i z tego co przypuszczał, zaczął łamać zaklęcia
antydeportacyjne.
Spojrzał na Cay, która
stała oparta o drzewo.
– W porządku? –
zapytał cicho, odwracając wzrok na to, co działo się przed nim.
– Zaraz się zrzygam –
odpowiedziała z dobrze mu już znaną marudnością. Spojrzał na nią i pokręcił
głową, uśmiechając się pod nosem.
– Tak... Już wiem, co
Torinowi się w tobie podoba –powiedział sarkastycznie, a ona prychnęła pod
nosem.
– Każda potwora
znajdzie swojego amatora – skwitowała. – Nawet dla ciebie jest szansa.
– Ja... – zaczął, ale
usłyszał syknięcie Moody'ego.
– Zamknijcie się, do
cholery!
Przeklął pod nosem i
prawie bez mrugnięcia znów zaczął obserwować poczynania kolegów z biura.
– Leven... – Usłyszał
Alastrora i dostrzegł, że bramy otworzyły się i wyszło przez nie kilka osób,
które nie bawiąc się w kurtuazję zaczęły rzucać w bliźniaków zaklęcia
oszałamiające. – Za dwie minuty mogą wchodzić! Cay za mną!
– Jasne! – Skrył się
za drzewem i zaczął kręcić pokrętłami tak, aby nawiązać łączność z Katheriną. –
Katy?
– Mam cię! – odpowiedziała mu i rozpoznał głos Lily Potter.
– Za dwie minuty
zaczynacie! – powiedział szybko.
– Jasne! I uważaj na
nią, proszę! – Usłyszał jeszcze, nim błękitna struga przeleciała po jego lewej
stronie. Przeklął pod nosem, ciesząc się, że niczego jej nie obiecywał.
Zerknął zza drzewa i
zmrużył oczy, starając się policzyć z iloma mają do czynienia. Dostrzegł, że
póki co jeszcze nie zrobiły się grupki walczący, a każdy miotał w każdego bez
zastanowienia.
Naliczył osiem osób.
Przełknął ślinę, mając nadzieję, że uda im się te osiem osób wciągnąć w ten
zagajnik. Mieli nadzieję, że coś, co Lestrange'owie traktowali jako dodatkową
barierę ochronną, zadziała w tym przypadku na ich korzyść.
Wychylił się zza
drzewa i rzucił zaklęcie tarczy, aby umożliwić chłopakom szybsze wycofanie się
ze szczerego pola.
Kiedy byli
wystarczająco blisko, wychylił się jeszcze bardziej i tak jak było umówione, na
początku bardziej delikatnymi
zaklęciami zaczął atakować przeciwników
– Cofamy się! – Krzyknął
Moody i kolejny raz rzucił Protego,
gdy Fabian i Gideon odwrócili się i wbiegli do lasu, tak samo jak Moody, a na
samym końcu Cay.
– Cay, rzucaj w nimi
jakimiś paskudztwami! – warknął Moody, który znajdował się po jego prawej
stronie.
– Drętwota! –Usłyszał krzyk dziewczyny i sam niewerbalnie rzucił to
zaklęcie, ale nie trafił.
– Spokojnie, Leven.
Jeszcze się wyszalejesz. Chcemy ich zezłościć, a nie obezwładnić. Przynajmniej
teraz – powiedział szybko Alastor. – Uciekać między drzewa!
– Protego! – rzucił celując za siebie, gdy wbiegli do lasu.
Niebieski promień uderzył
w drzewo po lewej stronie i przysłonił się ręką, gdy drzazgi posypały się na
wszystkie strony.
Cały czas używał
zaklęcia tarczy i od czasu do czasu oszałamiacza, którym specjalnie nie trafiał
w cel. Zerkał za siebie, próbując oszacować odległość jaka jest między nimi i
ile drogi im zostało, bo podobno niedaleko znajdowało się jakieś przerzedzenie
drzew i to tam mieli zacząć walczyć już na serio.
Zwolnił nieco biegu,
gdy usłyszał, że tak każe Moody i zmrużył oczy, gdy niebieski promień tym razem
rozwalił kilka drzew z lewej strony.
– Kurwa! – warknął pod
nosem, gdy potknął się o wystający korzeń, ale utrzymał równowagę.
– Już niedługo,
chłopaki! – Dosłyszał krzyk Moody'ego i faktycznie dostrzegł, że dosłownie
dwadzieścia jardów dalej, drzew jest trochę mniej. Nieco przyspieszył i zaraz
za bliźniakami wypadł z gęstego lasu.
– Padnij! – krzyknął
Gideon i w tym samym momencie odwrócił się, rzucając niewerbalnie zaklęcie
oszałamiające, które trafiło w jednego śmierciożercę.
Pomógł Moody'emu
podnieść się z kolan i chociaż w końcu zaczęli walczyć na poważnie, to nadal się
cofali.
– Cay, bardziej z przodu!
– warknął na dziewczynę Alastor. Rzucił zaklęcie tarczy, gdy dostrzegł czerwoną
smugę lecącą w jego stronę. Był pewny, że Jessica obrzuciła szefa przerażonym
spojrzeniem.
– Furnunculus! – Usłyszał jej krzyk i uśmiechnął się lekko, bo
dostrzegł, że śmierciożerca, który dopiero co wybiegł z gęstwiny lasu został
trafiony jej zaklęciem i zgiął się w pół.
– Wszyscy są? –
zapytał Moody.
– Tak! – odpowiedział
mu, gdy dostrzegł, że faktycznie jest z nimi ośmiu przeciwników.
– To odpalamy! –
krzyknął Moody i dosłownie dwie sekundy później głośno huknęło, i w promieniu
kilku jardów otoczyła ich czerwona łuna.
*******
Przyłożył zraniony
palec do tylniej furtki i pchnął żelazną bramkę. Zawiasy zaskrzypiały cicho,
więc ręką chwycił jeden z prętów, żeby przytrzymać ją i nie zrobić większego
hałasu. Na szczęście wszyscy się przez nią przecisnęli i zaczęli podkradać się do
tej części dworu, gdzie znajdowała się kuchnia. Przycisnął się do ściany i czekał
aż dołączą do niego, Katherina i Hestia... Lily,
stary! Lily i Katherina!
– Katy? – zapytał
szeptem, gdy złapał się na swojej pomyłce.
– Tak? – odpowiedziała
mu blondynka i uśmiechnął się lekko, gdy dostrzegł, że rudowłosa dziewczyna
drgnęła, ale nie otworzyła ust.
– Nic, sprawdzałem cię
– powiedział i kiwnął głową Carlowi Bordfordowi, gdy ten dołączył do nich i też
przycisnął się do ściany. – Możemy ruszać.
– Pomału i blisko
siebie – ostrzegł ich Caradoc, powoli wchodząc na schody.
Syriusz szedł z
wyciągniętą różdżką, skradając się po schodach za Jamesem.
– Black, chodź tu. –
Usłyszał zniecierpliwionego aurora i minął szybko Rogacza. – Otwórz je.
Chłopak wyciągnął z
kieszeni skórzanej kurtki scyzoryk i włożył ostrze w miejsce w futrynie, gdzie
znajdował się cały mechanizm. Usłyszał ciche kliknięcie i kiwnął głową na
Caradoca.
Odsunął się, żeby
zrobić mu miejsce, bo to on miał pierwszy wejść.
– Różdżki w gotowości,
same niewerbalne! – przypomniał im szeptem i cicho pchnął ciężkie drzwi.
Wszedł zaraz za aurorem
i Jamesem, i dostrzegł, że już dwa skrzaty domowe leżą nieruchomo na kamiennej
posadzce.
Petrificus
Totalus! Jego
zaklęcie powaliło kolejnego skrzata i zdziwił się, bo Potter i Dearborn
unieruchomili kolejne dwa skrzaty.
– Jak dużo ich mają? –
zapytał Caradoc, a on rozejrzał się po dużej kuchni, szukając drzwi do
spiżarni. – Black, co ty wyrabiasz?!
– Sprawdzam –
odwarknął mu i pchnął drzwi. Lumos!
Dał jeden krok do przodu i oświetlił całe pomieszczenie.
Tak jak sądził, w
spiżarni były też legowiska skrzatów i znajdowały się one pod półkami, które
sięgały do samego sufitu. Przyjrzał się szybko najniższemu poziomowi i wrócił
do kuchni.
– Sześć skrzatów –
powiedział i Caradoc zaklął pod nosem.
– Otwórz te drzwi,
upchniemy je tam. Zyskamy trochę na czasie – zarządził auror i już po chwili
przenosili skrzaty do spiżarni. – Potter, daj Eliksir Słodkiego Snu.
James bez słowa podał
fiolkę Dearbornowi, który za pomocą pipety zaczął aplikować eliksir skrzatom, a
kiedy skończył wyszedł ze spiżarni i rzucił na drzwi kilka zaklęć. Bez słowa
oddał Jamesowi opróżnioną do połowy fiolkę i stanął obok drzwi, które z
pewnością prowadziły do dalszej części domu.
Auror machnął na nich
dłonią i teraz to Syriusz stanął obok niego, a za nimi James i reszta.
Wyszli z kuchni,
trzymając przed sobą różdżki w gotowości. Kiedy dali pierwszy krok, świeczniki
na ścianie zaświeciły się, oświetlając im korytarz.
Powoli, prawie
bezszelestnie szli i skręcili w lewo, gdzie na końcu krótkiego korytarza
znajdowały się kolejne drzwi. Caradoc otworzył je ostrożnie.
– Schowek – szepnął
im, a on i James od razu zabrali się za szukanie ukrytych drzwi. Palcem szukał jakiegoś
niepasującego łączenia cegieł.
– Jest! – Rogacz go
szturchnął i wskazał na jedną z cegieł, która może dla niektórych wyglądała na
zwyczajnie brudną, ale on dostrzegł wypukły kształt – miejsce, w którym płaciło
się krwią. Ponownie naciął
scyzorykiem opuszek palca i przyłożył go w to miejsce. Przez chwilę nic się nie
działo, więc przycisnął mocniej palec, czując przy tym delikatne pieczenie.
Drgnął, gdy fragment ściany zaczął przesuwać się w jego stronę.
– O Merlinie, mamy to.
– Usłyszał przejęty głos Lily.
– Lumos – szepnął Caradoc zaglądając do środka, ale szybko światło z
jego różdżki przestało świecić i Syriusz zauważył, że kilka razy machnął
różdżką.
– Schodzimy? – zapytał
James.
– Cii! – syknął na
nich auror. – Jest tu portret. Schodzimy po cichu. Lily i Bordford stoją na
czatach, Katherina przy samych drzwiach. Ostrzegasz nas jakimikolwiek iskrami.
– Jasne! –
odpowiedziała szeptem blondynka.
Poczuł jak Caradoc
klepie go po plecach i razem z Jamesem przeszli przez drzwi. Już nie był
zaskoczony, gdy tutaj świece również się zapaliły. Spojrzał w dół schodów i
ostrożnie zaczęli schodzić, starając się, żeby stawiane kroki były jak
najbardziej miękkie, aby nie było słychać żadnego stukotu.
Odetchnął, gdy dotarli
do metalowej kraty.
– Za łatwo nam to
idzie – szepnął James, gdy stwierdził, że nie ma co próbować otwierać tych krat
zaklęciem, tylko od razu przyłożył do zamka scyzoryk i dosłownie po sekundzie
zamek puścił, a kraty otworzyły się, skrzypiąc głośno.
– Zostaję tutaj. Macie
dosłownie trzy minuty. Black, zrób zdjęcia – powiedział im Caradoc, a oni już
nie bawiąc się w podchody szybkim krokiem weszli do piwnicy.
– Lumos maxima! – Wielka świetlista kula wystrzeliła z różdżki Jamesa
i oświetliła, to co znajdowało się za kratą. Przed nimi było wielkie, zimne
pomieszczenie, w którym znajdowało się pewnie z kilkanaście cel po lewej i
prawej stronie.
Syriusz poczuł ucisk w
piersi, gdy pomyślał o tym, że Remus przez ten cały czas był tutaj.
Ruszył za Jamesem
uważnie rozglądając się po mijanych celach.
– Jest! – Usłyszał
Rogacza, który był kilka kroków przed nim i dobiegł do niego. – Remusie?
Od razu zebrał się do
otwierania zamka i gdy otworzyli te kraty, Lupin zerwał się do pozycji
siedzącej, i wcisnął w mur.
– Remusie to my! –
powiedział James i Black nie zdziwił się, że głos Pottera brzmi, jakby jego
przyjaciel miał się zaraz rozpłakać.
– Nic nie wiem! –
wychrypiał Lunatyk, patrząc na nich ze strachem. – Nic już nie wiem!
– Luniaczku to my –
wyszeptał Rogacz, podchodząc powoli, a Syriusz uniósł obie dłonie, żeby
pokazać, że mu nic nie zrobią. – James i Syriusz. Kontaktowaliśmy się ostatnio
za pomocą zegarków. Te które wszyscy mamy od Dorcas, pamiętasz?
– Później byłem ja i
Moody, zaledwie kilka dni temu... – dodał Black, ale przyjaciel jeszcze
bardziej wcisnął się w ścianę, patrząc na nich nieufnie. Syriuszowi znów
ścisnęło się gardło i mocno zacisnął powieki, kłócąc się w myślach czy próbować
tak jak James, przemówić Remusowi do rozsądku, czy po prostu zrobić tak, żeby
jak najszybciej go wydostać.
Postanowił, że zrobi,
co powinien zrobić.
– Wybacz, Luniaczku –mruknął
przepraszająco i wycelował w niego różdżką. – Petrificus Totalus!
– Syriusz! – warknął
na niego Potter.
– Daj mu ten eliksir!
Jak już będziemy wszyscy bezpieczni,
to z nim pogadamy! – Teraz to on warknął na Jamesa, który zacisnął wargi i
uklęknął obok Lupina. Po chwili wstał i machnął w stronę przyjaciela różdżką, a
ciało Remusa bezwiednie uniosło się , i gdy James wyszedł z celi, lewitowało
wraz z ruchem jego różdżki.
Syriusz wyciągnął z
wewnętrznej kieszeni mały aparat, który dostał przed misją od Dearborna, i
zrobił kilka zdjęć celi Remusa oraz kilku obok.
Ruszył za Jamesem,
który był już przy wyjściu i co chwila odwracał się, robiąc przy tym zdjęcia.
Gdy wchodzili po
schodach zrobił kolejne zdjęcia.
– Ostrożnie z nim –
ostrzegł Caradoc, kiedy wychodził na korytarz, gdzie czekała na nich Katherina.
Jako ostatni wyszedł
na korytarz i zanim zamknął masywne drzwi, zrobił ostatnie zdjęcie.
– Remusie... – Odwrócił
się i usłyszał głos Lily. Spojrzał na przyjaciółkę dostrzegł, że jest bardzo
bliska płaczu.
– Najłatwiejsza część
za nami – powiedział Caradoc i wskazał ręką korytarz. – Ja i Katherina z
przodu. Później wy chłopaki, a na końcu Lily i Carl. Idziemy...
Ruszyli za Dearbornem
i Katheriną. Trzymał różdżkę przed
sobą, idąc blisko Jamesa, którego był w każdej chwili gotowy obronić. Jego i Remusa.
Caradoc w pewnym
momencie machnął różdżką i dopiero po kilku krokach zrozumiał dlaczego.
Weszli w korytarz, w
którym wisiało kilka obrazów, a auror zasłonił je ciemnym materiałem tak, aby
te niczego nie wdziały.
Doszli do kolejnych
drzwi, które o dziwo nie były zamknięte i przy otwieraniu w ogóle nie
zaskrzypiały.
Jeszcze
salon wielkości sali balowej, korytarz i drzwi... Damy radę.
– Panicz Black?! –
Usłyszał za sobą skrzeczący głos i przeklął pod nosem. Szósty skrzat.
– Znikaj stąd, Stworku!
– Odwrócił się i warknął na skrzata, patrząc się na niego ze złością. W myślach
przeklął, gdy skrzat skrzywił się, pstryknął palcami i zniknął.
*******
Dosłownie kilka sekund
po tym, jak skrzat zniknął, Katherina usłyszała szybkie kroki dochodzące zza
rogu korytarza. Caradoc przysunął się do ściany i przesunął jak najbliżej
zakrętu, aby w końcu wychylić się i rzucić oszałamiacza.
Nie myśląc długo
ruszyła za nim. Wypuściła powoli powietrze z płuc i niewerbalnie rzuciła
zaklęcie tarczy, tak żeby mogli wychylić się bardziej, bez obawy, że czymś
oberwą.
– Drętwota! – krzyknął
raz jeszcze i machnął na nią ręką. – Szybko!
Odwróciła się i
kiwnęła na Jamesa, który na szczęście był już tuż za nią.
Przeszła nad
nieprzytomnym ciałem jakiegoś młodego chłopaka i uniosła delikatnie lewą ręką,
żeby znów rzucić zaklęcie tarczy, i podtrzymać je na dłuższą chwilę, tak jak
się nauczyła już dobry rok temu. Przyspieszyła kroku i szła obok Caradoca.
– Trzymam tarczę –
powiedziała mu, bo chociaż jako jeden z nielicznych wiedział jakie ma
zdolności, to jednak nigdy nawet ze sobą nie ćwiczyli.
– Jak masz wybór, to
odpal się jak już wszyscy będziemy blisko drzwi – poradził jej, a ona kiwnęła
głową.
Wyszli na korytarz, w
którym było już bardziej przytulnie i wiedziała, że są niedaleko salonu. Z
prawej strony zauważyła szerokie, marmurowe schody, które prowadziły na piętro.
Caradoc tutaj już nie bawił
się w zasłanianie obrazów, bo już nie było sensu. Już prawie weszli do salonu,
ale zatrzymała się, gdy Caradoc złapał ją za ramię.
Pisnęła głośno, gdy
nagle, od jej zaklęcia tarczy odbił się czerwony promień.
– Nie zapraszałam
gości! – Usłyszała kobiecy, trochę wysoki głos przepełniony drwiną.
Katherina spojrzała na
aurora i kiwnęła głową, gdy wyczytała z ruchu jego ust nieme pytanie o tarczę.
Ruszyła trzymając się
nieco z tyłu Caradoca i weszli do salonu.
Pięć
osób... W tym jedna ciężarna.
– Dajcie nam spokojnie
wyjść, a wszyscy skończymy ten dzień cali i zdrowi – zaproponował Caradoc
powoli wychodząc na środek, tym samym zmniejszając też dystans do drzwi.
Katherina zerknęła
szybko za siebie. James i Syriusz właśnie wchodzili do pomieszczenia.
Bellatriks, kobieta
którą do tej pory znała ze zdjęć, wybuchnęła pięknie brzmiącym śmiechem.
– Fatygowaliście się
po ten wrak... Cóż... Człowieka? Chociaż to za dużo
powiedziane – powiedziała szyderczo i pokręciła głową. Nadal uśmiechała się
lekko, patrząc na nich z ciekawością. – I kogo my tu mamy... Nasz drogi kuzyn.
Nie przedstawisz mnie przyjaciołom?
Wstała z fotela z
gracją i gdyby nie to, że trzymała różdżkę wycelowaną z nich, to pomyślałaby,
że faktycznie chce się zapoznać.
Katherina powoli
rozejrzała się po salonie szukając możliwej drogi ucieczki. Obok kominka, zaraz
za Bellatriks był łuk a za nim jakiś korytarz. Oni zmierzali do łuku, który był
po ich prawej stronie, ale wiedziała, że nawet najszybszy sprinter by tam nie
dobiegł, nie obrywając przy tym zaklęciem. No i mogli się cofnąć i wyjść
kuchnią, ale z tego co pamiętała do kuchni podobno prowadziła jeszcze jedna
droga.
Więc mieli do wyboru
łuk po prawej. A za nimi krótki korytarz i drzwi.
– Doskonale cię znają
– odpowiedział jej Black i Katherina jęknęła w myślach. Ostatnie czego chcieli
to wdawać się w bezsensowną gadkę z Bellą, która zapewne chciała grać na czas.
– Ja przedstawię
swoich znajomych – zaproponowała, a jej głos ociekał słodyczą. Uprzejmym gestem
ręki wskazała na swoich kompanów, którzy wstali i trójka z nich stanęła obok
nich. Przystojny młodzieniec stał po jej lewej stronie i Katy rozpoznała
Regulusa Blacka. Rozpoznała też Luciję Dołohow, a obok niej stała tak potężna
kobieta, jakiej Katy jeszcze nigdy nie widziała. – Swojego brata już chyba...
– Przestań pierdolić,
Bella. Puszczasz nas czy rozwiązujemy to siłą? – spytał zniecierpliwionym tonem
głosu Łapa.
– Nie ma Narcyzy –
szepnęła Katherina, kiedy zauważyła, że w którymś momencie Malfoy musiała
opuścić salon.
– Hmmm... – westchnęła
Lestrange głośno, jakby się nad czymś zastanawiała, ale Caradoc nie dał jej
wyboru. Błysnęło niebieskim światłem i Katherina od razu jak to zauważyła,
rzuciła zaklęcie oszałamiające.
Uniosła nieco lewą
dłoń, czując charakterystyczne mrowienie w palcach, gdy podtrzymywała tarczę.
Czuła ten charakterystyczny ucisk w piersi i praktycznie czysty umysł. Bez
zastanowienia rzucała zaklęcia i robiła uniki.
Wysunęła się nieco do
przodu, napierając razem z Dearbornem oraz Carlem na przeciwników.
– James, ruszaj się! –
Usłyszała krzyk Syriusza, który osłaniał Pottera.
Przesunęła się nieco w
prawo, żeby utorować mu bezpieczne przejście.
Wrzasnęła wściekle,
gdy czerwony promień ugodził w pierś drugą Katherinę.
– Syriusz! – wrzasnęła
na Blacka. – Katy!
Był najbliżej
blondynki i miała nadzieję, że ta niewerbalna Drętwota była słaba.
– Reducto! – krzyknęła celując w tą potężną kobietę. Niebieski
promień ugodził ją w pierś i odrzucił do tyłu. Z głuchym hukiem uderzyła o
gzyms kominka i opadła, jakby bez życia na podłogę.
– Ty ruda szlamo! –
wrzasnęła wściekle Bellatriks i po chwili Katherina przypomniała sobie, że to
do niej. – Jak śmiesz podnosić różdżkę na czarownicę czystej krwi?!
Lestrange machnęła
gwałtownie różdżką i zwróciła się w jej kierunku. Z końca je różdżki wystrzelił
bordowy promień, który na szczęście odbił się od jej zaklęcia tarczy.
Rozejrzała się
gorączkowo, jakby szukając źródła gniewu i znalazła go patrząc na łuk, przez
który wyszedł już James razem z nieprzytomnym Remusem.
Poczuła pieczenie pod
powiekami i uniosła lewą rękę, czując jak pali ją w nadgarstku, ale uwielbiała
ten ból, bo miała pewność, że tarcza jest wyjątkowo silna.
W jednej sekundzie
zastanawiała się, co by powiedziała Lily. Czy
walczyłaby bez słowa, czy wdałaby się w pyskówkę z Bellatriks?
– Podnoszę rękę na
równych sobie! – krzyknęła walecznie. Ty
suko! Machnęła jeden raz różdżką i chociaż Lestrange użyła zaklęcia tarczy,
to siła jej czaru sprawiła, że ta musiała się cofnąć o kilka kroków dla
złapania równowagi.
Machnęła drugi raz,
nie pozwalając na to, aby wytrącić siebie z rytmu i żeby brunetka nie wróciła
do swojego tempa walki.
Machnęła trzeci raz i
chociaż słyszała, że Caradoc już ich woła do wyjścia, bo na nogach stała już
tylko Bellatrik, tak ona kontynuowała walkę z tym potworem.
Machnęła czwarty raz
starając się, żeby siła jej gniewu za to, co zrobiła Remusowi, dodała siły
zaklęciu, które trafiło kobietę w ramię, ale nie sprawiło, że upadła. Podtrzymał
ją Regulus, który zdążył się podnieść.
– Ruda! – wrzasnął na
nią Caradoc i machnęła ostatni raz różdżką, i zanim opuściła salon, zauważyła,
że cała czwórka leży nieruchomo na podłodze.
Wybiegła przez otwarte
drzwi i co chwila oglądała się za siebie, czy nikt za nią nie biegnie. Dogoniła
Dearborna, który tak jak on zerkał za siebie i w pewnym momencie głośno
przeklął.
– Co...? – zaczęła i
sapnęła, gdy przebiegła wzrokiem po Zakonnikach, którzy biegli przed nią. James
był już, z nadal nieprzytomnym Remusem, za ogrodzeniem. Widziała jak dobiega do
niego Hestia, a zaraz za nią Carl, który trzymał się za głowę. Za nimi byli już
tylko oni.
Oddychała głośno i
patrzyła na Jamesa ze łzami w oczach. Jednocześnie spojrzeli na Caradoca, który
zdjął kurtkę i położył ją na ziemi.
– Na trzy, łapiemy się
za świstoklik – zadecydował hardo. Katherina wiedziała, że unika ich wzroku.
– Ale Syriusz... –
zaczęła cicho i zrobiło jej się słabo, gdy auror na nią spojrzał.
– Wszyscy łapiemy się
za świstoklik! – krzyknął na nich i poczuła na policzkach palące łzy. Spojrzała
na Jamesa, który bez słowa, ze spuszczoną głową uklęknął obok kurtki i
starannie przywiązał jej rękaw do dłoni Remusa.
– Katy, możesz... Nie
jestem w stanie – zwrócił się do blondynki, a ona ponownie rzuciła na Remusa zaklęcie Mobilicorpus.
– Wiedzieliście na co
się piszecie – powiedział Caradoc już mniej dosadnym tonem głosu. – To rozkaz.
Niechętnie kiwnęła
głową i uklękła obok niego na ziemi.
– Portus! – wypowiedział formułę i przyłożył różdżkę do kurtki, która
zaczęła się mienić niebieskim blaskiem. – Raz... Dwa... Trzy!
Zamknęła oczy, gdy
poczuła nieprzyjemne szarpnięcie wokół pępka. Starała się jakoś skoordynować
postawę swojego ciała tak, aby lądowanie niebyło dla niej nieprzyjemne.
Zorientowała się, że
już nie musi trzymać kurtki i otworzyła oczy, chociaż to był błąd, bo jej ciało
obracało się w przestrzeni. Wyczuła, że jej się uda i zaczęła szybko ruszać
nogami, jakby biegła w powietrzu i w końcu poczuła, że ma nad tym kontrolę.
Jakby schodząc po niewidzialnych schodach, zbliżała się ku ziemi i z ulgą
powitała pod swoimi stopami grunt.
Praktycznie od razu
wyciągnęła z kieszeni fiolkę Wielosoku z włosami Lily i bez zastanowienia
wypiła ten całkiem przyjemny w smaku eliksir.
Obróciła się i
poszukała wzrokiem swoich towarzyszy. Kilka jardów od niej, z ziemi podnosił
się Carl. Widziała, że Hestia, tak jak i ona chwilę wcześniej, pije eliksir.
Caradoc pochylał się nad Remusem, a James...
Katherina rozejrzała
się, gorączkowo szukając kuzyna.
Wypuściła głośno
powietrze, czując narastającą gulę w gardle.
I nie wiedziała czy to
ze strachu przed Lily, ze strachu o Jamesa i Syriusza, czy z wściekłości na
samą siebie, że nie zrobiła tak jak James i nie złapała się Świstoklika.
Uszanowanko!
Jak
zawsze, ja mam czas, a jak przychodzi co do czego, to rozdział piszę na
ostatnią chwilę.
Przeczytany
raz. Jutro przeczytam raz jeszcze i poprawię te błędy.
Część
druga do 8 marca!
Mam
nadzieję, że się Wam podobało! :)
Buziaki!
:*
Edit:
Ten rozdział będzie miał jednak trzy części. Część trzecią opublikuję dzień po opublikowaniu części drugiej. :)
Edit:
Ten rozdział będzie miał jednak trzy części. Część trzecią opublikuję dzień po opublikowaniu części drugiej. :)
Zacznę od końca:
OdpowiedzUsuńDlaczego mi to robisz i dodajesz kolejną część? To się nie godzi!
Co do swego rozdziału, to zdarzyły Ci się drobne literówki, ale POZA TYM całkiem dobrze się czytało, trzymał w napięciu. Ciekawa jestem czemu to akurat Hestię wybrałaś na Katy. Co do samej misji to tak sobie myślę, że dziwne, że nie sprawdzili czy Remus jest Remusem.
Zastanawiam się ile ofiar pochłonie akcja, która była bardzo fajnie opisana. Nie do końca jeszcze czaję rolę Jess, ale wierzę, że za chwilę mi się to rozjaśni.
Ściskam,
Lika vel Panna Czarownica
Hej!
UsuńEjjejejjejjejje, co? xD
Dlaczego Ci to robię i dodaję kolejną część? Czyli, że mam przestać dodawać nowe rozdziały? :D
Zaraz zabiorę się do czytania rozdziału, żeby wyłapać literówki. Mam nadzieję, że moje oko wyłapie większość z nich. :)
Wybrałam Hestię, bo Moody wie, że ona spokojnie może udawać osobę na tym etapie kursu aurorskiego. Ogólnie mam zarys historii prawie każdego bohatera i myślę o takim pogaduszkowym rozdziale, żeby Czytelnicy poznali też innych, zdolnych Zakonników. :)
Ale może nie uda mi się takiego rozdziału napisać, to tutaj Ci powiem, że Hestia była na kursie aurorskim,ale nie jej los tak się potoczył, że nie została aurorem. :)
Cieszę się, że zauważyłaś nieuwagę chłopaków. W części 3 będzie będzie to poruszone. :D
Uch, czy będą jakieś ofiary? Póki co z imienia i nazwiska znam trzy osoby, które polegną.
Rola Jess? Żywa tarcza. ;P
A tak naprawdę, naprawdę, to kiedyś będzie wyjaśnione. Cały czas mój plan trochę migruje, ale podejrzewam, że finalnie do 64-66 rozdziału będzie to wyjaśnione przez samego Moody'ego. :)
Przyznam, że trochę odetchnęłam z ulgą. Wiesz jak chaotyczna jestem i obawiałam się, że jednak odbije się to na komforcie czytania. :)
Myślę, że część druga bardziej Ci przypadnie do gustu, aczkolwiek też zapanuje tam chaos.
Postaram się, żeby część trzecia była zgrabnym podsumowaniem i pożegnaniem niektórych bohaterów. :(
Dziękuję za komentarz! <3
I chyba nie muszę pisać, że jestem zdziwiona, że się pojawił? xD
Buziaki! :*
Mua!
Hej! Rozdział bomba! Początek z Jess i ustaleniami trochę przegadany, ale druga połowa rekompensuje wszystko ;) fajny fragment z aurorami i Cay. Wyszło bardzo naturalnie, ten jej strach. Ciekawa jestem, kto ich tam tak pogonił. Będzie jakieś analizowanie po akcji? Za to druga grupa spisała się na medal. Aż za dobrze im to szło, cały czas czekałam na nagły zwrot akcji, coś się nie uda, dostaną Niewybaczalne w plecy... no i doczekałam się. Kiedy zorientowałam się, że Syriusza nie ma, wiedziałam, że koniec ze zdrowym rozsądkiem. Tylko że wśród Twoich bohaterów bardziej podejrzewałabym Katy o niesubordynację, nawet mimo mocnej więzi chłopaków. Jestem tak ciekawa, co się z nimi dalej stanie i w jakim stanie jest Remus, że lecę czytać od razu, a ewentualne dalsze uwagi umieszczę po kolejnymi notkami!
OdpowiedzUsuńDrama
Ahoj!
UsuńAch! Jak mi miło! :D
Pogadanka musiała być. Fakt, mogłam dać od razu akcję i przyspieszyć, ale lubię robić wprowadzenia.
Nie ukrywam, że trudno mi się pisało, właśnie przez to, że to były trzy sceny z walkami, ale uznałam, że każda grupa zasługuje na swój opis. :)
Analizowanie "po" będzie, ale tak, żeby wiadomo kto kogo gonił, to nie. :D
A gonili ich, bo uciekali (xD) i "Naszym" na tym zależało, żeby grupie Caradoca było łatwiej wydostać Remusa.
Kusiło mnie, żeby James dał jakoś znać Katy i żeby oboje zostali, ale niestety nie pasowało mi to.
Katherina po prostu zaczęła się słuchać, wreszcie! :D
A co się stało z chłopakami to już wiesz. :P
Cieszę się, że ta część Ci się podobała!
Buziaki! :*
No dobra, dzisiaj tylko jedna część, ale ważne, że do przodu :D
OdpowiedzUsuńWięc dobry wieczór (bo ja jak zwykle w środku nocy) :D <3
Jejcia, jejcia... I już na wstępie takie wzruszenia mi fundujesz... Kolejna osoba, którą nagle pokochałam - Madame Malkin. Ojejejej. Jak słodziutko <3 Kochana, przepraszam za zniewagę, ale przypomnij mi trochę, bo marszczę właśnie czoło i głęboko się zastanawiam. Kto z drzewa genealogicznego Jess umarł, a kto wyjechał? Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć :(
"– Każda potwora znajdzie swojego amatora – skwitowała. – Nawet dla ciebie jest szansa." - hahahahaahahahahaha, kocham <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3
W rozdziale początkowo było dużo planowania, a później już zaczęła się akcja. Jak zwykle opisy mi się bardzo podobają <3
Ujęło mnie spotkanie Jamesa, Syriusza i Remusa. Łamiące mi serce, naprawdę. Mam tylko nadzieję, że Remus to Remus, bo jakoś tak coś no... Jak to zostało powiedziane w rozdziale - do pewnego momentu szło aż zbyt gładko :P Ale jeśli Remus to nie będzie Remus to, ojjjj, chyba się obrażę :P
Końcówka aż mnie korci, żebym od razu czytała dalej, ale, choroba, już naprawdę późno jest XD Niedługo jednak wracam, bo nie wytrzymam zbyt długo w niewiedzy, co dalej <3
Buziaczki! ;*
Dobry wieczór :D
UsuńMiałam podpowiadać wczoraj na komentarze, ale koniec weekendu nie był łaskawy i dopadło mnie straszne zmęczenie. Nie to, że poniedziałek jest lepszy, bo nie jest, ale to już trzeba się zebrać do roboty, niestety. :D
Wiedziałam, że jak ostatnio Ci się spodobała relacja z Doreą, to na pewno spodoba Ci się też to z Madame Malkin. :)
Zmarła siostra Jess wraz z mężem. Wyjechali jej rodzice i siostrzenica. ;)
Uff, cieszę się, że opisy akcji się podobały - często piszę chaotycznie i naprawdę uważałam, żeby za bardzo się w tym wszystkim nie pogubić. :D
Co do reszty, czy Remus to Remus, to się nie odniosę. ;P Nie będę spoilowała, a i tak się szybko wyjaśni. ;)
Do następnego!
Buziaki! :*