29.02.2020

*61 cz. 1*

Ostatnie dni były zbyt nerwowe i denerwowało ją to, że nie mogła opuszczać terenu Kwatery Głównej. Miała nadzieję, że razem z Adalbertem uda się na wyścigi i tam, plątając się pomiędzy rożnymi szemranymi typami, uspokoi swoje myśli, ale Moody miał co do niej inne plany i musiała zostać w miejscu, gdzie nie czuła się mile widziana.

Po weekendzie spędzonym w Kwaterze Głównej, wypad do pracy na Pokątnej był dla Jess jak wyjazd na długo wyczekiwane wakacje. Jeszcze rano pani Dorea poradziła jej, żeby spróbowała się uspokoić i przestała obwiniać za sytuację Remusa, bo w końcu ma brać udział w misji.
Misja... Na myśl o niej miała ochotę zwymiotować. Nie wiedziała, co miała w głowie, gdy zgłosiła chęć uczestniczenia w tym wszystkim. Tak, chciała jakoś pomóc, chciała jakoś wynagrodzić Remusowi swoje zaniedbanie, chciała pokazać, że jej zależy, ale nie sądziła, że zostanie wybrana.
Zaczęła głęboko oddychać, żeby uspokoić szybko bijące serce. Wierzchem dłoni otarła łzy i rozejrzała się po zapleczu, bo tak się zamyśliła, że nie była pewna, czy na pewno jest sama.
Napięcie z niej nie schodziło, chociaż praca trochę ukoiła jej myśli. Z dbałością o szczegóły wykończała szatę, która w sumie nie potrzebowała tego, aby ją dopieszczać.
Drgnęła, gdy wybiła godzina piętnasta. Zerknęła na drzwi, które prowadziły do sklepu.
Wypuściła powietrze i zaczęła zastanawiać się, czy rozmowę z Madame Malkin nie przełożyć o kolejną godzinę, ale po pięciu minutach stwierdziła, że przecież wezwanie może dostać w każdej chwili i nie chciałaby opuścić sklepu, bez wcześniejszego uprzedzenia szefowej.
Wyszła z zaplecza i podeszła do wieszaków, przy których stała kobieta.
– Dziś mały ruch – stwierdziła Madame Malkin, wieszając odkurzoną szatę. – Jak szaty?
– Została jeszcze jedna do wykończenia, ale dzisiaj będzie gotowa – odpowiedziała Jess i przygryzła dolną wargę. – Mam sprawę.
– Słucham, Jess.
– Moja mama ma wpaść na kilka dni – zaczęła, uśmiechając się nieśmiało, chociaż czuła duży dyskomfort. Nienawidziła okłamywać osób, które są jej bliskie. – Żeby było bezpieczniej nie wiem, kiedy to będzie. Bardzo zła pani będzie, jeśli któregoś dnia się nie zjawię, albo w środku dnia wyjdę?
– Widzisz jak jest, Jess... – westchnęła szefowa, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Jakoś dam sobie radę. Pracy nie jest tak dużo, jak przed śmiercią Ministra.
– Oczywiście będę zostawała dłużej, żeby jakoś to odrobić i żeby... – zaczęła szybko i kobieta zaśmiała się.
– Żeby wypłata nie była mizerna? – dokończyła za nią i Jess mimowolnie wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Wie pani, że jest najlepszą szefową? – zapytała, czując wdzięczność, że kolejny raz jest tak wyrozumiała.
– Najlepszą i mam  nadzieję, że jedyną. – Madame Malkin spojrzała na nią tak, że oczy Jess zaszkliły się.
Ona i Dorea Potter zdecydowanie potrafiły sprawić, że przez chwilę czuła namiastkę tego, co już dawno straciła.
*******
Katherina uśmiechnęła się smutno, gdy dopiero co przybyły Edgar Bones pogratulował jej tego, że dostała się na resztę kursu do Działu Dochodzeniowo–Śledczego.
Chociaż wyniki testów półrocznych oraz ocenę kursu znała już wcześniej, to dopiero dzisiaj pojawiły się listy z przydziałami do poszczególnych działów.
Z tego co zdążyła zauważyć, to chyba tylko cztery osoby nie dostały się tam gdzie chciały w pierwszej kolejności i zostały przyjęte do działów, które były ich drugim wyborem.
Zdziwiła się trochę, że Alicja zdecydowała się na Dział Lokalizacji, a nie Dział Analityczny. W końcu była zdecydowanie najlepsza z ich piątki z zaklęć i to właśnie wśród analityków jej zdolności przydałyby się bardziej, ale argumentacja koleżanki, że przecież te dwa Działy to prawie to samo, miała sens.
Parkes z kolei nie była zdziwiona, że James, Syriusz i Frank też dostali się tam, gdzie ona. Martwiło ją trochę to, że razem z nimi dostał się też Andy, jej partner z ćwiczeń. Przez prawie całą ich współpracę miała nadzieję, że tutaj ich drogi się rozejdą i praktycznie zaraz po wynikach, zaczęła się denerwować, że resztę kursu spędzi razem z nim. A tego nie chciała.
– Mam nadzieję, że wkrótce razem z Remusem będziemy to świętować – powiedziała do Bonesa. – Zjesz dziś z nami?
– Nie... – odpowiedział i usiadł obok Levena, który przeglądał jakieś papiery. – Zaraz spadam do domu.
Katy usiadła na drugim końcu stołu i obserwowała jak Tobias podpisuje dokumenty, które przyniósł mu przyjaciel. Poczuła się trochę nieswojo, gdy oboje spojrzeli na nią z lekkimi uśmiechami. Odwzajemniła gest, chociaż nie wiedziała o co im chodzi.
– To widzimy się jutro – powiedział Edgar i wstał. – Trzymajcie się!
– Cześć! – odpowiedziała i gdy wyszedł, znów spojrzała na Levena, który zaczął sprzątać dokumenty.
– Szybko dzisiaj – zauważyła. – Edgar nie musi siedzieć w Kwaterze?
– Nie – powiedział, wstając i podchodząc do blatu. – Wie jaka jest jego rola i zna plan, więc jak najwięcej czasu chce spędzić z bliskimi.
– Och – westchnęła zawstydzona. Chociaż ich uspokajano, że ich grupa prawdopodobnie jest w najmniejszym niebezpieczeństwie, tak inne grupy miały gorzej.
Moody i wujek chyba jednogłośnie stwierdzili, że to właśnie ci, którzy będą pacyfikować wilkołaki będą najbardziej narażeni. Trochę martwiło ją to, że nikt nie powiedział o grupie, w której był właśnie Leven. Zapytał o to jedynie Gideon lub Fabian (nadal jej się mylili), ale ten drugi brat mu odpowiedział "wiadomo".
A ona nie wiedziała i to sprawiało, że czuła jeszcze większy niepokój o grupę, która miała zadbać o to, aby oni mogli spokojnie wejść do Lestrange'ów uwolnić Remusa.
– Katy? Mówiłem do ciebie. – Spojrzała na Tobiasa, który znów siedział przy stole.
– Jak bardzo w dupie jesteśmy? – zapytała cicho. Wstała ze swojego miejsca i usiadła bliżej aurora. – Wiem, że dla większości z was to już nie wiadomo, która akcja, ale dla mnie to tak naprawdę pierwsza. Nie wiem czego się spodziewać, nie wiem czy naprawdę Moody jest tak pewny swojego, że tak jakby lekceważy wroga...
– Lekceważy? – parsknął Leven i pokręcił głową. – Nie wiem za dużo o grupie Edgara, ale wiem, że ich plan jest dobrze dopracowany i oni akurat muszą mieć taki plan, bo oni będą współpracować z ludźmi z Ministerstwa, którzy możliwe, że sympatyzują z Voldemortem. Co do naszych grup, wystarczy nam cel. My musimy odciągnąć jak najwięcej ludzi od dworu, a wy musicie znaleźć Remusa i go odbić. Każdy z nas ma jakieś role i po prostu musimy je wykonać, tak jak potrafimy najlepiej. Moody nie lekceważy wroga, Katy. On po prostu nie wie czego się po nim spodziewać, więc stawia na improwizację. Wy, będziecie improwizować najmniej, za to my, będziemy musieli się wykazać.
– Właśnie tego się boję – powiedziała cicho i spojrzała na niego znacząco. – Obiecaj mi, że będziesz uważał...
– Nie mogę ci tego obiecać – westchnął. – W kwestii misji mogę słuchać jedynie Moody'ego i własnej intuicji. I to dokładnie w takiej kolejności.
*******
Paul razem z ojcem oraz Moodym wszedł do biura Bartemiusza Croucha, który dopiero co wrócił ze spotkaniem z Dolores Umbridge.
Gdy usiedli na przygotowanych fotelach, Szef Departamentu od razu przeszedł do sedna sprawy.
– Mamy zgodę od pani Minister – zaczął i rozłożył przed sobą teczkę. – Mamy uzgodnić kto będzie brał w tym udział. Oczywiście jest to akcja naszego Departamentu, więc na pewno będą te osoby, które wskazałeś, Alastorze, ale musisz dodać jeszcze kilku aurorów.
– Będziesz miał do dyspozycji tych, którzy będą mieć wtedy zmianę w Biurze... Oczywiście jak sytuacja się zaogni – obiecał Alastor i Barty kiwnął głową.
– Na początku wyślemy do wilkołaków delegację i zaproponujemy im swoje warunki. Przede wszystkim muszą zostać umieszczeni w Rejestrze, a pełnie będą spędzać w św. Mungu, gdzie specjalnie dla nich otworzymy specjalny oddział z bezpiecznymi salami. Co do kwestii ewentualnej pracy czy opieki zdrowotnej, będziemy otwarci na rozmowy – powiedział Crouch.
– A nieoficjalnie? – zapytał Moody.
– Niestety nie mogłem się upierać, żeby to Robert był przedstawicielem Ministerstwa. Rozmowy będzie prowadził Szef Rejestru Wilkołaków. W skład delegacji będzie wchodziło prawdopodobnie cała Brygada Ścigania Wilkołaków. Od nas będziecie to wy, Robercie i Paulu. Dla bezpieczeństwa będzie też Charlus i Edgar Bones. Czy wasza czwórka wystarczy, by w razie zagrożenia utrzymać opór dopóki nie pojawią się posiłki? – zapytał Barty. Paul spojrzał na ojca, który kiwnął głową.
– Mamy kogoś swojego w Rejestrze Wilkołaków czy Brygadzie? – zapytał ojciec.
– Szef zapewnia mi lojalność, więc zakładam, że faktycznie podejdzie do tego zgodnie z danym mi słowem. Nie mamy tej pewności w przypadku Brygady. Jestem pewny, że wilkołaki będą chciały was zaatakować i obecność Brygady może zaognić całą sytuację, bo niestety mają swoje przepisy, których chętnie się trzymają. W tej sytuacji, Charlus wezwie aurorów do pomocy. Ach, Paulu... Będziesz odpowiedzialny za zapisywanie przebiegu negocjacji z nimi, bo czuję, że ten papier będzie mi potem potrzebny, jasne?
– Oczywiście – odpowiedział.
– Na kiedy mamy być gotowi? – zapytał Moody.
– Powiedziałem Umbridge, że chcę ich wziąć z zaskoczenia, ale na pewno jeszcze w tym tygodniu, żeby nie byli aż tak agresywni jak przed pełnią. Powiedziałem też, że muszę omówić to z tobą i ustalić plan działania na wypadek interwencji Biura Aurorów, co zajmie nam zapewne dwa dni... – Barty spojrzał na nich i potarł czoło. – Jak sprawa z chłopakiem? Jesteście gotowi, czy potrzebujecie jeszcze czasu?
– Jesteśmy w gotowości – powiedział Alastor i Crouch pokiwał głową.
– Szykujcie się na jutro. O osiemnastej nasi ruszą na wilkołaków – postanowił Szef. – Jeszcze jutro omówimy całą sprawę, a teraz zostawcie mnie i Alastora samych.
*******
Przeczuwał, że wczorajsze spotkanie jest tym najważniejszym i kolejne będzie już tuż przed misją.
Cały czas był zdziwiony, że Moody zgodził się na plan Katheriny. Wiedział, że jego rodzice, tak jak i on, zrobią wszystko co w ich mocy, żeby zapewnić Lily bezpieczeństwo, więc nie oponowali pomysłu jego kuzynki.
Innego zdania była Lily, która mniej optymistycznie podchodziła do całej sprawy.
Kiedy decyzja ostatecznie została podjęta nie odzywała się do niego i Katheriny przez niecałe dwie godziny, ale w końcu niechętnie im odpuściła.
W poniedziałkowy wieczór Moody ponownie zebrał swoją oraz ich grupę. Były też tam obecne Marlena McKinnon, Hestia Jones i ciocia Caroline.
Przeczuwał, że w plan będą też wciągnięte osoby, które znają się na uzdrawianiu, bo na pewno nie wszyscy wyjdą z tego cało.
Szybko wyjaśniono im rolę Hestii, która została włączona do ich grupy. Miała być pod wpływem wielosoku, jako Katherina. I oczywiście nikt więcej miał o tym nie wiedzieć.
Oficjalnie miała pójść później informacja, że do ich grupy włączono też Lily, nieoficjalnie Potter miała siedzieć z Marleną i Caroline w jadalni, i czekać na ich powrót. Chociaż on wolał, żeby żona trzymana była od tego wszystkiego z daleka, bo nie wiedział w jakim stanie wrócą i czy wszyscy wrócą. Chciał jedynie, żeby Lily była odrobinę spokojniejsza.
Dziś znów siedzieli w jadalni, pochyleni nad projektem części dworu Lestrange'ów oraz mapą okolicy. Kiedy Moody skupił się na omawianiu planu swojej grupy, on skupił się na zapamiętaniu ich schematu działania. Wejść, znaleźć piwnicę, znaleźć Remusa, dać mu Eliksir Słodkiego Snu, wziąć go na nosze, wyprowadzić głównym wejściem. On i Syriusz dbają o jego bezpieczeństwo, reszta dba o ich bezpieczeństwo. Użyć Świstoklika do Andromedy, a stamtąd Świstoklik, który zabierze ich blisko Kwatery Głównej. Stamtąd szybko do środka, żeby zająć się Remusem.
– Wszystko jasne? – zagrzmiał Moody, patrząc na każdego z osobna. James kiwnął sztywno głową. – Akcja ministerstwa zacznie się za piętnaście minut i wtedy my teleportujemy się w wyznaczone miejsca. Nasza grupa czeka na wieści od grupy Charlusa, a później wy czekacie na patronusa od nas. I ostatni raz powtarzam: macie się słuchać Caradoca, jasne?!
– Tak! – odpowiedzieli zgodnie z Syriuszem, Katheriną i Hestią.
– Caroline, rozdaj dziewczynom po dwóch fiolkach. Pierwszą weźmiecie tuż przed wyjściem stąd, a drugą jak już będziecie przy Świstokliku lub zaraz po wylądowaniu u Andromedy. Albo jeśli uznacie, że już pora. Jedna dawka powinna Wam wystarczyć na kilka godzin, ale lepiej wziąć drugą – wytłumaczył Alastor i zaczął zwijać plany, które następnie włożył do teczki, którą podał Marlenie. – Masz ją strzec, jak oka w głowie. Oddasz ją mi lub Charlusowi, zależy, który z nas pierwszy wróci.
– A jak... – zaczęła cicho McKinnon i Jamesowi skręcił się żołądek na myśl, że ojciec mógłby nie wrócić.
– To Dorei, Robertowi lub Dumbledore'owi – wymienił Moody i wstał od stołu. – Parkes i Jones, gotowe?
Potter spojrzał na kuzynkę i Hestię, które trzymały przed sobą odkorkowane już fiolki, które owinięte były w skórę. Katherina dodała do swojej fiolki kilka rudych włosów, a Hestia blond włosów.
Ścisnął mocniej dłoń Lily, gdy Parkes uniosła buteleczkę do ust i wypiła zawartość jednym haustem.
Z szybko bijącym sercem, obserwował jak jego kuzynka skurcza się, twarz wydłuża się i jej rysy łagodnieją, a włosy prostują się i zmieniają kolor na ciemnorudy. Z niepokojem spojrzał w dół i odetchnął, gdy dostrzegł delikatną krągłość brzucha. Teoretycznie wiedział, że będzie widać ciążowy brzuszek, ale wolał się upewnić.
Obie dziewczyny zniknęły za parawanami, gdzie całkiem szybko zmieniły swoje ubrania.
– Gotowe – powiedziały razem.
– Musisz mieć trochę łagodniejszy wyraz twarzy, Katy – stwierdził Syriusz w kierunku Katheriny. – A ty bardziej skupiony, Hestio.
– Za pięć minut widzimy się na zewnątrz – zarządził Alastor i wyszedł przez drzwi prowadzące do kuchni.
– Uważajcie na siebie, chłopcy – powiedziała ciocia Caroline i ucałowała w policzek jego, jak i Syriusza, a następnie mocno przytuliła Katherinę, i nie wypuszczała ją z ramion.
– James – zaczęła Lily i spojrzał na żonę. Uśmiechnął się lekko, żeby dodać jej otuchy.
– Wszystko będzie dobrze, Evans. – Puścił jej oczko i gdy zauważył, że kąciki jej ust drgnęły, objął ją i wtulił policzek w czubek jej głowy. – Widzimy się za kilka godzin.
– Przygotuję wam Eliksir Wzmacniający na jutro, jakby kawa okazała się dla was za słaba – wyszeptała i odsunęła się od niego. Spojrzał w jej zielone oczy i pogładził kciukiem jej policzek, gdy dostrzegł napływające łzy. – Masz uważać na niego.
Skrzywił się, gdy niespodziewanie Lily wyswobodziła się z jego objęć i przytuliła Syriusza. Wymienił z Blackiem szybkie spojrzenia i przyjaciel uśmiechnął się delikatnie.
– Jak zawsze, Lily!
– A ty musisz mieć naprawdę łagodniejszy wyraz twarzy. – James w duchu jęknął, gdy żona zaczęła się w niedosłowny sposób żegnać z Katheriną. – Katy...
– Będę uważała na siebie i na nich, Lily... – zapewniła kuzynka i odsunęła się od niej.
– Tylko się nie pomyl – rzucił Syriusz, który chyba chciał nieco rozładować napięcie, ale dostrzegł, że i jemu nie jest do śmiechu. – Musimy już iść.
Kiwnął głową i ostatni raz przytulił się do żony, starając się odrzucić cały niepokój, który czuł od kilku dni.
*******
Teleportowali się do Cotwall End pod Wolverhampton w dwanaście osób i był pewny jedynie, że wśród nich jest tylko pięć osób, które chcą to rozegrać jak najbardziej pokojowo.
Przed nim szedł jego ojciec i Howard Bernett, szef Rejestru Wilkołaków. Za nim szło siedmiu pracowników Brygady Ścigania Wilkołaków, a całą grupę zamykał wuj Charlus i Edgar Bones.
Paul zwolnił, gdy zauważył, że ojciec też tak zrobił. Pewniej chwycił podkładkę z przygotowanymi już pergaminami i piórem do zapisywania przebiegu tego spotkania.
– Stać! – Usłyszał, gdy po dziesięciominutowej wędrówce, gdy byli tuż przed niewielką rzeczką. Stanął nieco z boku i obserwował jak przez mostek przechodzi masywny mężczyzna. Gdy był już w połowie, pojawiło się za nim kilka postaci, które stanęły, jakby czekając na dalszy ruch.
– Jesteśmy z Ministerstwa Magii! – krzyknął donośnym głosem pan Howard.
Mężczyzna zatrzymał się, jak tylko zszedł z mostka i Paul pospiesznie zapisał na pergaminie "Fenrir Greyback".
– Czego tu chcecie?
– Chcemy porozmawiać z wilkołakami osiedlonymi na tym terenie, żeby omówić kwestie dotyczące tego, jak w przyszłości mogłaby wyglądać relacja z Ministerstwem – zaczął Bernett i Paul skrzywił się nieco, słysząc jak urzędnik owija w bawełnę, zamiast przejść do sedna sprawy. – Wierzymy, że wspólnie możemy dojść do kompromisu!
– Chcecie kompromis? Nie wchodźcie na nasz teren i się wypchajcie! – rzucił Greyback i splunął na ziemię. – Nie zamkniecie mojego stada w klatce. To wolne wilki!
Paul wytężył słuch, gdy ludzie z Brygady zaczęli między sobą szeptać.
– Ministerstwo nada wam te ziemie w zamian za to, że uzupełnimy Rejestr i czas pełni spędzicie na oddziale w św. Mungu, który zostanie specjalnie do tego przygotowany! – zaczął wygłaszać postulaty pan Howard. – Również pragniemy pomóc wam w znalezieniu pracy oraz udzielić wszelkiej innej pomocy!
Czekali chwilę aż Greyback coś odpowie, ale ten tylko kolejny raz splunął.
Dostrzegł jak Szef Rejestru Animagów zerka na jego ojca, jakby nie wiedział już co robić i stało się coś, czego się nawet nie spodziewał.
– Fenrir Greyback? – Charlus razem z Edgarem podeszli bliżej z wyciągniętymi przed siebie różdżkami. – Zatrzymujemy pana za zabójstwa, ataki i celowe zarażanie likantropią!
I zaraz potem zaczęła się jatka.
*******
Od prawie dziesięciu minut czekali przyczajeni w niewielkim zagajniku i obserwowali dwór Lestrange'ów. Przez ten czas nie wydarzyło się nic ciekawego. Nie zauważyli, żeby ktoś przybył do dworu, ani żeby ktoś go opuścił.
Tobias kątem oka zerknął na Jessicę Cay, chociaż panował półmrok to był przekonany, że dziewczyna nadal jest blada jak ściana.
Gdy zebrali się w jadalni to prawie jej nie poznał. Zrezygnowała z okularów, teraz jej włosy były czarne, upięte w ciasny warkocz i chyba pierwszy raz widział jej kły, które nie były skrócone żadnym zaklęciem. Jeżeli sądził, że nie weźmie sobie słów Moody'ego do serca, to się mylił. Jeśli przeżyje, to na bank nie zostanie rozpoznana. O ile wróci do starego wyglądu.
Teraz jedynie go ciekawiło jak poradzi sobie z nimi w terenie.
Syknął, gdy poczuł, jak któryś z bliźniaków go szturchnął i odwrócił się w ich stronę.
Dostaliśmy wezwanie od Charlusa. Zaczynajcie – przemówił cichym głosem Dorei jej patronus, który rozmył się w powietrzu.
– Czekajcie –szepnął Moody, kiedy dostrzegli jak bramy do posesji Lestrane'ów otwierają się. Wyszło przez nie może jakieś pięć osób, które po chwili zniknęły, zapewne teleportując się do Catwall End. – Robicie, co mówię. Jasne, aurorzy?
– Tak jest! – powiedzieli zgodnie.
– Fabian i Gideon, teraz wasza kolej – zarządził Moody.
Tobias patrzył jak bliźniacy odbiegli i zatrzymali się na kilka jardów przed ogrodzeniem. Mieli wyciągnięte przed sobą różdżki, więc był już przekonany, że sprawdzają jakie zaklęcia ochronne są używane.
Uniósł kącik ust, czując satysfakcję, że już po chwili bracia zaczęli łamać zaklęcia i różnokolorowe iskry wystrzeliwane z ich różdżek w kierunku dworu Lestrange'ów zatrzymują się na niewidzialnej barierze.
Tak jak się spodziewał, po chwili widoczna była biała poświata, tworząca kopułę nad całą posesją, w której po chwili dostrzegł delikatne pęknięcia.
Zerknął na Moody'ego, który wyszedł kilka kroków do przodu i z tego co przypuszczał, zaczął łamać zaklęcia antydeportacyjne.
Spojrzał na Cay, która stała oparta o drzewo.
– W porządku? – zapytał cicho, odwracając wzrok na to, co działo się przed nim.
– Zaraz się zrzygam – odpowiedziała z dobrze mu już znaną marudnością. Spojrzał na nią i pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem.
– Tak... Już wiem, co Torinowi się w tobie podoba –powiedział sarkastycznie, a ona prychnęła pod nosem.
– Każda potwora znajdzie swojego amatora – skwitowała. – Nawet dla ciebie jest szansa.
– Ja... – zaczął, ale usłyszał syknięcie Moody'ego.
– Zamknijcie się, do cholery!
Przeklął pod nosem i prawie bez mrugnięcia znów zaczął obserwować poczynania kolegów z biura.
– Leven... – Usłyszał Alastrora i dostrzegł, że bramy otworzyły się i wyszło przez nie kilka osób, które nie bawiąc się w kurtuazję zaczęły rzucać w bliźniaków zaklęcia oszałamiające. – Za dwie minuty mogą wchodzić! Cay za mną!
– Jasne! – Skrył się za drzewem i zaczął kręcić pokrętłami tak, aby nawiązać łączność z Katheriną. – Katy?
Mam cię! – odpowiedziała mu i rozpoznał głos Lily Potter.
– Za dwie minuty zaczynacie! – powiedział szybko.
– Jasne! I uważaj na nią, proszę! – Usłyszał jeszcze, nim błękitna struga przeleciała po jego lewej stronie. Przeklął pod nosem, ciesząc się, że niczego jej nie obiecywał.
Zerknął zza drzewa i zmrużył oczy, starając się policzyć z iloma mają do czynienia. Dostrzegł, że póki co jeszcze nie zrobiły się grupki walczący, a każdy miotał w każdego bez zastanowienia.
Naliczył osiem osób. Przełknął ślinę, mając nadzieję, że uda im się te osiem osób wciągnąć w ten zagajnik. Mieli nadzieję, że coś, co Lestrange'owie traktowali jako dodatkową barierę ochronną, zadziała w tym przypadku na ich korzyść.
Wychylił się zza drzewa i rzucił zaklęcie tarczy, aby umożliwić chłopakom szybsze wycofanie się ze szczerego pola.
Kiedy byli wystarczająco blisko, wychylił się jeszcze bardziej i tak jak było umówione, na początku bardziej delikatnymi zaklęciami zaczął atakować przeciwników
– Cofamy się! – Krzyknął Moody i kolejny raz rzucił Protego, gdy Fabian i Gideon odwrócili się i wbiegli do lasu, tak samo jak Moody, a na samym końcu Cay.
– Cay, rzucaj w nimi jakimiś paskudztwami! – warknął Moody, który znajdował się po jego prawej stronie.
Drętwota! –Usłyszał krzyk dziewczyny i sam niewerbalnie rzucił to zaklęcie, ale nie trafił.
– Spokojnie, Leven. Jeszcze się wyszalejesz. Chcemy ich zezłościć, a nie obezwładnić. Przynajmniej teraz – powiedział szybko Alastor. – Uciekać między drzewa!
Protego! – rzucił celując za siebie, gdy wbiegli do lasu.
Niebieski promień uderzył w drzewo po lewej stronie i przysłonił się ręką, gdy drzazgi posypały się na wszystkie strony.
Cały czas używał zaklęcia tarczy i od czasu do czasu oszałamiacza, którym specjalnie nie trafiał w cel. Zerkał za siebie, próbując oszacować odległość jaka jest między nimi i ile drogi im zostało, bo podobno niedaleko znajdowało się jakieś przerzedzenie drzew i to tam mieli zacząć walczyć już na serio.
Zwolnił nieco biegu, gdy usłyszał, że tak każe Moody i zmrużył oczy, gdy niebieski promień tym razem rozwalił kilka drzew z lewej strony.
– Kurwa! – warknął pod nosem, gdy potknął się o wystający korzeń, ale utrzymał równowagę.
– Już niedługo, chłopaki! – Dosłyszał krzyk Moody'ego i faktycznie dostrzegł, że dosłownie dwadzieścia jardów dalej, drzew jest trochę mniej. Nieco przyspieszył i zaraz za bliźniakami wypadł z gęstego lasu.
– Padnij! – krzyknął Gideon i w tym samym momencie odwrócił się, rzucając niewerbalnie zaklęcie oszałamiające, które trafiło w jednego śmierciożercę.
Pomógł Moody'emu podnieść się z kolan i chociaż w końcu zaczęli walczyć na poważnie, to nadal się cofali.
– Cay, bardziej z przodu! – warknął na dziewczynę Alastor. Rzucił zaklęcie tarczy, gdy dostrzegł czerwoną smugę lecącą w jego stronę. Był pewny, że Jessica obrzuciła szefa przerażonym spojrzeniem.
Furnunculus! – Usłyszał jej krzyk i uśmiechnął się lekko, bo dostrzegł, że śmierciożerca, który dopiero co wybiegł z gęstwiny lasu został trafiony jej zaklęciem i zgiął się w pół.
– Wszyscy są? – zapytał Moody.
– Tak! – odpowiedział mu, gdy dostrzegł, że faktycznie jest z nimi ośmiu przeciwników.
– To odpalamy! – krzyknął Moody i dosłownie dwie sekundy później głośno huknęło, i w promieniu kilku jardów otoczyła ich czerwona łuna.
*******
Przyłożył zraniony palec do tylniej furtki i pchnął żelazną bramkę. Zawiasy zaskrzypiały cicho, więc ręką chwycił jeden z prętów, żeby przytrzymać ją i nie zrobić większego hałasu. Na szczęście wszyscy się przez nią przecisnęli i zaczęli podkradać się do tej części dworu, gdzie znajdowała się kuchnia. Przycisnął się do ściany i czekał aż dołączą do niego, Katherina i Hestia... Lily, stary! Lily i Katherina!
– Katy? – zapytał szeptem, gdy złapał się na swojej pomyłce.
– Tak? – odpowiedziała mu blondynka i uśmiechnął się lekko, gdy dostrzegł, że rudowłosa dziewczyna drgnęła, ale nie otworzyła ust.
– Nic, sprawdzałem cię – powiedział i kiwnął głową Carlowi Bordfordowi, gdy ten dołączył do nich i też przycisnął się do ściany. – Możemy ruszać.
– Pomału i blisko siebie – ostrzegł ich Caradoc, powoli wchodząc na schody.
Syriusz szedł z wyciągniętą różdżką, skradając się po schodach za Jamesem.
– Black, chodź tu. – Usłyszał zniecierpliwionego aurora i minął szybko Rogacza. – Otwórz je.
Chłopak wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki scyzoryk i włożył ostrze w miejsce w futrynie, gdzie znajdował się cały mechanizm. Usłyszał ciche kliknięcie i kiwnął głową na Caradoca.
Odsunął się, żeby zrobić mu miejsce, bo to on miał pierwszy wejść.
– Różdżki w gotowości, same niewerbalne! – przypomniał im szeptem i cicho pchnął ciężkie drzwi.
Wszedł zaraz za aurorem i Jamesem, i dostrzegł, że już dwa skrzaty domowe leżą nieruchomo na kamiennej posadzce.
Petrificus Totalus! Jego zaklęcie powaliło kolejnego skrzata i zdziwił się, bo Potter i Dearborn unieruchomili kolejne dwa skrzaty.
– Jak dużo ich mają? – zapytał Caradoc, a on rozejrzał się po dużej kuchni, szukając drzwi do spiżarni. – Black, co ty wyrabiasz?!
– Sprawdzam – odwarknął mu i pchnął drzwi. Lumos! Dał jeden krok do przodu i oświetlił całe pomieszczenie.
Tak jak sądził, w spiżarni były też legowiska skrzatów i znajdowały się one pod półkami, które sięgały do samego sufitu. Przyjrzał się szybko najniższemu poziomowi i wrócił do kuchni.
– Sześć skrzatów – powiedział i Caradoc zaklął pod nosem.
– Otwórz te drzwi, upchniemy je tam. Zyskamy trochę na czasie – zarządził auror i już po chwili przenosili skrzaty do spiżarni. – Potter, daj Eliksir Słodkiego Snu.
James bez słowa podał fiolkę Dearbornowi, który za pomocą pipety zaczął aplikować eliksir skrzatom, a kiedy skończył wyszedł ze spiżarni i rzucił na drzwi kilka zaklęć. Bez słowa oddał Jamesowi opróżnioną do połowy fiolkę i stanął obok drzwi, które z pewnością prowadziły do dalszej części domu.
Auror machnął na nich dłonią i teraz to Syriusz stanął obok niego, a za nimi James i reszta.
Wyszli z kuchni, trzymając przed sobą różdżki w gotowości. Kiedy dali pierwszy krok, świeczniki na ścianie zaświeciły się, oświetlając im korytarz.
Powoli, prawie bezszelestnie szli i skręcili w lewo, gdzie na końcu krótkiego korytarza znajdowały się kolejne drzwi. Caradoc otworzył je ostrożnie.
– Schowek – szepnął im, a on i James od razu zabrali się za szukanie ukrytych drzwi. Palcem szukał jakiegoś niepasującego łączenia cegieł.
– Jest! – Rogacz go szturchnął i wskazał na jedną z cegieł, która może dla niektórych wyglądała na zwyczajnie brudną, ale on dostrzegł wypukły kształt – miejsce, w którym płaciło się krwią. Ponownie naciął scyzorykiem opuszek palca i przyłożył go w to miejsce. Przez chwilę nic się nie działo, więc przycisnął mocniej palec, czując przy tym delikatne pieczenie. Drgnął, gdy fragment ściany zaczął przesuwać się w jego stronę.
– O Merlinie, mamy to. – Usłyszał przejęty głos Lily.
Lumos – szepnął Caradoc zaglądając do środka, ale szybko światło z jego różdżki przestało świecić i Syriusz zauważył, że kilka razy machnął różdżką.
– Schodzimy? – zapytał James.
– Cii! – syknął na nich auror. – Jest tu portret. Schodzimy po cichu. Lily i Bordford stoją na czatach, Katherina przy samych drzwiach. Ostrzegasz nas jakimikolwiek iskrami.
– Jasne! – odpowiedziała szeptem blondynka.
Poczuł jak Caradoc klepie go po plecach i razem z Jamesem przeszli przez drzwi. Już nie był zaskoczony, gdy tutaj świece również się zapaliły. Spojrzał w dół schodów i ostrożnie zaczęli schodzić, starając się, żeby stawiane kroki były jak najbardziej miękkie, aby nie było słychać żadnego stukotu.
Odetchnął, gdy dotarli do metalowej kraty.
– Za łatwo nam to idzie – szepnął James, gdy stwierdził, że nie ma co próbować otwierać tych krat zaklęciem, tylko od razu przyłożył do zamka scyzoryk i dosłownie po sekundzie zamek puścił, a kraty otworzyły się, skrzypiąc głośno.
– Zostaję tutaj. Macie dosłownie trzy minuty. Black, zrób zdjęcia – powiedział im Caradoc, a oni już nie bawiąc się w podchody szybkim krokiem weszli do piwnicy.
Lumos maxima! – Wielka świetlista kula wystrzeliła z różdżki Jamesa i oświetliła, to co znajdowało się za kratą. Przed nimi było wielkie, zimne pomieszczenie, w którym znajdowało się pewnie z kilkanaście cel po lewej i prawej stronie.
Syriusz poczuł ucisk w piersi, gdy pomyślał o tym, że Remus przez ten cały czas był tutaj.
Ruszył za Jamesem uważnie rozglądając się po mijanych celach.
– Jest! – Usłyszał Rogacza, który był kilka kroków przed nim i dobiegł do niego. – Remusie?
Od razu zebrał się do otwierania zamka i gdy otworzyli te kraty, Lupin zerwał się do pozycji siedzącej, i wcisnął w mur.
– Remusie to my! – powiedział James i Black nie zdziwił się, że głos Pottera brzmi, jakby jego przyjaciel miał się zaraz rozpłakać.
– Nic nie wiem! – wychrypiał Lunatyk, patrząc na nich ze strachem. – Nic już nie wiem!
– Luniaczku to my – wyszeptał Rogacz, podchodząc powoli, a Syriusz uniósł obie dłonie, żeby pokazać, że mu nic nie zrobią. – James i Syriusz. Kontaktowaliśmy się ostatnio za pomocą zegarków. Te które wszyscy mamy od Dorcas, pamiętasz?
– Później byłem ja i Moody, zaledwie kilka dni temu... – dodał Black, ale przyjaciel jeszcze bardziej wcisnął się w ścianę, patrząc na nich nieufnie. Syriuszowi znów ścisnęło się gardło i mocno zacisnął powieki, kłócąc się w myślach czy próbować tak jak James, przemówić Remusowi do rozsądku, czy po prostu zrobić tak, żeby jak najszybciej go wydostać.
Postanowił, że zrobi, co powinien zrobić.
– Wybacz, Luniaczku –mruknął przepraszająco i wycelował w niego różdżką. – Petrificus Totalus!
– Syriusz! – warknął na niego Potter.
– Daj mu ten eliksir! Jak już będziemy wszyscy bezpieczni, to z nim pogadamy! – Teraz to on warknął na Jamesa, który zacisnął wargi i uklęknął obok Lupina. Po chwili wstał i machnął w stronę przyjaciela różdżką, a ciało Remusa bezwiednie uniosło się , i gdy James wyszedł z celi, lewitowało wraz z ruchem jego różdżki.
Syriusz wyciągnął z wewnętrznej kieszeni mały aparat, który dostał przed misją od Dearborna, i zrobił kilka zdjęć celi Remusa oraz kilku obok.
Ruszył za Jamesem, który był już przy wyjściu i co chwila odwracał się, robiąc przy tym zdjęcia.
Gdy wchodzili po schodach zrobił kolejne zdjęcia.
– Ostrożnie z nim – ostrzegł Caradoc, kiedy wychodził na korytarz, gdzie czekała na nich Katherina.
Jako ostatni wyszedł na korytarz i zanim zamknął masywne drzwi, zrobił ostatnie zdjęcie.
– Remusie... – Odwrócił się i usłyszał głos Lily. Spojrzał na przyjaciółkę dostrzegł, że jest bardzo bliska płaczu.
– Najłatwiejsza część za nami – powiedział Caradoc i wskazał ręką korytarz. – Ja i Katherina z przodu. Później wy chłopaki, a na końcu Lily i Carl. Idziemy...
Ruszyli za Dearbornem i Katheriną. Trzymał różdżkę przed sobą, idąc blisko Jamesa, którego był w każdej chwili gotowy obronić. Jego i Remusa.
Caradoc w pewnym momencie machnął różdżką i dopiero po kilku krokach zrozumiał dlaczego.
Weszli w korytarz, w którym wisiało kilka obrazów, a auror zasłonił je ciemnym materiałem tak, aby te niczego nie wdziały.
Doszli do kolejnych drzwi, które o dziwo nie były zamknięte i przy otwieraniu w ogóle nie zaskrzypiały.
Jeszcze salon wielkości sali balowej, korytarz i drzwi... Damy radę.
– Panicz Black?! – Usłyszał za sobą skrzeczący głos i przeklął pod nosem. Szósty skrzat.
– Znikaj stąd, Stworku! – Odwrócił się i warknął na skrzata, patrząc się na niego ze złością. W myślach przeklął, gdy skrzat skrzywił się, pstryknął palcami i zniknął.
*******
Dosłownie kilka sekund po tym, jak skrzat zniknął, Katherina usłyszała szybkie kroki dochodzące zza rogu korytarza. Caradoc przysunął się do ściany i przesunął jak najbliżej zakrętu, aby w końcu wychylić się i rzucić oszałamiacza.
Nie myśląc długo ruszyła za nim. Wypuściła powoli powietrze z płuc i niewerbalnie rzuciła zaklęcie tarczy, tak żeby mogli wychylić się bardziej, bez obawy, że czymś oberwą.
– Drętwota! – krzyknął raz jeszcze i machnął na nią ręką. – Szybko!
Odwróciła się i kiwnęła na Jamesa, który na szczęście był już tuż za nią.
Przeszła nad nieprzytomnym ciałem jakiegoś młodego chłopaka i uniosła delikatnie lewą ręką, żeby znów rzucić zaklęcie tarczy, i podtrzymać je na dłuższą chwilę, tak jak się nauczyła już dobry rok temu. Przyspieszyła kroku i szła obok Caradoca.
– Trzymam tarczę – powiedziała mu, bo chociaż jako jeden z nielicznych wiedział jakie ma zdolności, to jednak nigdy nawet ze sobą nie ćwiczyli.
– Jak masz wybór, to odpal się jak już wszyscy będziemy blisko drzwi – poradził jej, a ona kiwnęła głową.
Wyszli na korytarz, w którym było już bardziej przytulnie i wiedziała, że są niedaleko salonu. Z prawej strony zauważyła szerokie, marmurowe schody, które prowadziły na piętro.
Caradoc tutaj już nie bawił się w zasłanianie obrazów, bo już nie było sensu. Już prawie weszli do salonu, ale zatrzymała się, gdy Caradoc złapał ją za ramię.
Pisnęła głośno, gdy nagle, od jej zaklęcia tarczy odbił się czerwony promień.
– Nie zapraszałam gości! – Usłyszała kobiecy, trochę wysoki głos przepełniony drwiną.
Katherina spojrzała na aurora i kiwnęła głową, gdy wyczytała z ruchu jego ust nieme pytanie o tarczę.
Ruszyła trzymając się nieco z tyłu Caradoca i weszli do salonu.
Pięć osób... W tym jedna ciężarna.
– Dajcie nam spokojnie wyjść, a wszyscy skończymy ten dzień cali i zdrowi – zaproponował Caradoc powoli wychodząc na środek, tym samym zmniejszając też dystans do drzwi.
Katherina zerknęła szybko za siebie. James i Syriusz właśnie wchodzili do pomieszczenia.
Bellatriks, kobieta którą do tej pory znała ze zdjęć, wybuchnęła pięknie brzmiącym śmiechem.
– Fatygowaliście się po ten wrak... Cóż... Człowieka? Chociaż to za dużo powiedziane – powiedziała szyderczo i pokręciła głową. Nadal uśmiechała się lekko, patrząc na nich z ciekawością. – I kogo my tu mamy... Nasz drogi kuzyn. Nie przedstawisz mnie przyjaciołom?
Wstała z fotela z gracją i gdyby nie to, że trzymała różdżkę wycelowaną z nich, to pomyślałaby, że faktycznie chce się zapoznać.
Katherina powoli rozejrzała się po salonie szukając możliwej drogi ucieczki. Obok kominka, zaraz za Bellatriks był łuk a za nim jakiś korytarz. Oni zmierzali do łuku, który był po ich prawej stronie, ale wiedziała, że nawet najszybszy sprinter by tam nie dobiegł, nie obrywając przy tym zaklęciem. No i mogli się cofnąć i wyjść kuchnią, ale z tego co pamiętała do kuchni podobno prowadziła jeszcze jedna droga.
Więc mieli do wyboru łuk po prawej. A za nimi krótki korytarz i drzwi.
– Doskonale cię znają – odpowiedział jej Black i Katherina jęknęła w myślach. Ostatnie czego chcieli to wdawać się w bezsensowną gadkę z Bellą, która zapewne chciała grać na czas.
– Ja przedstawię swoich znajomych – zaproponowała, a jej głos ociekał słodyczą. Uprzejmym gestem ręki wskazała na swoich kompanów, którzy wstali i trójka z nich stanęła obok nich. Przystojny młodzieniec stał po jej lewej stronie i Katy rozpoznała Regulusa Blacka. Rozpoznała też Luciję Dołohow, a obok niej stała tak potężna kobieta, jakiej Katy jeszcze nigdy nie widziała. – Swojego brata już chyba...
– Przestań pierdolić, Bella. Puszczasz nas czy rozwiązujemy to siłą? – spytał zniecierpliwionym tonem głosu Łapa.
– Nie ma Narcyzy – szepnęła Katherina, kiedy zauważyła, że w którymś momencie Malfoy musiała opuścić salon.
– Hmmm... – westchnęła Lestrange głośno, jakby się nad czymś zastanawiała, ale Caradoc nie dał jej wyboru. Błysnęło niebieskim światłem i Katherina od razu jak to zauważyła, rzuciła zaklęcie oszałamiające.
Uniosła nieco lewą dłoń, czując charakterystyczne mrowienie w palcach, gdy podtrzymywała tarczę. Czuła ten charakterystyczny ucisk w piersi i praktycznie czysty umysł. Bez zastanowienia rzucała zaklęcia i robiła uniki.
Wysunęła się nieco do przodu, napierając razem z Dearbornem oraz Carlem na przeciwników.
– James, ruszaj się! – Usłyszała krzyk Syriusza, który osłaniał Pottera.
Przesunęła się nieco w prawo, żeby utorować mu bezpieczne przejście.
Wrzasnęła wściekle, gdy czerwony promień ugodził w pierś drugą Katherinę.
– Syriusz! – wrzasnęła na Blacka. – Katy!
Był najbliżej blondynki i miała nadzieję, że ta niewerbalna Drętwota była słaba.
Reducto! – krzyknęła celując w tą potężną kobietę. Niebieski promień ugodził ją w pierś i odrzucił do tyłu. Z głuchym hukiem uderzyła o gzyms kominka i opadła, jakby bez życia na podłogę.
– Ty ruda szlamo! – wrzasnęła wściekle Bellatriks i po chwili Katherina przypomniała sobie, że to do niej. – Jak śmiesz podnosić różdżkę na czarownicę czystej krwi?!
Lestrange machnęła gwałtownie różdżką i zwróciła się w jej kierunku. Z końca je różdżki wystrzelił bordowy promień, który na szczęście odbił się od jej zaklęcia tarczy.
Rozejrzała się gorączkowo, jakby szukając źródła gniewu i znalazła go patrząc na łuk, przez który wyszedł już James razem z nieprzytomnym Remusem.
Poczuła pieczenie pod powiekami i uniosła lewą rękę, czując jak pali ją w nadgarstku, ale uwielbiała ten ból, bo miała pewność, że tarcza jest wyjątkowo silna.
W jednej sekundzie zastanawiała się, co by powiedziała Lily. Czy walczyłaby bez słowa, czy wdałaby się w pyskówkę z Bellatriks?
– Podnoszę rękę na równych sobie! – krzyknęła walecznie. Ty suko! Machnęła jeden raz różdżką i chociaż Lestrange użyła zaklęcia tarczy, to siła jej czaru sprawiła, że ta musiała się cofnąć o kilka kroków dla złapania równowagi.
Machnęła drugi raz, nie pozwalając na to, aby wytrącić siebie z rytmu i żeby brunetka nie wróciła do swojego tempa walki.
Machnęła trzeci raz i chociaż słyszała, że Caradoc już ich woła do wyjścia, bo na nogach stała już tylko Bellatrik, tak ona kontynuowała walkę z tym potworem.
Machnęła czwarty raz starając się, żeby siła jej gniewu za to, co zrobiła Remusowi, dodała siły zaklęciu, które trafiło kobietę w ramię, ale nie sprawiło, że upadła. Podtrzymał ją Regulus, który zdążył się podnieść.
– Ruda! – wrzasnął na nią Caradoc i machnęła ostatni raz różdżką, i zanim opuściła salon, zauważyła, że cała czwórka leży nieruchomo na podłodze.
Wybiegła przez otwarte drzwi i co chwila oglądała się za siebie, czy nikt za nią nie biegnie. Dogoniła Dearborna, który tak jak on zerkał za siebie i w pewnym momencie głośno przeklął.
– Co...? – zaczęła i sapnęła, gdy przebiegła wzrokiem po Zakonnikach, którzy biegli przed nią. James był już, z nadal nieprzytomnym Remusem, za ogrodzeniem. Widziała jak dobiega do niego Hestia, a zaraz za nią Carl, który trzymał się za głowę. Za nimi byli już tylko oni.
Oddychała głośno i patrzyła na Jamesa ze łzami w oczach. Jednocześnie spojrzeli na Caradoca, który zdjął kurtkę i położył ją na ziemi.
– Na trzy, łapiemy się za świstoklik – zadecydował hardo. Katherina wiedziała, że unika ich wzroku.
– Ale Syriusz... – zaczęła cicho i zrobiło jej się słabo, gdy auror na nią spojrzał.
– Wszyscy łapiemy się za świstoklik! – krzyknął na nich i poczuła na policzkach palące łzy. Spojrzała na Jamesa, który bez słowa, ze spuszczoną głową uklęknął obok kurtki i starannie przywiązał jej rękaw do dłoni Remusa.
– Katy, możesz... Nie jestem w stanie – zwrócił się do blondynki, a ona ponownie rzuciła na Remusa zaklęcie Mobilicorpus.
– Wiedzieliście na co się piszecie – powiedział Caradoc już mniej dosadnym tonem głosu. – To rozkaz.
Niechętnie kiwnęła głową i uklękła obok niego na ziemi.
Portus! – wypowiedział formułę i przyłożył różdżkę do kurtki, która zaczęła się mienić niebieskim blaskiem. – Raz... Dwa... Trzy!
Zamknęła oczy, gdy poczuła nieprzyjemne szarpnięcie wokół pępka. Starała się jakoś skoordynować postawę swojego ciała tak, aby lądowanie niebyło dla niej nieprzyjemne.
Zorientowała się, że już nie musi trzymać kurtki i otworzyła oczy, chociaż to był błąd, bo jej ciało obracało się w przestrzeni. Wyczuła, że jej się uda i zaczęła szybko ruszać nogami, jakby biegła w powietrzu i w końcu poczuła, że ma nad tym kontrolę. Jakby schodząc po niewidzialnych schodach, zbliżała się ku ziemi i z ulgą powitała pod swoimi stopami grunt.
Praktycznie od razu wyciągnęła z kieszeni fiolkę Wielosoku z włosami Lily i bez zastanowienia wypiła ten całkiem przyjemny w smaku eliksir.
Obróciła się i poszukała wzrokiem swoich towarzyszy. Kilka jardów od niej, z ziemi podnosił się Carl. Widziała, że Hestia, tak jak i ona chwilę wcześniej, pije eliksir. Caradoc pochylał się nad Remusem, a James...
Katherina rozejrzała się, gorączkowo szukając kuzyna.
Wypuściła głośno powietrze, czując narastającą gulę w gardle.
I nie wiedziała czy to ze strachu przed Lily, ze strachu o Jamesa i Syriusza, czy z wściekłości na samą siebie, że nie zrobiła tak jak James i nie złapała się Świstoklika.
Uszanowanko!
Jak zawsze, ja mam czas, a jak przychodzi co do czego, to rozdział piszę na ostatnią chwilę.
Przeczytany raz. Jutro przeczytam raz jeszcze i poprawię te błędy.
Część druga do 8 marca!
Mam nadzieję, że się Wam podobało! :)
Buziaki! :*

Edit:
Ten rozdział będzie miał jednak trzy części. Część trzecią opublikuję dzień po opublikowaniu części drugiej. :)


6 komentarzy:

  1. Zacznę od końca:
    Dlaczego mi to robisz i dodajesz kolejną część? To się nie godzi!
    Co do swego rozdziału, to zdarzyły Ci się drobne literówki, ale POZA TYM całkiem dobrze się czytało, trzymał w napięciu. Ciekawa jestem czemu to akurat Hestię wybrałaś na Katy. Co do samej misji to tak sobie myślę, że dziwne, że nie sprawdzili czy Remus jest Remusem.
    Zastanawiam się ile ofiar pochłonie akcja, która była bardzo fajnie opisana. Nie do końca jeszcze czaję rolę Jess, ale wierzę, że za chwilę mi się to rozjaśni.

    Ściskam,
    Lika vel Panna Czarownica

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Ejjejejjejjejje, co? xD
      Dlaczego Ci to robię i dodaję kolejną część? Czyli, że mam przestać dodawać nowe rozdziały? :D

      Zaraz zabiorę się do czytania rozdziału, żeby wyłapać literówki. Mam nadzieję, że moje oko wyłapie większość z nich. :)

      Wybrałam Hestię, bo Moody wie, że ona spokojnie może udawać osobę na tym etapie kursu aurorskiego. Ogólnie mam zarys historii prawie każdego bohatera i myślę o takim pogaduszkowym rozdziale, żeby Czytelnicy poznali też innych, zdolnych Zakonników. :)
      Ale może nie uda mi się takiego rozdziału napisać, to tutaj Ci powiem, że Hestia była na kursie aurorskim,ale nie jej los tak się potoczył, że nie została aurorem. :)

      Cieszę się, że zauważyłaś nieuwagę chłopaków. W części 3 będzie będzie to poruszone. :D

      Uch, czy będą jakieś ofiary? Póki co z imienia i nazwiska znam trzy osoby, które polegną.

      Rola Jess? Żywa tarcza. ;P
      A tak naprawdę, naprawdę, to kiedyś będzie wyjaśnione. Cały czas mój plan trochę migruje, ale podejrzewam, że finalnie do 64-66 rozdziału będzie to wyjaśnione przez samego Moody'ego. :)

      Przyznam, że trochę odetchnęłam z ulgą. Wiesz jak chaotyczna jestem i obawiałam się, że jednak odbije się to na komforcie czytania. :)
      Myślę, że część druga bardziej Ci przypadnie do gustu, aczkolwiek też zapanuje tam chaos.
      Postaram się, żeby część trzecia była zgrabnym podsumowaniem i pożegnaniem niektórych bohaterów. :(

      Dziękuję za komentarz! <3
      I chyba nie muszę pisać, że jestem zdziwiona, że się pojawił? xD

      Buziaki! :*
      Mua!

      Usuń
  2. Hej! Rozdział bomba! Początek z Jess i ustaleniami trochę przegadany, ale druga połowa rekompensuje wszystko ;) fajny fragment z aurorami i Cay. Wyszło bardzo naturalnie, ten jej strach. Ciekawa jestem, kto ich tam tak pogonił. Będzie jakieś analizowanie po akcji? Za to druga grupa spisała się na medal. Aż za dobrze im to szło, cały czas czekałam na nagły zwrot akcji, coś się nie uda, dostaną Niewybaczalne w plecy... no i doczekałam się. Kiedy zorientowałam się, że Syriusza nie ma, wiedziałam, że koniec ze zdrowym rozsądkiem. Tylko że wśród Twoich bohaterów bardziej podejrzewałabym Katy o niesubordynację, nawet mimo mocnej więzi chłopaków. Jestem tak ciekawa, co się z nimi dalej stanie i w jakim stanie jest Remus, że lecę czytać od razu, a ewentualne dalsze uwagi umieszczę po kolejnymi notkami!
    Drama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahoj!
      Ach! Jak mi miło! :D

      Pogadanka musiała być. Fakt, mogłam dać od razu akcję i przyspieszyć, ale lubię robić wprowadzenia.
      Nie ukrywam, że trudno mi się pisało, właśnie przez to, że to były trzy sceny z walkami, ale uznałam, że każda grupa zasługuje na swój opis. :)

      Analizowanie "po" będzie, ale tak, żeby wiadomo kto kogo gonił, to nie. :D
      A gonili ich, bo uciekali (xD) i "Naszym" na tym zależało, żeby grupie Caradoca było łatwiej wydostać Remusa.

      Kusiło mnie, żeby James dał jakoś znać Katy i żeby oboje zostali, ale niestety nie pasowało mi to.
      Katherina po prostu zaczęła się słuchać, wreszcie! :D

      A co się stało z chłopakami to już wiesz. :P

      Cieszę się, że ta część Ci się podobała!

      Buziaki! :*

      Usuń
  3. No dobra, dzisiaj tylko jedna część, ale ważne, że do przodu :D

    Więc dobry wieczór (bo ja jak zwykle w środku nocy) :D <3

    Jejcia, jejcia... I już na wstępie takie wzruszenia mi fundujesz... Kolejna osoba, którą nagle pokochałam - Madame Malkin. Ojejejej. Jak słodziutko <3 Kochana, przepraszam za zniewagę, ale przypomnij mi trochę, bo marszczę właśnie czoło i głęboko się zastanawiam. Kto z drzewa genealogicznego Jess umarł, a kto wyjechał? Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć :(

    "– Każda potwora znajdzie swojego amatora – skwitowała. – Nawet dla ciebie jest szansa." - hahahahaahahahahaha, kocham <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3

    W rozdziale początkowo było dużo planowania, a później już zaczęła się akcja. Jak zwykle opisy mi się bardzo podobają <3

    Ujęło mnie spotkanie Jamesa, Syriusza i Remusa. Łamiące mi serce, naprawdę. Mam tylko nadzieję, że Remus to Remus, bo jakoś tak coś no... Jak to zostało powiedziane w rozdziale - do pewnego momentu szło aż zbyt gładko :P Ale jeśli Remus to nie będzie Remus to, ojjjj, chyba się obrażę :P

    Końcówka aż mnie korci, żebym od razu czytała dalej, ale, choroba, już naprawdę późno jest XD Niedługo jednak wracam, bo nie wytrzymam zbyt długo w niewiedzy, co dalej <3

    Buziaczki! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wieczór :D
      Miałam podpowiadać wczoraj na komentarze, ale koniec weekendu nie był łaskawy i dopadło mnie straszne zmęczenie. Nie to, że poniedziałek jest lepszy, bo nie jest, ale to już trzeba się zebrać do roboty, niestety. :D

      Wiedziałam, że jak ostatnio Ci się spodobała relacja z Doreą, to na pewno spodoba Ci się też to z Madame Malkin. :)
      Zmarła siostra Jess wraz z mężem. Wyjechali jej rodzice i siostrzenica. ;)

      Uff, cieszę się, że opisy akcji się podobały - często piszę chaotycznie i naprawdę uważałam, żeby za bardzo się w tym wszystkim nie pogubić. :D

      Co do reszty, czy Remus to Remus, to się nie odniosę. ;P Nie będę spoilowała, a i tak się szybko wyjaśni. ;)

      Do następnego!
      Buziaki! :*

      Usuń

Cześć Drogi Czytelniku!
Jeśli przeczytałaś/eś rozdział, podziel się ze mną swoją opinią i uwagami.
Przyjmuję konstruktywną krytykę – ale pamiętaj, żeby zachować kulturę wypowiedzi.
Jedna obelga, to jeden smutny labrador!

Masz jakieś pytania?
Czegoś nie pamiętasz lub nie do końca wiesz, co autorka miała na myśli?
Zapytaj o to w komentarzu – SBlackLady zawsze odpisuje!

KATHERINA (78) JESSICA (68) SYRIUSZ (67) JAMES (63) LILY (62) JANE (54) DORCAS (50) REMUS (47) ANGLIA (42) WILLIAM (42) ADALBERT (40) PAUL (38) TOBIAS (37) ZAKON FENIKSA (35) AUROR (31) MOODY (29) HOGWART (25) BONES (21) CHARLUS (20) DUMBLEDORE (19) AUSTRALIA (18) DOREA (18) MEADOWS (17) ŚMIERCIOŻERCY (15) POTTEROWIE (14) PARKESOWIE (13) CAROLINE (12) KURSY (11) MISJA (11) DAGNY (10) MCGONAGALL (10) INNE SZKOŁY (9) LISTY (9) ORGANIZACJA (9) informacja (9) LARS (8) PAESEGOOD (8) ROBERT (8) ELIZABETH PRONTON (7) TORIN (7) WAKACJE (7) REGULUS (6) ŚWIĘTA (6) ANN (5) HENRY (5) ROSJA (5) SNAPE (5) STANY ZJEDNOCZONE (5) VOLDEMORT (5) WALKA (5) 18+ (4) CLARE (4) GREGORY (4) OKLUMENCJA (4) PATRONUSY (4) POJEDYNEK (4) STEPHANIE (4) ŚLUB (4) ANDROMEDA (3) HUNCWOCI (3) KARTNEY'OWIE (3) MECZ (3) QUIDDITCH (3) BEATRISHA (2) IMPREZA (2) LAGERE (2) MICK (2) OIGHRIG (2) PIERWSZA WOJNA CZARODZIEJÓW (2) WIELKANOC (2) FRANCJA (1) HOGSMEADE (1) JACK (1) JULIETTE (1) KONKURS (1) NOC DUCHÓW (1) OWUTEMY (1)
Theme by Lydia | Land of Grafic